Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga V - Przygotowanie do Męki

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

11. JEZUS W BETANII. JÓZEF Z ARYMATEI DONOSI O POSTANOWIENIU SANHEDRYNU

Napisane 30 grudnia 1946. A, 9812-9827

Jak dobrze być tutaj, odpoczywając, w miłości przyjaciół i blisko Nauczyciela w dniach słonecznych, które zapowiadają już wczesny uśmiech wiosny. Patrzeć na pola, które otwierają swe bruzdy i ukazują niewinną zieleń kiełkujących nasion; obserwować łąki, porzucające jednolitą zimową barwę, dzięki pierwszym różnokolorowym kwiatkom; patrzeć na żywopłoty, które w najbardziej nasłonecznionych miejscach ukazują już uśmiech otwierających się pąków; spoglądać na migdałowce już chwalące się na szczycie pierwszymi otwierającymi się kwiatami.

I Jezus cieszy się tym, tak samo jak apostołowie, i także troje przyjaciół z Betanii. Tak daleko zdaje się być złośliwość, ból, smutek, choroba, śmierć, nienawiść, zazdrość, wszystko, co jest smutkiem, udręką, troską na ziemi.

Wszyscy apostołowie są rozradowani i ukazują to. Mówią o swym przekonaniu, że – och! tak są pewni, tak tryumfujący – teraz Jezus pokonał wszystkich nieprzyjaciół, że będzie wypełniał Swą misję bez przeszkód, że zostanie uznany za Mesjasza nawet przez tych, którzy się najbardziej upierali, aby Mu zaprzeczać. I mówią, w lekkim uniesieniu, odmłodzeni, tak są szczęśliwi, czyniąc plany na przyszłość, marząc... tak marząc... po ludzku.

Najbardziej rozentuzjazmowany z powodu psychiki, która go prowadzi zawsze do [reakcji] krańcowych, jest Judasz z Kariotu. Gratuluje sobie, że potrafił czekać i że umiał działać. Jest zadowolony, że tak długo wierzył w zwycięstwo Nauczyciela. Cieszy się, że odważnie stawił czoła groźbom Sanhedrynu... Jest w takim uniesieniu, że w końcu mówi o tym, co dotąd zawsze trzymał w ukryciu. Wywołuje zdumienie i osłupienie towarzyszy:

«Tak, oni mnie chcieli przekupić, chcieli mnie zwieść pochlebstwami, a widząc, że nie działały – groźbami. Gdybyście wiedzieli! Ale ja odpłaciłem im taką samą monetą. Udawałem miłość do nich, jak oni – do mnie. Schlebiałem im, jak oni mi schlebiali i zdradziłem ich, jak oni chcieli mnie zdradzić... Bo tego chcieli. Chcieli, abym uwierzył, że to w dobrej wierze doświadczali Nauczyciela, żeby móc Go uroczyście ogłosić Świętym Boga. Ale ja ich znam. Znam ich. I we wszystkim – o czym mi mówili, że chcą to uczynić – ja postępowałem tak, aby świętość Jezusa ukazała się naprawdę w blasku większym niż słońce w południe na bezchmurnym niebie... To była dla mnie niebezpieczna gra! Gdyby oni to zrozumieli! Ale byłem gotów na wszystko, nawet na śmierć, aby służyć Bogu w moim Nauczycielu. I w ten sposób wiedziałem o wszystkim...

Ech! Czasem mogłem się wam wydawać szalony, zły, dziki. Gdybyście wiedzieli!... Ja jeden znam te noce, środki ostrożności, jakie musiałem podejmować, aby czynić dobrze, a nie przyciągać niczyjej uwagi! Podejrzewaliście mnie trochę, wiem o tym, ale nie chowam wobec was urazy. Mój sposób postępowania... tak... mógłby zrodzić podejrzenia, ale cel miałem dobry i tylko o to się troszczyłem. Jezus nic nie wie... albo raczej myślę, że On mnie też podejrzewa. Ale będę potrafił milczeć bez wymagania Jego pochwały. I wy też nic nie mówcie. Pewnego dnia, na początku, kiedy byłem z Nim – a ty, Szymonie Zeloto, i ty, Janie, synu Zebedeusza, byliście ze mną – On mi uczynił wyrzut, gdyż szczyciłem się posiadaniem zmysłu praktycznego. Od tamtej chwili... nigdy Mu nie ukazywałem tej cechy, ale nadal się nią posługiwałem dla Jego dobra. Postępowałem jak matka wobec swego niedoświadczonego dziecka. Ona usuwa przeszkody z jego drogi, zrywa dla niego gałąź pozbawioną kolców, a usuwa tę, która by je mogła zranić lub przez ostrzegawcze gesty prowadzi je do tego, co powinno umieć robić i do unikania tego, co złe, choć syn tego działania nie zauważa. I tak syn myśli, że sam nauczył się chodzić, nie chwiejąc się, zrywać dla swej matki piękny kwiat, robić to i tamto spontanicznie. Tak samo ja zrobiłem z Nauczycielem, gdyż świętość nie wystarczy w świecie ludzi i szatanów. Trzeba też zwalczać taką samą bronią, przynajmniej ludzi... i czasem... nie jest źle umieścić pośród broni szczyptę piekielnej przebiegłości. Tak myślę. Ale On nie chce o tym słyszeć... On jest zbyt dobry... Dobry! Ja wszystko rozumiem i wszystkim wam wybaczam złe myśli, jakie mogliście mieć o mnie. Teraz wiecie. Teraz kochajmy się jak dobrzy towarzysze. Wszystko dla Jego miłości i Jego chwały.»

I pokazuje na Jezusa, który bardzo daleko od nich przechadza się słoneczną aleją rozmawiając z Łazarzem, który słucha Go z ekstatycznym uśmiechem na twarzy.

Apostołowie odchodzą w stronę domu Szymona. Jezus podchodzi ze Swym przyjacielem. Słyszę ich. Łazarz mówi:

«Tak. Zrozumiałem, że w tym, że pozwoliłeś mi umrzeć, był wielki cel i z pewnością dobroć. Myślałem, że to dlatego, aby mi zaoszczędzić widoku prześladowania Ciebie. I Ty wiesz, czy mówię prawdę, byłem zadowolony, że umieram i nie będę tego oglądał. To mnie rozdrażnia. To mnie niepokoi. Widzisz, Nauczycielu. Przebaczyłem tak wiele tym, którzy są przywódcami naszego ludu. Musiałem przebaczać po ostatnie dni... Elchiaszowi... Ale śmierć i wskrzeszenie zatarły wszystko, co się do nich odnosiło. Po co przypominać mi ostatnie działania, aby mnie zasmucać? Przebaczyłem wszystko Marii. Ona zdaje się wątpić w to. I nawet, nie wiem, dlaczego, odkąd mnie wskrzesiłeś, ona przyjęła wobec mnie postawę tak... nie wiem, jak ją określić. Jest w mojej Marii jakaś dziwna słodycz i poddanie... Nawet w pierwszych dniach, kiedy tu powróciła, ocalona przez Ciebie, nie była taka... I nawet, być może Ty coś wiesz i mógłbyś mi powiedzieć, bo Maria mówi Ci wszystko... Ty wiesz, czy ci, którzy tutaj przyszli, nie czynili jej zbyt wielu wymówek. Ja zawsze – aby ją uleczyć z jej cierpienia – usiłowałem pomniejszyć wspomnienie jej grzechu, kiedy widziałem, jak się pogrąża w myśli o przeszłości. Ona nie potrafi znaleźć spokoju. Wydaje się taka... ponad tym, co mogłoby być upokorzeniem. Niektórym mogłaby się wydawać nawet mało skruszona... Ale ja rozumiem... Wiem. Ona robi wszystko dla zadośćuczynienia. Myślę, że podejmuje wielkie umartwienia, różnego rodzaju. Nie zdziwiłbym się, gdyby pod swymi szatami nosiła włosiennicę i gdyby jej ciało znało kąsanie biczowania... Ale inni nie posiadają braterskiej miłości, jaką ja mam i jaką chcę Marię podtrzymać, kładąc zasłonę między przeszłością a teraźniejszością... Być może wiesz, czy źle ją potraktowali ci, którzy nie potrafią przebaczyć...? A ona tak bardzo potrzebuje przebaczenia.»

«Nie wiem, Łazarzu. Maria nie mówiła mi o tym. Powiedziała Mi jedynie, że bardzo cierpiała słysząc faryzeuszy, którzy podejrzewali, że Ja nie jestem Mesjaszem, bo cię nie uzdrowiłem i nie wskrzesiłem.»

«A... nic Ci nie powiedziała o mnie? Wiesz... czułem się tak bardzo źle... Pamiętam, że moja matka, w swych ostatnich chwilach, ujawniła przed mną rzeczy, których nie zauważyła ani Marta, ani ja. To jakby głębia jej duszy i przeszłość powróciły na powierzchnię w ostatnich uderzeniach serca. Nie chciałbym... Moje serce tak cierpiało z powodu Marii... i tak się starało, aby nigdy nie dać jej odczuć, ile cierpiałem z jej powodu... Nie chciałbym jej zranić, teraz, kiedy jest dobra. Nigdy jej nie uraziłem, nawet w haniebnym czasie, kiedy sama była hańbą, najpierw [powstrzymywałem się od tego] przez miłość braterską, a potem – miłość do Ciebie. Co Ci o mnie mówiła, Nauczycielu?»

«Mówiła o swoim bólu, że miała zbyt mało czasu, aby ci dać świętą miłość siostry i uczennicy. Tracąc cię, pojęła całą wielkość skarbów uczuć, jakie niegdyś podeptała... i że teraz jest szczęśliwa, dając ci całą miłość, jaką pragnie ci dać, abyś odczuł, że jesteś dla niej bratem świętym, umiłowanym.»

«Ach, tak! Przeczuwałem to! Cieszę się z tego, bo obawiałem się, że ją obraziłem... Od wczoraj myślę o tym, myślę... próbowałem sobie przypomnieć.. ale nie udaje mi się...»

«A po co chcesz sobie to przypominać? Masz przed sobą przyszłość. Przeszłość pozostała w grobie, czy raczej nawet tam nie została. Spaliła się razem z pogrzebowymi opaskami. Jeśli jednak to ma ci dać pokój, mówię ci, że twoje ostatnie słowa były skierowane do twoich sióstr, a zwłaszcza do Marii. Powiedziałeś, że to z powodu Marii przyszedłem tutaj i przychodzę, bo Maria potrafi kochać bardziej niż wszyscy. To prawda. Powiedziałeś, że ona cię kocha bardziej niż wszyscy, którzy cię kochali. To też jest prawda, gdyż ona cię umiłowała, odnawiając się dzięki miłości Boga i twojej. Powiedziałeś jej dokładnie, że całe życie rozkoszy nie dałoby ci takiej radości, jaką się cieszyłeś dzięki niej. I pobłogosławiłeś siostry, tak jak patriarcha błogosławi swe najbardziej umiłowane dzieci. Pobłogosławiłeś tak samo Martę, którą nazwałeś swym pokojem, i Marię, którą nazwałeś swą radością. Czy teraz jesteś spokojny?»

«Teraz tak, Nauczycielu. Jestem spokojny» [– mówi Łazarz.]

«A zatem ponieważ z pokoju rodzi się miłosierdzie, przebacz też przywódcom ludu, którzy Mnie prześladują. Mówiłeś bowiem, że potrafisz wszystko wybaczyć, ale nie zło, jakie oni Mi wyrządzają.»

«Tak jest, Nauczycielu» [– przytakuje Łazarz.]

«Nie, Łazarzu. Ja im przebaczam. Ty też musisz im przebaczyć, jeśli chcesz być podobny do Mnie.»

«O! Podobny do Ciebie! Nie mogę, jestem zwykłym człowiekiem!»

«Człowiek został tam, w dole. Człowiek! Twój duch... Wiesz, co się dzieje w czasie śmierci człowieka...»

«Nie, Panie. Nie przypominam sobie niczego, co się ze mną działo» – przerywa żywo Łazarz.

Jezus się uśmiecha i odpowiada:

«Nie mówię o twojej wiedzy osobistej, o twoim szczególnym doświadczeniu. Mówiłem o tym, o czym każdy wierzący wie: do czego dochodzi, kiedy się umiera.»

«Ach! Sąd szczegółowy. Wiem, wierzę. Dusza staje przed Bogiem i Bóg ją sądzi.»

«To tak. I sąd Boży jest sprawiedliwy i nienaruszalny. Ma wartość nieskończoną. Jeśli dusza osądzona jest winna grzechu śmiertelnego, staje się duszą potępioną. Jeśli jest lekko winna, idzie do Czyśćca. Jeśli jest sprawiedliwa, idzie do pokoju Otchłani, aby oczekiwać, aż otworzę bramy Niebios. Wezwałem więc twego ducha już po osądzeniu go przez Boga. Gdybyś był potępiony, nie mógłbym cię przywołać do życia, gdyż czyniąc to, unieważniłbym sąd Mojego Ojca. Dla potępionych nie ma już przemiany. Są osądzeni na zawsze. Ty należałeś więc do tych, którzy nie byli potępieni, a więc [należałeś] do szczęśliwych lub do tych, którzy będą szczęśliwi po swym oczyszczeniu. Ale zastanów się, Mój przyjacielu. Skoro szczera wola nawrócenia, jaką człowiek może mieć wtedy, kiedy jest jeszcze człowiekiem, czyli ciałem i duszą, ma wartość oczyszczającą; skoro symboliczny obrzęd chrztu w wodzie, którego pragnie duch żalu za nieczystości zaciągnięte w świecie i z powodu ciała, ma dla nas Hebrajczyków wartość oczyszczającą; to jaką wartość będzie mieć nawrócenie się – bardziej rzeczywiste i doskonalsze, o wiele doskonalsze – duszy wyzwolonej z ciała? Ona będzie świadoma tego, kim jest Bóg, oświecona co do ciężaru swoich win, oświecona co do ogromu radości, która się od niej oddaliła na godziny, na lata lub na wieki: radość pokoju Otchłani, która wkrótce będzie radością posiadania przez nią Boga. Czymże więc będzie oczyszczenie podwójne, potrójne, nawrócenie się doskonałe, miłość doskonała, kąpiel w żarze płomieni rozpalonych przez miłość Bożą i przez miłość duchów, w której i przez którą duchy wyzbywają się wszelkiej nieczystości? Wychodzą z niej piękne jak serafini, ukoronowane tym, co nie koronuje nawet serafinów: męczeństwem ziemskim, bo walczyły z wadami, i nadziemskim, bo rozwijały miłość. Co to będzie? Powiedz to, Mój przyjacielu.»

«Ależ... nie wiem... doskonałość, czy raczej... nowe stworzenie.»

«Właśnie. Powiedziałeś właściwe słowo. Dusza wychodzi z tego, jakby stworzona na nowo. Dusza staje się podobna do duszy dziecka. Jest nowa. Cała przeszłość już nie istnieje. Jej ludzka przeszłość. Kiedy upadnie Grzech pierworodny, dusza uwolniona od wszelkiej zmazy i z wszelkiego cienia plam, będzie [jakby] na nowo stworzona i godna Raju. Wezwałem twoją duszę, która już się odrodziła przez swe przywiązanie do Dobra, przez wynagrodzenie cierpieniem i śmiercią oraz dzięki twemu doskonałemu nawróceniu się i doskonałej miłości, którą osiągnąłeś po śmierci. Posiadasz więc duszę całkowicie niewinną dziecka narodzonego przed kilkoma godzinami. A jeśli jesteś dzieckiem nowo narodzonym, dlaczego chcesz nałożyć na to dziecięctwo duchowe szaty człowieka dorosłego, ciężkie, przytłaczające? Radosny duch małych dzieci posiada skrzydła, a nie – łańcuchy. Dzieci naśladują Mnie z łatwością, gdyż ich osobowość nie jest jeszcze [ukształtowana]. Stają się takimi, jakim Ja jestem, bo na ich nieskalanej duszy mogą się odbić wyraźnie rysy Mojego oblicza i Moja nauka. Mają dusze wolne od wspomnień ludzkich, niechęci, uprzedzeń. Nie ma w nich nic. Mogę więc być w nich Ja: doskonały, absolutny, jak jestem w Niebie. Ty, który jesteś jak odrodzony, nowo narodzony, bo w twoim starym ciele jest nowa potęga poruszająca, bez przeszłości, czysta, bez śladów tego, co było, ty, który powróciłeś, aby Mi służyć, tylko po to, musisz być takim, jakim Ja jestem, bardziej niż wszyscy...

Spójrz na Mnie. Patrz na Mnie dobrze. Przejrzyj się we Mnie i odbij Mój [obraz] w sobie. Jak dwa zwierciadła, które spoglądają na siebie, aby odbijać nawzajem postać tego, którego kochają. Jesteś mężczyzną i dzieckiem. Jesteś mężczyzną ze względu na wiek, jesteś dzieckiem ze względu na czystość serca. Masz przewagę nad dziećmi, bo znasz już Dobro oraz Zło i dokonałeś już wyboru Dobra, nawet przed chrztem w płomieniach miłości. Mówię więc tobie, człowiekowi, którego duch jest czysty, dzięki otrzymanemu oczyszczeniu:

„Bądź doskonały, jak doskonały jest nasz Ojciec Niebieski i Ja. Bądź doskonały, to znaczy bądź podobny do Mnie. Ja cię umiłowałem do tego stopnia, że postąpiłem wbrew wszelkim prawom życia i śmierci, nieba i ziemi, aby mieć znowu na ziemi sługę Bożego i Mojego prawdziwego przyjaciela, a w Niebie – błogosławionego, wielkiego błogosławionego”.

Mówię do wszystkich: „Bądźcie doskonali”. Ale większość z nich nie ma serca, które ty miałeś, godnego cudu, godnego stania się narzędziem dla oddania chwały Bogu w Jego umiłowanym Synu. I nie mają twego długu miłości wobec Boga... Mogę to powiedzieć, mogę tego wymagać od ciebie. A przede wszystkim wymagam, abyś nie żywił urazy do tych, którzy ciebie obrazili i którzy znieważają Mnie. Wybaczaj, wybaczaj, Łazarzu. Zostałeś zanurzony w płomieniach wznieconych z miłości. Musisz być „miłością”, aby nie znać nigdy niczego innego, jak tylko [miłosnego] objęcia Boga.»

«I postępując tak wypełnię posłannictwo, dla którego mnie wskrzesiłeś?»

«Działając tak, wypełnisz je» [– mówi mu Jezus.]

«To wystarczy, Panie. Nie potrzebuję już o nic pytać i nic wiedzieć więcej. Służenie Tobie było moim marzeniem. Służyłem Ci nawet tym niczym, które uczynić może człowiek chory i umierający. Jeśli będę mógł Ci służyć wszystkim, co może uczynić uzdrowiony, moje marzenie się spełni i nie proszę o nic więcej. Bądź błogosławiony, Jezu, mój Panie i mój Nauczycielu! I niech z Tobą będzie błogosławiony ten, który Cię posłał.»

«Niech będzie błogosławiony Pan, Bóg Wszechmogący.»

Idą w kierunku domu. Zatrzymują się od czasu do czasu, żeby popatrzeć na budzenie się drzew. Jezus unosi ramię i, ponieważ jest wysoki, zrywa małą gałązkę kwiatów migdałowca, który wygrzewa się w słońcu przy południowej ścianie domu.

Maria wychodzi z domu i, widząc ich, podchodzi, chcąc usłyszeć, co mówi Jezus [o kwiatach]:

«Widzisz, Łazarzu? Im także Pan powiedział: „Wyjdźcie”. I one posłuchały, aby służyć Panu.»

«Kiełkowanie – jaki to cud! Wydaje się niemożliwe, że z twardego pnia i z twardego pąka mogą wychodzić tak delikatne płatki i kruche łodyżki i zamieniać się w owoce na drzewach. Czy to błąd, Nauczycielu, powiedzieć, że sok i zawiązek to jak dusza rośliny lub nasienia?»

«To nie jest błędem, gdyż jest to część witalna. W nich ona nie jest wieczna, lecz stworzona dla każdego gatunku w pierwszym dniu, kiedy zaistniały drzewa i zboża. U człowieka jest ona wieczna, podobna do jej Stworzyciela, stwarzana za każdym razem dla każdego nowego człowieka, który jest poczęty. To dzięki niej materia żyje. Dlatego też mówię, że to jedynie dzięki duszy człowiek żyje. Nie tylko żyje tu, lecz i poza [tym życiem]. Żyje dzięki swej duszy. My, Hebrajczycy, nie wykonujemy rysunków na grobach, jak to czynią poganie. Gdybyśmy jednak je wykonywali, powinnibyśmy zawsze rysować – nie: zgaszony płomień, opróżnioną klepsydrę lub inny symbol końca, lecz raczej nasienie rzucone pomiędzy bruzdy, które owocuje w kłosie. W istocie umiera tylko ciało. Dusza wyzwala się ze swej skorupy i może zaowocować na kwietnych kobiercach Pana. Nasienie. Iskra witalna, złożona przez Boga w naszym prochu, stająca się kłosem, jeśli umiemy – przez wolę i także przez cierpienie – uczynić płodną skibę, która ją mieści w sobie. Nasienie, symbol życia, które się uwiecznia... Ale Maksymin cię woła...»

«Idę tam, Nauczycielu. Pewnie przyszli zarządcy. Wszystko zostało zatrzymane w ostatnich miesiącach. Teraz spieszą się, aby mi przedstawić rachunki...»

«Które z góry przyjmujesz, bo jesteś dobrym panem.»

«I dlatego, że oni są dobrymi sługami.»

«Dobry pan ma dobre sługi» [– mówi Jezus.]

«W takim razie stanę się z pewnością dobrym sługą, bo mam w Tobie doskonałego Pana» – mówi Łazarz i odchodzi zwinnie, uśmiechając się, tak odmienny od biednego Łazarza, którym był od lat.

Maria zostaje z Jezusem.

«A ty, Mario, staniesz się dobrą służebnicą Twego Pana?»

«Ty to wiesz, Rabbuni. Ja... wiem jedynie, że byłam wielką grzesznicą.»

Jezus się uśmiecha:

«Widziałaś Łazarza? On też był wielkim chorym, a nie wydaje ci się, że teraz jest bardzo zdrowy?»

«Tak jest, Rabbuni. Uzdrowiłeś go. To, co robisz, jest zawsze doskonałe. Łazarz nigdy nie był równie silny i radosny, jak teraz, po wyjściu z grobu.»

«Dobrze powiedziałaś, Mario. To, co Ja robię, jest zawsze doskonałe. To także dlatego twoje uwolnienie jest całkowite, gdyż Ja go dokonałem.»

«To prawda, mój umiłowany Panie, mój Odkupicielu, mój Królu, mój Boże. To prawda. A jeśli Ty chcesz tego, będę i ja dobrą służebnicą mego Pana. Ja sama chcę tego, Panie. Nie wiem, czy Ty tego chcesz.»

«Chcę tego, Mario. Bądź dobrą służebnicą dla Mnie. Dziś bardziej niż wczoraj. Jutro bardziej niż dziś. Aż ci powiem: „Wystarczy, Mario. Oto godzina twego odpoczynku.”»

«Dobrze, Panie. Chciałabym, żebyś mnie wtedy wezwał, jak wezwałeś mego brata z grobu. O! Wezwij mnie, poza to życie!»

«Nie poza życie. Wezwę cię do Życia, do prawdziwego Życia. Wezwę cię poza grób, którym jest ciało i ziemia. Wezwę cię na zaślubiny twej duszy z twym Panem.»

«Moje zaślubiny. Ty kochasz dziewice, Panie...»

«Kocham tych, którzy Mnie kochają, Mario.»

«Jesteś cudownie dobry, Rabbuni! To dlatego nie potrafiłam znaleźć spokoju, słuchając, że jesteś zły, dlatego że nie przychodzisz. To było tak, jakby się wszystko waliło. Z jaką udręką mówiłam sobie: „Nie. Nie! Nie możesz przyjąć tej oczywistości. To, co ci się wydaje oczywiste – to złudzenie. Rzeczywistość – to moc, dobroć, boskość twego Pana”. Ach, jakże cierpiałam! Tak wielki ból z powodu śmierci Łazarza i z powodu jego słów... Nic Ci o tym nie mówił? Czy tego nie pamięta? Powiedz mi prawdę.»

«Ja nigdy nie kłamię, Mario. On lęka się, że mówił i wypowiedział to, co było bólem jego życia. Ale zapewniam cię, bez okłamywania, że teraz jest spokojny.»

«Dziękuję, Panie. Te słowa... odniosły dobry skutek. Tak, tak samo jak pomagają starania lekarza, który obnaża korzenie choroby i wypala je. Dopełniły zniszczenia starej Marii. Miałam o sobie jeszcze zbyt wysokie mniemanie. Teraz... mierzę głębię mojego upodlenia i wiem, że muszę pokonać długą drogę, żeby się podnieść. Ale zrobię to, jeśli Ty mi pomożesz.»

«Pomogę ci, Mario. Nawet kiedy odejdę, pomogę ci.»

«Jak, mój Panie?»

«Powodując wzrost twej miłości w sposób niezmierzony. Dla ciebie nie ma innej drogi niż ta.»

«Zbyt słodka w porównaniu z tym, co mam do odpokutowania! Wszyscy ocalają się przez miłość. Wszyscy zdobywają tak Niebo. Ale to, co wystarcza czystym, sprawiedliwym, nie jest wystarczające dla wielkiej grzesznicy.»

«Nie ma dla ciebie innej drogi, Mario. W rzeczywistości, jakąkolwiek drogę obierzesz, ona zawsze będzie miłością. Miłość – jeśli będziesz oddawać usługi w Moje imię. Miłość – jeśli będziesz ewangelizować. Miłość – jeśli się odosobnisz. Miłość – jeśli będziesz zadręczać siebie. Miłość – jeśli zostaniesz zamęczona. Ty potrafisz tylko kochać, Mario. Taka jest twoja natura. Płomienie potrafią jedynie palić, czy pełzając po podłożu, wypalając trawy, czy wtedy gdy wystrzelają w górę i objęciem blasków otaczają pień drzewa, domu, ołtarza, wzbijając się ku niebu.

Każdy ma swą naturę. Mądrość nauczycieli duchowych polega na tym, że potrafią doprowadzić do zaowocowania predyspozycji człowieka, kierując go na drogę, na której może się najlepiej rozwinąć. Nawet u roślin i zwierząt to prawo istnieje i byłoby głupotą domagać się, żeby drzewo owocowe dawało jedynie kwiaty lub owoce odmienne od tych, które są zgodne z jego naturą, lub żeby zwierzę spełniało funkcje właściwe innemu gatunkowi. Czy mogłabyś się domagać, aby ta pszczoła, której przeznaczeniem jest robienie miodu, stała się ptakiem, który śpiewa w liściach żywopłotu? Albo żeby ta gałązka migdałowca, jaką trzymam w dłoni, wraz z całym migdałowcem, z którego ją zerwałem, zamiast wytwarzać migdały zaczęła wylewać z kory pachnącą żywicę? Pszczoła pracuje, ptak śpiewa, migdałowiec owocuje, żywiczne drzewo wydziela aromatyczne substancje i każdy wypełnia swe zadanie. Tak też jest z duszami. Ty masz za zadanie kochać.»

«Zatem, Panie, rozpal mnie. Proszę Cię o to jako o łaskę.»

«Czy ci nie wystarczy moc miłości, jaką posiadasz?»

«To zbyt mało, Panie. Mogłaby służyć, aby kochać ludzi, ale nie może wystarczyć dla Ciebie, który jesteś nieskończonym Panem.»

«Ale właśnie dlatego, że taki jestem, potrzeba miłości bez granic...»

«Tak, mój Panie. To tego chcę: żebyś złożył we mnie miłość bez granic.»

«Mario, Najwyższy, który wie, czym jest miłość, mówi człowiekowi: „Będziesz Mnie miłował ze wszystkich swych sił.” On nie wymaga więcej, gdyż wie, że męczeństwem jest już kochanie ze wszystkich sił...»

«Nieważne, mój Panie. Daj mi miłość nieskończoną, abym kochała tak, jak Ty powinieneś być kochany, abym Cię kochała, jak nie kochałam nikogo.»

«Prosisz Mnie o cierpienie podobne do słupa ognia, który pali i pochłania, Mario. Płonie i wyniszcza powoli... Pomyśl o tym.»

«Od tak dawna o tym myślę, mój Panie. Ale nie ośmielałam się o to prosić. Teraz wiem, jak Ty mnie kochasz. Teraz naprawdę wiem, do jakiego stopnia mnie kochasz i ośmielam się o to prosić. Daj mi tę nieskończoną miłość, Panie.»

Jezus patrzy na nią. Ona stoi przed nim, jeszcze wychudzona przez czuwania i cierpienie, w skromnej szacie i prosto uczesana, jak dziewczynka, w której nie ma przebiegłości, z twarzą pobladłą, na której płonie pragnienie, z oczyma błagającymi, a jednak już błyszczącymi miłością, już bardziej podobna do serafina niż do niewiasty. To zaiste niewiasta oddana rozmyślaniu, która prosi o męczeństwo doskonałej kontemplacji.

Jezus, przyjrzawszy się jej dobrze, jakby po to, aby ocenić jej wolę, wypowiada jedno słowo: «Tak.»

«Ach! Mój Panie! Jaka to łaska umrzeć z miłości do Ciebie!»

Maria upada na kolana, aby pocałować stopy Jezusa.

«Wstań, Mario, weź te kwiaty. To będą kwiaty twych duchowych zaślubin. Bądź słodka jak owoc migdałowca, czysta jak jego kwiat i promieniejąca jak ten olejek. Bądź pachnąca cnotami jak ten olejek nasycony wonnościami, który jest rozlewany na ucztach i na głowach królów. Wtedy naprawdę rozlejesz na twego Pana balsam, który będzie dla niego nieskończenie miły.»

Maria bierze te kwiaty, lecz nie wstaje z ziemi. Pocałunkami i łzami wylewanymi na stopy swego Nauczyciela z wyprzedzeniem balsamuje je miłością.

Łazarz dochodzi do nich:

«Nauczycielu, jest tu mały chłopiec, który chce się z Tobą widzieć. Szukał Cię u Szymona, ale znalazł jedynie Jana, który go tu przyprowadził. Jednak z nikim nie chce rozmawiać, tylko z Tobą.»

«Dobrze, przyprowadź go do Mnie. Idę do jaśminowej altany.»

Maria wchodzi do domu razem z Łazarzem. Jezus idzie do altany. Łazarz wraca trzymając za rękę dziecko, które widziałam w domu Józefa z Seforii. Jezus od razu rozpoznaje chłopca i wita go: «To ty, Marcjalu? Pokój z tobą. Dlaczego tu jesteś?»

«Wysłano mnie, abym Ci coś powiedział...» – patrzy na Łazarza, który pojmuje i zamierza odejść. [Jezus jednak mówi:]

«Zostań, Łazarzu. To Łazarz, Mój przyjaciel. Możesz mówić w jego obecności, Moje dziecko, gdyż nie mam przyjaciół wierniejszych od niego.»

Chłopiec się uspokaja i mówi:

«Posłał mnie Józef z Arymatei, gdyż jestem teraz z nim, abym Ci powiedział, że masz się udać natychmiast, ale naprawdę natychmiast, do Betfage, do Kleonta. Musi z Tobą pomówić bez zwłoki. I powiedział, że masz przyjść sam, bo musi z Tobą porozmawiać w wielkiej tajemnicy.»

«Nauczycielu! Co się dzieje?» – pyta przejęty Łazarz.

«Nie wiem, Łazarzu. Nie pozostaje nic innego, jak iść tam. Chodź ze Mną.»

«Zaraz, Panie. Możemy iść z dzieckiem.»

«Nie, panie. Odchodzę sam. Józef mi to polecił. Powiedział: „Jeśli sobie sam poradzisz, będę cię kochał jak ojciec”, a ja chcę, żeby Józef kochał mnie jak syna. Odchodzę od razu, biegiem. Ty przyjdź po mnie. Żegnaj, Panie. Żegnaj, mężu.»

«Pokój z tobą, Marcjalu.»

Chłopiec biegnie jak jaskółka.

«Chodźmy, Łazarzu. Przynieś Mi Mój płaszcz. Idę naprzód, bo jak widzisz, dziecko nie potrafi otworzyć bramy, a z pewnością nie chce nikogo wołać.»

Jezus pochodzi szybko do ogrodzenia, a Łazarz idzie pośpiesznie w stronę domu. Pierwszy otwiera żelazne zamknięcie dziecku, które szybko się oddala. Drugi przynosi płaszcz Jezusowi i u Jego boku idzie drogą w kierunku Betfage, [zastanawiając się:]

«Cóż może chcieć Józef, że wysłał dziecko tak potajemnie?»

«Dziecko wymyka się pilnującym» – odpowiada Jezus.

«Myślisz... podejrzewasz, że... czujesz się w niebezpieczeństwie, Panie?»

«Jestem tego pewien, Mój przyjacielu.»

«Jak to? Nawet teraz? Nie mogłeś przecież dać większego dowodu!...»

«Nienawiść wzrasta pod ościeniem rzeczywistości.»

«O! Zatem to z mojego powodu! Zaszkodziłem Ci!... Nie ma udręki większej niż moja!» – mówi Łazarz rzeczywiście zbolały.

«To nie z twojego powodu. Nie smuć się bez przyczyny. Ty byłeś środkiem, ale powodem jest konieczność, rozumiesz, konieczność dania światu dowodu Mojej boskiej natury. Gdybyś to nie był ty, byłby ktoś inny, bo musiałem dowieść światu, że jako Bóg, którym jestem, mogę wszystko, czego chcę. A przywrócenie życia umarłemu od wielu dni, już się rozkładającemu, może być tylko dziełem Boga.»

«Ach! Chcesz mnie pocieszyć. Ale dla mnie, moja radość, cała moja radość rozproszyła się... Cierpię, Panie.»

Jezus wykonuje taki gest, jakby chciał powiedzieć: „Cóż robić!”. I obydwaj milkną. Idą pospiesznie. Szybko pokonują niewielką odległość pomiędzy Betanią i Betfage.

Józef spaceruje po drodze u wejścia do osady. Jest do nich zwrócony plecami, kiedy Jezus i Łazarz pojawiają się na ścieżce, osłoniętej parkanem. Łazarz go woła.

«O! Pokój wam! Chodź, Nauczycielu. Czekałem tu na Ciebie, aby od razu Cię spotkać, ale chodźmy do sadu oliwnego. Nie chcę, aby nas widziano...»

Prowadzi ich za dom, do oliwnego zagajnika. Drzewa dzięki swemu obfitemu ulistnieniu i plątaninie gałęzi okrywającej zbocze są odpowiednim schronieniem dla rozmawiających, którzy [chcą uniknąć] zauważenia ich.

[Por. J 11,57] «Nauczycielu, posłałem do Ciebie dziecko, które jest mądre i posłuszne i bardzo mnie kocha, bo muszę z Tobą pomówić, a nikt nie może mnie ujrzeć. Doszedłem tu doliną Cedronu... Nauczycielu, musisz stąd natychmiast odejść. Sanhedryn postanowił uwięzić Cię i jutro w synagogach zostanie odczytane to postanowienie. Ktokolwiek wie, gdzie się znajdujesz, ma obowiązek wskazać to miejsce. Nie muszę ci mówić, Łazarzu, że twój dom będzie jako pierwszy nadzorowany. O szóstej godzinie wyszedłem ze Świątyni i szedłem pośpiesznie, bo podczas ich rozmowy już ułożyłem mój plan. Poszedłem do domu, wziąłem dziecko. Wyjechałem przez Bramę Heroda tak, jakbym opuszczał miasto, potem szedłem doliną Cedronu. Zostawiłem osła w Getsemani, wysłałem szybko dziecko, które już znało drogę, bo było ze mną w Betanii. Odejdź zaraz, Nauczycielu, w bezpieczne miejsce. Czy wiesz, dokąd pójdziesz? Czy masz dokąd iść?»

«Ale czy to nie wystarczy, że oddali się stąd? Z Judei?»

«To nie wystarczy, Łazarzu. Oni są wściekli. Trzeba iść tam, dokąd oni nie chodzą...» [– wyjaśnia Józef.]

«Ależ oni chodzą wszędzie! Nie chcesz chyba, żeby Nauczyciel opuścił Palestynę!...» – Łazarz jest wzburzony.

«Co ja ci mam powiedzieć?! Sanhedryn chce Go...»

«To z mojego powodu, prawda? Powiedz to!»

«Hmm! Tak! Z twojego powodu... czy raczej dlatego że wszyscy się nawracają do Jezusa, a oni... tego nie chcą.»

«Ależ to zbrodnia! To świętokradztwo... to...»

Jezus jest blady, lecz spokojny. Unosi rękę, aby nakazać milczenie i mówi: «Zamilknij, Łazarzu. Każdy wykonuje swą pracę. Wszystko jest zapisane. Dziękuję ci, Józefie, i zapewniam cię, że odejdę. Idź, idź, Józefie, żeby nie zauważyli twej nieobecności... Niech cię Bóg błogosławi. Przez Łazarza dam ci znać, gdzie jestem. Idź! Błogosławię ciebie, Nikodema i wszystkich, którzy mają prawe serca.»

Całuje go i rozchodzą się. Jezus wraca z Łazarzem, przez sad oliwny, do Betanii, Józef zaś idzie w stronę miasta.

«Co zrobisz, Nauczycielu?» – pyta zaniepokojony Łazarz.

«Nie wiem. W tych dniach przyjdą uczennice z Moją Matką. Chciałem na nie zaczekać...»

«Jeśli o to chodzi... przyjmę je w Twoim imieniu i przyprowadzę Ci je. Ale dokąd Ty pójdziesz? Do domu Salomona... nie sądzę... ani do znanych uczniów. Jutro!... Musisz odejść zaraz!»

«Znajdzie się miejsce, ale chciałem zaczekać na Moją Matkę. Jej udręka zacznie się zbyt wcześnie, jeśli Mnie tu nie zastanie...»

«Dokąd pójdziesz, Nauczycielu?» [– pyta Łazarz.]

«Do Efraim.»

«W Samarii?»

«W Samarii. Samarytanie są mniej samarytańscy niż wielu innych i kochają Mnie. Efraim jest na granicy...»

«O! Aby zrobić na złość Żydom okażą Ci cześć i obronią Cię! Ale... zaczekaj! Twoja Matka może przyjść jedynie drogą z Samarii lub tą nad Jordanem. Pójdę ze sługami jedną, a Maksymin z innymi sługami – drugą. Albo jedni, albo drudzy Ją spotkają. Wrócimy z nimi. Ty wiesz, że nikt w domu Łazarza nie może zdradzić. W tym czasie Ty pójdziesz od razu do Efraim. Ach! Nie mogę się Tobą nacieszyć! Jednak przyjdę przez góry Adomin. Teraz jestem zdrowy. Mogę robić to, co chcę. A nawet, tak! Będę udawał, że drogą do Samarii udaję się do Ptolemaidy, aby wsiąść na statek do Antiochii. Wszyscy wiedzą, że mam tam ziemie... Moje siostry pozostaną w Betanii... Ty... Tak. Teraz przygotuję dwa wozy i nimi udacie się do Jerycha. Potem, jutro o świcie, wyruszycie pieszo w dalszą drogę. O! Nauczycielu! Mój Nauczycielu! Ocal Siebie! Ocal Siebie!»

Po wzburzeniu, jakie go ogarnęło w pierwszej chwili, Łazarz wpada w smutek i płacze.

Jezus wzdycha, ale nic nie mówi. Cóż miałby powiedzieć?

Oto są już w domu Szymona. Rozstają się. Jezus wchodzi do domu. Apostołowie, już zaskoczeni faktem, że Nauczyciel wyszedł nic nie mówiąc, tłoczą się wokół Jezusa, który im mówi:

«Weźcie szaty. Przygotujcie torby. Musimy stąd natychmiast odejść. Pospieszcie się. I przyjdźcie do Mnie do domu Łazarza.»

«Nawet wilgotne szaty? Nie moglibyśmy ich wziąć wracając?» – pyta Tomasz.

«Nie wrócimy tu. Weźcie wszystko.»

Apostołowie odchodzą, mówią tylko ich spojrzenia. Jezus idzie po Swoje rzeczy do domu Łazarza i żegna zaskoczone siostry...

Wozy są szybko gotowe, wozy ciężkie, zakryte, ciągną je silne konie. Jezus żegna się z Łazarzem, z Maksyminem, ze sługami, którzy przybiegli.

Wchodzą na wozy, czekające przy tylnym wyjściu. Woźnice smagają biczem zwierzęta i rozpoczyna się podróż tą samą drogą, którą Jezus przybył kilka dni wcześniej, aby wskrzesić Łazarza.


   

Przekład: "Vox Domini"