Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga III - Drugi rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA    –

28. AGLAE W DOMU MARYI, W NAZARECIE

Napisane 20 maja 1945. A, 5093-5113

Maryja pracuje spokojnie przy warsztacie tkackim. Jest wieczór. Wszystkie drzwi są zamknięte. Lampa o trzech płomieniach oświetla małe pomieszczenie w Nazarecie, a głównie stół, przy którym siedzi Dziewica. Tkanina, być może prześcieradło, opada ze skrzyni i z Jej kolan na ziemię. Maryja, ubrana na ciemnoniebiesko, wydaje się otulona śniegiem. Jest sama. Pracuje zwinnie, z głową pochyloną nad robótką. Lampa oświetla czubek głowy, malując na niej jasnozłote odblaski. Reszta twarzy pozostaje w półcieniu.

W sprzątniętym pomieszczeniu panuje najgłębsza cisza. Ani z ogrodu, ani z drogi, opustoszałej w nocy, nie dochodzi żaden hałas. Ciężkie, otwierające się w stronę ogrodu drzwi pokoju – w którym Maryja pracuje, zazwyczaj je lub przyjmuje przyjaciół – są zamknięte. Nie dochodzi przez nie nawet szmer źródła, którego woda wpływa do zbiornika. Panuje naprawdę głęboka cisza. Chciałabym wiedzieć, o czym myśli Dziewica, której ręce tak zwinnie pracują...

Dyskretne pukanie do drzwi dochodzi od drogi. Maryja podnosi głowę, nasłuchuje... Jednak pukanie było tak delikatne, że Maryja uważa je pewnie za odgłos jakiegoś nocnego zwierzęcia lub podmuchu wiatru, który poruszył drzwiami. Pochyla na nowo głowę nad pracą. Jednak pukanie daje się słyszeć wyraźniej. Maryja wstaje i idzie do drzwi. Pyta, zanim otworzy:

«Kto tam?»

Słaby głos odpowiada:

«Niewiasta. W imię Jezusa, litości!»

Maryja otwiera natychmiast, podnosząc lampę, aby zobaczyć, kim jest przybywająca osoba. Widzi tylko warstwy sukna – gmatwaninę, spod której nic nie przeziera; biedny kłębek, który trwa w głębokim pokłonie, mówiąc:

«Witaj, Pani! – i powtarza znowu: – W Imię Jezusa, litości...»

«Wejdź i powiedz, czego chcesz. Nie znam cię.»

«Nikt mnie nie zna i wielu mnie zna, Pani. Zna mnie Występek. I zna mnie Świętość. Jednak teraz potrzebuję, by Litość otwarła przede mną ramiona. A Ty jesteś Litością...»

Płacze.

«Ależ, wejdź... I powiedz Mi... Powiedziałaś Mi już dostatecznie dużo, abym pojęła, że jesteś nieszczęśliwa... Nie wiem jednak ciągle, kim jesteś. Jakie jest twoje imię, siostro...»

«O, nie! Nie – siostro! Ja nie mogę być Twoją siostrą... Ty jesteś Matką Dobra... a ja... ja... jestem Złem...»

Płacze coraz mocniej pod opadającym płaszczem, który ją całą zakrywa. Maryja stawia lampę na stołku. Bierze za rękę nieznajomą klęczącą na progu i zmusza ją do wstania. Maryja jej nie zna... ja – tak. To zawoalowana niewiasta znad “Pięknej Rzeki”.

Wstaje, upokorzona, drżąca, wstrząsana łzami i waha się jeszcze. Wchodzi i mówi:

«Jestem poganką, Pani. Dla was, Hebrajczyków, to brud, nawet gdybym była święta. Jestem jednak po dwakroć brudem, bo jestem nierządnicą.»

«Jeśli przychodzisz do Mnie, jeśli szukasz Mojego Syna przeze Mnie, możesz być tylko sercem, które się nawraca. Ten dom przyjmuje wszystko, co nazywa się Bólem.»

Maryja wciąga ją do środka, zamykając drzwi. Stawia lampę na stole i podsuwa jej stołek ze słowami:

«Mów.»

Jednak pozakrywana niewiasta nie chce usiąść. Lekko pochylona nadal płacze. Maryja stoi przed nią łagodna i dostojna. Czeka, chyba modląc się, aż jej smutek się uspokoi. W całej Jej postawie widzę modlitwę, choć nic [szczególnego] w Niej nie ujawnia, że się modli: ani ręce, trzymające cały czas małą dłoń Zakrytej, ani zamknięte wargi.

Wreszcie łzy przestają płynąć. Niewiasta ociera twarz welonem i w końcu mówi:

«Nie przyszłam z tak daleka, aby pozostać nieznaną. To godzina mojego odkupienia i muszę się odsłonić, aby... aby Ci ukazać, jak liczne rany pokrywają moje serce. A... Ty jesteś Matką... Jego Matką... będziesz więc miała dla mnie litość.»

«Tak, córko.»

«O, tak! Nazywaj mnie córką!... Miałam matkę... opuściłam ją... Powiedziano mi, że umarła ze zgryzoty... Miałam ojca... Przeklął mnie... i powiedział współmieszkańcom miasta: “nie mam już córki”»

Chwyta ją gwałtowny atak płaczu. Maryja przybladła ze smutku. Kładzie jej dłoń na głowie, aby ją pocieszyć. Kobieta mówi dalej:

«Nikt nie nazwie mnie już córką!... Tak... o głaszcz mnie w ten sposób, jak to czyniła mama... kiedy byłam czysta i dobra... Pozwól mi ucałować tę rękę i otrzeć nią łzy. Same łzy mnie nie obmyją. Ileż płakałam, odkąd pojęłam!... Przedtem też płakałam, bo to straszne być tylko ciałem sprzedawanym i znieważanym przez mężczyznę. Jednak to były tylko skargi źle traktowanego zwierzęcia, które nienawidzi i buntuje się przeciw temu, kto je torturuje i coraz bardziej zanieczyszcza, bo... zmieniałam panów, ale nie zmieniałam swego zezwierzęcenia... Od ośmiu miesięcy płaczę... bo zrozumiałam... Pojęłam moją nędzę i zepsucie. Okrywa mnie ono, przenika i wywołuje we mnie obrzydzenie... Jednak moje coraz bardziej świadome łzy jeszcze mnie nie obmywają. Mieszają się z moją zgnilizną, lecz jej nie zmywają. O, Matko! Osusz moje łzy, a będę oczyszczona tak, by móc zbliżyć się do mojego Zbawcy!»

«Tak, córko, tak. Usiądź tutaj, tu, ze Mną, i mów spokojnie. Zostaw tu cały ten ciężar, na Moich matczynych kolanach.»

Maryja siada. Kobieta osuwa się do Jej stóp i chce mówić w tej pozycji. Zaczyna cichutko:

«Jestem z Syrakuz... Mam dwadzieścia sześć lat... Byłam córką “zarządcy”, jak wy powiedzielibyście, my mówimy – “prokuratora”, wielkiego rzymskiego pana. Byłam jedynaczką. Żyłam szczęśliwie. Mieszkaliśmy blisko plaży w bardzo pięknym domu, którym zarządzał mój ojciec. Od czasu do czasu przybywał właściciel domu lub jego żona albo dzieci... Traktowali nas dobrze i byli dla mnie mili. Córki bawiły się ze mną... Moja mama była szczęśliwa... dumna ze mnie. Byłam piękna... inteligentna... Wszystko mi się udawało... Jednak kochałam bardziej rzeczy ulotne niż dobre. W Syrakuzach jest wielki teatr. Wielki teatr... piękny... ogromny... Gra się tam, są przedstawienia... W komediach i tragediach występują liczni mimowie. Podkreślają niemymi tańcami to, co wyraża chór. Ty nie wiesz... ale nawet rękami, nawet ruchami ciała możemy wyrazić uczucia człowieka pobudzonego jakimiś namiętnościami... Poucza się chłopców i dziewczęta w specjalnej palestrze, jak zostać mimem. Muszą być piękni jak bóstwa i zwinni jak motyle... Bardzo lubiłam chodzić na wzniesienie dominujące nad tym miejscem i podziwiać tańce mimów. Potem naśladowałam ich na ukwieconych łąkach, na jasnym piasku mojej ziemi, w ogrodzie domu. Wydawałam się artystycznym posągiem bądź wiejącym wiatrem, tak potrafiłam przyjmować statyczne pozy lub wznosić się, prawie nie dotykając ziemi. Moje bogate przyjaciółki podziwiały mnie... a moja mama była z tego dumna...»

Zakryta niewiasta mówi – przypominając sobie, widząc na nowo przeszłość jak we śnie – i płacze. Łkanie przerywa jej słowa.

«Pewnego dnia... było to w maju... Syrakuzy były całe w kwiatach. Właśnie skończyły się dni świąteczne, a ja pozostawałam entuzjastką tańca wykonywanego w teatrze... Moi państwo zaprowadzili mnie tam ze swoimi córkami. Miałam czternaście lat... W tym tańcu mimowie przedstawiali wiosenne nimfy, biegnące, by wielbić Ceresa. [Dziewczęta] tańczyły, uwieńczone różami i odziane w róże... Jedynie w róże, bo ich szatą był bardzo lekki woal, siateczka z nitki pajęczej, do której przyczepiono róże... W tańcu wydawały się uskrzydlonymi Hebe, z taką lekkością biegały. Widać było ich wspaniałe ciała poprzez wstęgi ukwieconego woalu, które formowały im z tyłu skrzydła... Uczyłam się tego tańca... i pewnego dnia... pewnego dnia...»

Zawoalowana niewiasta płacze jeszcze mocniej... Potem podejmuje:

«Byłam piękna. Jestem. Spójrz.»

Wstaje, prostując się. Szybko odrzuca welon do tyłu i pozwala, by płaszcz opadł. A ja trwam w osłupieniu, bo widzę, jak z odrzuconej sterty sukna wyłania się Aglae – bardzo piękna w swoim skromnym odzieniu, z włosami splecionymi w proste warkocze, bez klejnotów, bez cennych szat, prawdziwy kwiat z ciała smukłego, a jednak doskonałego, z bardzo piękną twarzą, lekko opaloną, z oczyma aksamitnymi i pełnymi ognia. Powraca do pozycji klęczącej przed Maryją:

«Na moje nieszczęście byłam piękna i byłam szalona. W tym dniu ubrałam się w woal. Córki mojego pana pomagały mi. Lubiły patrzeć, jak tańczyłam... Ubierałam się w zakątku jasnej plaży, naprzeciw lazurowego morza. Na plaży, opustoszałej w tym miejscu, były dzikie kwiaty, białe i żółte, intensywnie pachniał migdałowiec, wanilia, czyste ciało. Od cytrusów też dolatywały fale przenikliwej woni, róże z Syrakuz wydzielały zapach, a także morze i piasek. Słońce sprawiało, że pachniało wszystko... Ogarnęła mnie lekka trema... Czułam się nimfą. Ja także adorowałam... Co? Płodną Ziemię? Słońce, które czyniło ją urodzajną? Nie wiem. Sądzę, że jako poganka żyjąca pomiędzy poganami adorowałam Zmysły – mojego despotycznego króla, o którym nie wiedziałam, że posiadam go w sobie... a który był potężniejszy niż bóg... Włożyłam na głowę róże, które zerwałam w ogrodzie... i tańczyłam... Upajało mnie światło, wonność, przyjemność bycia młodą, zwinną i piękną. Tańczyłam... i ujrzano mnie. Widziałam, że ktoś na mnie patrzył, lecz nie wstydziłam się nagości wobec pożądliwych oczu mężczyzny. Przeciwnie, znajdowałam upodobanie w zwiększaniu podskoków... Przyjemność z bycia podziwianą naprawdę dodawała mi skrzydeł... I to stało się moją zgubą. W trzy dni później zostałam sama, bo państwo odjechali, by powrócić do swego patrycjuszowskiego domu w Rzymie. Jednak ja nie pozostałam w domu... Tych dwoje podziwiających mnie oczu odsłoniło przede mną rzecz inną niż taniec... Ukazały mi zmysły i płeć.»

Maryja bezwiednie wykonuje gest niechęci, co Aglae zauważa.

«O! Ty jesteś czysta i być może jestem dla Ciebie istotą odrażającą...»

«Mów, mów, Moja córko. Lepiej, powiedz to Maryi niż Jemu. Maryja jest morzem, które obmywa...»

«Tak, lepiej będzie wyznać to Tobie – to samo powiedziałam sobie, gdy dowiedziałam się, że On ma Matkę... Najpierw, kiedy widziałam, jak bardzo różni się od każdego innego mężczyzny, jedyny, który jest samym duchem – teraz wiem, że duch istnieje i czym on jest – nie potrafiłam powiedzieć, z czego uczyniony jest Twój Syn, tak pozbawiony zmysłowości, a jednak będący człowiekiem... Pomyślałam sobie, że On nie ma matki, lecz że zstąpił na ziemię, by ocalić straszliwie nędzne istoty, pośród których ja jestem największą...

Codziennie powracałam w tamto miejsce, mając nadzieję ujrzeć ponownie tego młodego mężczyznę, pięknego bruneta... Po jakimś czasie spotkałam go. Rozmawialiśmy. Powiedział: “Chodź ze mną do Rzymu. Zawiodę cię na cesarski dwór, będziesz perłą Rzymu.” Powiedziałam: “Tak. Będę twoją wierną małżonką. Chodź do mojego ojca.” Roześmiał się kpiąco i pocałował mnie. Powiedział: “Nie małżonką, lecz boginią, a ja będę twoim kapłanem. Odkryję przed tobą sekrety życia i przyjemności.” Byłam szalona, byłam młoda... ale mimo młodego wieku, wiedziałam, czym jest życie.... Miałam doświadczenie. Byłam szalona, ale jeszcze nie zepsuta... Poczułam odrazę do jego propozycji. Wyzwoliłam się z jego ramion i uciekłam do domu... Jednak nie powiedziałam o tym matce... I nie potrafiłam zapanować nad pragnieniem ujrzenia go... Jego pocałunki uczyniły mnie jeszcze bardziej szaloną... i powróciłam. Gdy tylko wróciłam na tę samotną plażę, objął mnie, całując pożądliwie. Deszcz pocałunków, miłosnych słów, pytań: “Czyż ta miłość nie jest wszystkim? Czyż to nie słodsze niż małżeńskie więzy? Czegóż innego pragniesz? Możesz bez tego żyć?”

O! Matko!... Tego samego dnia uciekłam z tym odrażającym patrycjuszem. Stałam się łachmanem zdeptanym przez jego zwierzęcość... Nie boginką, lecz – błotem; nie perłą, lecz – gnojowiskiem. Nie odkrył przede mną życia, lecz brud, hańbę, wstręt, boleść, wstyd, nieskończoną nędzę nienależenia już więcej do siebie... A potem... zupełny upadek. Po sześciu miesiącach orgii, zmęczony mną, odszedł do innych miłości, a ja znalazłam się na ulicy. Wykorzystywałam moje talenty tancerki... Dowiedziałam się, że moja matka umarła ze zgryzoty. Nie miałam już domu, nie miałam rodziców... Pewien nauczyciel tańca przyjął mnie do gimnazjum. Udoskonalił moje [umiejętności]... Wykorzystywał mnie... Rzucił mnie – jak kwiat biegły we wszelkich zmysłowych sztukach – w środek zepsutego rzymskiego patrycjatu. Ten kwiat, już brudny, upadł do ścieku... To było dziesięć lat wpadania w otchłań. Ciągle niżej. Potem przyprowadzono mnie tutaj, by rozweselić wolne chwile Heroda, i wziął mnie nowy pan. O! Nie ma psa bardziej uwiązanego niż uwiązana jest każda z nas! I nie ma tresera psów bardziej brutalnego niż mężczyzna posiadający kobietę! Matko... drżysz! Wywołuję w Tobie przerażenie!»

Maryja – jakby zraniona – podniosła rękę do serca. Odpowiada:

«Nie, to nie ty. To zło panujące tak bardzo na ziemi budzi Moje przerażenie. Mów dalej, biedne dziecko!»

«Przyprowadził mnie do Hebronu... Czy byłam wolna? Byłam bogata? Tak, bo nie byłam w więzieniu i okrywały mnie klejnoty; nie, gdyż mogłam widywać się jedynie z tymi, z którymi on chciał i nie mogłam już stanowić o sobie.

Pewnego dnia przyszedł do Hebronu mężczyzna: Człowiek, Twój Syn. Ten dom był mu drogi. Wiedziałam o tym i zaprosiłam Go, by wszedł. Szammaj był nieobecny... Już przez okno usłyszałam słowa i ujrzałam osobę, która mną wstrząsnęła. Zapewniam Cię jednak, o Matko, że to nie ciało przyciągało mnie do Twego Jezusa. To było coś, co On mi ujawnił: to mnie popchnęło ku drzwiom i powiedziałam Mu: “Wejdź”, wywołując kpiny tłumu. Dowiedziałam się wtedy o mojej duszy. On mi powiedział: “Moje imię oznacza: Zbawiciel. Zbawiam tych, którzy prawdziwie pragną być zbawieni. Zbawiam ucząc, jak być czystym, jak pragnąć czci [nawet za cenę] cierpienia, Dobra za wszelką cenę. Jestem Tym, który szuka zagubionych, Tym, który daje Życie. Jestem Czystością i Prawdą.” Powiedział, że ja też mam duszę i że zabiłam ją przez mój sposób życia. Jednak mnie nie przeklął, nie naśmiewał się ze mnie. Nie popatrzył na mnie ani przez chwilę! Pierwszy mężczyzna, który nie popatrzył na mnie spojrzeniem pożądliwym... [bo ciąży] na mnie straszliwe przekleństwo przyciągania mężczyzn... Powiedział mi, że kto szuka, ten znajduje, bo On jest tam, gdzie potrzebny jest lekarz i lekarstwa. I odszedł. Jego słowa pozostały we mnie i nigdy mnie nie opuściły. Powiedział, że Jego Imię znaczy “Zbawiciel” – jakby po to, by rozpocząć uzdrawianie mnie. Trwały we mnie Jego słowa oraz te, które [wypowiedzieli] Jego przyjaciele – pasterze. I uczyniłam pierwszy krok dając im jałmużnę i prosząc ich o modlitwę... A potem... Uciekłam...

O, święta ucieczka! Uciekłam od grzechu, w poszukiwaniu Zbawiciela. Poszłam Go szukać, pewna, że Go odnajdę, bo mi to obiecał. Skierowano mnie do męża o imieniu Jan, mówiąc mi, że to On. Ale to nie był On. Pewien Hebrajczyk skierował mnie ku “Pięknej Rzece”. Żyłam ze sprzedaży złota, którego miałam wiele. Przez miesiące, w czasie których Go szukałam, musiałam sobie zakrywać twarz, aby mnie nie pochwycono i również dlatego, że Aglae została rzeczywiście pogrzebana pod tym welonem. Umarła dawna Aglae. Pod tą zasłoną była jej biedna zraniona i wykrwawiona dusza, szukająca swego Lekarza. Wiele razy musiałam uciekać przed zmysłami mężczyzny, podążającego za mną, choć byłam tak mocno osłonięta moją szatą. [Uciekałam] nawet przed jednym z przyjaciół Twego Syna...

Nad “Piękną Rzeką” żyłam jak zwierzę: uboga, lecz szczęśliwa. Bardziej niż rosa i rzeka oczyszczały mnie Jego słowa. O! Żadne nie zaginęło. Pewnego dnia On wybaczył zabójcy. Usłyszałam to i już chciałam Mu powiedzieć: “Wybacz i mnie”. Innym razem mówił o utraconej niewinności... O! Jakież łzy żalu! Kiedy indziej uzdrowił trędowatego... i chciałam już krzyknąć: “oczyść mnie z mojego grzechu...” Pewnego razu uzdrowił szaleńca, a był to Rzymianin... Zapłakałam... a Jezus kazał mi powiedzieć, że ojczyzny przemijają, lecz pozostaje Niebo. W wieczór zawieruchy przyjął mnie w domu... i potem nakazał zarządcy znaleźć dla mnie jakieś mieszkanie... Poprosił dziecko, by mi powiedziało: “Nie płacz...” O! Jego dobroć! O! Moja nędza! Obydwie tak wielkie, że nie ośmieliłam się zanieść mojej nędzy do Jego stóp... choć jeden z Jego uczniów pouczał mnie nocą o nieskończonym miłosierdziu Twego Syna. Potem – osaczony przez tych, którzy doszukiwali się grzechu w pragnieniu odrodzonej duszy – Mój Zbawca odszedł... a ja czekałam na Niego... jednak czekała też zemsta ludzi o wiele bardziej niegodnych patrzenia na Niego. Ja bowiem jako poganka zgrzeszyłam przeciw sobie; oni zaś – znając już Boga – grzeszą przeciw Synowi Bożemu... Uderzyli mnie... ale bardziej od kamieni zraniło mnie ich oskarżenie... bardziej niż ciało zranili moją biedną duszę, prowadząc ją do rozpaczy.

O! Straszliwa walka ze sobą! Udręczona, zakrwawiona, zraniona, w gorączce, pozbawiona mojego Lekarza, bez dachu, bez chleba, patrzyłam wstecz, za siebie... Przeszłość mówiła: “Wróć”; teraźniejszość mówiła: “Zabij się”, przyszłość mówiła: “Ufaj”. Ufałam... Nie zabiłam się. Uczyniłabym to, gdyby On mnie przepędził, bo już nie chcę być tym, czym byłam!... Dowlokłam się do wioski, w której szukałam schronienia... jednak rozpoznano mnie. Musiałam uciekać tutaj, wciąż tropiona jak zwierzę, ciągle znieważana, zawsze przeklinana, bo chciałam być uczciwa, bo rozczarowałam tych, którzy chcieli za moim pośrednictwem uderzyć w Twego Syna. Idąc wzdłuż rzeki doszłam do Galilei i przybyłam tutaj... Ciebie tu nie było. Poszłam więc do Kafarnaum. Właśnie stamtąd odeszłaś. Jednak widział mnie pewien starzec. Jeden z Jego wrogów. Oskarżył przede mną Twego Syna, a ponieważ płakałam nie reagując, powiedział... powiedział: “Wszystko mogłoby się dla ciebie odmienić, gdybyś zechciała zostać moją kochanką i wspólniczką w oskarżeniu Rabbiego z Nazaretu. Wystarczy, że powiesz wobec moich przyjaciół, iż był Twoim kochankiem...” Uciekłam jak ktoś, kto ujrzał gniazdo węży rozchylając krzew kwiatów.

Zrozumiałam wtedy, że nie mogę iść do Jego stóp... przychodzę więc do Twoich. Zdeptaj mnie, bo jestem samym błotem. Przegoń mnie, bo jestem grzesznicą. Nazwij mnie nierządnicą. Wszystko przyjmę od Ciebie, ale okaż mi litość, Matko. Weź moją biedną, zbrukaną duszę i zanieś ją do Niego. To grzech złożyć w Twoje ręce moją rozwiązłość. Jednak tylko w nich znajdzie ona ochronę przed światem, który jej pragnie, i stanie się pokutą. Powiedz, jak mam postępować. Powiedz, co mam robić... Powiedz, jakich środków mam użyć, aby już nie być Aglae. Co mam w sobie okaleczyć, co powinnam z siebie wyrwać, by już więcej nie być grzechem, uwodzeniem, aby już niczego się nie lękać z mojej strony i ze strony mężczyzny? Czy powinnam wyrwać sobie włosy? Czy mam wypalić sobie wargi? Mam sobie odciąć język? Oczy, język, wargi służyły mi do czynienia zła. Już nie chcę zła i jestem gotowa ukarać siebie i moje członki poprzez taką ofiarę. Chcesz, bym wyrwała sobie te pożądliwe wnętrzności, które popchnęły mnie do niegodziwych miłości? Te nienasycone trzewia, których przebudzenia wciąż się lękam? Powiedz mi, powiedz, co robić, żeby zapomnieć, że jest się kobietą i jak sprawić, by zapomniano, że jestem kobietą!»

Maryja jest wstrząśnięta. Płacze, cierpi, lecz jedynymi znakami Jej boleści są łzy spadające na skruszoną kobietę.

«Chcę znaleźć przebaczenie przed śmiercią. Chcę umrzeć, pamiętając jedynie o moim Zbawcy. Chcę umrzeć mając Jego Mądrość za przyjaciółkę... Nie mogę jednak już do Niego podchodzić, bo ludzie obserwują i Jego, i mnie, aby nas oskarżyć...»

Aglae płacze, leżąc na ziemi jak prawdziwy łachman. Maryja wstaje, szepcząc zmartwiona:

«Jakże trudno jest być odkupicielem...»

Aglae, która usłyszała ten szept. Widząc Jej reakcję, jęczy:

«Widzisz! Widzisz, że i w Tobie wywołuję odrazę? Odchodzę. To dla mnie koniec!»

«Nie, córko. Nie. To nie koniec. To dla ciebie początek. Posłuchaj, biedna duszo. Nie nad tobą jęczę, lecz nad okrutnym światem. Nie pozwalam ci odejść, lecz przyjmuję cię, biedna jaskółko, którą wichura rzuciła o mury Mojego [domu]. Zaprowadzę cię do Jezusa, a On wskaże ci drogę odkupienia...»

«Nie mam już nadziei... Ludzie mają rację. Nie mogę uzyskać przebaczenia.»

«Od ludzi, nie. Jednak od Boga, tak. Pozwól Mi mówić do ciebie w imieniu najwyższej Miłości, która dała Mi Syna, abym Ja następnie dała Go światu. On prowadził Mnie przez błogosławioną niewiedzę Mojej dziewiczej ofiary, abym dała światu Przebaczenie. Wylał Moją krew nie przy rodzeniu, lecz – z serca, objawiając Mi, że Mój Syn jest Wielką Ofiarą. Popatrz na Mnie, córko. W tym sercu jest wielka rana. Jęczę od przeszło trzydziestu lat. Ona coraz bardziej się rozdziera i wyczerpuje Mnie. Czy wiesz, jakie ma imię?»

«Boleść?»

«Nie. Miłość. I to tą Miłością krwawię, aby Mój Syn nie był osamotniony w dokonywaniu zbawienia. To miłość rozpalająca we Mnie ogień, abym oczyszczała tych, którzy nie ośmielają się iść do Mego Syna. To miłość dająca Mi łzy, abym obmywała grzeszników. Chciałaś Moich pieszczot. Daję ci Moje łzy, które cię już wybielają, abyś mogła patrzeć na Mojego Pana. Nie płacz tak. Nie jesteś jedyną grzesznicą przychodzącą do Pana i odchodzącą jako odkupiona. Były już inne i jeszcze będą. Wątpisz, że On może ci wybaczyć? A czy nie widzisz we wszystkim, co ci się przytrafiło, tajemniczej woli Bożej Dobroci? Kto cię przyprowadził do Judei? Kto cię wprowadził do domu Jana? Kto sprawił, że tego ranka byłaś w oknie? Kto zapalił światło, dając ci pojąć Jego słowa? Kto dał ci zdolność zrozumienia, że miłość – połączona z modlitwą tego, kto otrzymuje dobrodziejstwo – zjednuje pomoc Boga? Kto dał ci siłę do ucieczki z domu Szammaja? Kto dał ci moc wytrwania przez pierwsze dni, aż do Jego nadejścia? Kto wprowadził cię na Jego drogę? Kto uzdolnił cię do życia w pokucie oczyszczającej coraz bardziej twoją duszę? Kto przywrócił ci duszę męczennicy, duszę wierzącej, duszę wytrwałą, duszę czystą?... Tak. Nie potrząsaj głową. Czy sądzisz, że czystym jest tylko ten, kto nie poznał zmysłów? Czy sądzisz, że dusza nie może już nigdy stać się na nowo dziewiczą i piękną? O, córko! Jeśli chodzi o Moją czystość – która cała jest łaską od Pana – i twoją heroiczną ascezę w celu powrócenia na szczyt utraconej czystości, to wierz, że twoja jest większa. Ty ją zbudowałaś: wbrew zmysłom, pragnieniu i przyzwyczajeniu. U Mnie jest ona darem naturalnym jak oddychanie. Ty musisz tłumić swoją myśl, uczucia, swoje ciało, aby sobie nie przypominać, aby nie pragnąć, aby za tym nie iść. Ja... O! Czyż małe dziecko, które ma kilka godzin, może pragnąć ciała? I czy ma jakąś zasługę, że go nie pragnie? Tak jest ze Mną. Ja nie wiem, czym jest ten tragiczny głód, który uczynił z ludzkości ofiarę. Ja nie znam czegoś innego niż święty głód Boga. Ty go nie znałaś i sama się go nauczyłaś. Ten inny głód, tragiczny i straszliwy, poskromiłaś z miłości do Boga – twej jedynej obecnie miłości. Uśmiechnij się, córko Bożego miłosierdzia! Mój Syn dokonuje w tobie tego, o czym mówił ci w Hebronie. Już to uczynił. Jesteś ocalona, bo miałaś szczerą wolę zbawienia siebie, bo nauczyłaś się czystości, bólu, Dobra. Twoja dusza powróciła do życia. Tak. Potrzeba ci Jego słowa, aby ci powiedziało w Imię Boga: “Jest ci wybaczone”. Ja nie mogę tego powiedzieć, jednak daję ci Mój pocałunek jako obietnicę, jako zaczątek przebaczenia...

O, Duchu Odwieczny, trochę z Ciebie jest zawsze w Twojej Maryi! Pozwól więc, by wylała Ciebie, Ducha Uświęcającego, na to stworzenie, płaczące i mające nadzieję. W Imię Naszego Syna, o Boże miłości, ocal tę, która od Boga oczekuje zbawienia. Niech Łaska – o której anioł powiedział Mi, że Bóg Mnie nią napełnił –spocznie cudownie na niej i podtrzyma ją, zanim jej odpuści Jezus, Błogosławiony Zbawca, Najwyższy Kapłan w Imię Ojca, Syna i Ducha...

Jest noc, córko. Jesteś zmęczona i przygnębiona. Chodź. Odpocznij. Jutro odejdziesz... Wyślę cię do szlachetnej rodziny, bo tu przychodzi teraz zbyt wiele osób. I dam ci szatę zupełnie podobną do Mojej. Będziesz uchodzić za Izraelitkę. Mam zobaczyć się z Moim Synem w Judei, bo zbliża się Pascha i w miesiącu kwietniu będziemy w Betanii. Wtedy o tobie pomówię. Przyjdź do domu Szymona Zeloty. Znajdziesz Mnie tam i zaprowadzę cię do Niego.»

Aglae jeszcze płacze, lecz spokojnie. Usiadła na ziemi. Maryja także. Aglae kładzie głowę na Jej kolanach i całuje Jej rękę... Potem jęczy:

«Rozpoznają mnie...»

«O, nie! Nie bój się. Twoje ubranie było już zbyt znane. Ja jednak przygotuję cię na tę podróż, którą odbędziesz ku Przebaczeniu. I będziesz jak dziewica idąca na swe gody: inna, nie rozpoznana przez tłum, który nic nie wie o uroczystości. Chodź. Mam pokoik blisko Mojego. Udzielał schronienia świętym i pielgrzymom pragnącym iść ku Bogu. I ciebie przyjmie pod swój dach.»

Aglae chce podnieść płaszcz i welon.

«Zostaw: to szaty dawnej, zagubionej Aglae. Ona już nie istnieje... i nawet to ubranie nie powinno pozostać. Odczuło zbyt wiele nienawiści... a nienawiść szkodzi, jak każdy grzech.»

Idą do ciemnego ogrodu. Wchodzą do małego pokoiku Józefa. Maryja zapala lampę stojącą na małym stoliku, głaszcze skruszoną kobietę, zamyka drzwi. Potrójnym świecznikiem oświetla drogę. Zastanawia się, gdzie zanieść podarty płaszcz Aglae, aby nikt nie ujrzał go nazajutrz.

 

Pod wieczór mówi Odwieczna Miłość:

«Nie ma właściwie [Moich] słów. Ale słyszałaś Mnie, jak mówiłem przez usta Słowa, Dziewicy, Apostoła do szukających Boga, do poznających Boga, do spragnionych Boga. Ty, pośród gorzkich fal, [otrzymasz] potok słodyczy. Dla innych to, co zostało dane. Jestem Duchem Miłości. Jestem także Sprawiedliwością. Najbardziej oddaję się temu, kto Mi się ciągle ofiarowuje. Kto ma uszy do słuchania, niechaj słucha.

W miłości duchowej nie potrzeba zmysłowości. Darami, o które [w niej] możecie zabiegać są pociechy Boże. To łaski, które przychodzą jako dar. Nie można być zachłannym jak chciwi, którzy pragną zgromadzić wiele pieniędzy. Nie można być jak tyrani, którzy spędzali czas na podziwianiu klejnotów, które poddani przynosili do ich skrzyń. Nie wymagało to ich wysiłku, a przynoszący je pocili się krwią, wydzierając klejnoty z wnętrzności mórz lub ziemi. Niech każdy wydobywa własnym wysiłkiem najczystsze diamenty Mądrości. Nie popadajcie w łatwe odchylenie duchowości sentymentalnej. Jestem Tym, który umacnia i pragnę, by Moi wierni byli mocni. Sentymentalizm w religii jest jak glina i żelazo stóp posągu ze snu Nabuchodonozora. Wystarczy, że kamyk rozczarowania w nie uderzy, a wszystko jest w niebezpieczeństwie. A gdy kamień jest wielki to już jest klęska. Dzieci, mocy! Siły!

Ziemia jest miejscem walki. Szczęście jest tu, gdzie Ja jestem. Aby tu się wznieść... [trzeba przejść] drogą jakby z pokruszonego jaspisu. Wyboistą. Każda udręka jest zasługą. Tylko to miał Syn Boży. Czy wy pragniecie czegoś lepszego? Odnówcie się w Moim Płomieniu.»

 

21 maja. Poniedziałek po Zesłaniu Ducha Świętego, godz. 11.00.

Nadeszła, wyciskająca mi łzy radości, fala słodyczy, którą mi obiecał Paraklet wczoraj wieczorem. Przyszła wraz z pieszczotą całkowicie duchową, z powiewem, który był pocałunkiem, najlżejszym, muskającym czoło; i wraz z miłosnym porywem we mnie, tak głębokim, że serce fizyczne doznało od niego bólu. Wszystko równocześnie było słodyczą i radością.

Równocześnie Głos, który nie był głosem Parakleta, mówił do mnie i mówi, pomagając mi zrozumieć, jak Bóg kocha mnie, zwiędłą lilię. Jego lilię... Mówi:

«W ten sposób jesteś miłowana... tak jesteś podtrzymywana... Bóg jest twą mocą. Spójrz, jak sztywna jest łodyga. Nie brak jej niczego, nawet liści, które nie są zbędne: są konieczne dla chronienia kwiatu. Bóg jest twoją łodygą; Boskie cnoty – twoimi liśćmi. Bóg jest twoim celem. Kwiat jest na wierzchołku łodygi. Ty jesteś jak długi słupek, który wychyla się ze śnieżnego kielicha, otoczony złocistymi płomieniami pylników napełnionych pyłkami. W ten sposób kocha cię Bóg. Stworzył cię, zasadzając cię na ziemi jak cebulkę w kwietniku. Dał ci duszę: centrum twego życia. Tę duszę – umartwiwszy ją najpierw, każąc jej kosztować dręczącej ciemności ziemi – unosił wyżej, coraz wyżej, strzegąc jej cnotami danymi dla obrony, przyciągając ją do białego uścisku wiecznej Korony: Naszej Najświętszej Trójcy. I tak, w ten sposób Nasza miłość cię otula: czystością i płomieniem, pokojem i radością. Spójrz, dlaczego jesteś “Naszą” małą Marią, całkowicie Naszą, oto duch twój, długa szyjka słupka kwiatowego, zamknięty w Naszym Sercu, ma nasze znamię: jest jeden, ale trójdzielny, nie podzielony, lecz potrójnie spiczasty. Maria, mała Maria...»

Głos milknie, jednak następuje po nim chór pełen anielskich hosanna, nad którym wznosi się, czysty i radosny, głos Najświętszej Dziewicy, która wyśpiewuje Magnificat. Jakże go śpiewa! Nigdy nie słyszałam tego kantyku śpiewanego w podobny sposób. Tylko Ona potrafi go tak wyśpiewać... Nie widzę Jej. Widzę tylko ogromny i potężny blask. Wiem jednak, że to Ona, i jednoczę się w duszy z tym śpiewem...


   

Przekład: "Vox Domini"