Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga II - Pierwszy rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA    –

71. JEZUS W DOMU MARII ALFEUSZOWEJ ZAWIERA POKÓJ Z KUZYNEM SZYMONEM

Napisane 12 lutego 1945. A, 4470-4476

Zapada wieczór pośród czerwonej zorzy zmierzchu, która zapala się jak ogień. Staje się coraz ciemniejsza – aż do przybrania koloru rubinowego fioletu. Wspaniały, rzadki kolor barwi zachód. Zaciera się powoli aż do zaniknięcia w ciemnym kobalcie nieboskłonu, tam skąd coraz bardziej zbliża się wschód gwiazd i księżyca, którego rożek dochodzi już do drugiej kwadry. Rolnicy spieszą, by dotrzeć do domów, w których rozpalone paleniska roztaczają w powietrzu kłęby dymu ponad niskimi domami Nazaretu.

Jezus idzie w stronę miasta. Wbrew oczekiwaniom uczniów nie chce, aby ktokolwiek uprzedzał Matkę. Mówi:

«Nic się nie stanie. Po co Ją wcześniej niepokoić?»

Jezus znajduje się już pomiędzy domami. Kilka pozdrowień, jakieś szepty z tyłu, grubiańskie wzruszenie ramionami, trzaśnięcie drzwi, kiedy przechodzi grupa apostołów.

Mimika Piotra to prawdziwy poemat, jednak i inni są trochę zaniepokojeni. Synowie Alfeusza wydają się dwoma skazańcami. Idą ze spuszczonymi głowami, u boku Jezusa, jednak wszystko obserwują i od czasu do czasu patrzą z przerażeniem i obawą na Jezusa. On, jakby nic się nie stało, odpowiada na pozdrowienia ze zwyczajną serdecznością. Pochyla się, by pogłaskać dzieci, które w swej prostocie nie biorą strony tego czy tamtego i są zawsze przyjaciółmi Jezusa, tak je kochającego.

Jedno z nich – mały, tłuściutki i krągły człowieczek, który ma najwyżej cztery lata – biegnie na Jego spotkanie, puszczając matczyną suknię. Wyciąga do Jezusa małe rączki i woła: «Weź mnie [na ręce]!»

Jezus bierze malca, by mu sprawić radość. Wtedy chłopiec całuje Go buzią całą wysmarowaną gryzioną figą. Potem dochodzi w swej miłości aż do ofiarowania Jezusowi kawałka figi, mówiąc:

«Weź! To dobre!»

Jezus przyjmuje dar i śmieje się z otrzymania całusa od tego małego mężczyzny. Izaak, obarczony konwiami, podchodzi do źródła. Widzi Jezusa, stawia konwie i woła: «O! Mój Pan!»

Biegnie Mu na spotkanie, [mówiąc]: «Twoja Matka powróciła akurat do domu. Była u szwagierki. Ale... czy nie otrzymałeś listu?» – pyta.

«To dlatego tu jestem. Na razie nic nie mów Mamie. Idę najpierw do domu Alfeusza.»

Roztropny Izaak mówi tylko: «Będę Ci posłuszny.»

Bierze konwie i idzie do domu. [Jezus mówi:] «Teraz tam pójdziemy. Wy, Moi przyjaciele, zaczekajcie tu na nas. Będę tam krótko.»

«O, nie. Oczywiście, nie wejdziemy do domu w żałobie, ale zaczekamy na zewnątrz. Dobrze?» – mówi Piotr.

«Piotr ma rację. Pozostaniemy na drodze, ale blisko Ciebie.»

Jezus poddaje się woli większości, uśmiecha się i mówi:

«Nic Mi nie zrobią. Wierzcie w to. Nie są źli. Ogarniają ich tylko silne ludzkie uczucia. Chodźmy.»

Znajdują się na ścieżce [wiodącej] do domu. Teraz są przy wejściu do ogrodu. Jezus idzie pierwszy. Za Nim Juda i Jakub. Jezus staje na progu kuchni. Przy palenisku znajduje się Maria Alfeuszowa. Gotuje i płacze. W kącie siedzą w kręgu: Szymon i Józef oraz inni mężczyźni. Między nimi znajduje się Alfeusz, syn Sary. Milczą jak posągi. Czy taki jest zwyczaj? Nie wiem.

«Pokój temu domowi i pokój duchowi, który go opuścił.»

Wdowa wydaje okrzyk i czyni taki ruch [jakby] instynktownie [chciała] wypchnąć Jezusa. Staje pomiędzy Nim a pozostałymi osobami. Szymon i Józef wstają, ponurzy i bardzo zaskoczeni. Jednak Jezus nie daje poznać, że zauważył ich wrogą postawę. Idzie ku dwom mężom (Szymon ma już pięćdziesiąt lat, a może więcej, sądząc z twarzy). Wyciąga do nich ręce w życzliwym geście. Obydwaj są nadzwyczaj zmieszani, lecz nie ośmielają się wykonać żadnego nikczemnego gestu. Alfeusz, syn Sary, drży i cierpi w widoczny sposób. Inni mężczyźni – w oczekiwaniu na to, co nastąpi – mają postawę nieprzeniknioną.

«Szymonie, jesteś odtąd głową rodziny, dlaczego więc Mnie nie przyjmujesz? Przychodzę płakać z tobą. Tak bardzo chciałem być z wami w godzinie żałoby! Byłem daleko nie z Mojej winy. Jesteś sprawiedliwy, Szymonie, i musisz to przyznać.»

Mężczyzna nadal stoi, cały czas z rezerwą.

«A ty, Józefie, noszący tak drogie Mi imię, dlaczego nie przyjmujesz Mnie pocałunkiem? Czy nie pozwolicie Mi płakać wraz z wami? Śmierć stanowi więź umacniającą prawdziwe uczucia. A my się kochamy. Dlaczego teraz mielibyśmy nie być zjednoczeni?»

Józef odpowiada twardo:

«To z powodu Ciebie nasz ojciec umarł udręczony.»

Szymon mówi: «Powinieneś był zostać. Wiedziałeś, że był umierający. Dlaczego nie zostałeś. Wzywał Cię...»

«Nie mógłbym uczynić dla niego więcej niż to, co już uczyniłem. Dobrze o tym wiecie...»

Szymon, bardziej sprawiedliwy, odpowiada: «To prawda. Wiem, że przyszedłeś i że Cię przegonił. Jednak był chory i zasmucony.»

«Wiem o tym i powiedziałem to twojej matce i braciom: “Nie mam urazy, bo rozumiem jego serce.” Ponad wszystkim jest Bóg. I Bóg chciał tego cierpienia ze względu na wszystkich. Chciał go ze względu na Mnie i wierzcie, że cierpiałem tak, jakby Mi wyrywano kawałek żywego ciała. Chciał ze względu na waszego ojca, który w cierpieniu zrozumiał wielką prawdę, zakrytą przed nim przez całe życie. Chciał ze względu na was, bo dzięki temu cierpieniu możecie złożyć ofiarę bardziej zbawczą niż zabicie młodego wołu. Chciał ze względu na Jakuba i Judę, którzy są teraz dwoma mężami równie uformowanymi jak ty, Mój Szymonie, gdyż wielce za to zapłacili licznymi cierpieniami. To ich starło jak kamień młyński. Sprawiło, że dorośli i doszli do wieku doskonałego w oczach Boga.»

«Jaką prawdę dojrzał ojciec? Jedną: że jego krew w ostatniej godzinie była mu wroga» – odpowiada ostro Józef.

«Nie. Ponad krwią jest duch. On zrozumiał ból Abrahama, i dlatego Abraham mu dopomógł» – odpowiada Jezus.

«Oby to było prawdą, lecz kto nas o tym upewni?»

«Ja, Szymonie. I więcej niż Ja – śmierć twego ojca. Czyż Mnie nie szukał? Sam to powiedziałeś.»

«Powiedziałem to. To prawda. Chciał Jezusa. I mówił: “Oby przynajmniej mój duch nie umarł. On może to uczynić. Odrzuciłem Go i już nie przyjdzie. O! Umieranie bez Jezusa! Co za koszmar! Dlaczego Go wygoniłem?” Tak, mówił to i jeszcze powiedział: “On mnie tyle razy pytał: ‘Czy mam odejść?’, a ja Go odesłałem... Teraz już nie przyjdzie”. Chciał Ciebie, chciał Ciebie. Twoja Matka wysłała kogoś na poszukiwanie Ciebie, lecz nie znaleźli Cię w Kafarnaum i ojciec tak płakał. Zbierając ostatnie siły, wziął rękę Twej Matki i chciał, żeby Ona była blisko Niego. Mówił już z trudnością, ale powiedział: “Matka to trochę jak Syn. Trzymam rękę Matki, by mieć coś z Niego, bo boję się śmierci.” Mój biedny ojciec!»

Potem następuje scena wschodnich lamentów i gestów. Włączają się w to wszyscy, nawet Jakub i Juda, którzy ośmielili się wejść. Najspokojniejszy jest Jezus, który tylko płacze.

«Płaczesz? Więc go kochałeś?» – pyta Szymon.

«O! Szymonie, ty pytasz o to? Gdybym mógł [mu pomóc], czy sądzisz, że pozwoliłbym na jego ból? Jednak Ja jestem z Ojcem, ale nie – ponad Ojcem.»

«Uzdrawiasz umierających, ale jego nie uzdrowiłeś» – mówi cierpko Józef.

«On we Mnie nie wierzył» [– odpowiada Jezus.]

«To prawda, Józefie» – zauważa jego brat, Szymon.

«Nie wierzył i nie odsuwał niechęci. Nie mogę nic [zdziałać] tam, gdzie znajduje się niewiara i nienawiść. Dlatego też mówię wam: nie nienawidźcie waszych braci. Oto oni. Niech wasza niechęć nie pogłębia ich rozdarcia. Wasza matka jest bardziej rozdarta przez tę ciągle żywą nienawiść, niż przez umieranie, które samo się kończy. Wasz ojciec zgasł w pokoju, bo pragnienie Mnie, jakie posiadał, wyjednało mu przebaczenie Boże. Ja nie mówię wam o Sobie i nie proszę was o nic dla Mnie. Jestem na świecie, lecz nie należę do świata. Ten, który żyje we Mnie, wynagradza Mi wszystko, czego świat Mi odmawia. Cierpię w Mojej ludzkiej naturze, lecz wznoszę ducha ponad ziemię i cieszę się rzeczywistościami niebiańskimi. Jednak oni!... Nie uchybiajcie prawu miłości i prawu krwi. Miłujcie się. Nie było ani w Jakubie, ani w Judzie zniewagi zadanej więzom krwi. A nawet gdyby była – przebaczcie. Patrzcie na rzeczy okiem sprawiedliwym. Wtedy ujrzycie, że to oni byli najbardziej przygnębieni z powodu niezrozumienia ich zobowiązań, jakie nałożyło na ich dusze Boże wezwanie. A jednak w nich nie ma urazy, a jedynie – pragnienie miłości. Prawda, kuzyni?»

Juda i Jakub, których matka trzyma przytulonych do siebie, potakują przez łzy.

«Szymonie, jesteś najstarszy, daj przykład...»

«Ja... co do mnie... ale ludzie... ale Ty...»

«O! Ludzie! Zapominają i zmieniają zdanie o każdym wschodzie słońca... A Ja! Chodź. Daj Mi braterski pocałunek. Kocham cię. Wiesz o tym. Spraw, niech opadną łuski, czyniące cię twardym. One nie są twoje. Nakładają ci je obcy, mniej sprawiedliwi niż ty. Ty osądzaj zawsze z prawością serca.»

Szymon otwiera ramiona, jeszcze z odrobiną niechęci. Jezus całuje go i potem prowadzi do braci. [Szymon] całuje ich pośród płaczu i lamentów.

«Teraz twoja kolej, Józefie.»

«Nie. Nie nalegaj. Ja pamiętam boleść ojca.»

«Zaprawdę przedłużasz ją przez tę niechęć.»

«To nie ma znaczenia. Jestem wierny.»

Jezus nie nalega. Zwraca się do Szymona:

«Zapada wieczór, lecz gdybyś chciał... Nasze serce płonie, by uczcić jego grób. Gdzie jest Alfeusz? Gdzie go złożyliście?»

«Za domem. W końcu ogrodu oliwnego, przy skarpie. Godny grobowiec.»

«Proszę cię, zaprowadź Mnie. Mario, odwagi. Twój małżonek cieszy się, widzi bowiem synów na twojej piersi. Pozostańcie. Ja idę z Szymonem. Trwajcie w pokoju! Józefie, tobie mówię to, co powtarzałem twemu ojcu: “Nie chowaj urazy. Kocham cię. Wezwij Mnie, kiedy będziesz chciał. Przyjdę płakać wraz z tobą.” Żegnajcie.»

Jezus wychodzi z Szymonem. Apostołowie spoglądają skrycie, zaciekawieni. Widzą obydwu w zgodzie, więc się cieszą.

«Chodźcie, wy także! – mówi Jezus. – To Moi uczniowie, Szymonie. Oni także pragną uczcić twego ojca. Chodźmy.»

Przechodzą przez ogród oliwny i wszystko się kończy.


   

Przekład: "Vox Domini"