Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga III - Drugi rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

68. PRZYPOWIEŚĆ O KRÓLU, KTÓRY PRZYGOTOWAŁ UCZTĘ DLA SWEGO SYNA

Ciąg dalszy tego samego dnia. A, 5512-5531

...On jest naprawdę niestrudzony. Kiedy słońce znika, pozostawiając wspomnienie wieczornej zorzy, przy pierwszym odgłosie niepewnego, osamotnionego skrzypienia bram, Jezus idzie na środek właśnie skoszonej łąki. Trawa ginąc wydziela przenikliwą i miłą woń. Za Nim – apostołowie, Marie, Marta i Łazarz z domownikami, Izaak ze swoimi uczniami i – można by rzec – cała Betania. Między sługami znajduje się starzec i niewiasta, ci dwoje z Góry Błogosławieństw, którzy znaleźli pociechę nawet dla swego codziennego życia.

Jezus zatrzymuje się, błogosławiąc patriarchę. Ten płacząc całuje Jego rękę i głaszcze dziecko, które idzie obok Jezusa, mówiąc mu:

«Szczęśliwy jesteś, że możesz zawsze iść za Nim! Bądź dobry, bądź uważny, synu! To dla ciebie wielkie szczęście! Wielka szansa! Nad twoją głową jest korona... O, szczęśliwy!»

Kiedy już wszyscy przybyli, Jezus zaczyna mówić:

«Odeszli biedni przyjaciele. Potrzebowali wielkiego umocnienia nadziei, a nawet pewności, że wystarczy niewiele wiedzieć, ażeby być dopuszczonym do Królestwa, że wystarczy minimum prawdy, nad którą pracuje dobra wola. Mówię teraz do was, mniej nieszczęśliwych. Wasze bowiem warunki materialne są o wiele lepsze i Słowo [też udziela] wam większej pomocy. Ku nim Moja miłość kieruje się tylko przez Moją myśl. Tu, do was, Moja miłość zwraca się także przez słowo. Dlatego więcej wymaga się od was na ziemi jak i w Niebie, bo komu więcej dano, od tego więcej będzie się żądać. Tamci biedni przyjaciele, powracający na swą galerę, mają minimum dobra, a maksimum – cierpienia. Im [daję] tylko obietnice łaskawości. Każda inna rzecz byłaby zbędna. Zaprawdę powiadam wam: ich życie jest pokutą i świętością i nie trzeba nakładać na nich nic innego. I zaprawdę też powiadam wam, że – podobni do mądrych panien – nie pozwalają zgasnąć swym lampom aż do godziny wezwania.

Pozwolić jej zgasnąć? Nie! To światło jest całym ich dobrem. Nie mogą pozwolić, żeby zgasło. Zaprawdę powiadam wam, że jak Ja jestem w Ojcu, tak i biedni są w Bogu. I dlatego właśnie Ja, Słowo Ojca, chciałem urodzić się jako biedny i biednym pozostać. Między biednymi bowiem czuję się bliżej Ojca, który kocha najmniejszych. Oni też kochają Go ze wszystkich swych sił. Bogaci mają tak wiele rzeczy. Biedni mają tylko Boga. Bogaci mają przyjaciół, ubodzy są sami. Bogaci mają wiele pociech. Biedni ich nie mają. Bogaci mają rozrywki. Biedni – tylko pracę. Dla bogaczy wszystko jest łatwe przez pieniądz. Biedni mają ponadto krzyż obawiania się choroby i niedostatku, [zachorowanie bowiem] oznaczałoby dla nich głód i śmierć. Ale biedni mają Boga. Ich Przyjaciela. Ich Pocieszyciela. On ich odrywa od uciążliwej teraźniejszości przez niebiańskie nadzieje. Jemu można powiedzieć: “Ojcze, wesprzyj nas Swoim miłosierdziem”. I oni to potrafią, mówią [Mu to], bo są do tego stopnia ubodzy, pokorni, osamotnieni.

To co mówię – na posiadłości Łazarza, przyjaciela Mojego i przyjaciela Boga, chociaż bardzo bogatego – może wydać się dziwne. Ale Łazarz jest wyjątkiem pośród bogatych. Łazarz doszedł do cnoty bardzo trudnej do znalezienia na ziemi, a jeszcze trudniejszej do praktykowania i nauczenia jej drugiego. To cnota wolności w bogactwach. Łazarz jest sprawiedliwy. Nie obraża się. Nie może się obrazić, bo wie, że jest bogatym-ubogim i dlatego nie dotyczy go Moje ukryte napomnienie. On uznaje, że w świecie wielkich jest tak, jak mówię. Dlatego oświadczam wam: zaprawdę, zaprawdę powiadam wam, że o wiele łatwiej biedakowi być w Bogu niż bogaczowi. W Niebie Ojca Mojego i waszego liczne trony będą zajęte przez tych, którymi gardzono na ziemi, gdyż byli mali jak proch, który się depcze.

Ubodzy przechowują w sercu perły słowa Bożego. One są ich jedynym skarbem. Kto ma [tylko] jedno bogactwo, ten czuwa nad nim. Kto ich ma wiele, jest znudzony i rozproszony, jest pyszny i zmysłowy. Z powodu tego wszystkiego nie podziwia oczyma pokornymi i pełnymi miłości skarbu, który dał Bóg. Myli go też z innymi skarbami, tylko z pozoru cennymi – skarbami, które są bogactwami ziemskimi. Taki człowiek myśli: “To łaska z mojej strony przyjmować słowa kogoś podobnego do mnie pod względem ciała!” Przez silne smaki zmysłowości osłabia swą zdolność smakowania w tym, co nadprzyrodzone. A są to smaki silne!... Tak, mocno przyprawione dla ukrycia swego smrodu i smaku zgnilizny...

[por. Mt 22,1-14] Ale posłuchajcie, a zrozumiecie lepiej, jak troski, bogactwa i obżarstwo przeszkadzają w wejściu do Królestwa Niebieskiego.

Pewnego razu król urządził zaślubiny swemu synowi. Możecie sobie wyobrazić, jakie święto było w pałacu. To był jego syn jedyny, który – doszedłszy do wieku dojrzałego – ożenił się ze swoją umiłowaną. Ojciec i król chciał, aby dokoła panowała radość. Pragnął tego ze względu na radość swego umiłowanego [syna] – w końcu małżonka ukochanej [oblubienicy]. Urządził też wielkie przyjęcie, które stanowiło część licznych obchodów uroczystości ślubnej. I przygotował je na czas, czuwając nad każdym szczegółem, aby wspaniale i godnie wypadły zaślubiny syna królewskiego.

Wysłał odpowiednio wcześniej sługi, aby powiedzieli przyjaciołom i sprzymierzeńcom, a także największym w jego królestwie, że zaślubiny zostały ustalone na określony dzień wieczorem, że są zaproszeni i żeby przyszli, stanowiąc godne otoczenie dla syna królewskiego. Ale przyjaciele, sprzymierzeńcy i wielcy królestwa nie przyjęli zaproszenia.

Wtedy król – wątpiąc, czy pierwsi słudzy w właściwy sposób zapraszali – posłał jeszcze innych, aby nalegali mówiąc: “Ależ przyjdźcie! Prosimy was o to. Już wszystko jest gotowe. Sala jest przystrojona, drogocenne wina zostały przyniesione zewsząd. Już w kuchni zgromadzono woły i utuczone zwierzęta, aby je upiec. Niewolnicy wyrabiają mąkę na słodycze, a inni rozbijają migdały w moździerzach na najdelikatniejsze przysmaki, dolewając doń najrzadsze olejki aromatyczne. Najzdolniejsze tancerki i muzykanci zostali sprowadzeni na tę uroczystość. Przyjdźcie więc, aby nie była bezużyteczna cała ta wystawność.”

Ale przyjaciele, sprzymierzeńcy i wielcy królestwa albo odmówili, albo powiedzieli: “Mamy co innego do zrobienia”, albo udawali, że przyjmują zaproszenie, a potem poszli do swych spraw. Jeden udał się na pole, drugi odszedł do handlu, inny jeszcze – do spraw mniej szlachetnych. W końcu był i taki, który znudzony ciągłym naleganiem, pochwycił sługę królewskiego i zabił go. [Chciał bowiem], żeby zamilkło jego naleganie: “Nie odmawiaj królowi tego, bo może ci to wyjść na złe”.

Słudzy powrócili do króla i przekazali wszystko. Wtedy król zapłonął oburzeniem i posłał wojsko, żeby ukarało zabójców jego sług i tych, którzy zlekceważyli jego zaproszenie. Chciał też wynagrodzić tym, którzy przyrzekli przyjść. Jednak w uroczysty wieczór, o oznaczonej porze, nikt nie przyszedł. Rozgniewany król zawołał sługi i powiedział: “Niechże nie będzie tak, by mój syn pozostał bez żadnego [gościa], który świętowałby z nim tego wieczoru zaślubin. Uczta jest gotowa, ale zaproszeni nie byli jej godni. Jednak uczta weselna mojego syna musi się odbyć. Idźcie zatem na place i na ulice, stańcie na skrzyżowaniach dróg, zatrzymujcie przechodniów, gromadźcie tych, którzy odpoczywają, i przyprowadźcie ich tutaj. Niech sala zapełni się świętującymi ludźmi”.

I słudzy poszli. Wyszli na drogi, rozproszyli się po placach, ustawili się na rozstajach dróg. Gromadzili napotykanych – dobrych lub złych, bogatych lub ubogich – i prowadzili ich do siedziby królewskiej. Dali też wszystkim środki, aby wyglądali na godnych wejścia na salę uczty weselnej. Potem ich tam wprowadzili i sala zapełniła się – jak król chciał – radującymi się ludźmi.

Król jednak – wszedłszy na salę, aby zobaczyć, czy może się rozpocząć uroczystość – dostrzegł kogoś, kto pomimo pomocy udzielonej przez sługi nie był odziany szatą weselną. Zapytał go: “Jakże tu wszedłeś nie mając stroju weselnego?” A ten nie wiedział, co odpowiedzieć, bo istotnie nie miał wytłumaczenia. Wtedy król zawołał sługi i powiedział im: “Weźcie go, zwiążcie mu ręce i nogi i wyrzućcie go z mojego domu, w ciemności i w lodowate błoto. Tam będzie płakał i zgrzytał zębami, bo zasłużył [na to] z powodu niewdzięczności i z powodu zniewagi, jaką mi okazał. Jeszcze bardziej niż mnie znieważył mojego syna. Wszedł bowiem w ubogiej i brudnej szacie na salę biesiadną, gdzie może wejść tylko ten, kto jest godny jej i mojego syna.”

Jak widzicie, troski światowe, chciwość, zmysłowość, okrucieństwo ściągają gniew króla. Powodują, że ci synowie – troszczący się [o sprawy tego świata] – nigdy już nie wejdą do domu Króla. Widzicie też, że [Król] z powodu życzliwości wobec syna ukarze też wezwanych. Iluż ich jest w dzisiejszych czasach, na tej ziemi, na którą Bóg zesłał Swoje Słowo!

Sprzymierzeńców, przyjaciół, wielkich Swego ludu Bóg naprawdę zaprosił przez Swe sługi. Bardziej nagląco każe ich zapraszać, w miarę zbliżania się godziny Moich Zaślubin. Nie przyjęli jednak zaproszenia, bo są fałszywymi sprzymierzeńcami i fałszywymi przyjaciółmi. Wielkimi są jedynie z nazwy, gdyż jest w nich małość. (Jezus coraz bardziej podnosi głos, a Jego oczy wysyłają strumienie światła, jakby były dwoma klejnotami. Dzieje się tak w blasku ognia rozpalonego między Nim a słuchaczami dla rozświetlenia ciemności wieczoru. Brak bowiem księżyca, którego właśnie ubywa i który wschodzi później.) Tak, nikczemność jest w nich. Przez wszystko to nie rozumieją, że jest obowiązkiem i zaszczytem dla nich zgodzić się na zaproszenie Króla.

Pycha, zatwardziałość, pożądliwości wznoszą bastion w ich sercach. I ci nikczemnicy nienawidzą Mnie i nie chcą przyjść na Moje zaślubiny. Nie chcą przyjść. Bardziej niż zaślubiny wolą związki z obrzydliwą polityką, z jeszcze bardziej obrzydliwym pieniądzem, z najbardziej obrzydliwą zmysłowością. Wolą przebiegłe planowanie, zmowę, podstępny spisek, pułapkę, zbrodnię. Wszystko to potępiam w imię Boże. Dlatego nienawidzą głosu, który mówi, i uroczystości, na którą zaprasza. W tym ludzie trzeba szukać zabójców sług Bożych: Proroków, którzy są sługami aż do teraz; Moich uczniów, którzy są odtąd sługami. W tym ludzie można znaleźć oszustów. Odpowiadają Bogu: “Tak, przyjdziemy”, a tymczasem we wnętrzu mówią sobie: “Ani myślę!”. Wszyscy oni są w Izraelu.

Król Nieba więc – aby Syn miał godną oprawę zaślubin – pośle gromadzić na rozstajach tych, którzy nie są ani przyjaciółmi, ani wielkimi, ani sprzymierzeńcami, lecz ludźmi, którzy po prostu przechodzą. Już teraz – Moją ręką, Moją ręką Syna i sługi Bożego – gromadzenie się rozpoczęło. Kimkolwiek są, niech przyjdą... I już przyszli. A Ja im pomagam oczyścić się i upiększyć się na uroczystość zaślubin. Ale będzie, o, na swoje nieszczęście będzie i taki, który [nadużyje] nawet wspaniałości Boga, dającego mu wonności i królewskie szaty, aby uczynić go takim, jakim nie jest: bogatym i godnym. Będzie taki, który z całej tej dobroci wyciągnie niegodziwą korzyść, aby zwodzić, aby czerpać zyski... Człowiek o wykrzywionej duszy, obrośnięty obrzydliwym polipem wszystkich grzechów... Zachowa pachnidła i szaty, aby czerpać niedozwoloną korzyść. Użyje ich nie na zaślubiny Syna, lecz na swoje zaślubiny z szatanem.

To się stanie. Ponieważ wielu jest powołanych, ale nieliczni są ci, którzy ze względu na umiejętność wytrwania w powołaniu, dochodzą do bycia wybranymi. Ale stanie się i to, że tym hienom – które wolą padlinę niż żywy pokarm – zostanie wymierzona kara wyrzucenia poza salę Uczty, w ciemności i w błoto bagna wiecznego. Tam szatan skrzeczy swoim okropnym śmiechem z powodu każdego tryumfu nad duszą. Tam wiecznie rozbrzmiewa rozpaczliwy płacz szaleńców, którzy poszli za Występkiem zamiast iść za Dobrocią, która ich powołała.

Wstańcie. Pójdziemy na spoczynek. Błogosławię was, mieszkańców Betanii, wszystkich. Błogosławię was i daję wam Mój pokój. I błogosławię w szczególności ciebie, Łazarzu, przyjacielu Mój, i ciebie, Marto. Błogosławię Moich uczniów dawnych i nowych, których posyłam na świat, aby wzywali – wzywali na ucztę Króla. Uklęknijcie, abym was wszystkich pobłogosławił. Piotrze, odmów modlitwę, której was nauczyłem. Odmów ją stojąc tu, u Mego boku, bo tak ma być wypowiadana przez tego, którego Bóg do tego wyznaczył.»

Wszyscy klękają na sianie. Stoi tylko Jezus w Swej lnianej szacie, wysoki i piękny, i Piotr w ciemnokasztanowym odzieniu, rozpalony wzruszeniem, prawie drżący. Modli się głosem, który nie jest piękny, lecz silny. Odmawia modlitwę powoli – z obawy, aby się nie pomylić:

«Ojcze nasz...»

Słychać szloch mężczyzn, niewiast... Margcjam – klęcząc przed Maryją, która trzyma jego złożone ręce – patrzy na Jezusa z anielskim uśmiechem i mówi cichutko:

«Spójrz, Matko, jaki On piękny! Jak piękny jest też mój ojciec! Jakby był w Niebie... Czy mama patrzy na nas?»

A Maryja w szepcie – który kończy się pocałunkiem – odpowiada:

«Tak, kochanie. Ona jest tutaj i uczy się modlitwy.»

«A ja, czy się jej nauczę?»

«Ona będzie ją szeptać twojej duszy podczas snu, a Ja będę ci ją powtarzać w dzień.»

Dziecko skłoniło brunatną głowę na pierś Maryi i trwa tak, podczas gdy Jezus błogosławi uroczystym, mojżeszowym błogosławieństwem. Potem wszyscy wstają i odchodzą do domów. Za Jezusem idzie tylko Łazarz, wchodząc wraz z Nim do domu Szymona, aby jeszcze z Nim pozostać. Inni też wchodzą. Iskariota, udręczony, idzie do mrocznego kąta. Nie ośmiela się podejść do Jezusa, jak czynią to inni...

Łazarz cieszy się [obecnością] Jezusa. Mówi:

«O, smutne to dla mnie patrzeć, jak odchodzisz. Jestem jednak bardziej zadowolony niż wtedy, gdy widziałem Cię przedwczoraj!»

«Dlaczego, Łazarzu?»

«Dlatego, że wydawałeś mi się tak smutny i zmęczony... Nie mówiłeś, mało się uśmiechałeś... Wczoraj i dziś stałeś się ponownie Moim świętym i słodkim Nauczycielem i to daje mi wiele radości...»

«Byłbym nim nawet wtedy, gdybym milczał...»

«Byłeś nim, ale [teraz] jesteś spokojem i słowem. Tego od Ciebie pragniemy. Z tych źródeł czerpiemy naszą siłę. Inaczej te źródła wydają się wyschnięte. Cierpielibyśmy z pragnienia... Widzisz, że dziwi to nawet pogan i przyszli ich szukać...»

Iskariota – do którego podszedł Jan, syn Zebedeusza – ośmiela się przemówić:

«To prawda, nawet i mnie pytali... Bo byłem blisko wieży Antonia, mając nadzieję Cię ujrzeć.»

«Wiedziałeś przecież, gdzie byłem» – odpowiada krótko Jezus.

«Wiedziałem, ale miałem nadzieję, że nie zawiedziesz tych, którzy czekali na Ciebie. Nawet Rzymianie byli zawiedzeni. Nie wiem, dlaczego tak postąpiłeś...»

«I to ty Mnie o to pytasz? Czyż nie wiesz o nastrojach Sanhedrynu, faryzeuszy i innych jeszcze osób w stosunku do Mnie?»

«Co? Czyżbyś się bał?»

«Nie. To obrzydzenie. W ubiegłym roku, kiedy byłem sam – sam przeciwko wszystkim, a nikt nie wiedział, że jestem prorokiem – pokazałem, że nie boję się. Ty zresztą jesteś nabytkiem Mojej śmiałości. Pozwoliłem, by cały świat krzykaczy usłyszał Mój głos. Dałem słyszeć głos Boży ludowi, który o Nim zapomniał. Oczyściłem Dom Boży z brudów materialnych, które w nim były. Znam przyszłość ludzi, dlatego nie miałem nadziei na oczyszczenie z o wiele poważniejszych brudów moralnych, które tam mają gniazdo. [Uczyniłem to jednak,] aby spełnić Mój obowiązek, z powodu gorliwości o Dom Wiecznego Pana – zamieniony w krzykliwe targowisko przekupniów, lichwiarzy i złodziei – i aby wyrwać z odrętwienia tych, którym wieki niedbalstwa kapłanów kazały zapaść w duchowy letarg. To był mocny dzwon dla zgromadzenia Mojego ludu, aby doprowadzić go do Boga... Tego roku powróciłem... I zobaczyłem, że Świątynia jest ciągle taka sama... że jest nawet gorsza... To już nie jaskinia zbójców, lecz miejsce spisku. Potem stanie się siedzibą Zbrodni, następnie domem publicznym, a w końcu zostanie zniszczona przez siłę potężniejszą niż moc Samsona. Zmiażdży ona kastę niegodną nazywać się świętą. To bezużyteczne pouczać w miejscu, w którym – przypominam ci to – zabroniono Mi mówić. To naród wiarołomny, naród zatruty w swoich przywódcach! Ośmiela się przeszkodzić Słowu Boga mówić w Jego Domu! Zakazano Mi tego. Zamilkłem więc z miłości do najmniejszych. Nie jest to jeszcze godzina zadania Mi śmierci. Zbyt wielu Mnie potrzebuje, a Moi apostołowie nie są jeszcze [na tyle] mocni, by wziąć na ramiona Moje potomstwo: Świat. Nie płacz, Matko... Ty, Dobra, wybacz Swojemu Synowi, że znaną Mu prawdę musi powiedzieć temu, kto jeszcze może się łudzić... Milknę... Ale biada tym, przez których Bóg milknie!... Matko, Margcjamie, nie płaczcie!... Proszę was. Niech nikt nie płacze.»

Wszyscy jednak płaczą, bardziej lub mniej boleśnie. Judasz – śmiertelnie blady w swym żółtym odzieniu z czerwonymi paskami – ośmiela się jeszcze mówić, głosem płaczliwym i dziwnym:

«Wierz mi, Nauczycielu, że jestem zdziwiony i zasmucony... Nie wiem, co chcesz powiedzieć... Ja nic nie wiem... Prawdą jest, że nie widziałem nikogo ze Świątyni. Ze wszystkimi zerwałem kontakt... Jednak jeśli Ty coś mówisz, to musi być prawdą...»

«Judaszu!... A Sadoka też nie widziałeś?»

Judasz spuszcza głowę, mamrocząc:

«To przyjaciel... Jako takiego go spotkałem, nie jako kogoś, kto należy do Świątyni...»

Jezus nie odpowiada. Odwraca się do Izaaka i Jana z Endor i wydaje im polecenia dotyczące ich pracy. W tym czasie niewiasty pocieszają płaczącą Maryję i chłopca, który także płacze.

Również Łazarz i apostołowie są zasmuceni, lecz Jezus podchodzi do nich. Na nowo łagodnie się uśmiecha, całuje Matkę i głaszcze dziecko, mówiąc:

«Teraz żegnam was, którzy pozostajecie. Jutro bowiem o świcie odchodzimy. Żegnaj, Łazarzu. Żegnaj, Maksyminie. Józefie, dziękuję ci za usługi oddane Mojej Matce i niewiastom - uczennicom, które na Mnie czekały. Dziękuję za wszystko. Ty, Łazarzu, pobłogosław Martę w Moim imieniu. Wkrótce wrócę. Chodź, Matko, odpocząć. Wy także, Mario i Salome, jeśli chcecie odejść [z nami].»

«Oczywiście, idziemy!» – mówią obydwie Marie.

«Idźcie więc spać! Pokój wszystkim. Niech Bóg będzie z wami.»

[Jezus] czyni gest błogosławieństwa i wychodzi, trzymając za rękę dziecko i obejmując Matkę...

Pobyt w Betanii zakończył się.


   

Przekład: "Vox Domini"