Ewangelia według św. Mateusza |
Ewangelia według św. Marka |
Ewangelia według św. Łukasza |
Ewangelia według św. Jana |
Maria Valtorta |
Księga III - Drugi rok życia publicznego |
– POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA – |
70. W DRODZE DO ELIZY Z BETSUR
Napisane 4 lipca 1945. A, 5548-5564
«To niemal pewne, że ich odnajdziemy, jeśli powrócimy na chwilę na drogę wiodącą do Hebronu. Proszę was, idźcie dwójkami, szukając ich na górskich ścieżkach. Stąd – do Źródeł Salomona, a potem do Betsur. Pójdziemy za wami. Tu jest teren wypasu ich [owiec]» – mówi Pan.
Uświadamiam sobie, że mówi o pasterzach. Apostołowie gotują się do odejścia, każdy z ulubionym towarzyszem. Wyjątek stanowi para niemalże nierozdzielna, [którą tworzy] Jan i Andrzej. Podchodzą obydwaj do Iskarioty, mówiąc:
«Idę z tobą.»
Judasz odpowiada:
«Tak, chodź, Andrzeju. Tak będzie lepiej, Janie. Ty i ja znamy pasterzy. Lepiej więc będzie, jeśli pójdziesz z kimś innym.»
«W takim razie ze mną, chłopcze» – mówi Piotr, który opuszcza Jakuba, syna Zebedeusza. Ten bez oporu idzie z Tomaszem, podczas gdy do Zeloty przyłącza się Juda Tadeusz, do Jakuba Alfeuszowego – Mateusz, a dwaj nierozłączni: Filip i Bartłomiej, idą razem. Dziecko zostaje z Jezusem i Maryją.
Droga przez góry – zielone od lasów i łąk – jest chłodna i piękna. Spotykają stada idące na pastwiska w jasnych promieniach jutrzenki. Przy każdym dźwięku dzwonka Jezus przerywa rozmowę i rozgląda się. Potem pyta pasterzy, czy Eliasz, pasterz Betlejemita, jest tutaj. Dowiaduję się, że Eliasza nazywa się “Betlejemitą”. Chociaż inni pasterze też są z Betlejem, ten przydomek odnosi się do niego i jest chyba trochę pogardliwy. Nikt jednak nic nie wie. Odpowiadają, zatrzymują stada i przerywają grę na prymitywnych fujarkach. Prawie wszyscy młodzi mają proste fujarki, co wprowadza Margcjama w stan ekstazy. Wreszcie dobry stary pasterz podaje mu fujarkę swego wnuka, mówiąc:
«On sobie zrobi inną.»
Margcjam odchodzi szczęśliwy, trzymając swój instrument na ramieniu, bo na razie nie potrafi się nim jeszcze posługiwać.
«Tak bardzo chciałabym ich spotkać!» – woła Maryja.
«Z pewnością ich znajdziemy. O tej porze roku zawsze idą w kierunku Hebronu.»
W chłopcu budzą zaciekawienie pasterze – którzy widzieli Jezusa jako Dziecko – i stawia tysiące pytań Maryi, która odpowiada cierpliwie i z dobrocią.
«Ale dlaczego ich ukarano? Czynili przecież tylko dobro!» – pyta dziecko po opowiadaniu o ich nieszczęściu.
«Bo wielokrotnie człowiek błądzi, oskarżając niewinnych o zło, które w rzeczywistości popełnił ktoś inny. Oni byli dobrzy i potrafili przebaczyć, dlatego Jezus kocha ich bardzo. Trzeba zawsze umieć przebaczać.»
«A w jaki sposób przebaczyły Herodowi wszystkie te dzieci, które zostały zabite?»
«To mali męczennicy, Margcjamie, a męczennicy są święci. Ci nie tylko przebaczają swojemu katowi, lecz go kochają, bo on im otwiera Niebo.»
«A te dzieci są w Niebie?»
«Nie, na razie nie. Są radością Patriarchów i sprawiedliwych w Otchłani.»
«Dlaczego?»
«Bo powiedziały, przybywając z duszami purpurowymi od krwi: “Oto jesteśmy, my – heroldowie Chrystusa - Zbawiciela. Radujcie się wy, którzy czekacie, bo On jest już na ziemi.” I wszyscy je kochają, bo przynoszą tę dobrą nowinę.»
«Dobrą nowiną – powiedział mi ojciec – jest także Słowo Jezusa. Kiedy więc mój ojciec – po głoszeniu Dobrej Nowiny na ziemi – pójdzie do Otchłani i kiedy ja także tam pójdę, czy nas też będą kochać?»
«Ty, maleńki, nie pójdziesz do Otchłani.»
«Dlaczego?»
«Bo Jezus już powróci do Nieba i wam je otworzy, i wszyscy dobrzy pójdą po śmierci natychmiast do Nieba.»
«Ja będę dobry, przyrzekam to. A Szymon, syn Jony? On także, co? Bo nie chcę stać się sierotą po raz drugi.»
«On także, bądź pewny. Ale w Niebie nie jest się sierotą. Mamy Boga. A Bóg jest wszystkim. Tu też Go mamy, ponieważ Ojciec jest zawsze z nami.»
«Ale Jezus – w tej pięknej modlitwie, której mnie nauczyliście: Ty za dnia, a moja mama nocą – mówi: “Ojcze nasz, któryś jest w Niebie”. My nie jesteśmy jeszcze w Niebie. Jakże więc jesteśmy z Nim?»
«Bóg jest wszędzie, Moje dziecko. On czuwa nad rodzącym się dzieckiem i nad umierającym starcem. Dziecko – które rodzi się w tej chwili w najbardziej odległym zakątku ziemi – ma na sobie spojrzenie i miłość Boga i będzie je mieć aż do śmierci.»
«Nawet jeśli jest tak złe jak Doras?»
«Tak.»
«Jakże dobry Bóg może kochać Dorasa, który jest bardzo zły i sprawia, że płacze mój dziadek?»
«Patrzy na niego z oburzeniem i bólem. Ale gdyby się nawrócił, powiedziałby mu to samo, co ojciec z przypowieści nawróconemu synowi. Powinieneś się modlić, aby on się nawrócił i...»
«O, nie, Matko! Będę się modlił, żeby umarł!!!» – mówi w porywie dziecko. Chociaż jego wystąpienie było mało... anielskie, gniew jest tak wielki i tak szczery, że inni muszą się uśmiechnąć.
Maryja zaś ponownie ze słodką powagą Nauczycielki mówi:
«Nie, kochany. Nie wolno ci tak postępować wobec grzesznika. Bóg nie wysłuchałby cię i patrzyłby na ciebie surowo. Powinniśmy życzyć bliźniemu, nawet bardzo złemu, największego dobra. Życie jest dobrem, bo daje człowiekowi możliwość zdobywania zasług w oczach Bożych.»
«A jeśli ktoś jest zły to zdobywa grzechy.»
«Trzeba się modlić, aby stał się dobry.»
Dziecko myśli... ale nie odpowiada mu zbytnio ta wzniosła lekcja, więc mówi:
«Doras nie stanie się dobry, nawet jeśli będę się modlić. Jest zbyt zły. Nawet gdyby ze mną modliły się wszystkie dzieci - męczennicy z Betlejem, nie stałby się dobry. Nie wiesz, że... nie wiesz, że... któregoś dnia bił żelaznym prętem starego ojca, bo zastał go siedzącego w godzinie pracy? Nie potrafił się podnieść, gdyż czuł się źle, a on... bił go... pozostawił go jak umarłego, a potem kopnął go w twarz... Widziałem to, bo ukrywałem się za płotem... Poszedłem tam, bo nikt mi nie przyniósł chleba od dwóch dni i byłem głodny... Musiałem uciec, żeby mnie nie słyszano, bo płakałem, widząc ojca w takim stanie, z krwią na brodzie, na ziemi, jakby umarłego... Odszedłem z płaczem żebrać o chleb... ale ten chleb mam zawsze tutaj... i ma smak krwi i łez mojego ojca i moich bliskich, i wszystkich tych, którzy byli dręczeni i nie potrafią kochać tego, kto im zadaje męczarnie. Chciałbym bić Dorasa, żeby czuł, czym jest bicie; chciałbym go zostawić bez chleba, żeby wiedział, czym jest głód; chciałbym go zmuszać do pracy na słońcu, w błocie, przy pogróżkach nadzorcy i bez jedzenia, żeby wiedział, czym jest to, co robi biednym... Nie potrafię go kochać, bo... bo on zabija mojego świętego ojca i ja... do kogo bym należał, gdybym was nie spotkał?»
Dziecko, ogarnięte wybuchem cierpienia, krzyczy i płacze, drży wstrząśnięte, zaciśniętymi piąstkami bije powietrze, nie potrafiąc uderzyć okrutnika. Niewiasty są zdumione i wstrząśnięte. Usiłują uspokoić chłopca. On przeżywa jednak prawdziwy atak bólu i nie słyszy nic. Krzyczy:
«Nie potrafię, nie potrafię go kochać ani mu przebaczyć! Nienawidzę go! Za wszystkich go nienawidzę, nienawidzę go, nienawidzę!...»
Budzi litość i strach. To reakcja dziecka, które zbyt wiele cierpiało. Jezus mówi:
«To największe przestępstwo Dorasa: doprowadzenie niewinnego do nienawiści...»
Potem bierze chłopca w ramiona i mówi:
«Posłuchaj Margcjamie. Chcesz być któregoś dnia razem z mamą, ojcem, braćmi i starym ojcem?»
«Taaak...»
«A więc nie możesz nienawidzić nikogo. Do Nieba nie wchodzi ten, kto nienawidzi. Nie potrafisz na razie modlić się za Dorasa? No więc nie módl się, ale nie możesz nienawidzić. Czy wiesz, co masz zrobić? Nie powinieneś nigdy patrzeć za siebie, myśląc o przeszłości...»
«Ale ojciec, który cierpi, nie jest przeszłością...»
«To prawda. Ale zobacz, Margcjamie, spróbuj modlić się tylko tak: “Ojcze nasz, któryś jest w Niebie, pomyśl Ty o tym, co jest moim pragnieniem...” Zobaczysz, że Ojciec wysłucha cię tak, jak będzie najlepiej. Gdybyś zabił Dorasa, cóż byś zrobił? Straciłbyś miłość Bożą, Niebo, jedność z ojcem i matką, a nie usunąłbyś udręk starca, którego kochasz. Jesteś za mały, abyś mógł to zrobić. Ale Bóg to potrafi. Powiedz to Jemu. Powiedz Mu: “Ty wiesz, jak kocham dziadka i jak kocham tych wszystkich, którzy są nieszczęśliwi. Pomyśl o tym Ty, który wszystko możesz.” Jak to? Nie chcesz głosić Dobrej Nowiny? A ona mówi o miłości i przebaczeniu! Jakże mógłbyś powiedzieć komuś: “Nie powinieneś nienawidzić, przebaczaj”, gdybyś sam nie umiał kochać i przebaczać? Pozwól, pozwól działać dobremu Bogu, a zobaczysz, jak wielkie dobro On przygotuje. Zrobisz to?»
«Tak, bo kocham Cię bardzo.»
Jezus całuje dziecko i stawia je na ziemi. Sprawa jest załatwiona. Dochodzą do skraju drogi. Trzy wielkie zbiorniki, wyżłobione w skale góry – dzieło naprawdę ogromne – błyszczą swą bardzo przejrzystą powierzchnią i dzięki spadkowi wody. Z pierwszego zbiornika spada ona do drugiego, większego, a z tego – do trzeciego, który jest prawdziwym małym jeziorem. Stąd płynie wodociągami do oddalonych miast.
Z powodu wilgoci ziemi w tej okolicy góra – od źródeł do zbiorników i od nich do równiny – jest niezwykle urodzajna. Najróżnorodniejsze dzikie kwiaty śmieją się na zielonych zboczach, tak samo jak pachnące i rzadkie rośliny. Wydaje się, że człowiek posiał tu kwiaty ogrodowe i pachnące rośliny, które rozlewają w powietrzu, w cieple ogrzewającego je słońca, swe wonie cynamonu, kamfory, goździków, lawendy i innych przenikliwych zapachów, intensywnych, miłych, w cudownej mieszaninie najcudowniejszych z najlepszych zapachów ziemi. Można by to nazwać symfonią zapachów, bo istotnie jest to poemat roślin i kwiatów w różnorodności ich kolorów i wspaniałych przyjemnych woni.
Wszyscy apostołowie siedzą w cieniu okrytego wielkimi białymi kwiatami drzewa, którego nazwy nie znam. Kwiaty to ogromne zwisające dzwonki koloru białego. Porusza nimi najlżejszy powiew wiatru. Rozsiewają fale zapachu przy każdym poruszeniu. Nie znam tego drzewa. Kwiat przypomina mi krzak rosnący w Kalabrii – nazywany tam bottaro – jednak to nie on, bo nie ma tu krzewu, lecz wysokie drzewo o potężnym pniu.
Jezus woła uczniów, którzy przybiegają.
«Prawie zaraz znaleźliśmy Józefa, powracającego z drogi. Dziś wieczorem wszyscy przyjdą do Betsur. Zgromadziliśmy się wszyscy, głośno się nawołując, i tu się usadowiliśmy, w chłodzie» – wyjaśnia Piotr.
«Jakie piękne miejsce! Można by rzec: ogród! Dyskutowaliśmy, czy to naturalne czy nie. Jedni twierdzą, że tak, inni – przeciwnie» – odzywa się Tomasz.
«Ziemia Judei ma swe cudowności» – mówi Iskariota, który nie potrafi się powstrzymać od pysznienia się wszystkim, nawet kwiatami i roślinami [swej ojczyzny].
«Tak, ale... sądzę, że gdyby na przykład ogród Joanny w Tyberiadzie był opuszczony i dziki, nawet Galilea posiadałaby pośród ruin cuda wspaniałych róż» – odpowiada Jakub, syn Zebedeusza.
«Masz rację. To w tym regionie były ogrody Salomona, znane jak jego pałace w świecie tamtej epoki. Może tu zabrzmiała ‘Pieśń nad Pieśniami’, przypisująca Miastu Świętemu całe piękno, które wyrosło z jego woli» – mówi Jezus.
«Zatem to ja miałem rację!» – mówi Tadeusz.
«Tak – potwierdza jego brat, Jakub. – Czy wiesz, Nauczycielu, że on cytował Eklezjastyka łącząc myśl o ogrodach ze źródłami i skończył mówiąc: “Jednakże poznał, że wszystko jest próżnością i nic nie trwa pod słońcem tylko Słowo mojego Jezusa”.»
«Dziękuję ci, lecz podziękujmy też Salomonowi. Czy oryginalne kwiaty pochodzą od niego czy też nie, z pewnością dzięki niemu istnieją zbiorniki odżywiające rośliny i ludzi. Niech będzie za to błogosławiony. Podejdźmy do tego dzikiego krzewu róży, który uformował między drzewami ukwiecony tunel. Tam się zatrzymamy. Jesteśmy prawie w połowie drogi...»
...I podejmują marsz na nowo około godziny dziewiątej, kiedy wydłużają się cienie drzew tego uprawnego regionu. Wydaje się, że przemierzają ogromny ogród botaniczny. Patrząc na pnie, owoce lub piękno roślin, [odnosi się wrażenie], że każda z nich ma tu swego przedstawiciela. Rolnicy chodzą prawie wszędzie, lecz nie zważają na grupę przechodzących apostołów. Nie są zresztą sami. Na drodze są i inne grupy Hebrajczyków, wracających po święcie Paschy.
Droga jest w dość dobrym stanie, choć poprzecinana w górach. Wciąż zmieniające się widoki przerywają monotonię marszu. Potoki i strumienie znaczą srebrzyste płynne przecinki i wypisują słowa, wyśpiewywane następnie w tysiącach labiryntów. Krzyżują się, rozlewają pod lasem lub ukrywają w grotach, z których wypływają jeszcze piękniejsze. Wydaje się, że igrają z drzewami i skałami jak dziecięce zabawki. Nawet Margcjam – teraz całkiem spokojny – bawi się i wypróbowuje swój instrument, chcąc naśladować ptaki. Nie są to jednak piosenki, lecz żałosne nieharmonijne dźwięki. Wydaje mi się, że są one bardzo nieprzyjemne dla niektórych w grupie, to znaczy dla Bartłomieja – z powodu jego wieku – i dla Judasza z Kariotu, z innych przyczyn. Nikt jednak nie daje poznać jasno chłopcu swego zdania, więc on [bawi się] nadal, skacząc to tu, to tam. Jedynie dwa razy wskazuje na wioskę ukrytą w lesie, mówiąc:
«Czy to moja [wioska]?»
I bardzo blednie. Szymon jednak, tuląc go do siebie, odpowiada:
«Twoja jest daleko stąd. Chodź, chodź nazrywać tych pięknych kwiatów, żeby zanieść je Maryi...» I tak odrywa go od wspomnień.
Zaczyna zapadać zmierzch, kiedy na wzgórzu ukazuje się Betsur. Zaraz też na podrzędnej drodze, na którą weszli, widać stada, a z nimi biegnących pasterzy. Zaskoczony Eliasz na widok Maryi podnosi ręce i stoi tak, nie mogąc uwierzyć własnym oczom.
«Pokój z tobą, Eliaszu. To Ja. Obiecaliśmy ci to, ale w Jerozolimie nie mogliśmy się zobaczyć... Nie myślmy jednak o tym. Teraz się widzimy» – mówi łagodnie Maryja.
«O, Matko! Matko!... – Eliasz nie wie, co powiedzieć. Wreszcie znajduje słowa: – Oto teraz odbywam moją Paschę. To jest to samo albo jeszcze więcej.»
«Ależ tak, Eliaszu. Dużo maszerowaliśmy. Możemy zabić jagnię. O! Bądźcie gośćmi przy naszym biednym stole...» – mówi Lewi, a z nim – Józef.
«Dziś wieczorem jesteśmy zmęczeni. Jutro. Posłuchajcie: czy znacie Elizę, małżonkę Abrahama, syna Samuela?»
«Tak. Jest w swoim domu w Betsur, lecz Abraham nie żyje, a w zeszłym roku umarli też jej synowie. Słabość dotknęła pierwszego i nigdy nie zrozumiano, dlaczego umarł. Drugi gasł powoli i nic nie mogło powstrzymać choroby. Dawaliśmy mu mleko młodej kozy, bo lekarze powiedzieli, że to dobre w chorobie. Pił wielkie ilości. Pochodziło od wszystkich pasterzy, bo biedna matka brała je od każdego, kto miał w stadzie młodą kozę. To było na nic. Gdy wróciliśmy na równinę, już nie jadł. A kiedy przyszliśmy w miesiącu Adar, umarł... po dwóch miesiącach.»
«Moja biedna przyjaciółka! Bardzo Mnie lubiła w Świątyni... trochę spokrewniona przez przodków... Była dobra... Opuściła Świątynię, aby poślubić Abrahama, któremu była przyobiecana od dzieciństwa, dwa lata przede Mną. Pamiętam, jak przyszła do Świątyni ofiarować pierworodnego Panu. Przywołała Mnie, nie tylko Mnie... ale ze Mną samą chciała się widzieć dłużej... A teraz jest sama... O! Muszę się pospieszyć, żeby ją pocieszyć! Wy zostańcie. Idę z Eliaszem, ale wejdę sama. Boleść wymaga szacunku...»
«Ani Ja, Matko?...»
«Ty – zawsze, ale inni... Nawet ty nie, mały. To byłoby dla niej bolesne. Chodź, chodź, Jezu!»
«Czekajcie na nas na wiejskim placu. Poszukajcie schronienia na noc. Żegnajcie» – nakazuje Jezus wszystkim.
I sam Jezus idzie z Matką, za Eliaszem, do wielkiego domu, zamkniętego i cichego. Pasterz puka laską. Służąca ukazuje się w oknie i pyta, kto to. Maryja wysuwa się do przodu, mówiąc:
«Maryja, córka Joachima, i Jej Syn, z Nazaretu. Powiedz to swej pani.»
«To bezużyteczne. Ona nie chce nikogo widzieć. Powoli umiera od płaczu.»
«Spróbuj.»
«Nie. Wiem, jak mnie odrzuca, kiedy usiłuję ją czymś zająć. Ona nikogo nie chce... ani z nikim rozmawiać, ani nikogo widzieć. Rozmawia tylko ze wspomnieniami swych synów.»
«Idź, niewiasto, nakazuję ci to. Powiedz jej: “To mała Maryja z Nazaretu, ta, która była twoją córką w Świątyni...” Zobaczysz, że będzie Mnie chciała [zobaczyć].»
Kobieta odchodzi, kręcąc głową. Maryja wyjaśnia Synowi i pasterzowi:
«Eliza była o wiele starsza ode Mnie. Czekała w Świątyni na powrót małżonka – który udał się do Egiptu z powodu sprawy spadkowej – i pozostała do wieku wykraczającego poza zwyczaj. Jest o około dziesięć lat starsza ode Mnie. Nauczycielki miały zwyczaj dawać starszym uczennicom młodsze, aby się nimi opiekowały... i ona była Moją towarzyszką - nauczycielką. Była dobra i... Oto niewiasta.»
Rzeczywiście nadbiega zaskoczona służąca i szeroko otwiera drzwi wejściowe:
«Wejdź, wejdź! – mówi. A potem ściszonym głosem dodaje: – Bądź błogosławiona, Ty, która sprawiłaś, że [moja pani] wyszła z pokoju.»
Eliasz odchodzi i Maryja wchodzi ze Swoim Synem.
«Ale ten mężczyzna... naprawdę... litości! On jest w wieku Lewiego...»
«Pozwól Mu wejść. To Mój Syn. On ją pocieszy lepiej niż Ja.»
Niewiasta wzrusza ramionami i idzie przed Nimi długim korytarzem pięknego, lecz smutnego domu. Wszystko jest czyste, ale wydaje się martwe...
Wysoka, ale całkiem przygarbiona niewiasta, podchodzi mrocznym korytarzem. Ma na sobie ciemne szaty.
«Elizo! Droga Elizo! To Ja, Maryja!» – mówi Maryja biegnąc Jej na spotkanie i całując Ją.
«Maryja? Ty... Sądziłam, że i Ty nie żyjesz. Opowiadano mi... kiedy? Nie wiem już... Mam tu, w głowie, pustkę... Powiedziano mi, że zginęłaś wraz z wieloma matkami, po nadejściu Mędrców. Któż mi to mówił, że jesteś Matką Zbawiciela?»
«Może pasterze...»
«O! Pasterze – wybucha szlochem. – Nie mów o nich. Przypomina mi to ostatnią nadzieję utrzymania przy życiu Lewiego... A jednak... tak... jeden pasterz mówił mi o Zbawicielu i zabiłam mego syna, bo prowadziłam go na miejsce, w którym – jak mi powiedziano – był Mesjasz... blisko Jordanu. Nie było tam jednak nikogo... i mój syn wrócił, by umrzeć. Zmęczenie, chłód... Ale ja go nie chciałam zabić. Mówiłam sobie, że On, Mesjasz, leczy choroby... i dlatego to zrobiłam... Teraz mój syn oskarża mnie o to, że go zabiłam...»
«Nie, Elizo. To wyobraźnia. Posłuchaj. Myślę, że twój syn wziął Mnie za rękę, mówiąc: “Idź odnaleźć moją ukochaną mamę. Przyprowadź jej Zbawiciela. Jest mi tu lepiej niż na ziemi. Ona jednak słucha tylko swego bólu. Nie może więc usłyszeć słów, jakie wypowiadam, całkiem cicho, pośród pocałunków... Biedna mama! Jest jak opętana przez demona, popychana przez niego ku rozpaczy, bo on chce nas rozdzielić. Kiedy więc się podda i uwierzy, że Bóg czyni wszystko dla dobra, będziemy na zawsze połączeni z ojcem i bratem. Jezus może to uczynić.” I przyszłam... z Nim... Czy nie chcesz Go zobaczyć?...»
Maryja mówiła, trzymając cały czas w ramionach nieszczęśliwą [niewiastę], całując jej siwe włosy z łagodnością, do której tylko Ona jest zdolna.
«O! Gdyby to była prawda! Ale dlaczego, dlaczego Daniel nie przyszedł mi powiedzieć o tym wcześniej?... Któż mi jednak powiedział przedtem, że Ty nie żyjesz? Nie pamiętam... już nie pamiętam... Może z tego powodu zbytnio oczekiwałam spotkania z Mesjaszem. Powiedziano mi jednak, że On nie żyje... On, Ty, wszyscy w Betlejem...»
«Nie musisz sobie przypominać, kto ci to mówił. Chodź, zobacz, tu jest Mój Syn. Chodź do Niego. Zrób przyjemność twym dzieciom i twojej Maryi. Czy wiesz, że cierpimy widząc cię w takim stanie?»
I prowadzi ją do Jezusa, który stał w mrocznym kącie. Dopiero teraz podchodzi – w świetle lampy, którą służąca postawiła na wysokiej skrzyni.
Biedna matka podnosi głowę... i widzę tę Elizę, która także była na Kalwarii z pobożnymi niewiastami. Jezus wyciąga do niej ręce w zapraszającym geście, który jest samą miłością. Nieszczęśliwa [Eliza] walczy przez chwilę, a potem podaje Mu ręce, by w końcu wesprzeć się na piersi Jezusa z jękiem:
«Powiedz mi, powiedz, że nie jestem winna śmierci Lewiego! Powiedz, że nie zginęli na zawsze! Powiedz mi, że wkrótce będę z nimi!...»
«Tak, tak. Posłuchaj. Cieszą się teraz, że jesteś w Moich ramionach. Wkrótce pójdę do nich, ale co im wtedy powiem? Że nie godzisz się z Panem? Czy to mam powiedzieć? Niewiasty izraelskie, niewiasty [z rodu] Dawida są tak mężne, tak mądre. Czy ty masz temu zaprzeczyć? Nie. Cierpisz dlatego, że cierpiałaś sama. Twój ból i ty. Ty i twój ból. Nie można wtedy tego znieść. Czy nie pamiętasz już słów nadziei o tych, których nam śmierć zabrała? “Oto otwieram wasze groby i wydobywam was z grobów, ludu mój, i wiodę was do kraju Izraela, i poznacie, że Ja jestem Pan, gdy wasze groby otworzę i z grobów was wydobędę, ludu mój. Udzielę wam mego ducha po to, byście ożyli...” Ziemią Izraela dla sprawiedliwych, którzy zasnęli w Panu, jest Królestwo Boże. Otworzę je i dam je tym, którzy na nie czekają.»
«Nawet mojemu Danielowi? Nawet mojemu Lewiemu?... On tak się bał śmierci!... Nie mógł sobie wyobrazić, że będzie daleko od mamy. Dlatego właśnie chciałabym umrzeć i być w grobie, u jego boku...»
«Tego, co w nich żyje, przecież tam nie ma. Tam jest tylko to, co martwe, co nie może cię usłyszeć. Oni są w miejscu oczekiwania...»
«Czy jest tak naprawdę? O, nie gorsz się mną. Pamięć opuściła mnie w smutku! Mam głowę pełną rozpaczliwego zgiełku i rzężenia synów. O, rzężenie! Co za rzężenie...! To rozpuściło mi mózg. W środku mam tylko to rzężenie...»
«Ja włożę tam słowa życia. Zasieję Życie, bo jestem Życiem tam, gdzie panuje zgiełk śmierci. Przypomnij sobie wielkiego Judę Machabeusza. Pragnął on złożyć ofiarę za zmarłych, bo słusznie myślał, iż są przeznaczeni do zmartwychwstania i że trzeba przyśpieszyć godzinę ich pokoju przez stosowne ofiary. Gdyby Juda Machabeusz nie był pewien zmartwychwstania, czyż modliłby się i nakazywał modlitwy za zmarłych? On myślał – jak jest napisane – że wielka nagroda czeka tych, którzy umierają pobożnie, jak z pewnością to było z twoimi dziećmi... Widzisz, że mówisz: tak? Nie trać więc nadziei. Ale w święty sposób módl się za twoich zmarłych, aby ich grzechy zostały zgładzone przed Moim przyjściem do nich. Wtedy natychmiast pójdą ze Mną do Nieba. Ja bowiem jestem Drogą, Prawdą i Życiem. Prowadzę i mówię Prawdę, i daję Życie temu, kto wierzy w Moją Prawdę i idzie za Mną. Powiedz Mi, czy twoi synowie wierzyli w przyjście Mesjasza?»
«Oczywiście, Panie. Wpoiłam w nich tę wiarę.»
«A Lewi wierzył, że mogę go uzdrowić?»
«Tak, Panie. Pokładaliśmy w Tobie nadzieję, ale... nie pomogło... i on umarł, zniechęcony po tak wielkiej nadziei...»
Kobieta płacze spokojniej. Jej płacz jest bardziej przygnębiający w swoim spokoju, niż był w poprzedniej gwałtowności.
«Nie mów, że nie pomogło. Kto wierzy we Mnie, nawet jeśli umarł, będzie żył na wieki... Zapada wieczór, niewiasto. Idę do Moich apostołów. Zostawiam ci Moją Matkę...»
«O, pozostań i Ty!... Boję się, że gdy odejdziesz, ogarnie mnie znowu ten niepokój... Burza zaczyna się po trochu uspokajać przy dźwięku Twoich słów...»
«Nie bój się! Masz Maryję przy sobie. Jutro przyjdę ponownie. Muszę coś powiedzieć pasterzom. Czy mogę powiedzieć im, żeby podeszli do twego domu?...»
«O, tak! Przychodzili tu także w ubiegłym roku ze względu na mojego syna... Za domem jest ogród, a dalej – zwykłe podwórze. Mogą tam iść, by trzymać zgromadzone stada, jak to czynili wtedy...»
«Dobrze. Przyjdę. Bądź dobra. Pamiętaj, że Maryja w Świątyni była powierzona tobie. Ja także ci Ją powierzam na tę noc.»
«Tak. Bądź spokojny. Zajmę się Nią... Będę musiała pomyśleć o Jej wieczerzy, o Jej odpoczynku... Od tak dawna nie myślę o tych sprawach! Maryjo, czy chcesz spać w moim pokoju jak Lewi w czasie choroby? Ja – w łóżku mojego syna, a Ty – w moim. Będzie mi się wydawało, że słyszę jego lekki oddech... On zawsze mnie trzymał za rękę...»
«Tak, Elizo, ale najpierw porozmawiamy o bardzo wielu sprawach.»
«Nie. Jesteś zmęczona. Musisz spać.»
«Ty także...»
«O, ja! Nie śpię od miesięcy... Płaczę... płaczę... Nie umiem nic innego robić...»
«Dziś wieczorem pomodlimy się, a potem pójdziemy do łóżek i będziesz spała... My też będziemy spać, trzymając się za ręce. Możesz iść, Synu, i pomódl się za nas...»
«Błogosławię was. Pokój wam i temu domowi!»
Jezus odchodzi ze służącą, która w osłupieniu powtarza tylko:
«Co za cud, Panie! Jaki cud! Po tylu miesiącach przemówiła, zaczęła myśleć... O, co za sprawa!... Mówiliśmy, że umrze jako szalona... Było mi smutno, ponieważ była dobra...»
«Tak. Jest dobra i dlatego Bóg przyjdzie jej z pomocą. Żegnaj, niewiasto. Pokój także z tobą.»
Jezus wychodzi na ulicę pogrążoną w półmroku i wszystko się kończy.