Ewangelia według św. Mateusza |
Ewangelia według św. Marka |
Ewangelia według św. Łukasza |
Ewangelia według św. Jana |
Maria Valtorta |
Księga III - Drugi rok życia publicznego |
– POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA – |
44. W DOMU MATKI BENIAMINA W MAGDALI.
Napisane 10 czerwca 1945. A, 5289-5303
Cud musiał się zdarzyć niedawno, bo apostołowie jeszcze o nim mówią i słychać też komentarze mieszkańców. Wskazują na Nauczyciela, który odchodzi – wyprostowany i poważny – ku peryferiom miasta, do dzielnicy ubogich. Zatrzymuje się przy domku, z którego wybiega chłopiec, a za nim matka.
«Niewiasto, pozwolisz Mi wejść do twego ogrodu i pozostać w nim trochę, dopóki słońce nie osłabnie?»
«Wejdź, Panie, nawet do kuchni, jeśli chcesz. Przyniosę Ci wody i coś do zjedzenia.»
«Nie trudź się. Wystarczy Mi pozostać w tym spokojnym ogrodzie.»
Jednak niewiasta chce Mu ofiarować wodę pomieszaną z nie wiem czym. Potem przemyka się po ogrodzie, jakby chciała przemówić, lecz się nie ośmiela. Dogląda jarzyn, ale to tylko pozór. W rzeczywistości zajmuje ją Nauczyciel. Naprzykrza się jej dziecko, które – krzycząc przy łapaniu motyla lub innego owada – utrudnia jej usłyszenie słów Jezusa. Zniecierpliwiona daje dziecku klapsa... a ono krzyczy jeszcze głośniej.
Jezus właśnie odpowiadał Zelocie, który postawił pytanie:
«Sądzisz, że Marię to poruszy?»
«Bardziej niż wam się wydaje...»
Po tych słowach Jezus odwraca się i woła do Siebie dziecko, które biegnie, by dokończyć płaczu na Jego kolanach.
Niewiasta woła:
«Beniaminie! Chodź tutaj, nie przeszkadzaj.»
Jezus mówi:
«Zostaw go, zostaw. Będzie grzeczny i zostawi cię w spokoju.»
Potem mówi do dziecka:
«Nie płacz. Mama nie zrobiła ci krzywdy. Przywołała cię do posłuszeństwa, chciała, żebyś był grzeczny. Dlaczego krzyczałeś, gdy ona chciała ciszy? Może czuje się źle i twoje krzyki jej przeszkadzają?»
Chłopiec – ze spontaniczną szczerością dzieci, która doprowadza dorosłych do rozpaczy – mówi bardzo szybko:
«Nie, ona się nie czuje źle, tylko chciała słyszeć, co mówisz... Powiedziała mi to. Ja też chciałem podejść blisko Ciebie i dlatego specjalnie hałasowałem, żebyś na mnie spojrzał.»
Wszyscy się śmieją, a niewiasta gwałtownie się czerwieni.
«Nie wstydź się, niewiasto, chodź tutaj. Chciałaś Mnie usłyszeć? Dlaczego?»
«Bo jesteś Mesjaszem. Tylko Ty możesz być Mesjaszem... dokonałeś takiego cudu... Miło Cię słuchać. Ja nie opuszczam nigdy Magdali, bo mam... trudnego męża i pięcioro dzieci. Najmłodsze ma cztery miesiące... a Ty nigdy tu nie przychodzisz.»
«Przyszedłem. I to do twego domu. Widzisz?»
«Dlatego właśnie chciałam Cię usłyszeć.»
«Gdzie jest twój mąż?»
«Na morzu, Panie. Jeśli nie łowi, nie jemy. Mam tylko ten ogródek. Czy może wystarczyć dla siedmiu osób? A jednak Zacheusz chciałby bardzo...»
«Bądź cierpliwa, niewiasto. Każdy ma swój krzyż.»
«O, nie! Bezwstydnice mają tylko przyjemności. Widziałeś ich pracę! Bawią się i zadają cierpienie. Nie trudzą się rodzeniem dzieci i pracą. Nie mają pęcherzy od motyki, nie łuszczą się im dłonie z prania. One są piękne, świeże. Nie ma dla nich kary Ewy. One są raczej dla nas karą, bo... mężczyźni... rozumiesz mnie.»
«Rozumiem. Ale wiedz, że i one mają swój straszliwy krzyż. Najstraszliwszy. Taki, którego nie widać. Krzyż sumienia, które je potępia; świata, który nimi gardzi; ich krwi, która je odrzuca; Boga, który je przeklina. One nie są szczęśliwe, wierz Mi. Nie trudzą się rodzeniem dzieci i pracą, nie ranią sobie rąk pracując. Jednak czują się przez to rozdarte i zawstydzone. Ich serce to jedna rana. Nie zazdrość im ich wyglądu, świeżości, pozornej pogody. To zasłona okrywająca ruinę pełną wyrzutów sumienia, które nie dają im spokoju. Nie zazdrość im ich snu – ty, uczciwa matka, która śni o swoich niewiniątkach... One mają tylko koszmary na swych poduszkach. A jutro, gdy przyjdzie agonia lub starość – wyrzuty sumienia i strach.»
«To prawda... Przebacz mi... Pozwolisz mi tutaj pozostać?»
«Zostań. Opowiemy piękną przypowieść Beniaminowi, a ci, którzy nie są dziećmi, dostosują ją do siebie i do Marii z Magdali. Słuchajcie.
Wątpicie, że Maria wróci do Dobra. Nie ma w niej żadnego znaku, nic nie wskazuje, że uczyni ten krok. Bezwstydna i zuchwała, świadoma swej pozycji i mocy, ośmieliła się sprowokować ludzi i przyjść na sam próg domu, w którym płacze się z jej powodu. Na naganę Piotra odpowiedziała wybuchem śmiechu. Pod Moim zapraszającym spojrzeniem znieruchomiała w pysze. Chcielibyście może, abym – z miłości do Łazarza, przez wzgląd na jego miłość do Mnie – mówił do niej bezpośrednio, długo, ujarzmiając ją Moją mocą, ukazując Moją siłę Mesjasza Pańskiego. Nie. Nie trzeba aż tyle. Powiedziałem to w odniesieniu do innej grzesznicy, przed miesiącami. Dusze muszą same nad sobą pracować. Ja przechodzę, rzucam ziarno. W ukryciu ziarno pracuje. Trzeba uszanować pracę duszy. Jeśli pierwsze ziarno się nie zakorzeni, sieje się inne, jeszcze inne... Zaprzestaje się dopiero wtedy, gdy ma się pewne dowody bezużyteczności zasiewu. I trzeba się modlić. Modlitwa jest jak rosa dla skib ziemi: spulchnia je i odżywia, a ziarno może kiełkować. Czyż nie postępujesz tak z jarzynami, niewiasto?
Teraz posłuchajcie przypowieści o tym, jak Bóg pracuje w sercach, by zbudować Swe Królestwo, bo każde serce jest małym królestwem Boga na ziemi. Potem, po śmierci, wszystkie te małe królestwa gromadzą się w jednym jedynym Królestwie Niebieskim – bez granic, świętym, wiecznym.
Królestwo Boże w sercach tworzy Boży Siewca. Przychodzi i rozrzuca ziarno w Swojej posiadłości, którą jest człowiek. Człowiek należy do Boga, każdy człowiek od swego początku należy do Niego. Potem idzie do innych posiadłości – ku innym sercom. Mijają dni, mijają noce. Dni przynoszą słońce i deszcz, w tym wypadku – promieniowanie Bożej miłości i wylanie Bożej mądrości, która mówi do ducha. Noce przynoszą gwiazdy i wypoczynek w ciszy, w naszym wypadku – jaśniejące wspomnienia o Bogu i spokój ducha, aby pozwolić duszy na skupienie i medytację.
Ziarno w następstwie niedostrzegalnych i mocnych wpływów opatrznościowych pęcznieje, otwiera się, wypuszcza korzenie, zapuszcza je, wysuwa z wnętrza pierwsze małe listki, wzrasta. Wszystko to bez pomocy człowieka. Ziemia wytwarza samorzutnie kiełek z nasienia, potem kiełek się umacnia i podtrzymuje powstający kłos, następnie kłos się podnosi, pęcznieje, twardnieje, staje się złocisty, sztywny, doskonały z uformowanym ziarnem. Kiedy jest dojrzały, siewca powraca i przykłada sierp, gdyż zasiew osiągnął pełnię. Nie mógłby się rozwinąć bardziej i dlatego jest zbierany.
W sercach Moje słowo dokonuje tej samej pracy. Mówię o sercach, przyjmujących ziarno. Praca jednak jest powolna. Trzeba uważać, by nie zniszczyć wszystkiego, przez wkraczanie nie w porę. Jakie to żmudne dla małego nasienia otworzyć się, zapuścić korzenie w glebie! Również ciężka jest ta praca dla serca twardego i zaniedbanego. Musi się ono otworzyć, pozwolić się przeniknąć, przyjąć coś nowego, trudzić się karmieniem siebie. Musi ukazać się inne, a więc przyobleczone w to, co pokorne i użyteczne, a nie w kwiaty nęcące, okazałe, bezużyteczne i bujne, które wcześniej je okrywały. Musi zadowolić się pracą pokorną, bez szukania podziwu – dla pożytku Planu Bożego. Musi uaktywnić wszelkie swoje zdolności, aby wzrosnąć i uformować kłos. Musi rozpalić się miłością, by stać się ziarnem. Po odniesieniu zwycięstwa nad szukaniem ludzkich względów – co jest bardzo, bardzo, bardzo bolesne – po zmęczeniu i cierpieniach, aby polubić nową szatę, musi i od niej się oderwać przy pomocy bolesnego cięcia. Trzeba wszystko dać, by wszystko posiadać; pozostać ogołoconym, by przyoblec się w Niebie w szatę świętych. Życie grzesznika, który staje się świętym to najdłuższa, najbardziej heroiczna, najbardziej chwalebna walka. Mówię wam to.
Niech słowa, które wam powiedziałem, pomogą wam zrozumieć, że Moje postępowanie wobec Marii jest słuszne. Czy być może postępowałem inaczej wobec ciebie, Mateuszu?»
«Nie, mój Panie.»
«Powiedz Mi prawdę: czy to Moja cierpliwość bardziej cię przekonała, czy też cierpkie wyrzuty faryzeuszy?»
«Twoja cierpliwość – i to w takim stopniu, że oto tu jestem. Faryzeusze pogardą i klątwami wywoływali we mnie lekceważenie i dlatego postępowałem coraz gorzej. Tak to jest. Człowiek staje się bardziej zacięty, kiedy – będąc w grzechu – słyszy, że jest uważany za grzesznika. Kiedy jednak zamiast zniewagi pojawia się miłość, człowiek jest osłupiały, a potem płacze... a kiedy się płacze, zbroja grzechu pęka i rozsypuje się. Pozostaje się nagim wobec Dobroci i błaga się Ją z całego serca, by nas oblekła Sobą.»
«Dobrze powiedziałeś. Beniaminie, podoba ci się ta historia? Tak? Doskonale. A gdzie jest mama?»
Jakub, syn Alfeusza, odpowiada:
«Wyszła po skończeniu przypowieści i pobiegła tą drogą.»
«Może poszła nad jezioro zobaczyć, czy wraca jej mąż?» – mówi Tomasz.
«Nie. Poszła do swej starej matki po moich braci. Mama prowadzi ich tam, by móc pracować» – mówi dziecko, wspierając się ufnie o kolana Jezusa.
«A ty zostajesz tutaj, mężczyzno? Musisz być niezłym gagatkiem, skoro zostajesz tu sam!» – zauważa Bartłomiej.
«Jestem najstarszy i pomagam mamie...»
«...w zdobyciu Raju. Biedna niewiasta! Ile masz lat?» – pyta Piotr.
«Za trzy lata będę synem Prawa» – mówi dumnie chłopiec.
«Umiesz czytać?» – pyta Tadeusz.
«Tak... ale powoli, bo... bo nauczyciel prawie codziennie wyrzuca mnie za drzwi...»
«Mówiłem!» – woła Bartłomiej.
«Robię tak, bo nauczyciel jest stary i brzydki i zawsze mówi to samo, więc chce mi się spać! Gdyby był taki jak On (wskazuje na Jezusa), uważałbym. A Ty dajesz klapsy temu, kto śpi albo się bawi?»
«Ja nie biję nikogo, lecz mówię do Moich uczniów: “Bądźcie uważni dla waszego dobra i z miłości do Mnie”» – mówi Jezus.
«O, tak! Z miłości tak. Nie ze strachu.»
«Jeśli będziesz dobry, nauczyciel cię pokocha.»
«Kochasz tylko tego, kto jest dobry? Przed chwilą powiedziałeś, że byłeś cierpliwy dla tego, kto nie był dobry...»
Dziecięca logika jest ścisła.
«Jestem dobry dla wszystkich. Jednak kocham bardzo, bardzo tego, kto staje się dobry, i dla niego jestem bardzo, bardzo dobry.»
Dziecko zastanawia się. Potem podnosi głowę i pyta Mateusza:
«Co zrobiłeś, żeby być dobrym?»
«Pokochałem Go.»
Dziecko nadal zastanawia się, potem patrzy na dwunastu i mówi do Jezusa:
«Czy oni wszyscy są dobrzy?»
«Oczywiście.»
«Jesteś tego pewien? Ja czasem robię coś dobrego, ale [tylko] wtedy, gdy chcę jeszcze... bardziej napsocić.»
Wszyscy wybuchają gromkim śmiechem. Mały mężczyzna też śmieje się ze swojego wyznania. Nawet Jezus się śmieje. Tuli go do serca i całuje. Dziecko, oswojone z wszystkimi, chce się bawić i mówi:
«Teraz powiem Ci, kto jest dobry.»
I zaczyna wybierać. Obserwuje wszystkich. Idzie prosto do Jana i Andrzeja, którzy są blisko siebie, i mówi:
«Ty i ty, chodźcie tutaj.»
Potem wybiera dwóch Jakubów i dołącza ich do pierwszych. Następnie bierze Tadeusza. Zastanawia się nad Zelotą i Bartłomiejem i mówi:
«Jesteście starzy, ale jesteście dobrzy.»
Dołącza ich do już wybranych. Przypatruje się uważnie Piotrowi, który w zabawny sposób przeszywa go wzrokiem. Zdaje egzamin, dziecko uznaje go za dobrego. Również Mateusz przechodzi [próbę], podobnie i Filip. Do Tomasza mówi:
«Za dużo się śmiejesz. Ja jestem poważny. Wiesz, mój nauczyciel mówi, że ten, kto się ciągle śmieje, na koniec nie zdaje egzaminu?»
Tomasz, choć z gorszym wynikiem, też przechodzi. Na koniec chłopiec wraca do Jezusa.
«Hej, łobuzie! Jeszcze ja jestem! Nie jestem drzewem. Jestem młody i piękny. Dlaczego mnie nie badasz?» – mówi Iskariota.
«Bo mi się nie podobasz. Mama mówi, że jeśli coś nam się nie podoba, nie dotykamy tego. Zostawiamy to na stole, żeby wzięli inni, którym się to spodoba. I mówi, że jeśli ktoś ofiarowuje coś, czego nie lubię, nie mówi się: “Nie lubię tego”, lecz: “Dziękuję, nie jestem głodny”. Ja nie jestem ciebie głodny.»
«Jak to? Popatrz. Jeśli powiesz mi, że jestem dobry, dam ci tę monetę.»
«Na co mi ona? Czy można kupić coś [za pieniądz zdobyty] kłamstwem? Mama mówi, że denary, które zdobywamy przez oszustwo, stają się słomą. Kiedyś okłamałem babcię i ona dała mi jedną dwudrachmę, żebym sobie kupił miodowy placek. A ona w nocy zamieniła się w słomę. Włożyłem monetę do dziury pod drzwiami, aby ją zabrać rano, i znalazłem tylko garstkę słomy.»
«Ale dlaczego nie wydaję ci się dobrym? Co mi jest? Mam krzywe nogi? Jestem brzydki?»
«Nie, ale boję się ciebie.»
«Ale dlaczego?» – pyta Iskariota, podchodząc do niego.
«Nie wiem. Zostaw mnie w spokoju. Nie dotykaj mnie, bo cię podrapię.»
«Co za jeż! Szalony!» – Judasz udaje śmiech.
«Nie jestem szalony. To ty jesteś zły.»
Chroni się na piersi Jezusa, który głaszcze go bez słowa. Apostołowie żartują sobie z zajścia mało pochlebnego dla Judasza. W międzyczasie wraca niewiasta z dwunastoma osobami. Potem [przybywają] nowi, wciąż nowi. Jest ich około pięćdziesięciu. Sami ubodzy ludzie.
«Będziesz do nich mówił? Przynajmniej parę słów. To matka mojego męża, a to – moje dzieci. Ten mężczyzna jest moim małżonkiem. Jedno słowo, Panie...» – mówi niewiasta błagalnym tonem.
«Tak, powiem je, aby ci podziękować za twoją gościnność.»
Niewiasta wchodzi do domu, gdzie ją wzywa niemowlę. Siada na progu i daje mu pierś.
«Posłuchajcie. Tu na moich kolanach mam chłopca, który bardzo mądrze mówił. Powiedział: “Wszystko, co osiągamy przez oszustwo, staje się słomą.” Jego mama nauczyła go tej prawdy. To nie jest bajka, lecz odwieczna prawda. Nigdy nie udaje się to, co czynimy nieuczciwie. Kłamstwo w słowach, w czynach, w religii, to zawsze znak przymierza z szatanem, nauczycielem kłamstwa.
[por. Mt 13,31n; Mk 4,30n; Łk 13,18n] Nie sądźcie, że Królestwo Niebieskie osiąga się przez czyny hałaśliwe i rzucające się w oczy. To działania stałe, powszednie, lecz spełniane z nadprzyrodzoną intencją miłości. Miłość jest nasieniem rośliny, która kiełkując w was, wyrasta aż do Nieba. W jej cieniu wschodzą wszystkie inne cnoty. Przyrównam ją do maleńkiego ziarnka gorczycy. Jakże ono jest maleńkie! Jedno z najmniejszych, które zasiewa człowiek. A jednak popatrzcie, kiedy roślina się rozwinie, jakże staje się silna i liściasta i jak owocuje. To nie sto ze stu nasion, lecz sto – z jednego. Najmniejsza, lecz najbardziej aktywna. Jakąż daje wam korzyść.
Tak samo jest z miłością. Jeśli zamkniecie w piersi nasienie miłości – do waszego Boga Najświętszego i do bliźniego – i jeśli wasze czyny będą wypływały z miłości, nie uchybicie żadnemu przepisowi Dekalogu. Nie będziecie oszukiwać Boga przez religię fałszywą, [złożoną z] praktyk, lecz nie z duchowości. Nie będziecie okłamywać bliźniego, postępując jak niewdzięczne dzieci, małżonkowie cudzołożni lub zbytnio wymagający, jak nieuczciwi sprzedawcy, jak ludzie posługujący się w życiu oszustwem, gwałtowni wobec nieprzyjaciół. Popatrzcie, ileż ptaszków w tej upalnej godzinie chroni się na gałęziach w tym ogrodzie. Wkrótce ten kiełek gorczycy, na razie zupełnie mały, cały napełni się świergotem ptaków. Wszystkie ptaki znajdą schronienie i cień w tych roślinach, tak gęstych i wygodnych. Małe ptaszki nauczą się fruwać bezpiecznie w jego gałęziach, które służą za schody, by wstępować wyżej, i za sieć, by uniknąć upadku. Tak jest z miłością, podstawą Królestwa Bożego.
Miłujcie, a będziecie miłowani. Miłujcie, a będziecie współczuć. Kochajcie, a nie będziecie okrutni i wymagający więcej niż to dozwolone od waszych podwładnych. Miłość i szczerość jest konieczna dla otrzymania pokoju i chwały Niebios. Inaczej – jak powiedział Beniamin – każdy wasz czyn, który spełniliście kłamiąc miłości i prawdzie, zamieni się dla was w słomę na waszym piekielnym łożu. Ja nie mówię wam nic innego. Mówię wam tylko: pamiętajcie ciągle o wielkim przykazaniu miłości i bądźcie wierni Bogu Prawdy i prawdzie w każdym słowie, działaniu i uczuciu, bo prawda jest córką Boga. Stale pracujcie, doskonaląc siebie jak nasienie, wzrastające aż do osiągnięcia doskonałości. To praca cicha, pokorna, cierpliwa. Bądźcie pewni, że Bóg widzi waszą walkę. On też bardziej wynagrodzi was za przezwyciężony egoizm, za niewypowiedzenie złego słowa, hamowanie narzucania się innym, niż gdybyście, uzbrojeni do walki, zadali śmierć nieprzyjacielowi.
Królestwo Niebieskie – które posiądziecie, jeśli będziecie sprawiedliwi – budowane jest przez małe codzienne sprawy: dobroć, skromność, cierpliwość, zadowolenie z tego, co się posiada, wzajemne współczucie i miłość, miłość, miłość...
Bądźcie dobrzy. Żyjcie wzajemnie ze sobą w pokoju. Nie obmawiajcie. Nie osądzajcie. Wtedy Bóg będzie z wami. Daję wam Mój pokój jako błogosławieństwo i jako podziękowanie za waszą wiarę we Mnie.»
Potem Jezus zwraca się do niewiasty, mówiąc:
«Niech ciebie szczególnie Bóg pobłogosławi, bo jesteś świętą małżonką i świętą matką. Wytrwaj w cnocie. Żegnaj, Beniaminie. Kochaj coraz bardziej prawdę i bądź posłuszny twej mamie. Błogosławieństwo dla ciebie i dla twych braci, i dla ciebie, matko.»
Zbliża się mężczyzna. Jest zakłopotany, mamrocze:
«Ależ... ale... jestem wzruszony tym, co mówisz o mojej małżonce... Nie wiedziałem...»
«Czyżbyś nie miał oczu i rozumu?»
«Mam.»
«Dlaczego się nimi nie posługujesz? Chcesz, żebym je otwarł?»
«Już to zrobiłeś, Panie. Ale ja ją bardzo kocham, wiesz? Tylko... człowiek się przyzwyczaja... i... i...»
«I wydaje się słuszne wymagać zbyt wiele, bo drugi jest od nas lepszy... Nie czyń już tego. W twoim zawodzie zawsze grozi ci niebezpieczeństwo. Nie obawiaj się jednak burz, jeśli Bóg jest z tobą. Lecz jeśli towarzyszy ci Niesprawiedliwość, obawiaj się bardzo. Zrozumiałeś?»
«Więcej niż powiedziałeś. Będę się starał być Ci posłusznym... nie wiedziałem...»
Patrzy na żonę, jakby widział ją po raz pierwszy. Jezus błogosławi i odchodzi wąską dróżką. Idzie drogą prowadzącą do wioski.