Ewangelia według św. Mateusza |
Ewangelia według św. Marka |
Ewangelia według św. Łukasza |
Ewangelia według św. Jana |
Maria Valtorta |
Księga III - Drugi rok życia publicznego |
– POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA – |
29. KAZANIE NA GÓRZE.
«WY JESTEŚCIE SOLĄ ZIEMI»
[por. Mt 5,13-16]
Napisane 22 maja 1945. A, 5114-5127
Jezus idzie szybko sam główną drogą. Kieruje się ku górze, wznoszącej się blisko drogi, która – biorąc początek nad jeziorem – podąża ku zachodowi. Dalej biegnie ona po terenie lekko pagórkowatym, rozciągającym się na wielkiej przestrzeni, tworzącej płaskowyż. Widać z niego całe jezioro z miastem Tyberiada na południu i innymi miejscowościami, nie tak pięknymi, położonymi na północy. Potem góra wznosi się bardziej, aż do szczytu, i opada. Następnie znowu się wznosi, formując drugi szczyt, podobny do pierwszego – obydwa tworzą rodzaj siodła.
Jezus podejmuje marsz ku płaskowyżowi górską ścieżką, jeszcze dość dobrą, i dochodzi do małej wioski. Jej mieszkańcy uprawiają na tym wyniesionym płaskowyżu zboże, które zaczyna właśnie formować kłosy. Przemierza wioskę i idzie przez pola szumiące plonami i usiane kwiatami łąki.
Dzień jest pogodny i podkreśla całe piękno otaczającej natury. Ponad małą, samotną górą, ku której kieruje się Jezus, widać na północy potężny szczyt Hermonu. Wydaje się on gigantyczną perłą spoczywającą na szmaragdowej podstawie – tak biały jest, cały ośnieżony, kontrastujący z zieloną barwą zboczy pokrytych zaroślami. Powyżej jeziora, pomiędzy nim a Hermonem, jest zielona równina, na której znajduje się jezioro Meron, stąd jednak niewidoczne, a następnie inne góry ciągnące się w stronę Jeziora Tyberiadzkiego, od strony północno-zachodniej, i ponad jeziorem – góry: jeszcze w dali, łagodniejsze, i inne równiny. Na południu, za główną drogą, są wzgórza, ukrywające, jak sądzę, Nazaret. Im bardziej idzie się w górę, tym bardziej horyzont się poszerza. Nie widzę, co jest na zachodzie, bo góra zasłania widok.
Jako pierwszego Jezus spotyka apostoła Filipa, który wygląda, jakby stał tutaj na czatach.
«Jak to, Nauczycielu? Ty tutaj? Oczekiwaliśmy Cię na drodze. Czekam na towarzyszy, którzy poszli po mleko do pasterzy pasących stada na szczytach. W dole, na drodze, jest Szymon i Judasz, syn Szymona, a z nimi Izaak i... O! Tam. Chodźcie! Chodźcie! Nauczyciel jest tutaj!»
Apostołowie, którzy schodzą z manierkami, zaczynają biec i oczywiście najmłodsi przybywają jako pierwsi. Witają serdecznie Nauczyciela. To wzruszające. Wreszcie są razem. Jezus uśmiecha się, a oni wszyscy chcą mówić, opowiadać...
«Czekaliśmy na Ciebie na głównej drodze!»
«Myśleliśmy, że dziś nie będzie Cię jeszcze z nami.»
«Czy wiesz, jak wielu jest ludzi?»
«O! Byliśmy w opałach, bo przybyli nawet uczeni w Piśmie i uczniowie Gamaliela...»
«O, tak, Panie! Opuściłeś nas naprawdę w odpowiedniej chwili! Nigdy tak się nie bałem jak wtedy. Już nigdy nie rób mi czegoś podobnego!»
Piotr skarży się. Jezus się uśmiecha i pyta:
«Czy przydarzyło się wam jakieś nieszczęście?»
«O, nie! Przeciwnie... O, mój Nauczycielu! Czy wiesz, że Jan przemawiał?... Wydawało się, że to Ty mówisz przez niego... Osłupieliśmy... Ten chłopiec, który przed rokiem potrafił tylko zarzucać sieci... O!»
Piotr jest nadal pełen podziwu, daje kuksańca roześmianemu, milczącemu Janowi.
«Popatrzcie, czy wydaje się możliwe, żeby to dziecko z roześmianą buzią wypowiedziało te słowa! Można by rzec: Salomon.»
«Szymon też dobrze mówił, mój Panie. On naprawdę był przywódcą» – odzywa się Jan.
«Zmusił mnie! Przyparł do muru! Ale... Mówią, że dobrze powiedziałem. Możliwe. Nie wiem... bo byłem poruszony z powodu zaskoczenia, jakie we mnie wywołały słowa Jana, i z powodu lęku, by przemawiając do tylu ludzi, nie ośmieszyć Ciebie...»
«Aby Mnie nie ośmieszyć? Mnie? Ależ to ty mówiłeś, więc siebie byś ośmieszył, Szymonie» – mówi do niego Jezus żartobliwie.
«O! Mniejsza o mnie... Nie chciałem, aby się śmiali z Ciebie, że nieroztropnie wziąłeś sobie na apostoła durnia.»
Jezusa napełnia radość z powodu pokory i miłości Piotra.
Pyta tylko: «A inni?»
«Zelota także dobrze nauczał, ale on... wiadomo. Jednak ten był niespodzianką! Od czasu, jak byliśmy [z Tobą] na modlitwie, wydaje się, że chłopak wciąż przebywa duszą w Niebie.»
«To prawda! To prawda!»
Wszyscy przytakują słowom Piotra, a potem mówią dalej:
«Wiesz, pomiędzy uczniami jest teraz dwóch takich, którzy – według Judasza, syna Szymona – wiele znaczą. Judasz jest tym bardzo przejęty. O, to prawda! On zna wielu takich ludzi... z wyższych warstw... i umie z nimi rozmawiać. On uwielbia przemawianie... Mówi dobrze. Jednak ludzie wolą słuchać Szymona, Twoich braci, a przede wszystkim tego chłopca. Wczoraj pewien mężczyzna powiedział mi: “Ten młodzieniec dobrze przemawia – to o Judaszu mówił – ale ja wolę ciebie od niego”. O! Biedaczyna! Woleć mnie... przecież potrafię wypowiedzieć tylko cztery słowa!... Ale dlaczego przyszedłeś tutaj? Umówiliśmy się na głównej drodze i to tam czekaliśmy.»
«Bo wiedziałem, że was tutaj znajdę. Teraz posłuchajcie. Zejdźcie na dół i powiedzcie pozostałym, żeby przyszli. Powiedzcie to również nowym uczniom. Inni niech dziś nie przychodzą. Chcę rozmawiać tylko z wami.»
«Poczekajmy więc do wieczora. O zachodzie ludzie się rozpraszają po sąsiednich osadach i powracają rankiem, by na Ciebie czekać. W przeciwnym razie... któż ich powstrzyma?»
«Dobrze. Zróbcie tak. Zaczekam na was tam, wysoko, na szczycie. Noc jest teraz ciepła. Możemy nawet spać pod gołym niebem.»
«Gdzie chcesz, Nauczycielu. Wystarczy, że Ty jesteś z nami.»
Uczniowie odchodzą, a Jezus podejmuje wspinaczkę na wierzchołek wzniesienia. To ten sam, który widziałam już w zeszłym roku w wizji końca kazania na górze i pierwszego spotkania z Marią z Magdali. Panorama, oświetlona zachodzącym słońcem, wydaje się jeszcze bardziej rozległa. Jezus siada na skale i skupia się na modlitwie. Trwa tak aż do chwili, gdy odgłos kroków na ścieżce uprzedza Go o powrocie apostołów. Nadchodzi wieczór. Jednak na tej wysokości słońce nadal wyzwala wonie z roślin i kwiatów. Dzikie konwalie wydzielają silny zapach, a długie łodygi narcyzów potrząsają gwiazdami [koron] i pączkami, jakby przywołując rosę. Jezus wstaje i pozdrawia nadchodzących słowami:
«Pokój niech będzie z wami.»
Liczni uczniowie przychodzą wraz z apostołami. Izaak prowadzi ich z ascetycznym uśmiechem na swej szczupłej twarzy. Wszyscy gromadzą się wokół Jezusa, który wita szczególnie Judasza Iskariotę i Szymona Zelotę.
«Chciałem was mieć wszystkich przy Sobie, aby pozostać kilka godzin jedynie z wami i aby tylko do was mówić. Mam wam coś do powiedzenia, aby was bardziej przygotować do waszej misji. Spożyjemy posiłek, potem porozmawiamy, a w czasie snu dusza nadal będzie kosztować nauki.»
Jedzą skromny posiłek. Potem gromadzą się wokół Jezusa, siedzącego na skale. Uczniów i apostołów jest około stu, być może więcej. To wieniec uważnych twarzy, w dziwaczny sposób oświetlonych płomieniem dwóch ognisk. Jezus mówi cicho, spokojnie gestykulując. Jego twarz wydaje się bledsza, odbijając się od ciemnoniebieskiej szaty, oświetlona promieniem księżyca w nowiu, padającym dokładnie na Niego. To jakby mały przecinek na niebie, wiązka światła, głaszcząca Pana nieba i ziemi.
«Chciałem mieć tu szczególnie was, bo jesteście Moimi przyjaciółmi. Wezwałem was – po pierwszej próbie, jakiej zostało poddanych dwunastu – dla powiększenia kręgu Moich uczniów [przeznaczonych] do pracy i aby usłyszeć od was pierwsze opinie na temat tych, którzy wami kierują, których daję wam jako Moich następców. Wiem, że wszystko dobrze się potoczyło. Podtrzymywałem Moją modlitwą dusze apostołów, które wyszły z modlitwy z nową siłą umysłu i serca. Z siłą, która nie pochodzi z ludzkiego uczenia się, lecz z całkowitego oddania się Bogu.
Najwięcej dali ci, którzy najbardziej o sobie zapomnieli. Zapomnieć o sobie to rzecz trudna.
Człowiek jest uczyniony ze wspomnień, a najdobitniej odzywają się wspomnienia o własnym ja. Trzeba dokonać rozróżnienia pomiędzy ja i ja. Istnieje ja duchowe duszy przypominającej sobie o Bogu i o swym pochodzeniu od Niego. Jest też ja niższe, pochodzące od ciała, które przywodzi na myśl tysiące wymagań obracających się wokół siebie oraz własnych pasji. Od nich podnosi się tak wiele głosów, że tworzą chór dominujący nad osamotnionym głosem ducha – jeśli duch nie jest zbyt mocny – przypominającego sobie o własnej godności dziecka Bożego. Trzeba więc, aby być doskonałymi jako uczniowie, umieć zapominać o sobie, o wszystkich tych wspomnieniach, wymaganiach i lękliwych myślach ludzkiego ja, z wyjątkiem tego świętego wspomnienia, które należy coraz bardziej podsycać, ożywiać, umacniać.
W tej pierwszej próbie Moich dwunastu najwięcej dali ci, którzy najbardziej zapomnieli o sobie. Zapomnieli nie tylko o swej przeszłości, lecz i o ograniczeniach swej osobowości. To ci, którzy już nie pamiętali o tym, kim byli, którzy rozpłynęli się w Bogu, by się już niczego nie lękać.
Skąd powściągliwość innych? Stąd, że przypomnieli sobie o zwykłych obawach, o zwykłej ostrożności, o zwykłych uprzedzeniach. Skąd zwięzłość innych? Bo przypomnieli sobie o swej niezdolności do nauczania i obawiali się ośmieszenia siebie samych lub Mnie. Skąd u jeszcze innych widoczne popisywanie się? Ci ostatni przypomnieli sobie o swej zwykłej pysze, [ulegali pragnieniu] postawienia siebie w świetle, bycia oklaskiwanymi, wypłynięcia, bycia “kimś”. Wreszcie dlaczego niespodziewanie ujawniło się u niektórych nauczycielskie głoszenie, mocne, przekonujące, odnoszące tryumf? Ponieważ oni i tylko oni potrafili przypomnieć sobie o Bogu. Tak samo było z tymi, którzy byli pokorni i usiłowali przejść niezauważeni, którzy w odpowiedniej chwili potrafili przyjąć na siebie godność pierwszeństwa im nadanego, a którego nie chcieli sprawować z obawy, by ich nie przeceniano. Trzy pierwsze kategorie przypomniały sobie o niższym ja. Czwarta – o ja wyższym i wyzbyła się lęku. Czuli, że Bóg jest z nimi, w nich i nie lękali się. O, święta odwago, pochodząca ze związku z Bogiem!
Słuchajcie zatem jedni i drudzy: apostołowie i uczniowie. Wy, apostołowie, poznaliście już te myśli. Jednak teraz pojmiecie je głębiej. Wy, uczniowie, nie słyszeliście ich albo słyszeliście niektóre. Trzeba, by one wyryły się w waszych sercach. Będę bowiem posługiwał się wami coraz bardziej, bo stado Chrystusa nie przestaje rosnąć, bo świat będzie na was coraz bardziej nastawał, a liczba wilków, atakujących Mnie, Pasterza, oraz Moje stado będzie rosła. Chcę wam włożyć do rąk broń dla obrony Nauki i Mojego stada. To, co wystarczy stadu, nie wystarczy wam, małym pasterzom. O ile owce mogą popełnić błędy, skubiąc trawę, która czyni krew gorzką, a pragnienia szalonymi, to wam nie wolno popełniać tych samych błędów, gdyż doprowadziłyby liczne stada do zguby. Pamiętajcie, że tam, gdzie znajduje się pasterz bałwochwalca, owce giną otrute lub pożarte przez wilki.
[por. Mt 5,13; Mk 9,50; Łk 14,34] Wy jesteście solą ziemi i światłem świata. Jeśli jednak uchybicie waszej misji, staniecie się solą bez smaku i bezużyteczną. Nic nie przywróci wam smaku. Nawet Bóg nie mógłby tego uczynić, gdybyście po – otrzymaniu daru – doprowadzili do utraty smaku. Zostałby bowiem przez was rozpuszczony w mdłych i brudnych wodach ludzkiej natury, osłodzony zepsutą słodyczą zmysłów; czysta sól Boga zostałaby zmieszana z licznymi odpadkami pychy, pożądliwości, obżarstwa, rozwiązłości, gniewu, lenistwa. Przez to na jedno ziarnko soli przypadałoby siedem ziaren z każdej wady. Wasza sól stałaby się wtedy jedynie kamienistą mieszaniną, w której zgubiłoby się biedne ziarnko soli; kamyki zgrzytałyby między zębami, zostawiając w ustach smak ziemi i czyniąc pożywienie odrażającym i niemiłym. Nie byłaby już ta sól dobra nawet do podrzędnego wykorzystania, gdyż smak zepsuty przez siedem wad przeszkadzałby nawet w ludzkich zadaniach. Sól byłaby wtedy zdatna tylko do wyrzucenia i podeptania nogami nieuważnych ludzi. Ileż osób, jak wielu ludzi będzie mogło właśnie tak zdeptać ludzi [powołanych przez] Boga! Ci wezwani pozwolą niedbałemu ludowi podeptać się, nie będą już bowiem substancją, do której się dąży dla znalezienia rzeczy szlachetnych, niebiańskich, lecz staną się jedynie odpadami.
[por Mt 5,14; Mk 4,21; Łk 8,16; 11,33] Wy jesteście światłością świata. Wy jesteście jak ten szczyt, który jako ostatni traci światło słońca i jako pierwszy otrzymuje srebrzyste światło księżyca. Kto znajduje się na górze, lśni i widać go, bo oko, nawet najbardziej roztargnione, spoczywa czasem na wysokościach. Powiedziałbym, że oko materialne – o którym mówi się, że jest zwierciadłem duszy – odbija jej gorące pragnienie. Odzwierciedla pragnienie często nie zauważane, lecz zawsze żyjące, jak długo człowiek nie jest demonem – gorące pragnienie wyżyn: wyżyn, na których rozum instynktownie umieszcza Najwyższego. Poszukując Niebios – przynajmniej czasami w ciągu życia – wznosi oko ku wyżynom.
Proszę was, abyście sobie przypomnieli, co wszyscy czynimy od najmłodszych lat, kiedy wchodzimy do Jerozolimy. Dokąd kierują się spojrzenia? Ku górze Moria, ku tryumfalnym kolumnom z marmuru i ku złotu Świątyni. A kiedy jesteśmy w jej obrębie? Patrzymy na drogocenne kopuły, błyszczące w słońcu. Jak piękny jest jej święty obręb, jej atrium, portyki i dziedzińce! A jednak oko wznosi się ku górze. Proszę was jeszcze, abyście przypomnieli sobie nasze podróże. Dokąd biegnie nasze oko, by zapomnieć o długiej drodze, o monotonii, o zmęczeniu, o upale lub o błocie? Ku szczytom – nawet jeśli są niewielkie, nawet jeśli są odległe. A jaką odczuwamy ulgę widząc, że wyłaniają się wsie, gdy jesteśmy na równinie płaskiej i jednostajnej! W dole jest błoto? W górze jest czystość. W dole panuje duszący żar? W górze jest świeżość. W dole horyzont jest ograniczony? W górze rozciąga się bez granic. Już samo patrzenie na góry sprawia, że dzień wydaje się mniej upalny, błoto mniej lepkie, marsz mniej uciążliwy. A jeśli miasto jaśnieje na szczycie góry, nie ma oczu, które by go nie podziwiały. Można nawet powiedzieć, że nic nie znacząca osada pięknieje, gdy jest położona niemal w powietrzu, na szczycie góry. To dlatego w religii prawdziwej – a także w religiach fałszywych – zawsze, gdy to było możliwe, budowano świątynie na wzniesieniach. Jeśli zaś nie było wzgórza ani góry, czyniono podstawę z kamieni, budując siłą rąk platformę, na której wznoszono świątynię. Dlaczego tak postępowano? Bo chciano, by świątynia była widoczna i by – swym widokiem – przypominała o zwracaniu myśli ku Bogu.
[por. Mt 5,15n] Powiedziałem też, że jesteście światłem. Gdzie stawia lampę ten, kto wieczorem zapala ją w domu? W zagłębieniu? Pod paleniskiem? W grocie służącej za piwnicę? Zamyka je w skrzyni albo może po prostu chowa pod korcem? Nie. Ponieważ wtedy bezużyteczne byłoby zapalanie światła. Umieszcza lampę wysoko, na stole lub też zawiesza ją, by umieszczona w górze rzucała światło na całe pomieszczenie i oświetlała wszystkich mieszkańców, którzy w nim się znajdują.
[por. Mt 5,16n] A robi się tak dlatego, że to – co jest wyniesione i ma przypominać o Bogu oraz dawać światło – musi być wysoko, [by spełnić swoje] zadanie. Wy, którzy powinniście przypominać Prawdziwego Boga, postępujcie tak, abyście nie mieli w sobie siedmioczłonowego pogaństwa. W przeciwnym razie staniecie się jak wysokie, bezbożne miejsca z poświęconymi gajami – przeznaczone dla tego czy tamtego boga – i wciągniecie w swoje pogaństwo patrzących na was jako na świątynie Boga. Wy macie nieść światło Boga. Knot brudny, knot, któremu nie zapewniono oliwy, kopci i nie daje światła: śmierdzi i nie oświetla. Lampa ukryta za zabrudzonym kwarcem nie daje pełnej wdzięku jasności, nie stwarza błyskotliwej gry świateł na czystym minerale, lecz słabnie za czarną dymną zasłoną, sprawiającą, że traci przeźroczystość osłona podobna do diamentu.
Światło Boga jaśnieje tam, gdzie istnieje staranie o to, by co dnia usuwać osad powstający wskutek pracy, kontaktów, zachowań i rozczarowań. Światło Boże jaśnieje, gdy knot zanurzony jest mocno w oliwie modlitwy i miłości. Światło Boże migocze nieskończoną ilością błysków, gdy sługa Boży utrzymuje w czystości kwarc swej duszy, z dala od czarnego dymu wszystkich złych kopcących namiętności; gdy są w nim doskonałości Boga, z których każda wzbudza w świętym człowieku cnotę, w której ćwiczy się on heroicznie. Kwarc [duszy ma być] nietknięty. Jest nietykalny! (Jezus przemawia, wypowiadając tę uwagę głosem grzmiącym, odbijającym się w naturalnym amfiteatrze.) Jedynie Bóg ma prawo i moc zarysować ten kryształ, wypisać na nim Swe Najświętsze Imię diamentem Swej woli. Wtedy Imię to staje się zdobieniem, ożywiającym nadprzyrodzonym pięknem fasety najczystszego kwarcu.
Nie jest tak wtedy, gdy nierozumny sługa Pana, tracąc panowanie nad samym sobą – a z oczu misję całkowicie i tylko nadprzyrodzoną – pozwala, by na tym krysztale zaznaczyły się fałszywe ornamenty, zarysowania, tajemnicze i szatańskie liczby, wyryte pazurem płomienia szatana. Wspaniała lampa nie ma już wówczas blasku ani nieskazitelnego piękna, lecz posiada rysy i uszkodzenia, tłumi płomień szczątkami rozbitego kryształu; i jeśli nie pęknie, stanowi gmatwaninę wyraźnych zarysowań, w których osiada sadza, wciskając się i niszcząc.
Biada! Po trzykroć biada pasterzom, którzy tracą miłosierdzie, którzy odrzucają wznoszenie się co dnia, aby wprowadzić na wyżyny stado, oczekujące ich wspinania się, by wstępować [z nimi]. Uderzę ich, zrzucę z miejsc i ugaszę cały ich dym.
Biada! Po trzykroć biada nauczycielom, odrzucającym Mądrość dla nasycenia się nauką często przeciwną, zawsze pyszną, niekiedy szatańską. Ona pociąga ich ludzką naturę, a tymczasem – posłuchajcie dobrze i zapamiętajcie – przeznaczeniem człowieka jest osiągnięcie podobieństwa do Boga przez swe uświęcenie, które czyni z człowieka dziecko Boże. Już na tej ziemi nauczyciel, kapłan, powinien przybrać ten jedyny wygląd syna Bożego. Musi przedstawiać stworzenie całkowicie uduchowione, zupełnie doskonałe. Powinien taki być, aby pociągać ku Bogu swych uczniów. Przekleństwo nauczycielom, którzy mają uczyć nadprzyrodzonej doktryny, a stają się bożkami ludzkiej wiedzy.
Biada! Po siedemkroć biada tym spośród Moich kapłanów, których duch jest martwy, którzy stali się bez smaku, których ciało cierpi na chorobliwą gorączkę, którzy śnią i marzą o wszystkim, co istnieje, z wyjątkiem Boga w Trójcy Jedynego. Pełni są wszelkiego rodzaju obrachunków, z wyjątkiem nadprzyrodzonego pragnienia powiększenia bogactw serc i Boga. Żyją po ludzku, nędznie, otępiali, wciągając w martwe wody tych, którzy idą za nimi w przekonaniu, że oni są “życiem”.
Przekleństwo Boga nad tymi, którzy niszczą Moje małe, umiłowane stado. To nie od tych, którzy giną z powodu waszej opieszałości – o, nie wykonujący zadań słudzy Pana – lecz od was zażądam zdania rachunku i nałożę karę za każdą godzinę i za każdy czas, za każdą okoliczność i za każdy skutek.
Zapamiętajcie te słowa, a teraz chodźcie. Ja idę na szczyt, wy – śpijcie. Jutro Pasterz otworzy dla stad pastwiska Prawdy.»