Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga V - Przygotowanie do Męki

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA  –

8. WSKRZESZENIE ŁAZARZA

Napisane 26 grudnia 1946. A, 9781-9798

Jezus idzie do Betanii przez Enszemesz. Muszą mieć za sobą naprawdę uciążliwy marsz stromymi ścieżkami gór Adomin. Apostołowie, zasapani, z trudem nadążają za Jezusem, który idzie szybko, jakby miłość niosła Go na ognistych skrzydłach. Jezus uśmiecha się promiennie, idąc, wyprostowany na czele wszystkich, w ciepłych promieniach południowego słońca.

Nim przychodzą do pierwszych domów Betanii, dostrzega ich młody bosy chłopiec, idący z miedzianym pustym dzbanem w kierunku źródła w pobliżu osady. Wydaje okrzyk, stawia dzban na ziemi i oddala się ku osadzie biegiem, najszybszym jaki potrafią wykonać jego młode nogi.

«Z pewnością uprzedzi, że przybywasz» – zauważa Juda Tadeusz uśmiechając się, jak wszyscy, z powodu... energicznej decyzji chłopca, który pozostawił nawet dzban na łaskę pierwszego przechodnia.

Miasteczko, widziane od strony źródła, znajdującego się nieco wyżej, wydaje się spokojne, jakby opustoszałe. Jedynie szary dym unoszący się znad kominów wskazuje, że w domach niewiasty zajmują się przygotowywaniem południowego posiłku. Jakiś silny męski głos – pośród rozległych i cichych ogrodów oliwnych i sadów – daje znać, że mężczyźni pracują. Mimo to Jezus woli iść małą dróżką, okrążającą osadę, aby dojść do Łazarza bez przyciągania uwagi mieszkańców.

Są niemal w połowie drogi, kiedy słyszą za sobą chłopca, widzianego wcześniej. Mija ich, biegnąc, a potem zamyślony zatrzymuje się pośrodku drogi, żeby spojrzeć na Jezusa...

«Pokój tobie, mały Marku, wystraszyłeś się Mnie, że tak uciekłeś?» – pyta Jezus, głaszcząc go.

«Ależ nie, Panie, nie wystraszyłem się. Ale ponieważ przez wiele dni Marta i Maria wysyłały sługi na drogi, prowadzące tutaj, żeby patrzyli, czy nadchodzisz, teraz, kiedy Cię ujrzałem, pobiegłem, aby powiedzieć, że idziesz...»

«Dobrze zrobiłeś. Siostry przygotują serca na ujrzenie Mnie.»

«Nie, Panie. Siostry nic nie przygotują, bo one nic nie wiedzą. Nie chcieli, abym o tym mówił. Złapali mnie, kiedy wchodziłem do ogrodu. Powiedziałem: „Jest tu Rabbi” i wyrzucili mnie na zewnątrz, mówiąc: „Jesteś kłamcą lub głupcem. On już teraz nie przyjdzie, bo jest pewne, że nie może już dokonać cudu”. A kiedy mówiłem, że to na pewno Ty, uderzyli mnie w twarz tak, jak jeszcze nigdy nikt mnie nie uderzył... Spójrz mam zaczerwienione policzki. Palą mnie! I wypchnęli mnie na zewnątrz mówiąc: „To cię oczyści po ujrzeniu demona”. Spojrzałem więc na Ciebie, aby zobaczyć, czy stałeś się demonem. Ale nie widzę tego. Wciąż jesteś moim Jezusem – pięknym jak aniołowie, o których opowiada mi mama.»

Jezus pochyla się, aby pocałować uderzone policzki i mówi:

«Teraz minie ból. Smutno Mi, że cierpiałeś z Mego powodu...»

«Mnie nie, Panie, bo te uderzenia były warte dwóch pocałunków od Ciebie» – i obejmuje Go za kolana mając nadzieję na dalsze.

«Powiedz no, Marku, kto cię przegonił? Słudzy Łazarza?» – pyta Tadeusz.

«Nie. Żydzi. Każdego dnia przychodzą okazywać głęboki ból. Jest ich tak wielu! Są w domu i w ogrodzie. Przychodzą wcześnie rano i odchodzą późno. Wyglądają na panów. Wszystkich dręczą. Widzisz, że nie ma nikogo na ulicach? W pierwsze dni wychodzili popatrzeć... ale potem... teraz tylko dzieci się tu kręcą, żeby... O! Mój dzban! Mama czeka na wodę... Ona też mnie zbije!...»

Wszyscy się śmieją z jego przerażenia na myśl o następnych razach, a Jezus mówi mu: «Idź więc szybko...»

«To dlatego, że... chciałem iść z Tobą i ujrzeć cud – i kończy – i ujrzeć ich twarze... żeby się pomścić za to spoliczkowanie...»

«To nie. Nie możesz pragnąć zemsty. Powinieneś być dobry i przebaczyć... Ale twoja matka czeka na wodę...»

«Ja tam pójdę, Nauczycielu. Wiem, gdzie mieszka Marek. Wyjaśnię niewieście i wrócę do Ciebie...» – mówi Jakub, syn Zebedeusza. I odchodzi pośpiesznie.

Idą powoli dalej, a Jezus trzyma za rękę zachwycone dziecko...

Już są przy ogrodzeniu. Idą wzdłuż niego. Są do niego przywiązane liczne zwierzęta. Każde jest nadzorowane przez sługę właściciela. Ich szepty przyciągają uwagę kilku żydów, którzy się odwracają ku otwartej bramie akurat w chwili, gdy Jezus stawia stopy w granicach ogrodu.

«Nauczyciel!» – mówią pierwsi, którzy Go widzą.

Słowo to mknie jak powiew wiatru od jednej grupy do drugiej, niesie się, powraca, jak fala, która nadeszła z daleka i która się rozbija o brzeg, o mury domu, przenika do niego, przyniesiona z pewnością przez licznych żydów obecnych i kilku faryzeuszów, nauczycieli lub uczonych w Piśmie, lub saduceuszów, rozproszonych tu i tam.

Jezus idzie bardzo powoli, kiedy wszyscy, biegnąc zewsząd, schodzą ze ścieżki, po której On kroczy. A ponieważ nikt Go nie wita, On też nie pozdrawia nikogo. Zachowuje się tak, jakby nie znał wielkiej liczby tych, którzy się tam zgromadzili, patrząc na Niego z gniewem i nienawiścią w oczach. Wyjątek stanowi garstka Jego ukrytych uczniów oraz ci, którzy mają serca prawe i jeśli nie kochają Go jeszcze jako uczniowie, to już szanują Go jako Sprawiedliwego. Wśród nich jest Józef, Nikodem, Jan, Eleazar, drugi Jan – uczony w Piśmie, widziany przy rozmnożeniu chleba, i jeszcze jeden Jan, który nakarmił ludzi, po ich zejściu z góry błogosławieństw, Gamaliel ze swym synem, Jozue, Joachim, Manaen, uczony Joel, syn Abiasza, spotkany nad Jordanem w epizodzie z Sabeą, Józef Barnaba – uczeń Gamaliela, Chuza. Ten ostatni patrzy na Jezusa z daleka, nieco onieśmielony, że widzi Go po tym, jak Nim wzgardził, albo być może powstrzymuje go ludzki szacunek. Nie ośmiela się podejść do Niego jak przyjaciel.

Pewne jest, że nie witają Go ani przyjaciele, ani obserwujący Go bez urazy, ani Jego wrogowie, i że Jezus nie wita nikogo. Jedynie wchodząc na aleję lekko się skłonił. Potem idzie dalej wyprostowany, jakby ten liczny otaczający Go tłum był Mu obcy. Chłopiec idzie cały czas u Jego boku, boso, jak ubogie dziecko, lecz z twarzą promienną. Wygląda jak ktoś przeżywający święto. Małe, czarne oczy ma szeroko otwarte, żywe, aby wszystko widzieć... i wyzwać wszystkich...

[Por. J 11,20] Marta wychodzi z domu pośrodku grupy żydów przybyłych z wizytą. Wśród nich znajduje się Elchiasz i Sadok. Dłonią osłania zmęczone od płaczu oczy. Chce zobaczyć, gdzie jest Jezus, a razi ją zbyt silne światło. Dostrzega Go. Porzuca swych towarzyszy i biegnie ku Jezusowi, stojącemu w odległości kilku kroków od zbiornika rozświetlonego od słonecznych promieni. Rzuca się do stóp Jezusa po oddaniu Mu pokłonu. Całuje je i wybuchając płaczem mówi: «Pokój Tobie, Nauczycielu!»

Jezus też, kiedy tylko ujrzał ją blisko Siebie, mówi jej:

«Pokój z tobą!»

I podnosi rękę, aby ją pobłogosławić. Opuszcza tę, którą trzymał dziecko. Bartłomiej ciągnie chłopca za sobą nieco do tyłu.

Marta mówi dalej: «Ale twoja służebnica nie ma już pokoju.»

Unosi twarz ku Jezusowi wciąż trwając na kolanach. I w krzyku boleści, który słychać wyraźnie w panującej ciszy, woła:

[Por. J 11,21] «Łazarz umarł! Gdybyś tu był, nie umarłby. Dlaczego nie przyszedłeś wcześniej, Nauczycielu?»

W tonie jej głosu, kiedy stawia to pytanie, brzmi niezamierzony wyrzut. Potem ton jej głosu staje się ponownie przygnębiony, jak u kogoś, kto nie ma już sił czynić wymówek i którego jedyną pociechą jest wspomnienie ostatnich działań i ostatnich pragnień krewnego, któremu usiłowano dać to, czego chciał, aby nie mieć w sercu wyrzutów:

«Łazarz, nasz brat, tak Cię przyzywał!... Teraz widzisz! Jestem zrozpaczona, a Maria płacze, nie mogąc zaznać spokoju. A jego już tu nie ma. Wiesz, jak Cię miłowaliśmy! Wszystkiego oczekiwaliśmy od Ciebie!...»

Od grupy do grupy biegnie szept – współczucia dla niewiasty i wymówki skierowanej do Jezusa, potakiwanie myśli, jaką odgadują: „i mogłeś nas wysłuchać, bo zasługiwaliśmy na to z powodu miłości, jaką Cię darzyliśmy. Ty zaś zawiodłeś nas”. Potrząsają głowami i spoglądają szyderczo. Jedynie kilku skrytych uczniów, rozproszonych pośród tego tłumu, patrzy ze współczuciem na Jezusa. On – bardzo blady i zasmucony – słucha zrozpaczonej niewiasty, przemawiającej do Niego. Gamaliel ze skrzyżowanymi ramionami, w obszernej, bogatej szacie z delikatnej wełny, przyozdobionej niebieskimi supłami, nieco z boku w grupie młodzieży, w której znajduje się jego syn i Józef Barnaba, spogląda uporczywie na Jezusa, bez nienawiści i bez miłości.

[Por. J 11,22] Marta po otarciu twarzy zaczyna znowu mówić:

«Ale nawet teraz mam nadzieję, gdyż wiem, że otrzymasz wszystko, o co poprosisz swego Ojca.»

Bolesne, heroiczne wyznanie wiary, wypowiedziane głosem, drżącym od łez, ze spojrzeniem drżącym od niepokoju, z ostatnią nadzieją drżącą w sercu.

[Por. J 11,23] «Twój brat zmartwychwstanie. Wstań, Marto.»

Marta wstaje, choć pozostaje pochylona ze czcią przed Jezusem, któremu odpowiada:

[Por. J 11,24] «Wiem, Nauczycielu. Zmartwychwstanie w dniu ostatnim.»

[Por. J 11,25] «Ja jestem Zmartwychwstaniem i Życiem. Kto wierzy we Mnie, nawet gdyby umarł, będzie żył. A kto wierzy we Mnie, nie umrze na wieki. Czy wierzysz w to wszystko?»

Jezus, który mówił początkowo cicho tylko do Marty, podnosi głos, aby wypowiedzieć te zdania, w których ogłasza Swą moc Boga. Doskonały tembr Jego głosu brzmi jak złota trąbka w rozległym ogrodzie. Obecnymi wstrząsa drżenie niemal przerażenia, potem jednak niektórzy zaczynają szydzić, kiwając głowami.

Jezus opiera dłoń na ramieniu Marty, jakby chciał w nią wlać silniejszą nadzieję. Marta unosi pochyloną dotąd twarz. Unosi ją ku Jezusowi. Wpatrując się udręczonymi oczyma w promieniejące źrenice Chrystusa i przyciskając ręce do piersi, choć nadal jest smutna, odpowiada już innym tonem:

[Por. J 11,27] «Tak, Panie. Wierzę w to. Wierzę, że Ty jesteś Chrystusem, Synem Boga Żyjącego, który przybył na świat. I że Ty możesz wszystko, czego chcesz. Wierzę. 

[Por. J 11,28] Teraz pójdę po Marię» – i odchodzi szybko znikając w domu.

Jezus pozostaje tam, gdzie był, czy raczej robi kilka kroków naprzód, podchodząc do kwietnika otaczającego zbiornik. Kwietnik jest w tym miejscu cały oświetlony z powodu delikatnych kropel wody, którą lekki wiatr wylewa z tej strony jak srebrzysty pióropusz. Zdaje się, że Jezus zatracił się w kontemplacji ryb pływających pod płaszczem przejrzystej wody. Igrają, znacząc srebrzyste przecinki i pozostawiając złote odbicia w krysztale wód uderzonych słońcem.

Żydzi obserwują Go. Bezwiednie podzielili się na różniące się od siebie grupy. Z jednej strony naprzeciw Jezusa są wszyscy Jego wrogowie. Zwykle dzielił ich sekciarski duch, teraz zaś zgodnie przeciwstawiają się Jezusowi. Obok Niego, za apostołami, do których dołączył Jakub, syn Zebedeusza, stoi Józef, Nikodem i inni, życzliwego ducha. Dalej, Gamaliel, wciąż na swym miejscu i z tą samą postawą, sam, gdyż jego syn i uczniowie oddzielili się od niego, podchodząc do dwóch głównych grup, żeby być bliżej Jezusa.

[Por. J 11,29] Z domu wybiega Maria ze swym charakterystycznym okrzykiem: «Rabbuni!»

Wyciąga ramiona ku Jezusowi, rzuca Mu się do stóp i całuje je ze szlochem. Różni żydzi, którzy byli z nią w domu i wyszli za nią, przyłączają do jej łez swój płacz wątpliwej szczerości. Maksymin, Marcela, Sara, Noemi szli za Marią, podobnie jak wszyscy jej słudzy. Rozpoczyna się głośny lament. Myślę, że w domu nie ma już nikogo. Marta widząc, że Maria tak płacze, także sama płacze coraz głośniej.

«Pokój tobie, Mario. Wstań! Spójrz na Mnie! Po co ten płacz, taki jak u ludzi, którzy nie mają nadziei?» – Jezus pochyla się, żeby cicho wypowiedzieć te słowa, ze spojrzeniem utkwionym w oczach Marii. Ona zaś pozostaje na kolanach siedząc na piętach. Wyciąga ku Niemu ręce w geście błagalnym. Nie potrafi nic powiedzieć, tak szlocha. [Jezus mówi do niej:]

«Czyż ci nie powiedziałem, że powinnaś mieć nadzieję na to, co przekracza możliwości uwierzenia, aby ujrzeć chwałę Boga? Czy może zmienił się twój Nauczyciel, żebyś miała powody, aby być tak udręczoną?»

Maria nie skupia się na słowach, którymi Jezus chce ją przygotować na radość, zbyt wielką po tak wielkiej udręce. Wreszcie krzyczy, odzyskując panowanie nad głosem:

[Por. J 11,32] «O, Panie! Dlaczego nie przyszedłeś wcześniej? Dlaczego tak się od nas oddaliłeś? Wiedziałeś, że Łazarz jest tak bardzo chory! Gdybyś tu był, mój brat by nie umarł. Dlaczego nie przyszedłeś? Mogłabym mu jeszcze pokazać, że go kocham. On powinien żyć. Powinnam móc mu jeszcze ukazać, że robię postępy w dobru. Tak zadręczyłam mojego brata! A teraz! Teraz, kiedy mogłabym go uszczęśliwić, został mi zabrany! Mogłeś mi go pozostawić, dać biednej Marii radość pocieszenia go, po zadaniu mu tak wielkiego bólu. O, Jezu! Jezu! Mój Nauczycielu! Mój Zbawicielu! Moja nadziejo!»

Znowu upada z czołem przy stopach Jezusa, na nowo obmywa je łzami i jęczy:

«Dlaczego to uczyniłeś, o Panie?! Nawet z powodu tych, którzy Cię nienawidzą i cieszą się z tego, co się stało... Dlaczego to uczyniłeś, Jezu?!»

Ale nie ma wymówki w tonie głosu Marii, jak u Marty, jest tylko udręka kogoś, kto – poza bólem siostry – przeżywa też udrękę jako uczeń. Czuje bowiem, że w sercach wielu pomniejsza się wyobrażenie o jej Nauczycielu.

Jezus bardzo się pochylił, aby usłyszeć słowa, które Maria wyszeptuje z twarzą przy ziemi. Teraz prostuje się i mówi głośno:

«Mario, nie płacz! Twój Nauczyciel także cierpi z powodu śmierci wiernego przyjaciela... któremu musiał pozwolić umrzeć.»

O! Jakie szyderstwa i spojrzenia posępnej radości na twarzach nieprzyjaciół Chrystusa! Widzą, że został pokonany i cieszą się tym, a przyjaciele coraz bardziej smutnieją.

[Por. J 11,33] Jezus mówi jeszcze głośniej: «Mówię ci jednak: nie płacz. Wstań! Spójrz na Mnie! Czy myślisz, że Ja, który tak bardzo cię kocham, uczyniłem to bez przyczyny? Czy możesz uwierzyć, że daremnie zadałem ci tak wielką udrękę? Chodź. Chodźmy do Łazarza. Gdzie go położyliście?»

[Por. J 11,34] Jezus, bardziej niż Martę i Marię, które nie odzywają się, tak bardzo płaczą, pyta o to innych, zwłaszcza tych, którzy wyszli z Marią z domu i zdają się najbardziej poruszeni. Być może są to najstarsi krewni. Nie wiem. To oni odpowiadają Jezusowi, wyraźnie zasmuconemu: «Chodź i zobacz.»

Idą ku miejscu, gdzie znajduje się grób, na granicy sadu, tam gdzie ziemia jest nierówna, a kamienne wapienne żyły pojawiają się na powierzchni.

Marta, u boku Jezusa, który zmusił Marię do wstania, i prowadzi ją, gdyż jest oślepiona łzami, wskazuje dłonią Jezusowi, gdzie się znajduje Łazarz. A kiedy są blisko tego miejsca mówi:

«To tu, Nauczycielu, jest pogrzebany Twój przyjaciel.»

Pokazuje Mu skałę położoną ukośnie na wejściu do grobu.

Jezus, aby się tam udać musiał przejść obok Gamaliela. Ale nie przywitali się. Potem Gamaliel przyłączył się do innych zatrzymując się jak wszyscy najbardziej sztywni faryzeusze, w odległości kilku metrów od grobu. 

[Por. J 11,35] Jezus zaś podchodzi bliżej z siostrami, Maksyminem oraz tymi, którzy są być może krewnymi. Jezus przygląda się potężnej skale, służącej za zamknięcie grobu i stanowiącej ciężką przeszkodę położoną pomiędzy Nim a zmarłym przyjacielem. Płacze. Płaczą silniej siostry, a także przyjaciele i krewni.

[Por. J 11,39] «Odsuńcie ten kamień!» – woła nagle Jezus po otarciu łez.

Wszyscy są zaskoczeni. Szept przebiega przez zgromadzenie, powiększone o kilku mieszkańców Betanii, którzy weszli do ogrodu i stoją za gośćmi. Widzę kilku faryzeuszów, którzy pocierają sobie czoła i potrząsają głowami, jakby chcieli powiedzieć: „Oszalał!” Nikt nie wykonuje polecenia. Nawet najwierniejsi wahają się, czując odrazę.

Jezus powtarza nakaz głośniej, przerażając jeszcze bardziej ludzi ogarniętych dwoma przeciwnymi uczuciami. Początkowo myślą o ucieczce, nagle zaś pochodzą, aby lepiej widzieć, stawiając czoła odorowi, jaki wkrótce będzie czuć od grobu, który Jezus nakazuje otworzyć.

[Por. J 11,39] «Nauczycielu, to niemożliwe – odzywa się Marta, usiłując pohamować łzy, aby mówić: – Jest tam już od czterech dni. A wiesz, z powodu jakiej choroby umarł! Jedynie my, dzięki naszej miłości, mogłyśmy się o niego troszczyć... Teraz fetor jest z pewnością jeszcze silniejszy mimo namaszczenia... Co chcesz ujrzeć? Jego zgniliznę?... Nie można... nawet z powodu zanieczyszczenia rozkładem i...»

[Por. J 11,40] «Czy ci nie powiedziałem, że jeśli będziesz wierzyć, ujrzysz chwałę Bożą? Odsuńcie ten kamień, chcę tego!»

To okrzyk woli Bożej...

«Och!» – wydobywa się z każdej piersi. Twarze bledną. Niektórzy drżą, jakby powiał nad nimi śmiertelny wiatr.

[Por. J 11,40] Marta daje znak Maksyminowi, on zaś nakazuje sługom wzięcie narzędzi, którymi można by poruszyć ciężki kamień.

Słudzy odchodzą szybko powracając z oskardami i silnymi lewarami. Pracują wkładając błyszczące ostrze oskardów pomiędzy skałę a kamień, a potem zastępują oskardy silnymi lewarami. W końcu unoszą ostrożnie kamień. Toczą go na bok i opierają powoli o kamienny mur. Z mrocznego otworu wydobywa się fetor zanieczyszczający powietrze. Wszyscy się odsuwają.

Marta pyta całkiem cicho:

«Nauczycielu, wejdziesz tam? Jeśli tak, potrzebne są pochodnie...» – jednak aż sinieje na myśl, że miałby to uczynić.

[Por. J 11,41] Jezus jej nie odpowiada. Unosi oczy ku niebu, rozwiera ramiona jak na krzyżu i modli się bardzo głośno, wypowiadając słowa:

«Ojcze! Dziękuję Ci, że Mnie wysłuchałeś. Wiedziałem, że zawsze Mnie wysłuchujesz, lecz mówię to ze względu na tych, którzy tu są, na lud, który Mnie otacza, aby uwierzyli w Ciebie, we Mnie i w to, że Ty Mnie posłałeś!»

Stoi tak jakiś czas i zdaje się ogarnięty ekstazą, tak jest przemieniony. Nie wydając żadnego dźwięku wypowiada skryte słowa prośby lub uwielbienia. Nie wiem. Wiem, że jest tak uduchowiony, że nie można na Niego patrzeć nie czując drżenia serca w piersiach. Zdaje się, że Jego ciało stało się światłem, jakby był niematerialny, większy i nawet unosił się nad ziemią. Zachowuje kolor włosów, oczu, skóry, szat, nie tak, jak w czasie przemienienia na Taborze. Wtedy wszystko się stało światłem i śnieżnobiałym blaskiem. Tutaj zaś On wydaje się wydzielać światło i wszystko wokół Niego staje się światłem. Światło zdaje się otaczać Go jak halo, szczególnie Jego twarz uniesioną ku niebu, z pewnością zachwyconą oglądaniem Ojca.

Pozostaje tak przez jakiś czas, potem staje się ponownie Sobą: Człowiekiem, lecz Jego dostojeństwo jest potężne. Zbliża się do progu grobu. Wyciąga do przodu ramiona, kierując dłonie ku ziemi. Dotąd trzymał je rozłożone z dłońmi skierowanymi ku niebu. Dłonie ma więc już we wnętrzu grobu, białe w mrocznym chodniku. Zanurza błękitny ogień Swego spojrzenia – którego cudowny błysk jest dziś nie do wytrzymania – w tę niemą ciemność. Potężnym głosem, krzykiem silniejszym niż ten, którym na jeziorze wydał wiatrowi polecenie uciszenia się, głosem, którego nie słyszałam u Niego w żadnym z cudów, woła:

[Por. J 11,43] «Łazarzu! Wyjdź na zewnątrz!»

Echo powtarza Jego głos w wydrążonym grobie i rozchodzi się potem po całym ogrodzie. Odbijają go nierówności terenu Betanii i sądzę, że dochodzi nawet do pierwszych stoków pagórków za polami. Powraca powtórzony i przytłumiony jak rozkaz, który musi być wykonany. Jest pewne, że ze wszystkich stron słychać na nowo: «Na zewnątrz! Na zewnątrz! Na zewnątrz!»

Wszyscy drżą mocniej. Ciekawość przykuwa ich do miejsca, twarze jednak bledną i oczy się wytrzeszczają, a usta otwierają się nieświadomie z już gotowym okrzykiem zaskoczenia.

Marta nieco z tyłu i z boku jest jak oczarowana patrząc na Jezusa. Maria upadła na kolana. Ponieważ nie oddaliła się ani na chwilę od swego Nauczyciela, upadła na kolana na skraju grobu. Jedną rękę trzyma na piersi, aby uspokoić bicie serca, drugą zaś uchwyciła kraj szaty Jezusa. Można zauważyć, że drży, bo widać lekkie poruszenie szaty, trzymanej w ręku.

[Por. J 11,44] Coś białego wydaje się wyłaniać z głębi podziemi. Najpierw mała wypukła linia, potem – forma owalna, a potem na owalu uwidoczniają się pasy szersze, dłuższe, coraz dłuższe. I ten, który był martwy, ściśnięty opaskami, posuwa się powoli naprzód, coraz bardziej widoczny, nieziemski, wywierający wrażenie.

Jezus cofa się, cofa, nieznacznie, lecz stale, w miarę jak Łazarz się zbliża. Odległość między nimi jest więc stale taka sama.

Maria jest zmuszona puścić połę Jego płaszcza, lecz się nie porusza z miejsca, na którym się znajduje. Radość, wzruszenie przytrzymują ją na miejscu.

Jedno: «Och!» coraz wyraźniejsze wychodzi ze wszystkich ust wcześniej zamkniętych w napięciu oczekiwania. Najpierw jest to szmer ledwie słyszalny, który się zmienia w głos, a głos staje się potężnym krzykiem.

Łazarz jest już u wejścia do grobu i zatrzymuje się tam, sztywny, niemy, podobny do gipsowego posągu ledwie obciosanego, a więc nieforemnego. To kształt długi, szczupły w miejscu głowy, szczupły na nogach, bardziej szeroki w tułowiu, makabryczny jak sama śmierć. Przypomina widmo. Biel opasek odbija się od mrocznej głębi grobu. W ogarniającym go słońcu widać tu i tam płynącą zgniliznę.

Jezus woła głośno:

«Rozwiążcie go i pozwólcie mu chodzić. Dajcie mu szaty i jedzenie.»

«Nauczycielu!...» – mówi Marta i chce może powiedzieć więcej, ale Jezus wpatruje się w nią, panując nad nią Swym promieniejącym spojrzeniem i mówiąc:

«Tu! Zaraz! Zaraz przynieście mu odzienie. Ubierzcie go w obecności wszystkich i dajcie mu jeść» – nakazuje.

Ani razu nie odwraca się ku tym, którzy są za Nim i przy Nim. Jego oczy spoglądają jedynie na Łazarza, na Marię, która jest tuż przy wskrzeszonym, nie troszcząc się o obrzydzenie, jakim wszystkich napawają pobrudzone bandaże i na Martę, która oddycha ciężko, jakby jej serce miało pęknąć i nie wie, czy ma krzyczeć z radości, czy płakać...

Słudzy pośpiesznie wykonują polecenia. Noemi odchodzi pierwsza, biegnąc. Pierwsza też powraca ze złożonymi szatami na ramieniu. Inni rozwijają opaski po zakasaniu rękawów i podniesieniu własnych szat, aby nie dotykać spływającej na ziemię zgnilizny. Marcela i Sara powracają z amforami wonności. Za nimi idą słudzy: jedni z misami i dzbanami parującej ciepłej wody, inni – z półmiskami, z kubkami mleka, wina, z owocami, z podpłomykami posmarowanymi miodem.

Opaski wąskie i bardzo długie, lniane, jak mi się zdaje, z krajką po obydwu stronach z pewnością tkane w tym celu, odwijają się jak zwój tasiemki z wielkiej szpuli i upadają na ziemię, ciężkie od balsamów i zgnilizny. Słudzy usuwają je, posługując się żerdziami. Zaczęli od głowy. Tu też jest zgnilizna, która wypłynęła z nosa, uszu, ust. Całun umieszczony na twarzy jest cały nasączony tymi wyciekami. Ukazująca się twarz Łazarza jest bardzo blada, szczupła, z oczyma cały czas zamkniętymi z powodu balsamów umieszczonych w oczodołach. Są nimi pobrudzone włosy i nawet broda.

Powoli opada prześcieradło, całun, w który było owinięte ciało. W miarę jak opaski opadają, opadają, opadają, zostaje uwolniony, spowinięty nimi przez wiele dni, tułów i wraca kształt ludzki temu, co najpierw wyglądało jak wielka poczwarka. Kościste ramiona, ręce jak u szkieletu, boki ledwie obciągnięte skórą, zapadnięty brzuch ukazują się powoli. W miarę jak opadają bandaże, siostry, Maksymin, służący pospiesznie usuwają pierwszą warstwę brudu i balsamów i stale zmieniają wodę, która oczyszcza dzięki wonnościom, jakie do niej włożyli. W końcu ukazuje się czysta skóra.

Kiedy odwinięto twarz Łazarza i kiedy już może patrzeć, nim spojrzy na siostry, kieruje swe spojrzenie ku Jezusowi. Zapomina o wszystkim i patrzy na swego Jezusa, daleki od wszystkiego, co się dzieje. Na bladych wargach ma miłosny uśmiech, a w oczach błyszczy promienna łza. Jezus też się do niego uśmiecha i w Jego oku też błyszczy łza, lecz nic nie mówiąc, kieruje wzrok Łazarza ku niebu. Łazarz pojmuje i porusza wargami w niemej modlitwie. Marta sądzi, że chce jej coś powiedzieć, a jeszcze nie odzyskał głosu, więc pyta:

«Co mówisz, mój Łazarzu?»

«Nic, Marto. Dziękuję Najwyższemu.»

Wymowa jest pewna, głos silny.

Ludzie po raz kolejny wykrzykują ze zdumieniem: «Och!»

Teraz odwinęli go do samych bioder, uwolnili, oczyścili i mogą mu włożyć krótką tunikę, rodzaj koszuli, która zakrywa pachwiny i opada na uda.

Sadzają go, żeby odwinąć nogi i umyć. Kiedy się ukazują, Marta i Maria wydają wielki okrzyk, pokazując sobie nogi i bandaże. Na bandażach, w które były owinięte nogi, oraz na całunie, zdjętym z nich, wycieki zgnilizny były tak obfite, że uformowały wielkie strugi na tkaninie, lecz widać, że rany nóg są całkowicie zagojone. Jedynie czerwono-niebieskie blizny wskazują miejsca, w których były owrzodzone.

Wszyscy ludzie wykrzykują jeszcze głośniej ze zdumienia. Jezus uśmiecha się. Łazarz również się uśmiecha. Przez chwilę patrzy na swe uzdrowione nogi, a potem odwraca się, żeby znowu przyglądać się Jezusowi. Wydaje się, że nie może się nasycić oglądaniem Go. Żydzi, faryzeusze, saduceusze, uczeni w Piśmie, nauczyciele podchodzą ostrożnie, żeby nie pobrudzić swych szat. Patrzą z bliska na Łazarza, patrzą z bliska na Jezusa. Ale ani Łazarz, ani Jezus nie zajmują się nimi: patrzą na siebie i wszystko inne dla nich nie istnieje.

I oto już zakładają Łazarzowi sandały na nogi. Wstaje, porusza się pewnym krokiem. Bierze szatę, podaną przez Martę. Wkłada ją sam, zawiązuje pas, układa fałdy. Oto on – szczupły i blady, lecz podobny do wszystkich. Myje sobie jeszcze dłonie i ramiona do łokci, po zakasaniu rękawów. A potem nową wodą przemywa sobie twarz i głowę, aż czuje się całkiem czysty. Ociera włosy i twarz, oddaje ręcznik słudze i idzie prosto do Jezusa. Upada na twarz, całuje Mu nogi.

Jezus pochyla się, podnosi go, przytula do serca i mówi:

«Witaj, Mój przyjacielu. Niech będzie z tobą pokój i radość. Żyj, aby wypełnić twoje szczęśliwe przeznaczenie. Unieś twarz, abym ci przekazał powitalny pocałunek.»

I całuje jego policzki, a Łazarz czyni to samo.

Dopiero po oddaniu czci i pocałowaniu Nauczyciela Łazarz odzywa się do swych sióstr i całuje je. Potem obejmuje Maksymina i Noemi, płaczącą z radości, i kilku innych, którzy są – jak myślę – krewnymi lub bardzo bliskimi przyjaciółmi. Potem całuje Józefa, Nikodema, Szymona Zelotę i kilku innych.

Jezus sam idzie do sługi, który ma w rękach półmisek z jedzeniem. Bierze podpłomyk z miodem, jabłko, kubek wina i podaje wszystko Łazarzowi po ofiarowaniu tego i pobłogosławieniu, aby się posilił. Łazarz je z apetytem człowieka całkowicie zdrowego. Z wszystkich ust wychodzi raz jeszcze zdumione: «Och!»

Wydaje się, że Jezus widzi jedynie Łazarza, ale w rzeczywistości obserwuje wszystkich. Widząc, że z gestami gniewu właśnie ma odejść Sadok, Elchiasz, Kananiasz, Feliks, Doras, Korneliusz i inni, mówi głośno:

«Zaczekaj chwilę, Sadoku. Mam coś do powiedzenia tobie i twoim towarzyszom.»

Zatrzymują się. Mają twarze przestępców.

Józef z Arymatei wykonuje gest przerażenia i daje znak Zelocie, aby powstrzymał Jezusa. Jednak On już podchodzi do zawziętej grupy i mówi głośno:

«Czy to ci wystarczy, Sadoku, to co widziałeś? Powiedziałeś Mi kiedyś, że aby wierzyć potrzebujesz, ty i tobie podobni, widoku ponownego składania się, i w dobrym zdrowiu, człowieka, który się rozkładał. Czy jesteś zadowolony z tego rozkładu, jaki widziałeś? Czy jesteś zdolny uznać, że Łazarz był martwy, a teraz żyje i jest tak zdrowy, jak nie był od lat? Wiem, przyszliście tu, aby kusić, aby wywołać w nich więcej bólu i zwątpienia. Przyszliście szukać tu Mnie, mając nadzieję znaleźć Mnie ukrywającego się w pokoju umierającego. Przyszliście tu nie z miłości i chęci uczczenia tego, który umarł, lecz aby się upewnić, że Łazarz istotnie umarł. Przychodziliście nadal, ciesząc się coraz bardziej, im więcej czasu upływało. Gdyby stało się tak jak mieliście nadzieję, jak już wierzyliście, że się stało, mielibyście rację ciesząc się. Przyjaciel, który uzdrawia wszystkich, lecz nie uzdrawia przyjaciela. Nauczyciel, który nagradza wiarę wszystkich, lecz nie nagradza wiary Swoich przyjaciół z Betanii. Mesjasz bezsilny wobec rzeczywistości śmierci. Oto, co dawało wam powody do radości. Ale oto Bóg wam odpowiedział. Żaden prorok nigdy nie zebrał na nowo tego, co nie tylko umarło, lecz się rozpadało. Bóg to uczynił. Oto żyjące świadectwo tego, Kim jestem.

Pewnego dnia Bóg wziął błoto i nadał mu formę i tchnął w nie żyjącego ducha i powstał człowiek. Byłem przy tym, mówiąc: „Niechaj się stanie człowiek na nasz obraz i na nasze podobieństwo”, bo jestem Słowem Ojca. Dziś Ja, Słowo, powiedziałem temu, co nie było nawet błotem, lecz zgnilizną: „Żyj” i zepsucie na nowo stało się ciałem, ciałem całkowitym, żyjącym, poruszającym się. Oto ono patrzy na was. A do ciała dołączyłem ducha, który leżał od kilku dni na łonie Abrahama. Wezwałem go Moją wolą, bo wszystko mogę, Ja, Żyjący, Ja, Król królów, któremu są poddane wszystkie stworzenia i wszystkie rzeczy. Co Mi teraz odpowiecie?»

Stoi przed nimi wysoki, porażający majestatem, prawdziwy Sędzia i Bóg. Nie odpowiadają. Jezus mówi z naciskiem:

«To jeszcze nie wystarcza, żebyście wierzyli i przyjęli to, czego nie da się podważyć?»

«Dotrzymałeś jedynie części Swej obietnicy. To nie jest znak Jonasza...» – mówi gwałtownie Sadok.

«Będziecie i to mieli. Obiecałem i dotrzymam słowa – mówi Pan – Także ktoś inny, obecny tutaj, czeka na inny znak i będzie go miał. A ponieważ jest sprawiedliwy, przyjmie go. Wy – nie. Wy pozostaniecie tym, czym jesteście.»

Odwraca się i widzi Szymona, członka Sanhedrynu, syna Eliannasza. Patrzy na niego, patrzy. Opuszcza tych, z którymi rozmawiał, i stając naprzeciw niego mówi mu cicho, lecz wyraźnie:

«To szczęście dla ciebie, że Łazarz nie pamięta swego pobytu wśród umarłych! Cóż uczyniłeś ze swym ojcem, Kainie?»

Szymon ucieka wydając okrzyk lęku, który zmienia się w wycie przekleństwa: «Bądź przeklęty, Nazarejczyku!»

Jezus mu odpowiada:

«Twoje przekleństwo unosi się ku Niebu i najwyższe Niebiosa zsyłają ci je z powrotem. Jesteś naznaczony, o nieszczęsny!»

Wraca do tyłu, do grup zaskoczonych, niemal przerażonych. Spotyka Gamaliela, który idzie w kierunku drogi. Patrzy na niego i Gamaliel na Niego patrzy. Jezus mówi mu, nie zatrzymując się:

«Bądź gotowy, o rabbi. Znak wkrótce nadejdzie. Ja nigdy nie kłamię.»

Ogród powoli pustoszeje. Żydzi są oszołomieni, lecz z większości wszystkimi porami tryska gniew. Gdyby ich spojrzenia mogły spalić – Jezus byłby całkowicie zamieniony w popiół. Rozmawiają, dyskutują między sobą, odchodząc, tak teraz wstrząśnięci przez swą klęskę, że nie potrafią już ukryć – pod obłudną przyjacielską postawą – celu swej obecności w tym miejscu. Odchodzą, nie żegnając się ani z Łazarzem, ani z siostrami.

Pozostaje kilku, których przekonał do Pana cud. Pośród nich jest Józef Barnaba, który upada na kolana przed Jezusem i oddaje Mu cześć. To samo robi przed odejściem uczony w Piśmie Joel, syn Abiasza, a także inni, których nie znam, lecz należą z pewnością do osób znamienitych.

W tym czasie Łazarz, otoczony przez najbliższych, odszedł do domu. Józef, Nikodem i inni dobrzy żegnają Jezusa i odchodzą. Odchodzą z głębokimi pokłonami żydzi, którzy byli przy Marcie i Marii. Słudzy zamykają ogrodzenie. Do domu powraca spokój.

Jezus rozgląda się wokół siebie. Widzi dym i płomienie w głębi ogrodu od strony grobu. Stoi sam na ścieżce i mówi:

«Te zgniliznę pochłonie ogień... zgniliznę śmierci... Ale zepsucia serc... tych serc żaden ogień nie unicestwi... Nawet ogień Piekła. Ono będzie wieczne... Okropność!... Większa niż śmierć... większa niż zepsucie... i... któż cię ocali, o Ludzkości, która tak kochasz swe zepsucie! Ty chcesz być zepsuta. A Ja... Ja wyrwałem z grobu człowieka jednym słowem... A potokiem słów... i bólu... nie będę mógł wyrwać grzechowi człowieka, ludzi, milionów ludzi.»

Siada i zasmucony zakrywa twarz dłońmi...

Jakiś sługa mija Go i zauważa. Idzie do domu. W chwilę potem wychodzi z domu Maria. Idzie do Jezusa, lekko, jakby nie dotykała ziemi. Zbliża się i mówi do Niego cicho:

«Rabbuni, jesteś zmęczony... Chodź, o mój Panie. Twoi utrudzeni apostołowie poszli do drugiego domu, wszyscy, z wyjątkiem Szymona Zeloty... Płaczesz, Nauczycielu? Dlaczego?...»

Klęka u stóp Jezusa... obserwuje Go... Jezus patrzy na nią. Nie odpowiada. Wstaje i idzie w kierunku domu. Maria podąża za Nim. Wchodzą do sali. Łazarza nie ma, nie ma też Zeloty, lecz jest Marta, szczęśliwa, przemieniona radością. Zwraca się do Jezusa, aby wyjaśnić:

«Łazarz poszedł się wykąpać, aby się jeszcze oczyścić. O! Nauczycielu! Nauczycielu! Cóż Ci powiedzieć!»

Jest samym uwielbieniem. Zauważa smutek Jezusa i mówi:

«Jesteś smutny, Panie? Nie jesteś szczęśliwy, że Łazarz... – przerywa, ogarnia ją podejrzenie: – O! Jesteś taki poważny wobec mnie. Zgrzeszyłam. To prawda.»

«Obie zgrzeszyłyśmy, moja siostro» – mówi Maria.

«Nie, ty nie... O! Nauczycielu, Maria nie zgrzeszyła. Maria potrafiła być posłuszna, tylko ja okazałam nieposłuszeństwo. Wysłałam po Ciebie, bo... bo nie mogłam dłużej słuchać ich zarzutów, że nie jesteś Mesjaszem, Panem... nie mogłam już dłużej patrzeć, jak on cierpi... Łazarz tak bardzo pragnął Cię [ujrzeć]. Tak Cię wołał... Przebacz mi, Jezu.»

«A ty nic nie mówisz, Mario?» – pyta Jezus.

«Nauczycielu... ja.. cierpiałam wtedy nie tylko jako niewiasta. Cierpiałam, bo... Marto, przysięgnij, przysięgnij tu, przed Nauczycielem, że nigdy, nigdy nie powiesz Łazarzowi o jego majaczeniu... Mój Nauczycielu... poznałam Cię całkowicie, o Boskie Miłosierdzie, w ostatnich godzinach Łazarza. O! Mój Boże! Jakże Ty mnie umiłowałeś i przebaczyłeś mi, Ty, Bóg, Ty, czysty, Ty...?! Mój brat, który mnie przecież kocha, ale jest człowiekiem, jedynie człowiekiem, w głębi serca nie przebaczył mi wszystkiego. Nie, źle się wyrażam. On nie zapomniał o mojej przeszłości i kiedy osłabienie śmiercią przytępiło w nim dobroć, o której myślałam, że zapomniała o przeszłości, wykrzyczał swój ból, swój gniew wobec mnie... O!...» – Maria płacze.

«Nie płacz, Mario. Bóg ci przebaczył i zapomniał. Dusza Łazarza także przebaczyła i zapomniała, chciała zapomnieć. Człowiek nie potrafił o wszystkim zapomnieć i kiedy ciało wzięło nad nim górę w ostatnim skurczu osłabionej woli przemówił człowiek.»

«Nie oburza mnie to, Panie. Dzięki temu jeszcze bardziej Cię pokochałam i jeszcze bardziej kocham Łazarza. Od tamtej chwili i ja Cię pragnęłam, gdyż byłam zbyt zaniepokojona myślą, że Łazarz umarł pozbawiony pokoju z mojego powodu... a potem, potem, kiedy widziałam, jak Tobą gardzą żydzi... kiedy widziałam, że nie przychodzisz po śmierci, nawet wtedy, gdy okazałam Ci posłuszeństwo, ufając wbrew wszelkiej nadziei, mając nadzieję nawet na otwarcie się grobu, wtedy mój duch także cierpiał. Panie, jeśli musiałam jeszcze za coś odpokutować, a z pewnością musiałam, odpokutowałam, Panie...»

«Biedna Mario! Znam twe serce. Zasłużyłaś na cud i niech to cię utwierdzi w nadziei i wierze.»

«Mój Nauczycielu, teraz zawsze będę ufać i wierzyć. Już nie będę wątpić, nigdy więcej, Panie. Będę żyć wiarą. Dałeś mi zdolność wierzenia w to, co jest nie do uwierzenia.»

«A ty, Marto, nauczyłaś się tego? Nie, jeszcze nie. Ty jesteś Moją Martą, lecz jeszcze nie jesteś Moją doskonałą czcicielką. Po co działasz zamiast kontemplować? To bardziej święte. Widzisz? Twoja siła – ponieważ była zwrócona bardziej ku sprawom ziemskim – opuściła cię, kiedy stwierdziłaś, że doszło do ziemskich wydarzeń, które wydały się wtedy nie do uleczenia. Rzeczywiście nie ma lekarstwa na sprawy doczesne, o ile Bóg nie zadziała. Dlatego stworzenie musi umieć wierzyć i kontemplować. Musi kochać aż do granic ludzkich możliwości, całym sobą – swą myślą, duszą, ciałem, krwią, powtarzam: wszystkimi ludzkimi siłami. Chcę, żebyś była silna, Marto. Chcę, żebyś była doskonała. Nie potrafiłaś być posłuszna, bo nie potrafiłaś wierzyć i całkowicie zaufać, a nie potrafiłaś wierzyć i ufać, bo nie potrafiłaś całkowicie kochać. Ale Ja ci to odpuszczam. Przebaczam ci, Marto. Dziś wskrzesiłem Łazarza. Teraz daję ci silniejsze serce. Jemu przywróciłem życie. W ciebie wlewam moc doskonałej miłości, wiary i ufności. Teraz bądźcie szczęśliwe i spokojne. Przebaczcie tym, którzy was w tych dniach obrażali...»

«Panie, w tym ja zgrzeszyłam [– odzywa się Maria.] Przed chwilą powiedziałam do starego Kananiasza, który Cię znieważał w tych dniach: „Kto zwyciężył? Ty czy Bóg? Twoja pogarda czy moja wiara? Chrystus jest Żyjącym i jest Prawdą. Ja wiedziałam, że Jego chwała rozbłyśnie jeszcze bardziej, a ty, starcze, napraw swą duszę, jeśli nie chcesz poznać śmierci.”»

«Dobrze powiedziałaś, ale nie sprzeczaj się z niegodziwymi, Mario. I przebaczaj. Przebaczaj, jeśli chcesz Mnie naśladować... Oto Łazarz. Słyszę jego głos.»

Rzeczywiście wchodzi Łazarz, odziany w nową szatę, ogolony, uczesany, z włosami pachnącymi. Jest z nim Maksymin i Zelota.

«Nauczycielu!» – Łazarz jeszcze raz klęka, oddając Mu cześć.

Jezus kładzie mu dłoń na głowie i mówi z uśmiechem:

«Przeszliście pomyślnie próbę, Mój przyjacielu. Ty i twoje siostry. Teraz bądźcie szczęśliwi i silni, aby służyć Panu. Co sobie przypominasz z przeszłości, przyjacielu? Mówię o twych ostatnich chwilach.»

«Wielkie pragnienie ujrzenia Ciebie i wielki pokój pośród moich sióstr.»

«A opuszczenie czego najbardziej cię smuciło, kiedy umierałeś?» [– pyta dalej Jezus.]

«Ciebie, Panie, i moich sióstr. Ciebie, bo nie mogłem Ci już służyć, a ich dlatego, że dawały mi całą radość...»

«O, mój bracie!» – wzdycha Maria.

«Ty, bardziej niż Marta. Ty mi dałaś Jezusa i miarę tego, Kim jest Jezus. Jezus oddał mi ciebie. Ty jesteś darem Boga, Mario.»

«Mówiłeś o tym także umierając...» – mówi Maria i uważnie przygląda się twarzy brata.

«Bo stale o tym myślę» [– wyznaje Łazarz.]

«Ale ja ci zadałam także wiele bólu...»

«Choroba też mi zadała ból. Mam jednak nadzieję, że przez nią zadośćuczyniłem za winy starego Łazarza. To dzięki niej zostałem wskrzeszony, oczyszczony, aby być godny Boga. Ty i ja: obydwoje wskrzeszeni, aby służyć Panu, a pomiędzy nami Marta, ta, która zawsze była pokojem domu.»

«Słyszysz, Mario? Łazarz wypowiada słowa mądrości i prawdy. Teraz odchodzę zostawiając was waszej radości...»

«Nie, Panie, zostań z nami. Zostań w Betanii i w moim domu. To będzie piękne...»

«Zostanę. Chcę ci wynagrodzić za to, co wycierpiałeś. Marto, nie bądź smutna. Marta myśli, że mnie zasmuciła. Ale Mój smutek jest nie tyle z waszego powodu, ile z powodu tych, którzy nie chcą dostąpić odkupienia. Ich nienawiść jest coraz większa. Mają truciznę w sercu... Cóż... przebaczmy.»

«Przebaczmy, Panie» – mówi Łazarz ze swoim łagodnym uśmiechem... i na tym słowie wszystko się kończy.

 

Jezus mówi: «Tutaj można umieścić dyktando z 23.03.44 jako komentarz do wskrzeszenia Łazarza.»

 

Na marginesie wskrzeszenia Łazarza i w odniesieniu do zdania ze św. Jana.

 

Jezus mówi:

[Por. J 11,30] «W Ewangelii Jana, jaką czyta się od wieków, jest napisane: „Jezus zaś nie przybył jeszcze do Betanii” (11,30). Aby uprzedzić wszelkie możliwe zarzuty, zwracam wam uwagę na to, że pomiędzy tym zdaniem, a zdaniem z Dzieła, mówiącym, że spotkałem Martę w odległości kilku kroków od zbiornika w ogrodzie Łazarza, nie ma sprzeczności faktów, lecz jedynie [sprzeczności wynikające z] przekładu i [sposobu] opisywania.

Trzy czwarte Betanii należało do Łazarza, podobnie jak należała do niego duża część Jerozolimy. Ale mówmy o Betanii. Ponieważ należała w trzech czwartych do Łazarza, można było mówić: Betania Łazarza. A zatem tekst nie byłby błędny, nawet gdybym spotkał Martę w osadzie lub przy źródle, jak mówią niektórzy. Rzeczywiście nie wszedłem do osady, aby nie zbiegli się mieszkańcy, gdyż wszyscy byli wrogo nastawieni do członków Sanhedrynu. Obszedłem Betanię, aby dojść do domu Łazarza, który znajdował się po przeciwnej stronie dla tego, kto szedł do Betanii przez Enszemesz.

Właśnie dlatego Jan powiedział, że Jezus nie wszedł jeszcze do osady. I z taką samą dokładnością mały Jan mówi, że zatrzymałem się w pobliżu zbiornika (czyli źródła dla Hebrajczyków) już w ogrodzie Łazarza, lecz jeszcze z dala od domu.

Zauważcie poza tym, że w tym czasie żałoby i nieczystości (bo nie był to jeszcze siódmy dzień po śmierci) siostry nie opuszczały domu. A zatem to w obrębie ich własności doszło do spotkania.

Nasz mały Jan mówi o nadejściu mieszkańców Betanii dopiero wtedy, kiedy już nakazałem odsunięcie kamienia. Przedtem mieszkańcy nie wiedzieli, że przyszedłem i dopiero wtedy, gdy ta wieść się rozniosła, przybiegli do Łazarza.»


   

Przekład: "Vox Domini"