Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga V - Przygotowanie do Męki

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

31. W LEBONIE. PRZYPOWIEŚĆ O TYCH, KTÓRYM ŹLE DORADZONO

Napisane 28 lutego 1947. A, 10046-10056

 

Wejdą wkrótce do Lebony. Miasto nie wydaje mi się ani znaczące, ani piękne, ale za to jest bardzo uczęszczane, bo już ruszyły karawany, zdążające na Paschę do Jerozolimy. Przybywają z Galilei i z Iturei, z Gaulanicji, z Trachonicji, z Auranicji i z Dekapolu. Wydaje się, że Lebona jest na drodze karawan lub raczej, że krzyżują się tu drogi dla karawan, prowadzące z wymienionych regionów, znad Morza Śródziemnego i od górzystych okolic na wschodzie Palestyny, a także od północy. Wszyscy gromadzą się w tym miejscu na głównej drodze, prowadzącej do Jerozolimy. To upodobanie ludzi do podróżowania tą drogą wynika być może z faktu, że strzegą jej Rzymianie. Ludzie czują się więc bardziej chronieni przed niebezpieczeństwem niemiłych spotkań ze złodziejami. Tak myślę. Możliwe jednak, że to upodobanie ma inne przyczyny, związane z jakimiś wspomnieniami historycznymi lub religijnymi. Nie wiem.

Karawany właśnie ruszają w drogę. Sprzyja temu pora dnia. Według słońca oceniłabym, że jest mniej więcej ósma rano. Słychać wielki zgiełk głosów, krzyków, ryków osłów, dzwonków, kół. Niewiasty wołają dzieci, mężczyźni popędzają zwierzęta, sprzedawcy zachwalają swe towary. Słychać targowanie się sprzedawców samarytańskich i tych... mniej hebrajskich, czyli tych z Dekapolu i innych regionów, mniej nieprzejednanych, gdyż są w nich pomieszane elementy pogańskie. Pogardliwe odmowy, aż po zniewagi, kiedy jakiś pechowy sprzedawca z Samarii podchodzi, aby ofiarować swe towary kilku obrońcom judaizmu. Zachowują się tak, jakby podszedł do nich diabeł we własnej osobie, tak głośno wykrzykują swe przekleństwa. Wywołuje to żywe reakcje urażonych Samarytan. I wynikłaby z tego jakaś bójka, gdyby nie było żołnierzy rzymskich, pełniących pożyteczną straż.

Jezus idzie naprzód pośród tego zamieszania. Wokół Niego – apostołowie, z tyłu – uczennice, a za nimi – grupa z Efraim, powiększona o wielu mieszkańców Szilo.

Szept poprzedza Nauczyciela. Rozchodzi się od tych, którzy Go widzą, do tych, którzy są dalej i jeszcze Go nie zauważyli. Szemranie mocniejsze rozlega się za Nim. Wielu rezygnuje z wyruszenia w drogę, chcą bowiem zobaczyć, co się będzie działo. Pytają:

«Jak to? On się coraz bardziej oddala od Judei? Co? Teraz naucza w Samarii?»

Jakiś śpiewny głos Galilejczyka wyjaśnia:

«Święci Go odrzucili. Idzie więc do tych, którzy nie są święci. I uświęci ich dla zawstydzenia Judejczyków.»

Odpowiedź bardziej cierpka niż kwaśny jad: «Znalazł Swe gniazdo i tych, którzy słuchają Jego demonicznego słowa.»

Inny głos: «Milczcie, mordercy Sprawiedliwego! To prześladowanie naznaczy was na wieki najbardziej odrażającym imieniem. Jesteście po trzykroć bardziej zepsuci niż my z Dekapolu.»

Inny starczy głos, ostry woła: «Tak sprawiedliwego, że ucieka ze Świątyni przed Świętem nad Świętami. Cha! Cha! Cha!»

Ktoś z Efraim, zaczerwieniony od gniewu mówi: «To nie jest prawda. Kłamiesz, stary wężu! Idzie odbyć Swą Paschę.»

Jakiś uczony w Piśmie, odzywa się pogardliwie: «Drogą do Garizim.»

«Nie, na Moria. Przychodzi nas pobłogosławić, bo On potrafi kochać, a potem idzie ku waszej nienawiści, przeklęci!»

«Milcz, Samarytaninie!»

«To ty milcz, demonie!»

«Kto wzbudza zamieszki, pójdzie na galerę: to rozkaz Poncjusza Piłata. Pamiętajcie o tym i rozproszcie się» – poleca oficer rzymski, nakazując rozstawić się swemu oddziałowi, aby oddzielić już gotowych do bójki w jednej z tych tak licznych kłótni narodowych i religijnych, zawsze łatwych do wzbudzenia w Palestynie z czasów Chrystusa.

Ludzie rozpraszają się, ale już nikt nie odchodzi. Odprowadzają osły do stajni lub idą z nimi do miejsca, gdzie poszedł Jezus. Niewiasty i dzieci schodzą z siodeł i podążają za mężami lub ojcami. Niektóre zostają w rozmawiających ze sobą grupach, jeśli kaprys mężowski lub ojcowski zakazuje im iść, „aby nie słyszały mówiącego demona.” Ale mężowie zaprzyjaźnieni, przyjaciele, nieprzyjaciele lub po prostu ciekawscy podążają tam, dokąd poszedł Jezus. A podążając za Nim jedni spoglądają na siebie krzywo, inni podnoszą się na duchu tą niespodziewaną radością, a jeszcze inni – stawiają pytania. Ich zachowanie zależy od tego, czy idą obok siebie przyjaciele i nieprzyjaciele, sami przyjaciele, czy też ciekawscy.

Jezus zatrzymał się na placu, blisko zawsze obecnego w takim miejscu źródła. Pada na nie cień drzewa. Stoi tam przy wilgotnym murze zbiornika, jakby osłoniętego małym krużgankiem, otwartym tylko z jednej strony. To bardziej studnia niż źródło. Przypomina studnię z En Rogel.

Właśnie rozmawia z jakąś niewiastą, która Mu pokazuje małego chłopczyka, trzymanego w ramionach. Widzę, że Jezus zgadza się i kładzie dłoń na głowie dziecka. I zaraz potem widzę, że matka unosi w górę dziecko i krzyczy:

«Malachiaszu, Malachiaszu, gdzie jesteś? Nasz syn nie jest już kaleką.»

I niewiasta wyraża głośno swe uwielbienie. Przyłączają się do niego okrzyki tłumu, a jakiś mężczyzna toruje sobie przejście i idzie pokłonić się Panu. Ludzie komentują. Niewiasty, przeważnie matki, cieszą się wraz z niewiastą, która otrzymała tę łaskę. Ci, którzy są najdalej, wyciągają szyje i pytają:

«Ale co się stało?»

Usłyszeli okrzyki „hosanna” i podeszli do tych, którzy wiedzą, co zaszło.

«Chłopiec był garbaty, tak garbaty, że wysiłkiem nie do pokonania było dla niego stanie na własnych nogach. Długo był taki, mówię wam, właśnie taki, tak wygięty. Wydawało się, że ma trzy lata, a miał siedem. Teraz popatrzcie na niego! Jest duży jak wszyscy, prosty jak palma, zwinny. Spójrzcie, jak wspina się na murek źródła, aby go widziano i żeby sam mógł patrzeć. I jak się radośnie śmieje!»

Jakiś Galilejczyk odwraca się w stronę kogoś, kto ma duże frędzle przy pasie – chyba się nie pomylę, nazywając go rabbim – i pyta go:

«No! Co o tym powiesz? To również jest dzieło demona? Zaprawdę, gdyby demon działał w ten sposób, usuwając tyle nieszczęść, żeby uszczęśliwić ludzi i skłaniać ich do uwielbiania Boga, trzeba by powiedzieć, że to najlepszy sługa Boży!»

«Bluźnierco, milcz!»

«Nie bluźnię, rabbi. Komentuję to, co widzę. Dlaczego wasza świętość wkłada nam na plecy tylko ciężary i nieszczęścia, a na wargi – zniewagi i myśli nieufności wobec Najwyższego, podczas gdy dzieła Rabbiego z Nazaretu dają nam pokój i pewność, że Bóg jest dobry?»

Rabbi nie odpowiada. Oddala się i odchodzi rozmawiać ze swoimi przyjaciółmi. Jeden z nich odłącza się i toruje sobie przejście, aby dojść do Jezusa. Bez pozdrawiania Go, zwraca się do Niego następująco:

«Co zamierzasz robić?»

«Mówić do tych, którzy proszą o Moje słowo» – odpowiada Jezus, patrząc mu w oczy, bez pogardy, ale też bez strachu.

«Nie wolno Ci tego. Sanhedryn nie chce tego.»

«Chce tego Najwyższy, którego Sanhedryn powinien być sługą.»

«Zostałeś potępiony, wiesz o tym. Milcz lub...»

«Moje imię to – Słowo. A Słowo mówi.»

«Do Samarytan. Gdybyś był naprawdę tym, kim mówisz, że jesteś, nie dawałbyś Twojego słowa Samarytanom.»

«Dawałem je i dam: Galilejczykom tak samo jak Judejczykom i Samarytanom, bo nie ma różnicy w oczach Jezusa.»

«Spróbuj je dać w Judei, jeśli się ośmielisz!...»

«Zaprawdę, dam je. Czekajcie na Mnie. Czy nie jesteś Eleazarem, synem Parta? Tak? Zatem z pewnością ujrzysz Gamaliela wcześniej niż Ja. Powiedz mu w Moim imieniu, że jemu także dam, po dwudziestu jeden latach, odpowiedź, na którą czeka. Zrozumiałeś? Zapamiętaj dobrze: jemu także, dam po dwudziestu jeden latach odpowiedź, na którą czeka. Żegnaj.»

«Gdzie? Gdzie będziesz przemawiał? Gdzież odpowiesz wielkiemu Gamalielowi? Z pewnością wyszedł już z Gamali Judzkiej, aby dotrzeć do Jerozolimy. A nawet gdyby był jeszcze w Gamali, nie mógłbyś z nim rozmawiać.»

«Gdzie? A gdzie się gromadzą uczeni w Piśmie i nauczyciele Izraela?» [– pyta Jezus.]

«W Świątyni? Ty – w Świątyni? Ośmieliłbyś się? Nie wiesz...»

«Że Mnie nienawidzicie? Wiem. Wystarczy Mi, że nie jestem znienawidzony przez Mojego Ojca. Niebawem Świątynia zadrży z powodu Mojego słowa.»

I nie zajmując się więcej Swoim rozmówcą Jezus rozkłada ramiona, nakazując milczenie ludziom, którzy burzą się w dwóch przeciwstawnych prądach i buntują się przeciw wprowadzającym zamęt.

Szybko zapada milczenie i głos Jezus odzywa się w tej ciszy:

«W Szilo mówiłem o złych doradcach i o tym, co naprawdę sprawia, że rada staje się radą dobrą lub złą. Wam zaś, którzy jesteście nie tylko z Lebony, ale ze wszystkich miejsc Palestyny, przedstawiam teraz inną przypowieść. Nazwiemy ją: „Przypowieść o tych, którym źle doradzono”.

Posłuchajcie. Była kiedyś rodzina bardzo liczna. Stanowiła ród. Wiele dzieci zawarło małżeństwa tworząc wokół pierwszej rodziny wiele innych rodzin z wieloma dziećmi. Te ostatnie z kolei też zawarły małżeństwa i utworzyły nowe rodziny. W ten sposób stary ojciec znalazł się, można tak powiedzieć, na czele małego królestwa, którego był królem.

Jak się zawsze dzieje w rodzinach, pośród wielu dzieci i dzieci tych dzieci, były różne charaktery: dobre i sprawiedliwe, narzucające swą wolę i niesprawiedliwe. Jedni byli zadowoleni ze swego losu. Inni – zazdrośni, gdyż ich część wydawała się im mniejsza niż część brata lub krewnego. I było przy najgorszym [także dziecko] najlepsze ze wszystkich. I naturalne było, że ojciec całej tej wielkiej rodziny kochał to dobre najbardziej czule. I jak się zawsze zdarza, to złe oraz te, które były do niego najbardziej podobne, nienawidziły dobre, bo ono było najbardziej miłowane. Nie zastanawiały się, że one także mogłyby być kochane, gdyby były dobre jak ono. Za tym dobrym – któremu ojciec powierzał swe myśli, aby je przekazywało wszystkim – szły inne dobre dzieci.

W ten sposób po latach wielka rodzina podzieliła się na trzy części: na dobrych, na złych, a między jednymi i drugimi – trzecią grupę stanowili niezdecydowani. Czuli, że ich pociąga dobry syn, lecz obawiali się syna złego i jego zwolenników. Ta trzecia część lawirowała między jednymi i drugimi i nie umiała się stanowczo opowiedzieć ani za jednymi, ani za drugimi. Wtedy stary ojciec, widząc to niezdecydowanie, powiedział do umiłowanego syna: „Do tej pory poświęcałeś swe słowo szczególnie tym, którzy je kochają oraz tym, którzy go nie kochają. Pierwszym, gdyż prosili o nie, aby je sprawiedliwie miłować coraz bardziej. Drugim, gdyż trzeba ich było wzywać do sprawiedliwości. Widzisz jednak, że ci głupcy nie tylko go nie przyjmują, pozostając takimi, jakimi byli, ale do swojej pierwszej niesprawiedliwości wobec ciebie, posłańca moich pragnień, dołączają niesprawiedliwość psucia złymi radami tych, którzy nie potrafią chcieć podążać zdecydowanie najlepszą drogą. Idź więc do nich, mów do nich o tym, kim jestem, i o tym, kim ty jesteś, i o tym, co mają czynić, aby być ze mną i z tobą.”

Syn, zawsze posłuszny, poszedł jak chciał ojciec, i każdego dnia zdobywał jakieś serce. I ojciec zobaczył dzięki temu jasno, którzy jego synowie byli naprawdę zbuntowani. Patrzył na nich surowo, nie czyniąc im jednak wymówek, był bowiem ojcem i chciał ich przyciągnąć do siebie przez cierpliwość, miłość i przykład dobrych.

Źli jednak powiedzieli, kiedy zobaczyli, że są sami: „W ten sposób ukazuje się zbyt jasno, że jesteśmy buntownikami. Wcześniej byliśmy zmieszani z tymi, którzy nie byli ani dobrzy, ani źli. Teraz widzicie ich, wszyscy idą za synem umiłowanym. Trzeba działać. Trzeba zniszczyć jego dzieło. Chodźmy, udając że się opamiętaliśmy, do tych zaledwie nawróconych, i także do najprostszych z najlepszych. Rozsiewajmy pogłoskę, że syn umiłowany udaje, że służy ojcu, a w rzeczywistości zdobywa zwolenników, aby następnie się zbuntować przeciwko niemu. Albo powiedzmy, że ojciec ma zamiar usunąć syna i jego zwolenników, gdyż zbytnio tryumfują i przyciemniają jego chwałę ojca-króla. Zatem, aby bronić syna umiłowanego i zdradzonego, trzeba go zatrzymać pośród nas, daleko od domu ojcowskiego, gdzie czeka na niego zdrada.”

I poszli. Tak byli przebiegli w podsuwaniu myśli i rozszerzaniu swych poglądów i rad, że wielu wpadło w pułapkę, szczególnie ci, którzy dopiero niedawno się nawrócili. Źli doradcy dawali im taką złą radę: „Widzicie, jak on was umiłował? Wolał przyjść do was raczej, niż pozostać przy swoim ojcu lub przynajmniej przy swoich dobrych braciach. Uczynił tak wiele, abyście w myśli ludzi zostali podźwignięci z upodlenia bycia takimi, którzy nie wiedzieli, czego chcą i których wszyscy z tego powodu wyśmiewali. Z powodu tego wyjątkowego umiłowania was, macie obowiązek bronienia go i nawet zatrzymania go siłą, jeśli wasze przekonujące słowa nie wystarczą, aby pozostał w waszym obozie. Albo powstańcie, aby go ogłosić waszym przywódcą i królem i ruszcie przeciwko niegodziwemu ojcu i jego synom, niegodziwym jak on.”

Niektórzy wahali się i wyrażali zastrzeżenie: „Ale on chce i chciał, byśmy szli z nim uczcić ojca. Otrzymaliśmy jego błogosławieństwo i przebaczenie.”

Tym mówili: „Nie wierzcie! On wam nie powiedział całej prawdy i ojciec nie ukazał wam całej prawdy. Działał w ten sposób, bo czuje, że ojciec wkrótce go zdradzi. Chciał też wypróbować wasze serca, aby wiedzieć, gdzie znaleźć oparcie i schronienie. Ale być może... on jest tak dobry! Może potem będzie żałował, że zwątpił w swego ojca i będzie chciał powrócić do niego. Nie pozwólcie mu na to”. I wielu przyrzekło: „Nie pozwolimy.” I rozpalili się, czyniąc plany zatrzymania umiłowanego syna. Nie zauważyli, że w czasie, kiedy źli doradcy mówili: „Pomożemy wam ocalić błogosławionego”, w ich oczach błyszczała obłuda i okrucieństwo. Dawali sobie znaki i zacierając ręce szeptali: „Wpadają w pułapkę! Zwyciężymy!”

Tak było za każdym razem, kiedy ktoś szedł za ich podstępnymi słowami. Potem źli doradcy odeszli. Odeszli, szerząc w innych miejscach pogłoskę, że wkrótce ujrzy się zdradę syna umiłowanego, który wyszedł z ziem swego ojca, aby utworzyć królestwo wrogie ojcu, z tymi, którzy nienawidzą ojca lub przynajmniej nie okazują mu zdecydowanej miłości. Ci zaś, którzy ulegli wpływom złych rad, spiskowali w tym czasie, chcąc doprowadzić umiłowanego syna do grzechu buntu, który zgorszyłby ludzi.

Jedynie najmądrzejsi z nich, ci w których głębiej wniknęło słowo sprawiedliwego i tam zapuściło korzenie, gdyż upadło na ziemię spragnioną przyjęcia go, powiedzieli po zastanowieniu się: „Nie. Nie jest dobrze to czynić. To byłby czyn nikczemny wobec ojca, wobec syna i nawet wobec nas. Znamy sprawiedliwość i mądrość jednego i drugiego. Znamy ją, chociaż, niestety, nie szliśmy za nią zawsze. I nie powinniśmy myśleć, że rady tych, którzy zawsze byli otwarcie przeciwko ojcu i sprawiedliwości, a także przeciwko umiłowanemu synowi ojca, mogą być bardziej sprawiedliwe niż te, które nam dał błogosławiony syn”. I nie poszli za nimi. A nawet z miłością i z bólem pozwolili iść synowi tam, dokąd musiał iść. Poprzestali na towarzyszeniu mu z oznakami miłości aż do granic swych pól. Żegnając go, obiecali: „Ty odchodzisz, my zostajemy. Ale twoje słowa są w nas i odtąd będziemy czynić to, czego chce ojciec. Idź w pokoju. Podniosłeś nas na zawsze ze stanu, w jakim nas znalazłeś. Teraz, postawieni na dobrej drodze, będziemy umieli iść nią aż do ojcowskiego domu, aby nas ojciec pobłogosławił.”

Niektórzy natomiast poszli za złymi doradcami i grzeszyli, kusząc umiłowanego syna i ośmieszając go jako głupca, gdyż był nieugięty w wypełnianiu swojego zadania.

Teraz pytam was: Dlaczego ta sama rada wywoływała różne skutki? Nie odpowiadacie? Powiem wam to, co powiedziałem w Szilo. Ponieważ rady nabierają wartości lub stają się niczym, zależnie od tego, czy są lub nie są przyjmowane. Nadaremno ktoś jest kuszony przez złe rady. Jeśli nie chce grzeszyć, nie zgrzeszy. I nie zostanie ukarany za to, że musiał słuchać namów złych [ludzi]. Nie zostanie ukarany, ponieważ Bóg jest sprawiedliwy i nie karze za grzechy nie popełnione. Zostanie ukarany dopiero wtedy, gdy po tym jak był zmuszony słuchać Złego, który go kusił, nie posłużył się rozumem – aby rozważyć naturę rady i jej pochodzenie – i zamienił ją w czyn. Nie będzie miał usprawiedliwienia, chociaż powie: „Uważałem to za dobre”. Dobre jest to, co jest miłe Bogu. Czy jednak Bóg może nieposłuszeństwo lub coś, co prowadzi do nieposłuszeństwa, pochwalić lub uważać za miłe? Czy Bóg może błogosławić coś, co przeciwstawia się Jego Prawu, to znaczy Jego Słowu? Zaprawdę, powiadam wam, że nie. I zaprawdę, mówię wam, że trzeba umieć raczej umrzeć niż przekroczyć Boskie Prawo. W Sychem będę jeszcze przemawiał, abyście umieli słusznie chcieć lub nie chcieć iść za radą, która jest wam dana. Idźcie.»

Ludzie odchodzą, komentując.

«Słyszałeś? On wie, co tamci nam powiedzieli! I wezwał nas do sprawiedliwości woli» – mówi jeden Samarytanin.

«Tak. A widziałeś, jak się przerazili Żydzi i uczeni w Piśmie, którzy byli obecni?»

«Tak. Nawet nie słyszeli końca. Odeszli.»

«Złe żmije! Jednak... On mówi, co chce zrobić. Źle robi. To Mu może przysporzyć kłopotów. Ci z Ebal i z Garizim bardzo się rozpalili!...»

«Ja... nigdy się nie łudziłem. Rabbi to Rabbi. I to mówi wszystko. Czy Rabbi może grzeszyć, nie idąc do Świątyni Jerozolimskiej?»

«Znajdzie śmierć. Zobaczysz!.... I to będzie koniec!...»

«Dla kogo? Dla Niego? Dla nas czy... dla Judejczyków?»

«Dla Niego, skoro umrze!»

«Człowieku, jesteś głupi. Ja jestem z Efraim. Znam Go dobrze. Przeżyłem blisko Niego całe dwa miesiące, a nawet więcej. Wciąż nam to mówił. To będzie cierpienie... ale to nie będzie koniec ani dla Niego, ani dla nas. Święty Świętych nie może umrzeć, skończyć się. To nie może się skończyć także dla nas. Ja... jestem niewykształcony, ale wiem, że królestwo nadejdzie, kiedy Żydzi będą uważać je za skończone... a to będzie ich koniec...»

«Myślisz, że uczniowie pomszczą Nauczyciela? Powstanie? Rzeź? A Rzymianie?...»

«O! Nie potrzeba uczniów, zemsty ludzkiej, rzezi. Najwyższy ich pokona. On nas mocno ukarał w ciągu wieków, a o wiele mniej uczyniliśmy! Myślisz, że ich nie ukarze, za grzech dręczenia Jego Chrystusa?»

«Zobaczyć ich pokonanych! Ach!»

«Ty masz serce, jakiego Nauczyciel nie chce. On modli się za Swoich nieprzyjaciół...»

«Ja... pójdę za Nim jutro. Chcę usłyszeć, co powie w Sychem.»

«Ja również.»

«Ja też...»

Wielu ludzi z Lebony ma tę samą myśl i, bratając się z przybyszami z Efraim i Szilo, idą się przygotować do odejścia nazajutrz.


   

Przekład: "Vox Domini"