Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga V - Przygotowanie do Męki

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

22. NAWRÓCENIE SAMUELA, UCZNIA JONATANA, SYNA UZZJELA

Napisane 5 lutego 1947. A, 9920-9932

Jezus jest sam i ciągle w grocie. Ogień jaśnieje, dając światło i ciepło, wytwarza też silny zapach żywicy i drewna w jaskini, pośród trzasków i iskier. Jezus wycofał się do wnętrza, do szczeliny, gdzie wrzucono suche gałęzie i trwa tam, rozmyślając. Płomień faluje, od czasu do czasu to maleje, to się ożywia wskutek podmuchów wiatru, który dmie przez lasy i wnika, wyjąc, do wnętrza groty. Wydaje odgłosy jak pasterski róg. To nie jest stały wiatr: cichnie, a potem podnosi się jak morze w czasie długiej fali. Kiedy dmucha mocno, popiół i suche liście są popychane w stronę wąskiego skalistego korytarza, którym Jezus przyszedł do większej groty. Płomień pochyla się tak, że liże ziemię z tej strony, potem, gdy podmuch wiatru się uspokaja, podnosi się drżący, po czym zaczyna znowu płonąć, wystrzelając w górę.

Jezus się tym nie zajmuje. Rozmyśla. Potem, do odgłosu wiatru dołącza się szmer deszczu, który – najpierw rzadki, potem częstszy – uderza w liście gęstwiny. Prawdziwe oberwanie chmury szybko zamieniło ścieżki w małe szumiące potoczki. I teraz to odgłos wody góruje, bo wiatr cichnie zwolna. Światło, bardzo mizerne, burzowego zmroku i światło ognia, który z powodu braku drewna czerwienieje, ale już nie płonie, ledwie rozjaśnia grotę. W jej kątach panuje już zupełna ciemność. Jezusa, w Jego ciemnych szatach, już nie widać. Jedynie gdy unosi twarz pochyloną ku kolanom, wtedy ukazuje się ona jako biel odcinająca się od ciemnej ściany.

Odgłos kroków i słów zadyszanych, jakby ktoś – zmęczony i wyczerpany – znajdował się poza grotą na ścieżce. A potem ciemny cień, ociekający ze wszystkich stron wodą, rysuje się w wejściu. Mężczyzna – bo to jest mężczyzna o brodzie gęstej i czarnej – wydaje okrzyk „och!” z ulgą i rzuca na ziemię swój kaptur przemoczony od deszczu, otrząsa płaszcz i mówi do siebie:

«Och! Możesz je sobie potrząsać, Samuelu! Wyglądasz, jakbyś wpadł do kadzi folusznika! A sandały? To łodzie! Łodzie na dnie rzeki! Jestem przemoczony do samej skóry! Spójrz, jakie potoki spływają z włosów! Jak z rozerwanej rynny, z której wylewa się woda przez tysiąc dziur. Ładnie się zaczyna! Może On ma po Swej stronie Belzebuba do obrony? Hmm! Miejsce jest dobre, ale...»

Siada na kamieniu blisko ognia. Nie ma już płomieni, ale na czerwonych głowniach powstają dziwne rysunki, które są ostatnim [śladem] życia spalonego drewna. Próbuje je ożywić dmuchając na nie. Zdejmuje sandały i usiłuje wysuszyć zabłocone stopy przy pomocy poły płaszcza mniej przemoczonego niż reszta. Ale to wodą się ociera. Trud, jaki sobie zadaje, kończy się co prawda usunięciem błota ze stóp, ale zabłoceniem płaszcza. Dalej mówi do siebie:

«Niech będą przeklęci oni i On, i wszyscy! I zgubiłem też sakiewkę. Oczywiście! Dobrze, że nie straciłem życia... „To droga najpewniejsza” – powiedzieli. Tak! Dla nich, którzy nią nie chodzą! Gdybym nie ujrzał tego płomienia! Kto mógł go zapalić? Jakiś nieszczęśnik taki, jak ja. Gdzie teraz może być? Tam jest jakiś otwór... Może inna grota... Czy nie ma złodziei? Ech!... głupiec ze mnie! Co mogliby mi zabrać, skoro nie mam najmniejszego pieniążka? Ale to nieważne. Ten ogień to więcej niż skarb. Gdybym miał kilka gałęzi, to bym go rozpalił! Rozebrałbym się, wysuszył ubrania. Dobrze się mówi! Mam tylko to jedno ubranie do mojego powrotu!...»

«Jeśli chcesz gałęzi, przyjacielu, są tutaj» – odzywa się Jezus, nie ruszając się z miejsca.

Mężczyzna, który był odwrócony tyłem do Jezusa, zrywa się, słysząc ten nieoczekiwany głos, i skacze na równe nogi, odwracając się. Wydaje się przerażony.

«Kim jesteś?» – pyta, rozwierając szeroko oczy i usiłując coś dojrzeć.

«Podróżnym jak ty. To Ja rozpaliłem ogień i jestem zadowolony, że był dla ciebie przewodnikiem.»

Jezus podchodzi z naręczem drewna i rzuca je blisko ognia, zachęcając: «Ożyw płomień, zanim popiół wszystko pokryje. Nie mam hubki ani krzesiwa, bo ten, kto Mi je pożyczył, odszedł po zachodzie słońca.»

Jezus mówi przyjaźnie, ale nie pochodzi bliżej, aby ogień Go nie oświetlił. Przeciwnie, powraca do kąta owijając się jeszcze bardziej płaszczem.

Mężczyzna tymczasem pochyla się i dmucha mocno w liście, które rzucił do ognia. Pozostaje w takiej postawie, zajęty, aż płomień rozbłyśnie. Śmieje się, rzucając coraz grubsze gałęzie, które wzniecają płomień. Jezus siedzi na Swym miejscu i obserwuje go.

«Teraz musiałbym się rozebrać, aby wysuszyć ubrania. Wolę być nagi, niż tak przemoczony. Ale nie umiem sobie poradzić. Zbocze się osunęło i znalazłem się pod usypiskiem ziemi i wody. Ach! Teraz już w porządku! Spójrz! Rozerwałem szatę. Przeklęta podróż! Gdybym choć przekroczył szabat! Ale nie, zatrzymałem się aż do zachodu słońca. Potem... Co ja teraz zrobię? Aby się ratować, upuściłem sakiewkę. Teraz leży w dolinie lub zaczepiła się o jakiś krzak, nie wiadomo gdzie...»

«Masz Moją szatę. Jest sucha i ciepła. Mnie wystarczy płaszcz. Weź. Jestem zdrowy, nie obawiaj się.»

«I dobry. Dobry przyjaciel. Jak Ci podziękować?»

«Kochając Mnie jak brata.»

«Kochając Cię jak brata! Ale Ty nie wiesz, kim jestem. A gdybym był zły, pragnąłbyś mojej miłości?»

«Chciałbym jej, abyś się stał dobrym.»

Mężczyzna – młody, mniej więcej w wieku Jezusa – pochyla głowę i zastanawia się. Ma szatę Jezusa w rękach, ale jej nie widzi. Zastanawia się i wkłada ją, gdyż się rozebrał nawet z bielizny.

Jezus, który powrócił do Swojego kąta, pyta go:

«Kiedy jadłeś?»

«W godzinie seksty. Miałem coś zjeść, przybywając do wioski, do doliny. Ale zgubiłem drogę, sakiewkę i pieniądze.»

«Weź. Mam tu jeszcze resztę jedzenia. Miało być dla Mnie na jutro, ale weź. Mnie post nie ciąży.»

«Ale... jeśli masz iść, potrzebujesz sił...»

«Och! Nie idę daleko: tylko do Efraim...»

«Do Efraim?! Jesteś Samarytaninem?»

«To ci przeszkadza? Nie jestem Samarytaninem.»

«W istocie... akcent masz galilejski. Kim jesteś? Dlaczego nie odsłaniasz twarzy? Musisz się ukrywać, bo jesteś winny? Nie doniosę na Ciebie.»

«Jestem podróżnym. Powiedziałem ci to. Moje Imię nic by ci nie powiedziało lub powiedziałoby ci zbyt wiele. A zresztą... czym jest imię? Kiedy ci daję ubranie dla twoich zmarzniętych członków, chleb dla zaspokojenia głodu, a przede wszystkim litość twemu sercu, czy musisz znać Moje Imię, aby poczuć się pokrzepionym przez suche ubrania, pokarm i uczucie? Ale jeśli chcesz Mi nadać imię, mów o Mnie: „Litość”. Nic haniebnego nie zmusza Mnie do ukrywania się. Ty jednak nie zrezygnowałbyś z doniesienia na Mnie, bo masz w sercu niedobrą myśl, a złe myśli przynoszą owoce złych czynów.»

Mężczyzna zrywa się i podchodzi do Jezusa. Ale widzi tylko Jego oczy, a nawet i one są zakryte opuszczonymi powiekami.

«Jedz, jedz, przyjacielu. Nie ma nic innego do zrobienia.»

Mężczyzna podchodzi blisko ognia i je powoli, nic nie mówiąc. Jest zamyślony. Jezus jest zwinięty w kłębek w kącie. Mężczyzna powoli odzyskuje siły. Ciepło ognia, chleb i pieczone mięso, które Jezus mu dał, przywróciły mu dobry nastrój. Wstaje, przeciąga się, mocuje sznur, który mu służył za pasek, z jednej strony do odłamka skały, a z drugiej – do zardzewiałej obręczy, przymocowanej tam we wnętrzu nie wiadomo przez kogo i kiedy. Rozwiesza szatę, płaszcz, nakrycie głowy, aby wszystko wysuszyć. Otrząsa sandały i zbliża do płomienia, który silnie podsyca.

Jezus wydaje się drzemać. Mężczyzna siada i zastanawia się. Potem odwraca się, aby popatrzeć na Nieznajomego. Pyta:

«Śpisz?»

Jezus odpowiada: «Nie. Rozmyślam i modlę się.»

«Za kogo?»

«Za wszystkich nieszczęśliwych różnego rodzaju. A jest ich tak wielu!»

«Jesteś pokutnikiem?»

«Jestem pokutnikiem. Ziemia bardzo potrzebuje pokuty, aby dać słabym, którzy ją zamieszkują, siłę odpędzenia szatana.»

«Dobrze powiedziałeś. Mówisz jak rabbi. Znam się na tym, bo jestem saforim. Moim rabbim jest Jonatan, syn Uzzjela. Jestem jego najdroższym uczniem. A teraz, jeśli Najwyższy mi pomoże, stanę się jeszcze droższym. Cały Izrael będzie wychwalał moje imię.»

Jezus nie odpowiada.

Przybysz wstaje po chwili i siada przy Jezusie. Mówi, gładząc włosy ręką, bo są prawie suche, i układając brodę:

«Posłuchaj. Powiedziałeś, że idziesz do Efraim. Idziesz tam przypadkowo czy tam przebywasz?»

«Mieszkam w Efraim.»

«Ale powiedziałeś, że nie jesteś Samarytaninem!»

«Powtarzam to: nie jestem Samarytaninem.»

«Któż może tam mieszkać, jeśli nie... Posłuchaj: mówi się, że to w Efraim schronił się Rabbi z Nazaretu, wygnaniec, wyklęty. Czy to prawda?»

«To prawda. Jezus, Chrystus Pana, jest tam.»

«To nie jest Chrystus Pana! To kłamca! To bluźnierca! Demon! To przyczyna wszystkich naszych nieszczęść. A nikt nie powstaje, żeby Go powalić i pomścić cały naród!» – wykrzykuje z fanatyczną nienawiścią. [Jezus pyta go:]

«Czy ci może wyrządził jakąś krzywdę, że mówisz o Nim z taką nienawiścią w głosie?»

«Mnie, nie. Widziałem Go zaledwie jeden raz w Święto Namiotów i w takim rozgardiaszu, że trudno by mi było Go rozpoznać. Bo, chociaż jestem uczniem wielkiego rabbiego Jonatana, syna Uzzjela, to od niedawna jestem na stałe w Świątyni. Wcześniej... nie mogłem z wielu powodów. Dopiero odkąd rabbi jest w swoim domu, trwam u jego stóp, aby pić sprawiedliwość i naukę. Ale Ty... Ty mnie zapytałeś, czy Go nienawidzę i odczułem ukryty wyrzut w Twoich słowach. Czy Ty może jesteś zwolennikiem Nazarejczyka?»

«Nie, nie jestem nim. Ale każdy sprawiedliwy potępia nienawiść» [– wyjaśnia mu Jezus.]

«Nienawiść jest święta, kiedy się zwraca przeciwko nieprzyjacielowi Boga i Ojczyzny. A nim właśnie jest nazarejski Rabbi. Święte jest zwalczanie Go i nienawidzenie.»

«Zwalczać człowieka czy myśl, którą przedstawia, i doktrynę, którą głosi?» [– pyta Jezus]

«Wszystko! Wszystko! Nie można zwalczać jednego, jeśli oszczędzi się drugie. To w człowieku znajduje się jego nauka i jego myśl. Albo zwalczy się wszystko, albo nic się nie zdziała. Kiedy przyjmuje się jakąś myśl, przyjmuje się człowieka, który ją reprezentuje i równocześnie jego naukę. Wiem to i doświadczam tego z moim nauczycielem. Jego myśli są moimi myślami, a jego pragnienia – prawem dla mnie.»

«Rzeczywiście tak postępuje dobry uczeń. Dlatego trzeba umieć ocenić, czy nauczyciel jest dobry i iść jedynie za dobrym nauczycielem. Nie wolno bowiem gubić swej duszy z miłości do człowieka.»

«Jonatan, syn Uzzjela, jest dobry» [– mówi Samuel.]

«Nie. Nie jest» [– zaprzecza Jezus.]

«Co mówisz? I mnie to mówisz? Przecież jesteśmy tu sami i mógłbym Cię zabić, aby pomścić mojego nauczyciela. Jestem silny, wiesz?»

«Nie boję się. Nie boję się przemocy. Nie boję się i wiedz, że jeśli Mnie uderzysz, nie będę ci się przeciwstawiał.»

«Ach! Zrozumiałem! Ty jesteś uczniem Rabbiego, „apostołem”. On tak nazywa Swoich najwierniejszych uczniów. Idziesz z pewnością do Niego. Ten, który był z Tobą, jest pewnie jednym z podobnych do Ciebie. I czekasz na kogoś takiego jak Ty.»

«Czekam na kogoś. Tak.»

«Może na Rabbiego?»

«Nie muszę na Niego czekać. On nie potrzebuje Mojego słowa, aby doznać uzdrowienia ze zła. On nie ma chorej duszy, nie ma chorego ciała. Ja czekam na biedną zatrutą duszę, majaczącą. Chcę ją uzdrowić.»

«Jesteś apostołem! Wiadomo bowiem, że On ich posyła, aby ewangelizowali, gdyż sam boi się chodzić, odkąd potępił Go Sanhedryn. To dlatego jesteś zwolennikiem Jego nauki! Nie przeciwstawiać się temu, który obraża, to jedno z Jego pouczeń.»

[Jezus mu przytakuje:]

«To jedno z Jego pouczeń, bo On uczy miłości, przebaczenia, sprawiedliwości, łagodności. On kocha nieprzyjaciół tak jak przyjaciół, bo On wszystko widzi w Bogu.»

«O! Jeśli mnie spotka albo, jeśli – jak się tego spodziewam – ja Go spotkam, nie sądzę, że mnie pokocha. Byłby głupcem! Ale nie mogę rozmawiać z Tobą, Jego apostołem. I żałuję, że powiedziałem, co powiedziałem. Ty Mu to przekażesz.»

«To niepotrzebne, ale zaprawdę, mówię ci, że On będzie cię kochał, a nawet już cię kocha, chociaż ty idziesz do Efraim, aby Go wciągnąć w zasadzkę i wydać Go Sanhedrynowi, który przyrzekł wielką nagrodę temu, kto to uczyni.»

«Jesteś... prorokiem lub masz ducha pytona? Przekazał Ci Swą moc? Ty więc również jesteś przeklęty? A ja przyjąłem Twój chleb, odzienie, byłeś dla mnie jak przyjaciel! Jest powiedziane: „Nie podniesiesz ręki na tego, który okazał ci dobro”. Ty je okazałeś! Dlaczego, skoro wiedziałeś, że ja... Może... aby mi przeszkodzić w działaniu? Ale nawet jeśli oszczędzę Ciebie – bo mi dałeś chleba i soli, ogień i odzienie – i nie uchybię sprawiedliwości przez skrzywdzenie Cię, to nie oszczędzę Twojego Rabbiego, bo... Jego nie znam, On nie okazał mi dobra, lecz zło.»

«Och! Nieszczęsny! Nie pojmujesz, że majaczysz? Jakże ktoś, kogo nie znasz, mógł cię skrzywdzić? Jakże możesz przestrzegać szabatu, skoro nie przestrzegasz zakazu zabijania?...»

«Ja nie zabijam.»

«Fizycznie – nie. Ale nie ma różnicy między tym, który zabija, i tym, który oddaje ofiarę w ręce zabójcy. Szanujesz słowo człowieka, który mówi, że nie należy szkodzić temu, kto ci wyświadczył dobro, a nie przestrzegasz słowa Bożego i przez zasadzkę, dla garści pieniędzy, dla odrobiny zaszczytów, zaszczytów nędznych, za to, że umiałeś wydać niewinnego, przygotowujesz się do zbrodni!...»

«Nie robię tego jedynie dla pieniędzy i dla zaszczytu, ale aby uczynić coś miłego dla Jahwe i zbawiennego dla Ojczyzny. Powtarzam czyn Jael i Judyty.»

Staje się bardziej fanatyczny niż dotąd.

«Sisera i Holofernes byli nieprzyjaciółmi naszej Ojczyzny. Byli najeźdźcami. Byli okrutni. A kim jest Rabbi z Nazaretu? Na kogo napadł? Co sobie przywłaszczył? Jest biedny i nie chce bogactw. Jest pokorny i nie chce zaszczytów. Jest dobry. Dla wszystkich. Tysiące otrzymało Jego dobrodziejstwa. Dlaczego Go nienawidzicie? Dlaczego ty Go nienawidzisz? Nie wolno ci szkodzić bliźniemu. Służysz Sanhedrynowi, ale czy to Sanhedryn będzie cię sądził w przyszłym życiu, czy Bóg? I jak cię osądzi? Nie mówię ci: jak cię osądzi za to, że zabijesz Chrystusa, lecz mówię ci: jak cię osądzi za to, że zabijesz niewinnego. Nie wierzysz, że Rabbi z Nazaretu jest Chrystusem, a więc – z tego powodu, że On nim według ciebie nie jest – myślisz, że ta zbrodnia nie będzie ci policzona. Bóg jest sprawiedliwy i nie poczytuje za grzech czynu dokonanego bez całkowitej świadomości. Zatem On cię nie będzie sądził za to, że zabiłeś Chrystusa, gdyż dla ciebie Jezus z Nazaretu nie jest Chrystusem. Ale On cię oskarży o zabicie niewinnego, gdyż wiesz, że On jest niewinny. Oni cię zatruli, upoili słowami nienawiści. Nie jesteś jednak tak [upojony], żeby nie rozumieć, że On jest niewinny. Jego dzieła przemawiają na Jego korzyść. Wasz strach – bardziej strach nauczycieli niż wasz, uczniów – rodzi obawę i widzi to, co nie istnieje. Strach tych, którzy się boją, że On podstępnie ich usunie. Nie obawiajcie się. On otwiera ramiona, aby wam powiedzieć: „Bracia!”. Nie posyła przeciwko wam oddziałów. Nie przeklina was. Chciałby tylko was zbawić. Was, wielkich, i uczniów wielkich, tak samo jak pragnie ocalić najmniejszego z Izraela. Was bardziej niż najmniejszego z Izraela, bardziej niż dziecko, które nie wie jeszcze co to jest nienawiść i miłość, gdyż wy tego potrzebujecie bardziej niż nieuczeni i dzieci, gdyż wy wiecie i grzeszycie wiedząc.

Czy twoje ludzkie sumienie – jeśli usuniesz z niego myśli, jakie w nim umieściłeś, jeśli je oczyścisz z trucizn, które sprawiają, że majaczysz – powie ci może, że On jest grzeszny? Powiedz! Bądź szczery. Czy widziałeś, że któregoś dnia uchybił Prawu lub radził, by nie przestrzegać Prawa? Czy widziałeś, że był kłótliwy, chciwy, rozpustny, oczerniał, miał zatwardziałe serce? Powiedz! Czy widziałeś może, że brak Mu było szacunku wobec Sanhedrynu? Jest jak wygnaniec, aby okazać posłuszeństwo wyrokowi Sanhedrynu.

Mógłby rzucić wezwanie, a cała Palestyna poszłaby za Nim, aby iść na tych niewielu, którzy Go nienawidzą. On jednak radzi Swoim uczniom pokój i przebaczenie. Mógłby – jak przywraca życie umarłym, wzrok niewidomym, zdolność poruszania się paralitykom, słuch głuchym, wyzwolenie opętanym, bo Niebo i Piekło są wrażliwe na Jego wolę – mógłby was porazić Swymi boskimi gromami i tak pozbyć się nieprzyjaciół. On zaś, przeciwnie, modli się za was i uzdrawia waszych krewnych, uzdrawia wam serca, daje wam chleb, odzienie, ogień. To bowiem Ja jestem Jezusem z Nazaretu, Chrystusem, Tym, którego szukasz, aby otrzymać nagrodę pieniężną – obiecaną temu, który Go wyda Sanhedrynowi – i zaszczyty wybawiciela Izraela. Jestem Jezusem z Nazaretu, Chrystusem. Oto jestem. Możesz Mnie ująć. Jako Nauczyciel i jako Syn Boży uwalniam cię ze zobowiązania nie podnoszenia ręki na tego, który ci wyświadczył dobro, oraz odpuszczam ci grzech podniesienia na niego ręki.»

Jezus wstał, zdejmując płaszcz z głowy. Wyciąga ręce, jakby po to, aby Go ujęto i związano. Jest wysoki, ale wydaje się jeszcze bardziej wysmukły pozostając jedynie w szacie krótkiej i obcisłej, w ciemnym płaszczu opadającym na ramiona, wyprostowany. Oczy utkwił w obliczu Swego prześladowcy. Odblaski migoczących płomieni tworzą jaśniejące punkty na Jego falujących włosach i rozjaśniają Jego szerokie źrenice, ukazując szafirowo błękitne kręgi tęczówek. Jest tak pełen majestatu i tak wyraźnie nie odczuwa strachu, że wzbudza więcej szacunku, niż gdyby Go otaczało wojsko, aby Go bronić.

Mężczyzna jest jak oczarowany... sparaliżowany ze zdumienia. Dopiero po chwili udaje mu się wyszeptać: «Ty! Ty! Ty!»

Wydaje się, że nie potrafi powiedzieć nic innego.

Jezus nalega:

«Zatem schwytaj Mnie! Zdejmij ten niepotrzebny sznur, który napiąłeś, aby podtrzymywać brudną i podartą szatę. Zwiąż Mi ręce. Pójdę za tobą jak baranek idzie za rzeźnikiem i nie będę cię miał w nienawiści za to, że Mnie prowadzisz na śmierć. Powiedziałem ci to. Cel usprawiedliwia działanie i zmienia jego naturę. Dla ciebie bowiem jestem ruiną Izraela i wierzysz, że ocalisz Izraela zabijając Mnie. Dla ciebie jestem winnym wszystkich zbrodni i służysz sprawiedliwości usuwając złoczyńcę. Nie jesteś więc bardziej winny niż kat, który wykonuje otrzymany nakaz.

Chcesz Mnie złożyć w ofierze tu, na miejscu? Tu, u Moich stóp znajduje się nóż, którym kroiłem pożywienie. Weź go. Ostrze, które służyło miłości do Mego bliźniego może się zamienić w nóż ofiarnika. Moje ciało nie jest bardziej twarde niż mięso upieczonego baranka, które Mój przyjaciel zostawił dla zaspokojenia głodu, a Ja dałem je tobie, aby cię nakarmić, ciebie, Mego nieprzyjaciela. Ale ty obawiasz się patroli rzymskich. One zatrzymują zabójców niewinnych i nie pozwalają nam wymierzać sprawiedliwości, gdyż jesteśmy poddanymi, a oni – panami. Dlatego właśnie nie ośmielasz się Mnie zabić i potem odejść do tych, którzy cię posyłają, z zabitym Barankiem na ramionach, jak z towarem, który służy do zarobienia pieniędzy. Zostaw więc tu Moje zwłoki i idź zawiadomić o tym twoich panów. Ty bowiem nie jesteś uczniem, lecz niewolnikiem. Wyrzekłeś się tej najwyższej wolności myśli i woli, którą nawet Bóg pozostawia ludziom. I ty służysz, służysz jak niewolnik twoim panom. Służysz im, aż do popełnienia zbrodni. Ale nie jesteś winny, jesteś „zatruty”. To ty jesteś zatrutą duszą, na którą tu czekałem.

Dalej więc! Noc i miejsce sprzyjają zbrodni. Źle mówię: wybawieniu Izraela! O, biedny chłopcze! Nie wiedząc o tym wypowiadasz słowa prorockie! Moja śmierć będzie naprawdę odkupieniem i nie tylko Izraela, lecz całej Ludzkości. A Ja przyszedłem, aby Mnie złożono w ofierze. Płonę, aby tak się stało, żeby się stać Zbawicielem. Wszystkich. Ty, saforim światłego Jonatana, syna Uzzjela, znasz zapewne Izajasza.

Oto mąż boleści jest przed tobą. A jeśli się takim nie wydaję, jeśli nie wydaję się tym, którego widział też Dawid z kośćmi obnażonymi i wywichniętymi, jeśli nie jestem jak trędowaty widziany przez Izajasza, to dlatego, że wy nie widzicie Mego serca. Jestem jedną raną. Brak miłości, nienawiść, zatwardziałość, wasza niesprawiedliwość, całego Mnie zraniły i połamały. A czy nie trzymałem ukrytego Mojego oblicza wtedy, gdy Mną gardziłeś z powodu tego, kim naprawdę jestem: Słowem Bożym, Chrystusem? Ale Ja jestem człowiekiem przyzwyczajonym do cierpienia! Czy Mnie nie uważacie za kogoś, kogo Bóg uderzył? Czy nie poświęcam Siebie dlatego, że chcę się złożyć w ofierze, aby was uzdrowić przez Moją ofiarę?

Dalej! Uderz! Popatrz: nie boję się i ty nie musisz się bać. Ja, bo jestem Niewinnym i obawiam się tylko sądu Bożego. Nadstawiając Moją szyję pod twój nóż, sprawiam, że się wypełnia wola Boża, wyprzedzając o jakiś czas Moją godzinę dla waszego dobra. Nawet kiedy się narodziłem, wyprzedziłem godzinę z miłości do was, aby wam dać pokój przed czasem. Ale wy, z tej udręki miłości, jakiej doświadczam, czynicie broń – zaprzeczając Mi....

Nie lękaj się! Nie przywołam na ciebie kary Kaina ani gromów Bożych. Modlę się za ciebie. Kocham cię. Nic więcej. Jestem zbyt wysoki dla twojej ludzkiej ręki? Tak, to prawda! Istotnie człowiek nie mógłby uderzyć Boga, gdyby Bóg nie oddał się dobrowolnie w ręce człowieka. Więc klękam przed tobą. Syn Człowieczy jest przed tobą, u twoich stóp. Uderz więc!»

Jezus rzeczywiście klęka i podaje prześladowcy nóż, trzymając go za ostrze. Ten jednak cofa się, szepcząc: «Nie, nie!»

«No! Chwila odwagi... i będziesz bardziej znany niż Jael i Judyta! Popatrz. Modlę się za ciebie. Izajasz to mówi: „...i modli się za grzeszników”.

Nie podchodzisz? Dlaczego się oddalasz? A, może obawiasz się, że nie będziesz widział, jak umiera Bóg. Podchodzę więc blisko ognia. Ognia nie brakuje nigdy w czasie składania ofiar. On stanowi ich część. Tak. Teraz możesz Mnie widzieć dobrze.»

Jezus klęczy blisko ognia. Mężczyzna błaga:

«Nie patrz na mnie! Nie patrz! Och! Gdzie mam uciec, aby nie widzieć Twojego spojrzenia?»

«Czyjego? Kogo nie chcesz widzieć?» [– pyta Jezus.]

«Ciebie... i mojej zbrodni. Mój grzech naprawdę jest przede mną! Dokąd, dokąd uciec?» Mężczyzna jest przerażony...

«Na Moje serce, synu! Tu, w Moich ramionach kończą się koszmary i przerażenie. Tu jest pokój. Chodź! Chodź! Uczyń Mnie szczęśliwym!»

Jezus wstaje i wyciąga ramiona. Ogień jest między nimi dwoma. Jezus promienieje od odblasków płomieni. Mężczyzna upada na kolana i zakrywając sobie twarz woła głośno:

«Miej litość nade mną, o Boże! Litości dla mnie! Wymaż mój grzech! Chciałem uderzyć Twojego Chrystusa! Litości! Ach! Nie może istnieć litość dla takiej zbrodni! Jestem potępiony!»

Płacze z twarzą przy ziemi, gwałtownie wstrząsany łkaniem i jęczy: «Litości» – i przeklina: – «Przeklęci!...»

Jezus omija ogień i idzie do niego, pochyla się, dotyka jego głowy i mówi mu:

«Nie przeklinaj tych, którzy cię sprowadzili z właściwej drogi. Im zawdzięczasz największe dobro: to, że tak rozmawiam z tobą. I że cię tak trzymam w Moich ramionach.»

Jezus ujmuje go za ramiona i podnosi, a siadając na ziemi tuli go do Swego serca. Mężczyzna upadł na Jego Kolana z płaczem mniej gwałtownym, lecz jakże oczyszczającym! Jezus głaszcze jego ciemną głowę i czeka, aż się uspokoi.

Mężczyzna podnosi wreszcie głowę. Ma całkiem odmienione oblicze. Jęczy: «Twojego przebaczenia!»

Jezus się pochyla i składa pocałunek na jego czole. Mężczyzna obejmuje ramionami Jego szyję i z głową pochyloną nad ramieniem Jezusa, płacze i opowiada, czy raczej chciałby opowiedzieć, jakie myśli mu podsuwali, aby go skłonić do zbrodni. Ale Jezus zabrania mu tego, mówiąc:

«Nie mów nic! Milcz! Wiem wszystko. Kiedy wszedłeś, poznałem cię: kim jesteś i co chciałeś zrobić. Mogłem się oddalić stąd i uciec. Pozostałem, aby cię ocalić. I jesteś ocalony. Przeszłość umarła. Nie przypominaj jej.»

«Ale... tak ufasz? A jeśli na nowo bym zgrzeszył?»

«Nie. Nie zgrzeszysz ponownie. Wiem to. Jesteś uleczony.»

«Tak. Jestem. Ale oni są tak przebiegli. Nie odsyłaj mnie do nich» [– prosi Samuel.]

«A dokąd chcesz iść, gdzie ich nie ma?»

«Z Tobą do Efraim. Jeśli widzisz moje serce, zobaczysz, że nie zastawiam na Ciebie pułapki, lecz jedynie proszę, żebyś mnie ochronił.»

«Wiem o tym. Chodź, ale ostrzegam cię, że tam znajduje się Judasz z Kariotu, zaprzedany Sanhedrynowi i zdrajca Chrystusa.»

«Miłosierdzia Bożego! To również wiesz?!»

Jego osłupienie dochodzi do szczytu.

«Wiem wszystko. On uważa, że nie wiem. Jednak wiem wszystko. I wiem także to, że tak mocno się nawróciłeś, że nie będziesz o tym rozmawiał ani z Judaszem, ani z nikim innym. Ale pomyśl: skoro Judasz jest zdolny zdradzić swego Nauczyciela, co potrafiłby uczynić, aby tobie zaszkodzić?»

Mężczyzna zastanawia się długo, potem mówi:

«To bez znaczenia! Jeśli mnie nie wypędzisz, zostanę z Tobą, przynajmniej przez jakiś czas. Do Paschy, aż się połączysz z Twoimi uczniami. Przyłączę się do nich. Och, jeśli to prawda, że mi przebaczyłeś, nie wypędzaj mnie!»

«Nie wypędzam cię. Teraz chodźmy, położymy się na tych liściach, aby poczekać na ranek. O świcie pójdziemy do Efraim. Powiemy, że przez przypadek się spotkaliśmy i że przyszedłeś do nas. Taka jest prawda.»

«Tak, to prawda. O świcie moje szaty będą suche i zwrócę Ci Twoją...»

«Nie, zostaw tu te szaty. To symbol. Jesteś człowiekiem, który wyzbywa się swej przeszłości i przyobleka nowy strój. Matka dawnego Samuela śpiewała w swej radości: „Pan daje śmierć i życie. Prowadzi do miejsca pobytu umarłych i z niego wyprowadza”. Ty umarłeś i powróciłeś do życia. Przychodzisz z krainy umarłych ku prawdziwemu Życiu. Zostały szaty, które doznały kontaktu z grobem pełnym zgnilizny. Żyj więc! Żyj dla twej prawdziwej chwały: dla służby Bogu w sprawiedliwości i posiadania Go na wieczność.»

Siadają w zagłębieniu, w którym nagromadziły się liście. Szybko zalega cisza, gdyż mężczyzna, zmęczony, zasnął, z głową opartą o ramiona Jezusa, który jeszcze się modli.

...To już piękny poranek wiosenny, kiedy przybywają przed dom Marii, małżonki Jakuba, ścieżką wzdłuż potoku. Staje się on ponownie czysty po ulewie. Silniejszy prąd sprawia, że płynącą wodę słychać mocniej i że jaśnieje w słońcu między brzegami, połyskującymi nadal z powodu deszczu.

Piotr, który stoi na progu, wydaje okrzyk i wybiega im na spotkanie. Rzuca się, by ucałować Jezusa, który jest całkiem owinięty płaszczem i mówi:

«O, mój błogosławiony Nauczycielu! Jaki smutny szabat kazałeś mi spędzić! Nie zdecydowałem się odejść bez ujrzenia Ciebie. Byłbym przez cały tydzień otumaniony, gdybym wyruszył z niepewnością w sercu i bez Twojego pożegnania!»

Jezus całuje go, nie porzucając płaszcza. Piotr tak wpatruje się w Nauczyciela, że nie zauważa obcego, który jest z Nim. Ale w tym czasie pozostali także przybiegli i Judasz z Kariotu wydaje okrzyk: «Ty, Samuelu?»

«Tak, ja. Królestwo Boże jest otwarte dla wszystkich w Izraelu. Wszedłem do niego» – odpowiada mężczyzna pewnie.

Judasz śmieje się dziwnie, ale nic nie odpowiada.

Uwaga wszystkich kieruje się na nowo przybyłego i Piotr pyta:

«Kto to jest?»

«Nowy uczeń. Spotkaliśmy się przypadkiem lub raczej: Bóg sprawił, że się spotkaliśmy i przyjąłem go jak kogoś, kogo posłał Mi Ojciec, i wam również mówię, żebyście tak uczynili. A ponieważ to jest wielkie święto, kiedy ktoś wchodzi, aby mieć udział w Królestwie Niebieskim, odłóżcie torby i płaszcze, wy, którzy mieliście wyruszyć. Pozostańmy do jutra razem. Teraz pozwól Mi odejść, Szymonie, gdyż mu dałem szatę, i kiedy tak stoję powietrze poranka dokucza Mojemu ciału.»

«Ach! Tak mi się zdawało! Zachorujesz, Nauczycielu, jeśli będziesz tak postępował!»

«Nie chciałem. Ale On tak chciał» – tłumaczy się mężczyzna.

«Tak. Całkowicie go powaliło oberwanie chmury. Ocalał tylko wysiłkiem swej woli. Aby nic z tej strasznej chwili nie pozostało na nim i aby przyszedł do nas bez brudu, kazałem mu zostawić w miejscu, gdzie się spotkaliśmy, ubranie porozrywane i zabrudzone, i przyoblekłem go Moim» – mówi Jezus i patrzy na Judasza z Kariotu, który znowu dziwnie się śmieje, jak na początku, kiedy Jezus mówił, jakie to wielkie święto, kiedy ktoś wchodzi, aby mieć udział w Królestwie Niebieskim. Potem szybko odchodzi, aby się ubrać.

Inni podchodzą do nowo przybyłego, aby mu przekazać pozdrowienie pokoju.


   

Przekład: "Vox Domini"