Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga III - Drugi rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

69. W KIERUNKU BETLEJEM

Z APOSTOŁAMI I UCZNIAMI

Napisane 3 lipca 1945. A, 5532-5547

Po wyjściu z Betanii, przy pierwszym brzasku jutrzenki, Jezus idzie w kierunku Betlejem, z Matką, Marią Alfeuszową i Marią Salome. Za Nim – apostołowie, a przed Nim – dziecko, które znajduje powód do radości we wszystkim, co widzi: we wzlatujących motylach, w śpiewających lub szukających okruszyn na ścieżce ptakach, w kwiatach błyszczących diamentami rosy, w pojawiających się stadach beczących owieczek. Po przejściu przez potok – znajdujący się na południe od Betanii, pełen wody, roześmiany pośrodku skał – grupa kieruje się w stronę Betlejem. Idą między dwoma pasmami wzgórz, zieleniących się oliwkami i winnicami, z poletkami złoconych zbóż, które już dojrzewają. Dolina jest chłodna, a droga dość wygodna.

Szymon, syn Jony, podchodzi – przyłączając się do grupy Jezusa – i pyta:

«Przejdziemy tędy do Betlejem? Jan mówi, że kiedyś szedł inną drogą.»

«To prawda – odpowiada Jezus – Było tak, bo szliśmy od strony Jerozolimy. Ta droga jest krótsza. Przy grobie Racheli – który pragną ujrzeć niewiasty – rozdzielimy się, jak przed chwilą zadecydowaliśmy. Potem spotkamy się w Betsur, gdzie Moja Matka pragnie pozostać przez jakiś czas.»

«Tak. Powiedzieliśmy tak... ale jakże byłoby pięknie, gdybyśmy byli tam wszyscy... Szczególnie Matka... bo w końcu królową Betlejemskiej Groty jest Ona... i Ona wie najlepiej o wszystkim... Usłyszeć o tym z Jej ust... to byłoby coś innego, tak.»

Jezus uśmiecha się, patrząc na Szymona, który łagodnie wypowiada swe pragnienie.

«Jakiej groty, ojcze?» – pyta Margcjam.

«Groty, w której urodził się Jezus.»

«O! To piękne! Ja też tam idę!...»

«To naprawdę byłoby piękne!» – mówi Maria Alfeuszowa i Salome.

«Bardzo piękne!... To byłoby cofnięcie się wstecz... do czasu, kiedy świat Cię wprawdzie nie znał, ale też i nie nienawidził Cię jeszcze... To byłoby odnalezienie miłości prostych, którzy potrafili jedynie wierzyć i kochać z prostotą i wiarą... To znaczyłoby złożyć to brzemię goryczy, które ciąży Mi na sercu, odkąd wiem, że jesteś tak znienawidzony... złożyć je w Twoim żłobie... Musiał on zachować słodycz Twego spojrzenia, Twego oddechu, lekki uśmiech z tamtego czasu... i wszystko to byłoby pieszczotą dla Mojego serca... Wypełnia je tak wiele goryczy!...» – Maryja mówi cicho, z pragnieniem i smutkiem.

«Pójdziemy tam więc, Mamo. Prowadź nas. Dziś Ty jesteś Nauczycielką, a Ja – dzieckiem, które się uczy.»

«O! Synu! Nie! Ty zawsze jesteś Nauczycielem...»

«Nie, Mamo. Szymon, syn Jony, dobrze powiedział. Na ziemi betlejemskiej Ty jesteś Królową. To był Twój pierwszy pałac. Maryjo z rodu Dawida, prowadź ten mały lud do Twojej siedziby.»

Iskariota chce coś powiedzieć, ale milczy. Jezus – zauważając jego postawę i wyraz [twarzy] – mówi:

«Jeśli ktoś z powodu zmęczenia albo dla innej przyczyny nie chce iść, niech idzie swobodnie drogą do Betsur.»

Nikt się nie odzywa. Idą chłodną doliną, kierującą się od wschodu na zachód, potem skręcają lekko na północ. Podążają wzdłuż ciągnącego się tam wzniesienia i dochodzą do drogi prowadzącej od Jerozolimy do Betlejem, dokładnie przy sześcianie z okrągłą kopułą koło grobu Racheli. Wszyscy podchodzą, aby pomodlić się z szacunkiem.

«Tu zatrzymaliśmy się z Józefem... Wszystko jest jak wtedy. Tylko pora roku jest odmienna. Wtedy był to zimny dzień miesiąca Kislew. Padało i drogi stały się błotniste. Potem zaczął wiać lodowaty wiatr i być może w nocy był mróz. Drogi były utwardzone, lecz wszystkie poorane przez wozy i tłum – który był jak morze zatłoczone łodziami – i Mój osiołek bardzo się męczył...»

«A Ty nie, Matko?»

«O! Ja miałam Ciebie!...»

Jej spojrzenie wyraża wzruszające szczęście. Potem [Maryja] mówi dalej:

«Zapadała noc i Józef bardzo się martwił... Zrywał się coraz silniejszy ostry wiatr... Ludzie spieszyli do Betlejem, przepychając się. Wielu wyzywało na Mojego osła, który bardzo wolno posuwał się naprzód, szukając, gdzie postawić kopyta... Wydawało się, że i on wiedział, że Ty tam byłeś... i że to był Twój ostatni sen w kołysce Mojego łona. Było zimno, lecz... Ja płonęłam. Czułam, że przychodzisz... Przychodzisz? Mógłbyś powiedzieć: “Od dziewięciu miesięcy byłem tu, Mamo”. To prawda, lecz wtedy to było tak, jakbyś przychodził z Nieba. Niebiosa zniżały się, pochylały się ku Mnie, dostrzegałam ich wspaniałość... Widziałam Boskość płonącą w radości Twego całkiem już bliskiego narodzenia. Ten ogień przenikał Mnie, rozpalał Mnie i izolował od wszystkiego... od zimna... wiatru... tłumu... Wszystko to było niczym! Widziałam Boga... Od czasu do czasu z trudem udawało Mi się sprowadzać Mojego ducha na ziemię i uśmiechałam się do Józefa, który bał się o Mnie z powodu zimna i zmęczenia. Prowadził osiołka, aby się nie potknął, i osłaniał Mnie pledem, pełen obawy, żebym się nie zaziębiła... Nie mogło się jednak nic przydarzyć. Wstrząsów nie odczuwałam. Wydawało Mi się, że postępuję gwiaździstą drogą, pośród jaśniejących obłoków, podtrzymywanych przez aniołów... I uśmiechałam się... Najpierw do Ciebie... Patrzyłam na Ciebie przez bariery ciała, jak spałeś z drobnymi piąstkami w małym łóżeczku żywych róż... Mój pączek lilii... Potem uśmiechnęłam się do małżonka – jakże zatroskanego, jakże zasmuconego – aby mu dodać otuchy... i do ludzi, którzy nie wiedzieli, że oddychają już w otoczeniu Zbawcy...

Zatrzymaliśmy się przy grobie Racheli, aby osiołek odpoczął i aby spożyć nieco chleba i oliwek, nasze ubogie zapasy... Ja jednak nie byłam głodna. Nie mogłam być głodna... syciła Mnie radość... Ruszyliśmy w dalszą drogę... Chodźcie, pokażę wam, gdzie spotkaliśmy pasterza... Nie bójcie się, że się pomylę. Przeżywam ponownie tę godzinę i odnajduję każde miejsce, bo widzę wszystko dzięki wielkiemu anielskiemu światłu. Być może znowu są tutaj anielskie zastępy – niewidzialne dla ciał, lecz widoczne dla dusz w swej promiennej bieli – i wszystko odkrywają i wszystko wskazują. Nie mogą się mylić i prowadzą Mnie... dla sprawienia radości i Mnie, i wam. Z tamtych łąk przybył Eliasz ze swoimi owcami i Józef poprosił go o mleko dla Mnie. I to tutaj na tym polu zatrzymaliśmy się, podczas gdy on doił mleko, ciepłe i odżywcze, i udzielał rad Józefowi.

Chodźcie, chodźcie... To ścieżka ostatniej dolinki przed Betlejem. Poszliśmy nią, bo główna droga w pobliżu Betlejem była zatłoczona ludźmi i zwierzętami...

Oto Betlejem! O, drogie! Droga ziemio Moich ojców, która dałaś Mi pierwszy pocałunek Mojego Syna! Jesteś otwarta, dobra i pachnąca jak chleb, którego imię nosisz, aby dać Prawdziwy Chleb światu, umierającemu z głodu! Otoczyłaś Mnie jak matka – ty, w której spoczęła matczyna radość Racheli – ziemio święta Betlejemu Dawidowego, pierwsza świątynio wzniesiona dla Zbawcy, Jutrzenki porannej zrodzonej z Jakuba, aby całą Ludzkość nauczyć drogi Niebios! Spójrzcie, jak miasto jest piękne na wiosnę! Wtedy też było piękne, choć pola i winnice były ogołocone! Lekka osłonka szronu sprawiała, że błyszczały pozbawione liści gałęzie i okrywał je diamentowy pył, jakby owinęły się rajską zasłoną, której nie można dotknąć. Z każdego domu snuł się dym z komina, [znak] bliskiej wieczerzy. Dym stopniowo wznosił się na sam szczyt, sprawiając, że całe miasto było nim okryte... Wszystko było czyste, pełne skupienia, oczekiwania... na Ciebie, na Ciebie, Synu! Ziemia czuła, że przybywasz... Odczuliby Ciebie także Betlejemici, bo nie są źli, choć w to nie wierzycie. Oni nie mogli nam udzielić schronienia... W domach bowiem szlachetnych i dobrych w Betlejem tłoczyli się ci, którzy są zawsze aroganccy, głusi i pyszni... a są tacy nadal... i oni nie mogli odczuwać Ciebie... Iluż tam było faryzeuszów, saduceuszów, herodian, uczonych w Piśmie, Esseńczyków! O! Ich serca obecnie zamknięte to dalszy ciąg zatwardziałości ich serc z tamtego czasu. Tamtego wieczoru zamknęli serca na miłość względem biednej siostry... i pozostali, i nadal są w ciemnościach. Od tamtej chwili odepchnęli Boga, odpychając od siebie miłość bliźniego.

Chodźcie. Chodźmy do groty. Nie ma potrzeby wchodzić do miasta. Największych przyjaciół Mojego Dzieciątka tam nie ma. Wystarczy nam przyjacielska Natura z kamieniami, małą rzeczką, drewnem dla rozpalenia ognia... Natura, która odczuła przyjście Swego Pana... Chodźcie więc, bez lęku. Tu skręcamy... oto ruiny Wieży Dawida. O! Są Mi bardziej drogie niż królewski pałac! Błogosławione ruiny! Błogosławiony strumyk! Błogosławione drzewo, które jakby cudem wiatr pozbawił gałęzi, abyśmy znaleźli drewno i rozpalili ogień!»

Maryja schodzi szybko do Groty, przechodzi przez strumyk po desce służącej za most, biegnie na miejsce przed ruinami i upada na kolana przy wejściu do Groty. Schyla się i całuje ziemię. Wszyscy Ją naśladują. Są wzruszeni... Dziecko, które nie opuszcza Jej ani na chwilę, wydaje się słuchać cudownej historii, a jego czarne oczy piją słowa i gesty Maryi, nie chcąc uronić niczego.

Maryja wstaje i wchodzi ze słowami:

«Wszystko, wszystko jak wtedy!... Wtedy jednak była noc... Józef zapalił światło, kiedy wchodziłam. W tamtej chwili, dopiero wtedy, schodząc z osła, odczułam do jakiego stopnia byłam zmęczona i zziębnięta... Powitał nas wół. Podeszłam do niego, aby się trochę ogrzać, aby się oprzeć na sianie... Tutaj, gdzie teraz stoję, Józef rozsypał siano, aby Mi zrobić posłanie, i wysuszył je dla Mnie i dla Ciebie, Synu, nad ogniem rozpalonym w kącie... bo był dobry jak ojciec w swej miłości małżonka - anioła... I trzymając się za ręce, jak rodzeństwo zagubione w ciemności nocy, zjedliśmy chleb i ser. A potem Józef poszedł tam podtrzymać ogień. Zdjął płaszcz, aby zatkać otwór [wejścia]... A tak naprawdę to zarzucił zasłonę na chwałę Boga zstępującego z Niebios, na Ciebie, Mój Jezu... i Ja pozostałam na sianie w cieple dwóch zwierząt, okryta płaszczem i wełnianym pledem... Mój drogi małżonek!... W tej godzinie niepokoju – gdy byłam sama wobec tajemnicy pierwszego macierzyństwa, zawsze pełnej nieznanego dla niewiasty i dla Mnie, w Moim jedynym macierzyństwie, przepełnionym też tajemnicą, którą była wizja Syna Bożego, wyłaniającego się ze śmiertelnego ciała – Józef był dla Mnie matką, był aniołem... Moim pocieszeniem... wtedy i zawsze...

Następnie cisza i sen otoczyły Sprawiedliwego... aby nie ujrzał tego, co było dla Mnie codziennym pocałunkiem Boga... A Mnie, po zaradzeniu ludzkim potrzebom, zalały niezmierzone potoki ekstazy, przybywające z rajskiego morza. Unosiły Mnie na nowo na promieniejące szczyty, coraz wyższe, wznoszące Mnie ze sobą wyżej i wyżej, w oceanie światłości, blasku, radości, pokoju, miłości, aż znalazłam się zagubiona w morzu Boga, w sercu Boga... Z ziemi [doszedł Mnie] jeszcze głos: “Śpisz, Maryjo?” O! Tak daleki!... Echo, wspomnienie ziemi!... A tak słaby, że nie dotknął duszy. Nie wiem, jakiej udzieliłam odpowiedzi, podczas gdy unosiłam się, wznosiłam się coraz wyżej w tym oceanie ognia, nieskończonej szczęśliwości, przedsmaku Boga... do Niego, aż do Niego... O! Lecz czy to Ty się zrodziłeś tamtej nocy albo to Ja się urodziłam z jaśniejącej Trójcy? Czy to Ja Ciebie wydałam na świat, czy też Ty Mnie pochłonąłeś, aby Mnie wydać? Nie wiem...

A potem zstępowanie od chóru do chóru, z gwiazdy na gwiazdę, z obłoku na obłok... słodkie, powolne, szczęśliwe, spokojne jak kwiat, który orzeł zaniósł na wysokości i upuścił... jak kwiat spadający lekko na skrzydłach wiatru, upiększony klejnotami kropli deszczu i cząstką tęczy, porwaną z nieba... kwiat, który ponownie znajduje się na rodzinnej ziemi... Mój diadem: Ty! Ty na Moim sercu...

Siedziałam tu i po uwielbieniu Ciebie na kolanach pokochałam Cię. Wreszcie mogłam Cię kochać bez zasłony ciała. Wstałam, aby Cię zanieść miłości tego, który – jak Ja – godny był należeć do tych, którzy mogli Cię pokochać jako pierwsi. A tutaj – pomiędzy tymi dwoma prymitywnymi kolumnami – ofiarowałam Cię Ojcu. Tutaj znowu spocząłeś po raz pierwszy na piersi Józefa... A potem owinęłam Cię w pieluszki i razem położyliśmy Cię tutaj... Kołysałam Cię, a Józef suszył siano nad ogniem i chronił jego ciepło, trzymając na piersi. Potem, w tym miejscu, obydwoje adorowaliśmy Ciebie. Pochyliliśmy się nad Tobą tak, jak Ja w tej chwili, aby pić Twój oddech, aby widzieć, do jakiego uniżenia może doprowadzić miłość, aby wylewać łzy, które z pewnością wylewa się w Niebie z niewyczerpanej radości oglądania Boga...»

Maryja szła, podchodziła, wspominała i wskazywała różne miejsca. Podczas tego wspominania – z westchnieniem miłości, ze łzą błyszczącą w niebieskich oczach i z uśmiechem radości na ustach – pochyliła się nad Swoim Jezusem, który usiadł na wielkim kamieniu, i ucałowała Jego włosy, płacząc i adorując, jak wtedy...

«A potem pasterze... tu, w środku... [przyszli] adorować swymi dobrymi duszami... z wielkim westchnieniem ziemi, która wchodziła z nimi – z ich zapachem ludzi, stad, siana... A na zewnątrz wszędzie aniołowie adorowali Cię swą miłością i śpiewami – których nie może powtórzyć ludzkie stworzenie – i miłością Niebios, i powietrzem Nieba, wnikającym wraz z nimi, przyniesionym przez nich, pośród ich blasków... Twoje narodzenie, Błogosławiony!...»

Maryja uklękła przy Swoim Synu i płacze ze wzruszenia, z głową opartą o Jego kolana. Przez kilka chwil nikt nie ośmiela się przemówić. Bardziej lub mniej wzruszeni obecni rozglądają się wokół siebie, jakby pośród pajęczyn i chropowatych kamieni mieli nadzieję ujrzeć opisaną scenę... Maryja opanowuje się i mówi:

«Oto Moim sercem kobiety, a nie mądrością nauczyciela opowiedziałam o narodzeniu Mojego Syna w Jego nieskończonej prostocie i nieskończonej wielkości. Nie ma nic więcej, bo to była największa rzecz na ziemi, ukryta pod pozorami czegoś najpowszechniejszego.»

«A nazajutrz? A potem?» – pyta wielu, między innymi dwie Marie.

«Nazajutrz? O! To bardzo proste! Byłam Matką karmiącą mlekiem Swe dziecię. Myłam Je i ubierałam, jak czynią to wszystkie matki. Ogrzewałam wodę ze strumienia na ogniu rozpalonym tu na zewnątrz, aby dym nie wywoływał płaczu Jego dwojga błękitnych oczu, a potem w najbardziej osłoniętym kącie, w starej kadzi, myłam Moje Dziecko i ubierałam w świeżą bieliznę. I chodziłam do strumienia prać małe ubranka i rozkładałam je na słońcu... a potem – radość nad radości: karmiłam Go mlekiem, a On ssał, nabierał kolorów i był szczęśliwy... Pierwszego dnia w najcieplejszej godzinie wyszłam na zewnątrz, aby Go dobrze zobaczyć. Tu bowiem światło zatrzymuje się, nie wchodzi, a płomienie [paleniska] nadawały rzeczom dziwny wygląd. Wyszłam na dwór, na słońce... i popatrzyłam na Słowo Wcielone. Matka poznała Swego Syna, a służebnica Boga – Swego Pana. Byłam niewiastą i uwielbiałam... potem dom Anny... dni przy kołysce... pierwsze kroki, pierwsze słowo... To jednak było potem, w swoim czasie... Ale nic, nic nie było równe godzinie Twego narodzenia... Dopiero wracając do Boga, odnajdę tę pełnię...»

«A jednak... udać się w drogę... tak, w ostatnim momencie! Jaka to nieostrożność! Dlaczego nie zaczekaliście? Dekret [nakazujący spis] przewidywał odroczenie w wyjątkowych wypadkach, takich jak narodzenie czy choroba. Tak mówił Alfeusz...» – odzywa się Maria, małżonka Alfeusza.

«Czekać? O, nie! Tego wieczoru, gdy Józef przyniósł wiadomość, Ja i Ty, Synu, zadrżeliśmy z radości. To było wezwanie... Ponieważ to tutaj, tylko tu miałeś się narodzić, jak powiedzieli Prorocy. I ten niespodziewany dekret był jak zlitowanie się Nieba dla zgaszenia w Józefie nawet wspomnienia jego podejrzeń. Tego oczekiwałam dla Ciebie, dla niego, dla świata żydowskiego i dla świata przyszłego aż do końca wieków. To zostało powiedziane i jak było powiedziane, tak się stało. Czekać! Czy oblubienica może opóźniać [spełnienie się] marzenia o zaślubinach? Po co czekać?»

«Ależ... z powodu wszystkiego, co mogło się stać...» – mówi jeszcze Maria Alfeuszowa.

«Niczego się nie obawiałam. Spoczywałam w Bogu.»

«Czy jednak wiedziałaś, że wszystko tak przebiegnie?»

«Nikt Mi tego nie powiedział i wcale o tym nie myślałam. Aby dodać otuchy Józefowi, pozwoliłam, aby myślał – jak i wy również – że jest jeszcze czas do narodzenia. Ja jednak wiedziałam, wiedziałam o tym, że to w święto Świateł zrodzi się Światłość świata.»

«A ty, matko, dlaczego nie towarzyszyłaś Maryi? I ojciec dlaczego o tym nie pomyślał? Powinniście byli i wy tu przybyć. Dlaczego wszyscy nie udaliśmy się w drogę?» – pyta surowo Juda Tadeusz.

«Twój ojciec postanowił przybyć po święcie Świateł i powiedział to swemu bratu, jednak Józef nie chciał czekać.»

«Ale przynajmniej ty...» – mówi jeszcze Tadeusz.

«Nie czyń jej wyrzutów, Judo. Wspólnie uznaliśmy za słuszne okryć zasłoną tajemnicę tego narodzenia» [– odzywa się Maryja.]

«Czy jednak Józef wiedział, że nadejdzie ono z takimi znakami? Jeśli Ty tego nie wiedziałaś, czy on mógł o tym wiedzieć?»

«Nic nie wiedzieliśmy, oprócz tego, że On miał się narodzić.»

«A zatem?»

«A zatem to Mądrość Boża prowadziła nas w taki sposób, jak to było słuszne. Narodzenie Jezusa, Jego obecność na świecie miała ukazać się bez czegokolwiek, co mogłoby zadziwić i pobudzić szatana... Widzicie, że obecna niechęć Betlejem wobec Mesjasza jest następstwem pierwszego objawienia się Chrystusa. Nienawiść demona posłużyła się tym objawieniem, aby rozlać krew i poprzez to rozlanie – zasiać nienawiść. Czy jesteś zadowolony, Szymonie, synu Jony, który nie mówisz, a nawet wydajesz się powstrzymywać oddech?»

«Tak bardzo, bardzo... Wydaje mi się, że znajduję się poza światem, w miejscu jeszcze bardziej świętym niż to, które jest za Zasłoną Świątyni... Tak bardzo... że teraz, gdy ujrzałem Cię w tym miejscu i w tamtym świetle... boję się, że traktowałem Cię... z szacunkiem, tak, ale jako wielką niewiastę, tylko jako niewiastę. Teraz... teraz nie ośmielę się mówić Ci jak przedtem: “Maryjo”. Do teraz byłaś dla mnie Matką mojego Nauczyciela. Obecnie... teraz ujrzałem Cię na szczycie niebieskich obłoków... zobaczyłem Cię jako Królową i ja, nędzny... oto co zrobię... ja, niewolnik...»

Piotr upada na ziemię i całuje stopy Maryi. Odzywa się Jezus:

«Szymonie, wstań. Podejdź tu, blisko Mnie.»

Piotr przechodzi na lewą stronę Jezusa, bo Maryja jest po prawicy.

«Czym teraz jesteśmy?» – pyta Jezus.

«My? Jesteśmy Jezusem, Maryją i Szymonem.»

«Dobrze. A ilu nas jest?»

«Troje, Nauczycielu.»

«Zatem trójca. Któregoś dnia w Niebie, w Boskiej Trójcy, przyszła myśl: “Oto czas, by Słowo zstąpiło na ziemię. I w miłosnym drgnieniu Słowo przyszło na ziemię. Odłączyło się od Ojca i od Ducha Świętego. Przyszło, aby działać na ziemi. Dwaj, którzy pozostali w Niebie, kontemplowali dzieła Słowa, trwając w większej jedności niż kiedykolwiek, aby łączyć Myśl i Miłość przy pomocy Słowa działającego na ziemi. Nadejdzie dzień, kiedy z Nieba przyjdzie rozkaz: “Jest czas, byś powrócił, gdyż wszystko zostało dokonane”, i wtedy Słowo powróci do Nieba, tak... (Jezus cofa się, robiąc krok do tyłu i pozostawiając Maryję wraz z Piotrem tam, gdzie byli). Z wysokości Nieba będzie kontemplowało dzieła dwojga, którzy pozostali na ziemi i przez święte poruszenie zjednoczą się bardziej niż kiedykolwiek, aby zespolić władzę z miłością i uczynić z nich środek do wypełnienia pragnienia Słowa: “Ocalenie świata poprzez ustawiczne nauczanie Jego Kościoła”. A Ojciec, Syn i Duch Święty uczynią ze Swego promieniowania łańcuch, aby wiązać, aby coraz bardziej wiązać tych dwoje, którzy pozostali na ziemi: Moją Matkę, miłość i ciebie – władzę. Trzeba ci będzie zatem traktować Maryję jako królowę, tak, ale nie jak niewolnik. Nie wydaje ci się?»

«Wydaje mi się wszystko, czego Ty chcesz. Jestem załamany! Ja – władzę? O, jeśli muszę mieć władzę, to oczywiście trzeba mi będzie wesprzeć się na Maryi! O, Matko mojego Pana, nie opuszczaj mnie nigdy, nigdy, nigdy...»

«Nie bój się. Będę cię zawsze trzymać za rękę, jak czyniłam to z Moim Dzieckiem, aż stało się zdolne chodzić samodzielnie.»

«A potem?»

«Potem będę cię podtrzymywać modlitwą. Odwagi, Szymonie. Nigdy nie wątp w potęgę Boga. Nie wątpiłam w nią ani Ja, ani Józef. I ty również nie powinieneś wątpić. Bóg będzie udzielać pomocy, godzina po godzinie, jeśli pozostaniemy pokorni i wierni... Teraz chodźcie tu na zewnątrz, do strumyka, do cienia dobrego drzewa, które – gdyby to był późniejszy okres lata – dałoby wam swe jabłka oprócz cienia. Chodźcie. Zjemy coś przed wymarszem... Dokąd, Mój Synu?»

«Do Jala. To blisko. A jutro pójdziemy do Betsur.»

Siadają w cieniu jabłoni. Maryja siada dokładnie naprzeciw potężnego pnia. Bartłomiej przypatruje się Jej uważnie, tak młodej i ożywionej w niebiański sposób przez przywołane wspomnienia. [Patrzy,] jak przyjmuje od Syna pokarm, który On pobłogosławił, i jak uśmiecha się do Niego oczyma pełnymi miłości. Szepcze:

«W upragnionym jego cieniu usiadłam, a owoc jego słodki memu podniebieniu.»

Odpowiada mu Juda Tadeusz:

«To prawda. Ona omdlewa z miłości. Ale nie można z pewnością powiedzieć, że pod jabłonią została obudzona...»

«A dlaczego nie, bracie? Cóż my wiemy o tajemnicach Króla?» – odpowiada Jakub, syn Alfeusza.

Jezus, uśmiechając się, mówi:

«Myśl poczęła Nową Ewę u stóp rajskiego drzewa, aby od Jej uśmiechu i od Jej płaczu uciekał wąż, a zatruty owoc wyzbywał się trucizny. Ona stała się drzewem owocu dającego odkupienie. Przyjdźcie, przyjaciele, i jedzcie z niego. Nasycić się jego słodyczą to nakarmić się miodem Bożym.»

«Nauczycielu, odpowiedz na moje dawne pragnienie wiedzy. Czy wspomniany przez nas Kantyk mówi o Niej?» – pyta po cichu Bartłomiej, gdy Maryja zajmuje się dzieckiem i rozmawia z niewiastami.

«Od początku Księgi mówi się o Niej. O Niej też będzie się mówić w księgach przyszłych, aż do chwili gdy słowo ludzkie przemieni się w nieustające ‘hosanna’ wiecznego Miasta Bożego.»

Jezus odwraca się do niewiast.

«Czuje się, że jest z [rodu] Dawida! Co za mądrość, co za poezja» – mówi Zelota, rozmawiając z towarzyszami.

Zabiera głos Iskariota, który – jeszcze pod wrażeniem poprzedniego dnia – mówi mało, choć usiłuje odzyskać swoją wcześniejszą swobodę:

«Otóż chciałbym zrozumieć, dlaczego właściwie musiało nastąpić Wcielenie. Bóg sam może mówić w taki sposób, aby pokonać szatana. Sam Bóg może mieć potęgę odkupieńczą. Nie poddaję tego w wątpliwość. Jednak wydaje mi się, że Słowo upokorzyło się przez zrodzenie takie, jak wszystkich ludzi, przez poddanie się wszelkim utrapieniom dzieciństwa i tak dalej. Czy [Mesjasz] nie mógł się ukazać w ludzkiej postaci, już dojrzałej, jako dorosły? O, jeśli naprawdę chciał mieć matkę, czy nie mógł wybrać jej sobie jako przybranej, jak uczynił to z ojcem? Wydaje mi się, że raz Go o to zapytałem, ale nie odpowiedział mi szczegółowo albo tego nie pamiętam.»

«Zapytaj Go o to! Tym bardziej że właśnie poruszamy ten temat...» – mówi Tomasz.

«Ja – nie. Zaniepokoiłem Go i nie czuję, że już mi wybaczył. Zapytajcie Go za mnie» [– prosi Judasz.]

«Wybacz! Przecież my przyjmujemy wszystko, [nie wymagając] takich wyjaśnień. Dlaczego więc mamy stawiać pytania? To nie jest słuszne!» – odpowiada ostro Jakub, syn Zebedeusza.

«Co nie jest słuszne?» – pyta Jezus.

Milczenie. Potem Zelota wyjaśnia w imieniu wszystkich i powtarza pytania Judasza z Kariotu oraz odpowiedzi pozostałych uczniów.

«Ja nie zachowuję urazy. To pierwsza rzecz. Czynię tylko konieczne uwagi, cierpię i przebaczam. To [odpowiedź] dla tego, który odczuwa lęk – owoc swego zmieszania. Co do Wcielenia rzeczywistego, dokonanego przeze Mnie, mówię: “To właściwe, że tak się stało”. W przyszłości bardzo wielu popadnie w błędy dotyczące Mojego Wcielenia. Będą przypisywać Mi dokładnie takie błędne formy, jakie Judasz chciałby, żebym przyjął: człowiek pozornie spoisty w ciele, a w rzeczywistości ulotny jak gra świateł. Przez to byłbym i nie byłbym ciałem. Byłoby i nie byłoby naprawdę macierzyństwa Maryi. Tymczasem Ja naprawdę mam ciało, a Maryja naprawdę jest Matką Słowa Wcielonego. A jeśli moment narodzenia był tylko ekstazą, to stało się tak, gdyż Ona jest Nową Ewą bez ciężaru winy i bez dziedzictwa kary. Nie poniżyło Mnie spoczywanie w Niej. Czy zamknięcie w Arce upodliło mannę? Nie, a nawet przebywanie w tamtym miejscu otoczyło ją czcią.

Inni powiedzą, że Ja – nie mając rzeczywistego Ciała w czasie Mojego pobytu na ziemi – nie cierpiałem i nie umarłem. Tak, nie mogąc zaprzeczyć, że tu byłem, zacznie się zaprzeczać Mojemu realnemu Wcieleniu lub Mojej prawdziwej Boskości. [To błąd], gdyż naprawdę wiecznie jestem Jedno z Ojcem. Jestem też zjednoczony z Bogiem jako Ciało. Naprawdę jest możliwe, że Miłość w Swej Doskonałości osiąga to, co nieosiągalne, przyoblekając się w Ciało dla zbawienia ciała. Na wszystkie te błędy odpowiada całe Moje życie, które daje krew od narodzenia po śmierć. Ono poddało się wszystkiemu, co wspólne człowiekowi – z wyjątkiem grzechu. Zrodzony, tak – z Niej. I dla waszego dobra. Nie wiecie, w jakim stopniu Sprawiedliwość jest łagodzona przez to, że ma Niewiastę za Współpracownicę. Czy to cię zadowoliło, Judaszu?»

«Tak, Nauczycielu.»

«Czyń tak, abyś i ty Mnie [zadowolił].»

Iskariota pochyla głowę – zawstydzony i może naprawdę przejęty tak wielką dobrocią. Przedłuża się pobyt pod świeżym cieniem jabłoni. Jedni śpią, inni drzemią. Maryja wstaje i powraca do Groty. Jezus idzie za Nią...


   

Przekład: "Vox Domini"