Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga II - Pierwszy rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA    –

58. POUCZENIE UCZNIÓW I NAJŚWIĘTSZEJ MARYI W NAZARETAŃSKIM OGRODZIE

Napisane 31 stycznia 1945. A, 4333-4346

Jezus wchodzi do ogrodu, który wyłania się, cały obmyty wczorajszą wieczorną burzą. Widzi Matkę pochyloną nad małymi roślinkami. Wita Ją i podchodzi do Niej. Jakże cudowny jest ich pocałunek! Jezus obejmuje Maryję lewym ramieniem i przyciąga do Siebie, całując w czoło. Potem pochyla się, by Jego Matka mogła Go pocałować w policzek. Przede wszystkim jednak spojrzenie towarzyszące pocałunkowi dopełnia słodyczy tego spotkania. Pocałunek Jezusa jest samą miłością, choć jest w nim coś dostojnego i opiekuńczego. [Pocałunek] Maryi jest samą czcią, będąc jednocześnie samą miłością. Maryja wydaje się młodą dziewczyną, która otrzymuje od Jezusa poranny pocałunek jak od ojca lub starszego brata.

«Czy Twoje kwiaty bardzo ucierpiały z powodu wczorajszego wieczornego gradu i nocnego wiatru?» – pyta Jezus.

«Żadnej szkody, Nauczycielu. Tylko listki są trochę poszarpane» – odpowiada przed Maryją nieco ochrypły głos Piotra.

Jezus podnosi głowę i widzi Piotra, który w samej tylko krótkiej tunice pracuje, prostując powykrzywiane gałęzie na wierzchołku figowca.

«Już przy robocie?»

«Ech! My, rybacy, śpimy jak ryby – o każdej porze, w każdym miejscu, byle nam tylko pozwolono odpocząć. Tak się przyzwyczailiśmy. Dziś o świcie usłyszałem skrzypienie drzwi i powiedziałem sobie: “Szymonie, Ona już wstała. Wstań więc szybko! Idź Jej pomóc swymi wielkimi rękoma”. Myślałem, że Ona martwi się o kwiaty w tę noc tak bardzo wietrzną. I nie pomyliłem się. Ech! Znam dobrze niewiasty!... Moja małżonka, podczas wichury, rzuca się na swym posłaniu jak ryba w sieci i myśli o swoich roślinach... Biedaczka! Kilka razy powiedziałem jej: “Założę się, że mniej się przejmujesz, gdy twój Szymon żegluje pod wiatr po jeziorze”. Byłbym jednak niesprawiedliwy, bo to dobra małżonka. Kto by pomyślał, że jej matką jest... No już dobrze, zamilcz, Piotrze. Nie o to chodzi. Nie jest dobrze narzekać i dawać nieostrożnie poznać to, co lepiej jest przemilczeć. Widzisz, Nauczycielu, że nawet do mojej oślej głowy weszło Twoje słowo?»

Jezus odpowiada z uśmiechem: «Wszystko już sam powiedziałeś. Pozostaje Mi jedynie docenić i podziwiać twoją wiedzę ogrodniczą.»

«Przyczepił już wszystkie młode pędy winorośli, które się oderwały – mówi Maryja. – Ułożył też [gałęzie] gruszy zbyt obciążonej [owocami] i przeprowadził linki pod granatowcem, który rozwinął się tylko w jedną stronę.»

«Tak [– mówi Piotr –] on przypomina starego faryzeusza. Skłania się tam, gdzie mu się podoba. Rozłożyłem go jak żagiel i powiedziałem mu: “Czy nie wiesz, że to co słuszne znajduje się dokładnie w środku? Idź w tę stronę, ty głupcze, abyś się nie złamał pod wpływem swego ciężaru.” Teraz jestem przy figowcu, ale... z egoizmu. Myślę o apetycie wszystkich: świeże figi i ciepły chleb! Ach! Nawet sam Antypas nie ma tak dobrego posiłku! Jednak trzeba to robić powoli, bo figowiec ma gałęzie delikatne jak serce młodej dziewczyny w godzinie pierwszych miłosnych wyznań. Jestem ciężki, a najlepsze figi są na samym szczycie. Już wyschły w tych pierwszych promieniach słońca. Są na pewno wyśmienite. Ej, chłopcze! Nie gap się tak na mnie! Obudź się! Podaj mi ten koszyk.»

Jan, który wyszedł z pracowni, posłusznie wspina się na wielki figowiec. Kiedy dwóch rybaków schodzi, z pracowni wychodzą również Szymon Zelota, Józef i Judasz Iskariota. Nie widzę innych.

Maryja przynosi świeży chleb: małe okrągłe razowe bochenki. Piotr kroi je nożem i kładzie na nie figi. Podaje Jezusowi, potem Maryi i innym. Jedzą z apetytem w orzeźwiającym [powietrzu]. Ogród lśni w słońcu pogodnego poranka, upiększony niedawnym deszczem, który oczyścił powietrze. Piotr mówi:

«Dziś mamy piątek... Nauczycielu, jutro – szabat...»

«Nie jesteś zbyt odkrywczy» – zauważa Iskariota.

«Nie, ale Nauczyciel wie, co chcę powiedzieć...»

«Wiem. Dziś wieczorem pójdziemy nad jezioro, tam gdzie zostawiłeś łódź, i popłyniemy do Kafarnaum. Jutro będę tam przemawiał.»

Piotr jest zachwycony. Wchodzą razem Tomasz, Andrzej, Jakub, Filip, Bartłomiej i Juda Tadeusz. Z pewnością spali gdzie indziej. Witają się. Jezus mówi: «Pozostańmy zgromadzeni tutaj. Przybędzie nam jeszcze jeden nowy uczeń. Chodź, Mamo.»

Siadają – jeden na kamieniu, inny na stołku – tworząc koło wokół Jezusa, który usiadł na kamiennej ławie przy domu. Przy Nim – Matka, a u Jego stóp – Jan, który wolał pozostać na ziemi, całkiem blisko. Jezus przemawia jak zwykle – łagodnie i dostojnie:

«Do czego [można] przyrównać nauczanie apostołów? Do otaczającej nas przyrody. Popatrzcie. Gleba wydaje się zimą martwa. Jednak w jej wnętrzu żyje ziarno. Odżywia się ono wilgocią, następuje nabrzmienie podziemnego ulistnienia – można tak nazwać korzenie – aby zgromadzić jak największe zapasy. Wszystko to dla [przyszłych] kwiatów, [które pojawią się], kiedy nadejdzie czas kwitnienia. Tak więc jesteście podobni do tej zimowej gleby: wysuszonej, ogołoconej, twardej. Jednak przeszedł nad wami Siewca i rzucił ziarno. Przeszedł obok was Rolnik i głęboko spulchnił ziemię wokół waszego pnia – wrośniętego w grunt twardy i nierówny jak ten tutaj – aby do korzeni dotarły życiodajne składniki z chmur i powietrza dla umocnienia ich na przyszły czas owocowania. I wy przyjęliście ziarno oraz pracę rydla, bo macie dobrą wolę i chcecie przynieść owoc w pracy Bożej.

Porównałbym jeszcze apostolskie kształcenie do tej burzy, która uderzyła i przewróciła rośliny. Można by sądzić, że to niepotrzebna nawałnica. Jednak popatrzcie, jakie dobro zdziałała. Dziś powietrze jest bardziej czyste, zmyty został kurz i wszystko jest odświeżone. Słońce świeci jak wczoraj, lecz nie ma już tej upalnej spiekoty, bo jego promienie docierają do nas poprzez warstwy powietrza oczyszczonego i świeżego. Zieleń, rośliny odczuwają ulgę tak samo jak ludzie, gdyż czystość i spokój przynoszą radość. [Otóż] nawet różne napięcia [między ludźmi] mogą pomóc w osiągnięciu lepszego poznania [siebie] i większej jasności. Jeśli jednak tak nie jest, są one czymś złym. Te napięcia są jakby burzami wywołanymi przez różnego rodzaju chmury, które niepostrzeżenie gromadzą się w sercach. Tymi chmurami są złe humory, powstałe z różnych form zazdrości i z oparów pychy. Jeśli jednak potem przyjdzie wiatr Łaski i oczyści z tych złych nastrojów, pojawi się pokój.

Kształtowanie apostołów przypomina jeszcze pracę, jaką Piotr wykonywał rano, by sprawić przyjemność Mojej Matce. To prostowanie, przymocowywanie, podpieranie i przywiązywanie dostosowane do skłonności i potrzeb, aby uczynić was “silnymi” w służbie Bożej. Trzeba wyprostować fałszywe wyobrażenia, opanować cielesne pożądania, podtrzymać to, co słabe, powściągać w razie potrzeby skłonności, uwolnić od zniewoleń i lęków. Musicie być wolni i silni jak orły, które – opuszczając szczyty, na których się narodziły – myślą jedynie o tym, by szybować coraz wyżej. Służba Bogu jest jak ich latanie. Tymi zaś opuszczanymi szczytami są różne [złe] skłonności.

Jeden z was jest dziś smutny, bo śmierć zbliża się do jego ojca, a ten oczekuje jej z sercem zamkniętym na Prawdę i na swego syna, który za Nią idzie. To coś więcej niż zamknięcie – wrogość. Powiedział bowiem niesprawiedliwie synowi: “Odejdź!”, ogłaszając się wyższym od Boga – tak jak mówiłem wam o tym wczoraj. Jego zamknięte serce i jego zaciśnięte wargi nie są jeszcze zdolne powiedzieć: “Idź za wzywającym cię głosem”. Nie domagam się – ani Ja, który do was mówię, ani jego syn – by otwarł wargi i powiedział: “Przyjdź i niech z tobą przyjdzie Nauczyciel. I niech będzie Bóg błogosławiony za to, że wybrał w moim domu sługę dla Siebie i że ustanowił w ten sposób pokrewieństwo ze Słowem Pana wznioślejsze niż przez więzy krwi.” Chcielibyśmy przynajmniej – Ja dla jego dobra, a syn z powodów jeszcze bardziej złożonych – usłyszeć od niego słowa pozbawione wrogości.

Jednak niech ten syn nie płacze. Niech wie, że w Moim sercu nie ma ani urazy, ani pogardy dla jego ojca. Jedynie litość. Przyszedłem i czekałem. Wiedziałem, że to czekanie jest daremne. [Przyszedłem] jednak, aby pewnego dnia jego syn nie powiedział Mi: “O! Dlaczego nie przyszedłeś?” Przyszedłem powiedzieć mu, że wszystko jest bezużyteczne, kiedy serce zamyka się w niechęci. Przyszedłem też, by przynieść pociechę dobrej osobie w tej rodzinie. Ona cierpi z powodu rozłamu w rodzinie, podobnego do rozcięcia nożem wiązki włókien... Niech jednak ten syn jak i ta dobra matka trwają w przekonaniu, że Ja nie odpowiadam niechęcią na niechęć. Szanuję uczciwość podeszłego w latach wierzącego, który jest wierny, pomimo zniekształceń swej wiary w tym punkcie, w którym pozostała [zniekształcona] jego religia aż to tej godziny. Tak wielu jest podobnych do niego w Izraelu... Dlatego też powiadam wam: lepiej przyjmą Mnie poganie niż synowie Abrahama. Ludzkość zdeformowała pojęcie Zbawiciela i zniżyła nadprzyrodzoną godność królewską do ubogiego wyobrażenia ludzkiego panowania. Muszę rozłupać twardą skorupę judaizmu, przekłuć ją, zranić, aby dojść do samej głębi i zanieść – tam gdzie jest dusza judaizmu – zalążek nowego Prawa.

O! Ileż w tym prawdy, że Izrael, który wzrósł wokół żywotnego jądra Prawa Synaju, stał się podobny do ogromnego owocu. Jego miąższ – o coraz bardziej włóknistych i coraz twardszych warstwach – chroni od zewnątrz skorupa tak trudna do przeniknięcia, że uniemożliwia nawet wydostanie się nasienia.

A jednak Przedwieczny osądził, że nadeszła chwila stworzenia nowego drzewa wiary w Boga Jednego i Trójosobowego. Aby wola Boga się spełniła i aby judaizm stał się chrześcijaństwem, muszę przecinać, przekłuwać i przenikać. Muszę dojść do samego jądra i ogrzać je Moją miłością, aby się przebudziło, napęczniało, wykiełkowało i aby wzrastało, wzrastało, wzrastało i stało się potężnym drzewem chrześcijaństwa – religią doskonałą, wieczną, boską. Jednak zaprawdę powiadam wam, że judaizm pozwoli się przeniknąć jedynie w jednym wypadku na sto. Dlatego właśnie nie uważam za skazanego na potępienie tego Izraelity, który Mnie nie chce i nie chce Mi dać syna.

Mówię więc do syna: nie płacz nad ciałem i krwią, cierpiącymi z powodu odrzucenia przez ciało i krew, które je zrodziły. Mówię ci też: nie płacz z powodu ducha. Twoje cierpienie – bardziej niż wszystko inne – przynosi korzyść twojemu duchowi i duchowi twego ojca, który nie rozumie i nie widzi. I dodaję jeszcze: nie czyń sobie wyrzutów z tego powodu, że należysz bardziej do Boga niż do twego ojca. Wszystkim wam powiadam: Bóg jest kimś więcej niż ojciec, niż matka, niż bracia. Nie przyszedłem połączyć ciała i krwi na sposób ziemski, lecz – duchowy i niebiański. Muszę więc oddzielać to, co jest ciałem i krwią, aby wziąć ze Sobą ducha zdolnego wznieść się z tej ziemi na wysokość Niebios i uczynić z niego sługę Nieba. Przyszedłem więc wezwać ‘silnych’ i uczynić ich jeszcze silniejszymi, bo to z ‘silnych” złożona jest armia łagodnych – łagodnych dla braci, a silnych wobec swego własnego ja oraz rodzinnych więzów krwi.

Nie płacz, kuzynie. Twoje cierpienie, zapewniam cię, pracuje przed Bogiem na korzyść twego ojca, twoich braci. [Przynosi korzyść] bardziej niż jakiekolwiek słowo, nie tylko twoje, lecz nawet Moje. Słowo bowiem nie wchodzi tam, gdzie uprzedzenie stawia przeszkody, wierz w to. Jednak wchodzi Łaska. Ofiara to magnes, który przyciąga łaskę.

Zaprawdę powiadam wam, że kiedy wzywam kogoś do Boga, nie ma bardziej wzniosłego posłuszeństwa od odpowiedzi danej na to wezwanie. Trzeba odpowiedzieć, nie zatrzymując się i nie zastanawiając się, co zrobią inni, jak zareagują na naszą odpowiedź na to wezwanie. Nie należy zatrzymywać się nawet po to, by pochować ojca. Za ten heroizm zostaniecie wynagrodzeni. Nagroda przeznaczona jest nie tylko dla was samych, ale i dla tych, od których się oddzielacie z jękiem pochodzącym z serca; dla tych, których słowa uderzają was mocniej niż policzek, bo oskarżają was o to, że jesteście niewdzięcznymi synami, i przeklinają was w swym egoizmie, jakbyście byli buntownikami. Nie. Nie buntownikami [jesteście... lecz] świętymi. Pierwszymi wrogami powołanych są [często] członkowie ich rodzin. Trzeba więc umieć odróżniać miłość od miłości i kochać w sposób nadprzyrodzony. Trzeba powiedzieć sobie, że należy bardziej kochać Nauczyciela [uczącego] o tym, co nadprzyrodzone, niż sługi tego Nauczyciela. Trzeba kochać rodziców w Bogu, a nie bardziej niż Boga.»

Jezus kończy mówić i wstaje. Podchodzi do Swego kuzyna, który spuściwszy głowę z trudem opanowuje łzy. Głaszcze go

«Judo... Ja opuściłem Matkę dla wypełnienia Mojej misji. Niech to odejmie ci wszelką wątpliwość co do prawości twego postępowania. Gdyby to nie było działaniem dobrym, czy mógłbym to uczynić Mojej Matce, która – pomijając wszystko inne – nie ma nikogo prócz Mnie?»

Juda przesuwa dłoń Jezusa po swej twarzy i potwierdza kiwając głową. Jednak nie potrafi nic więcej powiedzieć.

«Chodźmy we dwójkę, całkiem sami, jak wtedy gdy Alfeusz uważał Mnie za najrozsądniejszego chłopca w Nazarecie. Zaniesiemy mu te piękne kiście złocistych [winogron], żeby nie myślał, że go opuszczam i że jestem mu wrogiem. Sprawi to też radość twej matce i Jakubowi. Powiem mu, że jutro będę w Kafarnaum i że jego syn cały należy do niego. Wiesz, starzy [ludzie] są jak dzieci: są zazdrośni. Wyobrażają sobie ciągle, że się ich lekceważy. Trzeba ich zrozumieć...»

Jezus odchodzi, pozostawiając w ogrodzie uczniów, którzy milczą przejęci z powodu ujawnienia cierpienia i niezrozumienia [istniejącego] między ojcem i synem ze względu na Jezusa. Maryja towarzyszy Jezusowi aż do drzwi i powraca z bolesnym westchnieniem.


   

Przekład: "Vox Domini"