Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga II - Pierwszy rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA    –

21. UZDROWIENIE NIEWIDOMEGO W KAFARNAUM

Napisane 7 października 1944. A, 3749-3760 i 3764-3766

Jezus mówi, a ja odpoczywam. Otacza mnie radosnym uniesieniem, wlewającym mi radość do serca: “Popatrz. Tak bardzo lubisz te epizody z niewidomymi. Dajemy ci więc jeszcze jeden.” Rozpoczyna się wizja.

Widzę piękny zachód słońca w lecie. Słońce ogarnęło cały zachód i jezioro Genezaret stanowi gigantyczne lustro, w którym odbija się oświetlone Niebo. Uliczki Kafarnaum dopiero [teraz] zaczynają napełniać się ludźmi. Kobiety podążają do źródła, mężczyźni - rybacy, przygotowują sieci i łodzie na nocny połów. Dzieci biegają i bawią się na ulicach. Osły obciążone koszami kierowane są ku wsi, być może po jarzyny.

[por. Mt 4,18n] Jezus zbliża się tam, skąd wychodzi się na mały placyk zacieniony zupełnie winoroślą i figowcem. Dalej [widać] kamienistą ścieżkę okalającą jezioro. To musi być dom Piotra, który razem z Andrzejem stoi nad brzegiem i przygotowuje kosze na ryby oraz sieci. Ustawia ławy i liny. Wszystko to na połów. Andrzej pomaga, chodząc tam i z powrotem to do domu, to do łodzi. Jezus woła do apostoła:

«Czy połów będzie dobry?»

«Pogoda jest sprzyjająca. Woda – spokojna. Będzie świecił księżyc. Ryby wypłyną z głębin, a moje sieci pociągną je za sobą.»

«Popłyniemy sami?»

«O, Nauczycielu! Jak chciałbyś to zrobić, sami – z całą tą masą sieci?» [– dziwi się Piotr]

«Nigdy nie łowiłem ryb i chciałbym, abyś Mnie tego nauczył.» [– odpowiada Jezus]

Jezus schodzi powoli w kierunku jeziora. Zatrzymuje się na kamienistym brzegu, [pokrytym] grubym piaskiem, niedaleko łodzi.

«Popatrz, Nauczycielu, to robi się tak. Wypływam razem z łodzią Jakuba, syna Zebedeusza. Płyniemy do odpowiedniego miejsca. Potem rzucamy sieć. Trzymamy końce. Chcesz trzymać? Tak mi powiedziałeś.»

«Tak, jeśli Mi powiesz, co mam robić.»

«O, trzeba tylko pilnować, jak sieć opada. Sieć ma opadać powoli i nie tworzyć węzłów. Powoli, gdyż będziemy na miejscu połowu i zbyt gwałtowny ruch odgoniłby ryby. Bez węzłów, żeby nie zamknąć sieci. Powinna się otworzyć jak sakiewka albo – inaczej mówiąc – jak żagiel nadymany wiatrem. Potem, gdy zarzucanie sieci się kończy, wiosłujemy powoli albo płyniemy z żaglem, jak się da, i zataczamy półkole na jeziorze. Kiedy drgania sieci wskazują, że połów jest dobry, płyniemy w kierunku lądu. Tam, prawie na brzegu, podnosimy sieć. Nie można jednak zrobić tego za wcześnie, aby uniknąć ryzyka, że zdobycz nam umknie, ani też nie za późno, aby nie uszkodzić ryb i sieci o kamienie. Wtedy trzeba bacznie obserwować, bo łodzie muszą się tak bardzo zbliżyć do siebie, że można zahaczyć końcem sieci o drugą łódź. Nie można też jej potrącić, bo zgniotłoby się ryby w pełnej sieci. Polecam się Twemu wstawiennictwu, Nauczycielu. To nasz chleb. Trzeba uważać na sieć, żeby się nie otwarła z powodu ruchów ryb. Ryby bronią swej wolności, silnie uderzając ogonami, a kiedy są liczne... Rozumiesz... To są małe zwierzątka, kiedy jednak jest ich dziesięć, sto, tysiąc, stają się silne jak Lewiatan.»

«Tak samo jest z błędami, Piotrze. W istocie jeden jest do naprawienia. Jeśli jednak nie poprzestaje się na tym “jednym” i gromadzi się je, gromadzi, gromadzi, dochodzi potem do tego, że mały błąd, może proste zaniedbanie, zwykła słabość, staje się coraz silniejsza. Potem zamienia się ona w przyzwyczajenie, a w końcu staje się grzechem głównym. Czasem rozpoczyna się od pożądliwego spojrzenia, a kończy się na dokonaniu cudzołóstwa. Czasem w słowach brakuje miłości względem krewnego, a kończy się przemocą wobec bliźniego. [Trzeba] mieć się na baczności od początku i czuwać, by nie wzrastał ciężar i ilość przewinień! Staną się bowiem niebezpieczne i bardzo mocne jak sam Wąż piekielny i wtrącą was w przepaści Piekła.»

«Nauczycielu, dobrze mówisz... lecz my jesteśmy tacy słabi!» [– odpowiada Piotr.]

«[Potrzeba] uwagi i modlitwy, by być silnym i znaleźć ratunek, oraz zdecydowanej woli, by nie grzeszyć. Trzeba też wielkiej ufności w pełną miłości sprawiedliwość Ojca.»

«Powiadasz, że nie będzie zbyt surowy dla biednego Szymona?»

«Dla dawnego Szymona mógłby jeszcze być surowym, lecz dla Mego Piotra, człowieka nowego, człowieka Jego Chrystusa... nie, Piotrze. On cię kocha i będzie cię kochał.»

«A mnie?» [– pyta Andrzej.]

«Ciebie także, Andrzeju. A z tobą Jana i Jakuba, Filipa i Natanaela. Jesteście Moimi pierwszymi wybranymi.»

«Czy przyjdą inni? Jest i Twój brat stryjeczny, a w Judei...»

«O, wielu! Moje Królestwo otwarte jest na cały rodzaj ludzki. Zaprawdę powiadam ci, że – przy końcu nocy wieków – bardziej obfity będzie Mój połów niż twoje największe połowy... Każdy wiek jest jak noc, w której przewodnikiem i światłem nie jest ani czysta światłość wschodu, ani światło księżyca, towarzyszące nawigującym, lecz słowo Chrystusa i Łaska, która od Niego przyjdzie. Noc ta pozna świt dnia bez zachodu, światłość, w której wszyscy wierni będą żyli, słońce, które oblecze wybranych i uczyni ich pięknymi, wiecznymi, szczęśliwymi jak bogów. [Będą] jak bogowie podlegający Ojcu, którego są synami. Będą podobni do Mnie... Teraz nie możecie [tego] pojąć, lecz zaprawdę powiadam wam: wasze życie chrześcijańskie zapewni wam podobieństwo do waszego Nauczyciela i te same znaki sprawią, że zajaśniejecie w Niebiosach. Tak, pomimo nienawiści szatana i słabej woli człowieka, Mój połów będzie większy od twojego.»

«Ale my sami będziemy Twoimi apostołami?» [– pyta Piotr]

«Jesteś zazdrosny, Piotrze? Nie bądź zazdrosny. Przyjdą inni, lecz w Moim sercu będzie miłość do wszystkich. Nie bądź skąpy, Piotrze. Nie wiesz jeszcze, jaki jest Ten, który cię kocha. Czy policzyłeś kiedykolwiek gwiazdy lub skały zalegające dno jeziora? Nie, nie mógłbyś tego uczynić. Jeszcze trudniej byłoby ci zliczyć miłosne uderzenia, do jakich zdolne jest Moje serce. Czy kiedykolwiek udało ci się policzyć, ile razy w ciągu roku morze muska nadbrzeże pocałunkiem swej fali? Nie, nie mógłbyś tego uczynić. Jeszcze trudniej byłoby ci zliczyć fale miłości, wylewające się z Mego serca, by darzyć pocałunkami ludzi. Bądź pewny Mojej miłości, Piotrze.»

Piotr bierze rękę Jezusa i całuje ją. Jest bardzo wzruszony. Andrzej patrzy na Niego, lecz brak mu śmiałości. Jezus kładzie mu rękę na głowie i mówi: «Ciebie także bardzo kocham. W godzinie twej jutrzenki ujrzysz siebie rozmyślającego nad sklepieniem nieba. Ujrzysz – nie podnosząc oczu – twego Jezusa, który uśmiechnie się do ciebie mówiąc: “Kocham cię, pójdź!” Wejście w [światło] jutrzenki będzie ci słodsze niż wejście do małżeńskiej komnaty...»

«Szymonie! Szymonie! Andrzeju!... Jestem...»

Nadbiega zdyszany Jan: «O, Nauczyciel! Musiałeś na mnie czekać?»

Jan patrzy na Jezusa spojrzeniem pełnym miłości. Piotr odpowiada:

«Naprawdę już myślałem, że wcale nie przyjdziesz... Szybko przygotuj łódź. A Jakub?...»

«Spóźniliśmy się z powodu niewidomego. Sądził, że Jezus jest w naszym domu, i przyszedł. Jednak powiedzieliśmy mu: “Nie ma Go tu. Może jutro cię uzdrowi. Zaczekaj.” Nie chciał jednak czekać. Jakub powiedział: “Tak długo czekałeś na światło, cóż więc znaczy zaczekać jeszcze jedną noc?” On jednak nie słuchał argumentów...»

«Janie [– odzywa się Jezus –] gdybyś był niewidomy, czy spieszyłoby ci się ujrzeć twoją matkę?»

«Oczywiście!»

«A zatem... Gdzie jest ten niewidomy?»

«Nadchodzi z Jakubem. Uchwycił się jego płaszcza i nie puszcza go. Idzie powoli, bo droga jest kamienista, więc się potyka... Nauczycielu, czy mi przebaczysz, że byłem [dla niego] surowy?»

«Tak, ale dla wynagrodzenia idź pomóc niewidomemu i przyprowadź go do Mnie.»

Jan oddala się biegnąc. Piotr potrząsa lekko głową, lecz milczy. Patrzy w niebo, które staje się błękitne, choć wcześniej było zachmurzone. Patrzy na jezioro, obserwuje inne łodzie, które już wypłynęły na połów, i wzdycha.

«Szymonie!»

«Nauczycielu!»

«Nie bój się, będziesz miał obfity połów, nawet jeśli wypłyniesz jako ostatni.»

«Nawet tym razem?»

«Za każdym razem gdy okażesz miłosierdzie, Bóg da ci obfity połów.»

«Oto niewidomy!»

Biedak podchodzi z Jakubem i Janem. W rękach trzyma kij, ale nie posługuje się nim w tej chwili. Lepiej mu zawierzyć dwom [apostołom], którzy go prowadzą.

«Człowieku, oto Nauczyciel. Stoi przed tobą.»

Niewidomy upada na kolana: «Mój Panie, litości!»

«Chcesz przejrzeć? Wstań. Od kiedy nie widzisz?»

Czterej apostołowie otaczają ich.

«Od siedmiu lat, Panie. Przedtem widziałem dobrze i pracowałem. Byłem rzemieślnikiem w Cezarei Nadmorskiej. Dobrze zarabiałem. W porcie i u licznych kupców zawsze byłem potrzebny do pracy. Jednak kując żelazo kotwicy – a możesz sobie wyobrazić, jak było czerwone przy tej pracy – odprysk spalił mi oko. Miałem je już chore z powodu żaru kowadła. Straciłem chore oko, a po trzech miesiącach zgasło i drugie. Wyczerpały się też oszczędności i teraz żyję z litości...»

«Jesteś sam?»

«Mam żonę i troje małych dzieci. Nie znam nawet twarzy ostatniego... i mam matkę w podeszłym wieku. Teraz ona i moja małżonka zarabiają na chleb. Dzięki tej odrobinie i groszowi, który ja przynoszę, nie umieramy z głodu. Gdybyś mnie uzdrowił!... Na nowo zacząłbym pracować jak dobry Izraelita i zapewniłbym chleb tym, których kocham.»

«Przyszedłeś do Mnie. Kto ci o Mnie powiedział?»

«Trędowaty, którego uzdrowiłeś u stóp góry Tabor, powracając nad jezioro po pięknej przemowie.»

«Co ci powiedział?» [– pyta Jezus]

«Że wszystko potrafisz! Że jesteś zbawieniem ciał i dusz. Że jesteś światłością dla dusz i dla ciał, jesteś bowiem Bożą Światłością. On, trędowaty, ośmielił się wmieszać w tłum. Ryzykował ukamienowaniem, był więc cały owinięty płaszczem. Widział Cię, jak przechodziłeś idąc w kierunku góry. Twoje oblicze wlało nadzieję w jego serce. Powtórzył mi Twoją mowę i powiedział, że go uzdrowiłeś, dotykając go ręką, bez obrzydzenia. Powracał od kapłanów po oczyszczeniu. Znałem go, bo miał sklep w Cezarei. Chodziłem, pytając o Ciebie, po miastach i osadach. Odnalazłem Cię. Miej litość nade mną!»

«Chodź! Światło jest jeszcze zbyt mocne dla tego, kto wychodzi z nocy!»

«Uzdrowisz mnie więc?»

Jezus prowadzi go do domu Piotra, do słabego światła ogrodu. Ustawia go naprzeciw Siebie, lecz w taki sposób, aby zdrowiejące oczy nie ujrzały najpierw jeziora, jeszcze całkiem oświetlonego. Mężczyzna jest jak posłuszne dziecko: daje się prowadzić, o nic nie pytając.

«Ojcze! [– mówi Jezus – Proszę o] Twoje światło dla tego, który jest Twoim synem!»

Jezus wyciągnął ręce nad klęczącym mężczyzną. Pozostaje tak przez chwilę, po czym ślini końce palców i dotyka prawą dłonią oczu otwartych, lecz pozbawionych życia. Po chwili mężczyzna porusza powiekami, przeciera oczy jak ktoś, kto się budzi ze snu i ma w oczach mgłę.

«Co widzisz?»

«Och! O! O, Boże Wieczny! Wydaje mi się... wydaje mi się... Och... że widzę Twe odzienie... jest czerwone, prawda? I białą rękę... i wełniany pas... O, dobry Jezu, widzę coraz lepiej, w miarę jak moje oczy przyzwyczajają się... A to trawa na ziemi... to z pewnością studnia i winorośl...»

«Wstań, przyjacielu.» [– mówi do niego Jezus.]

Mężczyzna podnosi się, płacząc i śmiejąc się równocześnie. Po chwili walki pomiędzy szacunkiem a pragnieniem podnosi głowę i napotyka spojrzenie Jezusa, uśmiechającego się z pełnym czułości współczuciem. Odzyskać wzrok i ujrzeć to oblicze jako pierwsze słońce – to musi wywoływać niewyrażalny zachwyt. Mężczyzna wydaje okrzyk i wyciąga ramiona: to instynktowne działanie. Powstrzymuje się jednak. Wtedy Jezus otwiera ramiona i pociąga ku Sobie niskiego mężczyznę: «Idź teraz do domu, bądź szczęśliwy i sprawiedliwy. Idź w Moim pokoju.»

«Nauczycielu! Nauczycielu! Panie! Jezu! Święty! Błogosławiony! Światło... Widzę je... Wszystko widzę... Oto lazurowe jezioro i pogodne niebo, i zachodzące słońce, i księżyc w pierwszej kwadrze... Ale lazur najpiękniejszy, najpogodniejszy widzę w Twoich oczach. W Tobie widzę piękno słońca, najprawdziwsze, najczystszy blask najświętszego księżyca. Gwiazdo cierpiących, Światło dla ślepych, żyjąca i działająca Litości!»

«Ja jestem Światłością ducha. Bądź synem tej Światłości.»

«Zawsze, Jezu. Za każdym poruszeniem moich powiek, które opadną na przywrócone życiu źrenice, będę odnawiał tę przysięgę. Bądź błogosławiony, Ty i Najwyższy!»

«Błogosławiony niech będzie Najwyższy – Ojciec! Idź!»

Mężczyzna odchodzi szczęśliwy i spokojny, a Jezus i zaskoczeni apostołowie wsiadają do dwóch łodzi i rozpoczyna się manewr odpłynięcia.

11 października. Przedwczoraj i wczoraj – milczenie i noc, ale nie – zniechęcenie. Rzeczywiście, dobroć Boga zaoszczędziła wyczerpanemu i złamanemu cierpieniem ciału trudu pisania, umocniła jednak mego ducha Swoją niewidzialną obecnością – cała dla mnie, jaśniejąca i uśmiechnięta. Pokój tych świętych oczu wlał się do mego serca. Och, mój skarb – nieznany światu! Nawet temu światu, który jest mi najbliższy. Nawet tym, którzy żyją ze mną i widzą mnie jedynie zajętą odmawianiem modlitw lub szydełkowaniem, jedzącą owoc lub mówiącą o zwyczajnych rzeczach. Oni nie wiedzą, że “najlepsza cząstka” mnie samej [zajmuje się] jedynie adorowaniem Boga, którego widzę, z którym rozmawiam i którego słucham. Czasem uśmiecham się do siebie myśląc, że ci, którzy są ze mną, nie wiedzą, Kto jest ze mną. Zdarza się, że cierpię, kiedy w obecności Świętego, Niewidzialnego, Czystego, Uwielbianego prowadzi się rozmowy, które nie są ani święte, ani czyste, ani miłosierne. Ludzie nie mogą o tym wiedzieć, a ja nie mogę o tym mówić... Jakim to jest dla mnie szokiem i jaką budzi czujność, by wynagradzać aktami miłości, wiary, ufności i czystości wstrząs, którego mój Jezus doświadcza przez te rozmowy. Musi to być bardzo silne, skoro nawet mnie, biednego robaka, tak bardzo to zasmuca. Jezus udzielił mi tylko w małym stopniu Swego sposobu odczuwania i myślenia.

Dziś rano odczuwam tę aktywną radość, która we mnie zapowiada zawsze Jego słowo. Wyrażam się, jak potrafię. Odczuwam bierną radość, gdy cieszę się – jak wczoraj i przedwczoraj – Jego obecnością, kiedy nie wzywa mnie, aby Mu służyć. Radość aktywną posiadam wtedy, gdy nieopisane odczucie mówi mi: “Służebnico twego Jezusa, On wzywa cię, służ MU.” Przechodzę wtedy od pogody do radości duchowej, od pokoju do unoszącej mnie lekkości. Gdybym mogła się poruszyć, sądzę, że chodziłabym po domu, w dół i w górę, albo [wyszłabym] na zewnątrz z powodu nadmiaru radości i przenikającej mnie siły. [Nie mogąc się poruszać], potrafię jedynie uwolnić się, śpiewając... Potem wnika w moje serce słodka tęsknota przemieniająca mi oblicze: tęsknota, w której się zatapiam, i słodycz nie z tego świata. Przechodzę następnie do prawdziwej pracy. Ściśle mówiąc, piszę pod dyktando lub opisuję to, co mi się przedstawia. Gdy chodzi o dyktando i słowa odnoszące się do Biblii, to Jezus rozpoczyna mówiąc, że mam otworzyć Księgę w miejscu, które chce wyjaśnić. Jeśli zaś wizja odbywa się bez szczególnych odniesień, wtedy On nie nakazuje mi wzięcia do ręki ani Biblii, ani innej świętej księgi. Odczuwam jeszcze żywszą radość, jeśli wizja przedstawia mi się tak, jak to powiedziałam: zapoczątkowana jednym obrazem. Zazwyczaj jest on punktem kulminacyjnym wizji. Potem wizja rozwija się w porządku chronologicznym. Kiedy wizja przebiega w porządku [czasowym], zaczynam ją widzieć od jej początku. Kiedy zaś przedstawia mi się począwszy od punktu kulminacyjnego, wtedy opisuję [najpierw] ten punkt. Następnie – kiedy ukazuje się to, co poprzedza [ten punkt] – opisuję to, a potem wszystko, co jest po nim. Tak było z wizją rabbiego Gamaliela w sierpniu, w pierwszej dekadzie, jak mi się wydaje.

Jezus mówi mi, że powtarza [tę scenę], aby lepiej uświadomić, Kim jest, lub dlatego że chce by nad moim przypadkiem panowała noc. Teraz mówi mi, że mam otworzyć Biblię, a więc dziś będzie dyktando.


   

Przekład: "Vox Domini"