Ewangelia według św. Mateusza |
Ewangelia według św. Marka |
Ewangelia według św. Łukasza |
Ewangelia według św. Jana |
Maria Valtorta |
Księga III - Drugi rok życia publicznego |
– POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA – |
[por. Mt 8,23-27; Mk 4,35-41; Łk 8,22-25]
Napisane 30 stycznia 1944. A, 1661-1666
Jakże wielka była dziś moja słodycz. Pracowałam nad haftowaniem, o którym Ojciec wie, i słuchałam muzyki w towarzystwie domowników. Wyłączyłam się ze zwykłych rzeczy. Oto niespodziewanie wizja odwróciła moją uwagę, nadając twarzy inny wyraz. Na szczęście pojęła to tylko Paola. Trwałam w tej radości całe popołudnie aż do chwili zwykłej zapaści. Nadeszła ona szybciej niż dotąd, bo – gdy mam wizje – siły fizyczne, a szczególnie sercowe, znacznie się rozpraszają. Nie wywołuje to jednak cierpienia, gdyż kompensuje je wielka radość duchowa. Teraz, gdy wszyscy śpią, dzielę się z Ojcem moją radością.
Miałam wizję dzisiejszej Ewangelii. Niech Ojciec zauważy, że dziś rano, czytając ją, powiedziałam sobie: “Oto epizod z Ewangelii, którego nigdy nie zobaczę, bo mało się nadaje na wizję.” Tymczasem w chwili najmniej spodziewanej On przyszedł napełnić mnie radością. Oto, co ujrzałam.
Łódź żaglowa – niezbyt wielka, ale i nie mała: łódź rybacka, na której może się swobodnie poruszać pięć lub sześć osób. Przecina intensywnie niebieskie wody jeziora.
Jezus śpi na rufie. Jest ubrany na biało, jak zwykle. Głowę ma opartą na lewym ramieniu. Pod ramię i pod głowę zwinął – poskładawszy go wielokrotnie – Swój szaroniebieski płaszcz. Nie leży, lecz siedzi na podłodze łodzi i opiera głowę o stoliczek, który znajduje się na samym końcu rufy. Nie wiem, jak nazywają go marynarze. Śpi cicho. Zmęczony. Spokojny.
Piotr jest u steru, Andrzej zajmuje się żaglami, Jan i dwaj pozostali, których imion nie znam, porządkują liny i sieci na dnie łodzi, jakby mieli zamiar łowić, być może w nocy. Można powiedzieć, że dzień się kończy, bo słońce chyli się już ku zachodowi. Wszyscy uczniowie podwinęli tuniki. Chcą mieć więcej swobody w poruszaniu się i łatwiej przechodzić z jednego miejsca łodzi na drugie przez wiosła, stołki, kosze i sieci, nie skrępowani ubraniem. Wszyscy zdjęli płaszcze.
Widzę, jak niebo się zaciemnia i słońce kryje się za burzowymi chmurami, wychodzącymi niespodziewanie zza wierzchołka wzniesienia. Wiatr popycha je gwałtownie w stronę jeziora. Wiatr wieje na razie jeszcze wysoko i jezioro jest spokojne. Jedynie ciemnieje ono i na powierzchni widać jakby zmarszczki. To jeszcze nie są fale, ale woda już zaczyna się poruszać.
Piotr i Andrzej obserwują niebo i jezioro i przygotowują się do wykonania manewru, aby dobić do brzegu. Wiatr spada jednak na jezioro i po upływie kilku chwil wszystko wrze i pieni się. Fale, które gwałtownie uderzają o siebie, potrącają łódź, podnoszą ją, opuszczają, kręcą we wszystkich kierunkach, przeszkadzają w sterowaniu. Wichura utrudnia [zapanowanie] nad opuszczanym żaglem.
Jezus śpi. Ani kroki, ani podniecone głosy uczniów, ani nawet świst wiatru i uderzanie fal o ściany łodzi i dziobu nie budzą Go. Jego włosy poruszają się na wietrze i woda kilka razy bryzga na Niego. Jezus jednak śpi. Jan przechodzi z dziobu na rufę i przykrywa Go swym płaszczem, wyciągniętym spod stolika. Okrywa Jezusa z delikatną miłością.
Burza staje się coraz gwałtowniejsza. Jezioro jest czarne, jakby wylano nań atrament, widać smugi pieniących się fal. Łódź nabiera wody i wichura popycha ją na szeroką wodę. Uczniowie ciężko pracują, wykonując manewr i wylewając za burtę wodę, przynoszoną przez fale. Wszystko na nic. Teraz brodzą już w wodzie dochodzącej im do kolan i łódź staje się coraz cięższa.
Piotr traci spokój i cierpliwość. Oddaje ster bratu i chwiejąc się idzie do Jezusa. Gwałtownie Nim potrząsa. Jezus budzi się i podnosi głowę.
«Ocal nas, Nauczycielu, giniemy!» – woła do Niego Piotr.
Trzeba krzyczeć, aby móc się usłyszeć. Jezus przypatruje się uważnie uczniowi, patrzy na innych, a potem na jezioro:
«Czy wierzysz w to, że mogę was ocalić?»
«Pośpiesz się, Nauczycielu» – woła Piotr, kiedy prawdziwa góra wody, odrywając się od środka jeziora, kieruje się szybko na biedną łódź. Można by rzec: trąba – tak jest wysoka i przerażająca. Uczniowie, widząc, co nadchodzi, padają na kolana i chwytają się mocno, sądząc, że to koniec. Jezus podnosi się, staje na stoliku przy rufie. Jego biała sylwetka odróżnia się od sinej zawieruchy. Wyciąga ręce w kierunku fali i mówi do wiatru:
«Zatrzymaj się i zamilknij!»
A do wody:
«Ucisz się. Ja tego chcę.»
Wtedy ogromna fala rozpływa się w pianie. Opada bez wyrządzania szkody, z ostatnim rykiem gasnącym w szmerze, jakby szum wiatru zmienił się w westchnienie. Nad uspokojone jezioro powraca cisza nieba, a nadzieja i wiara wstępuje do serc uczniów.
Nie potrafię opisać dostojeństwa Jezusa. Trzeba to widzieć, żeby zrozumieć. Przeżywam to w głębi serca, bo jest to we mnie ciągle obecne. Widzę jeszcze raz, jak spokojny był sen Jezusa i jak potężne było Jego panowanie nad wichrami i falami.