Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga IV - Trzeci rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA  –

225. JUDASZ Z KARIOTU JUŻ NIE JEST POSŁUSZNY
Napisane 9 listopada 1946. A, 9517-9527

«Tak, Nauczycielu! Judasz z Kariotu jest tutaj od wielu dni. Przyszedł w wieczór szabatu. Wydawał się zmęczony i bez tchu. Mówił, że zgubił Cię na ulicach Jerozolimy i że biegł tutaj, żeby Cię szukać we wszystkich domach, do których zwykle przychodzisz. Przybywał każdego wieczora. Wkrótce tu będzie. Rankiem odchodzi. Mówi, że chodzi po okolicach, żeby Ciebie głosić.»

«Dobrze, Elizo... Uwierzyłaś mu?»

«Nauczycielu, Ty wiesz, że nie kocham tego człowieka. Gdyby moi synowie mieli być tacy, prosiłabym Pana, aby mi ich odebrał. Nie, nie wierzyłam jego słowom, lecz przez miłość do Ciebie zachowałam dla siebie mój osąd... Byłam wobec niego jak matka. Przynajmniej tak osiągnęłam to, że co wieczora powracał.»

«Dobrze zrobiłaś – Jezus patrzy bardzo uważnie i pyta ją niespodziewanie: – A gdzie jest Anastatyka?»

Twarz Elizy, starej niewiasty, nabiera wrzosowego koloru, lecz odpowiada szczerze: «W Betsur.»

«Dobrze uczyniłaś i w tej sprawie. I proszę cię, miej litość nad tym człowiekiem.»

«To dlatego, że się litowałam, chciałam ugasić pożar przed jego gorszącym wybuchnięciem lub przynajmniej chciałam zapobiec przestraszeniu dziewczyny.»

«Niech Bóg cię błogosławi, niewiasto sprawiedliwa...»

«Bardzo cierpisz, Nauczycielu?»

«Cierpię, to prawda. Matce mogę to powiedzieć.»

«Matce możesz to powiedzieć... Gdybyś nie był Jezusem, Panem, chciałabym żebyś oparł zmęczoną głowę na moim ramieniu i przytulił do mego serca Twoje zasmucone serce. Lecz Ty jesteś tak święty, że niewiasta, inna niż Twoja Matka, nie może Cię dotknąć...»

«Elizo, dobra przyjaciółko Mojej Matki i dobra matko, twój Pan wkrótce zostanie dotknięty rękoma o wiele mniej świętymi niż twoje i pocałowany... o!... A potem inne ręce... Elizo, gdyby ci było wolno dotknąć Święte Świętych, z jakim duchem byś to uczyniła? Czy powstrzymałabyś się od tego, gdyby głos Boga poprzez obłok kadzidła prosił cię o miłość, żeby wreszcie otrzymać miłosną pieszczotę po tym, jak tak wielu podchodzi do Niego bez miłości?»

«Mój Panie! Ależ gdyby Bóg mnie o to prosił, poszłabym na kolanach okryć pocałunkami miejsce święte. I pocieszyłabym Go swą miłością, żeby ucieszyć Boga!»

«A zatem Elizo, dobra przyjaciółko Mojej Matki, wierna i dobra uczennico twego zasmuconego Zbawiciela, pozwól Mi położyć głowę na twym sercu, gdyż Moje serce jest zasmucone tak bardzo, że odczuwa śmiertelne męki.»

I Jezus siedząc tam gdzie jest, przed Elizą stojącą blisko, rzeczywiście opiera czoło o klatkę piersiową starej uczennicy i ciche łzy płyną po szacie niewiasty, która nie może się powstrzymać od położenia dłoni na pochylonej na jej serce głowie. A kiedy czuje, że łzy spadają na jej stopy, obute w sandały, pochyla się, żeby musnąć pocałunkiem włosy Jezusa. Ona też płacze w milczeniu, wznosząc oczy ku niebu w niemej modlitwie. Wydaje się bardzo starą Matką Bolejącą. Nic innego nie mówi ani nie robi, lecz jest tak bardzo „matką” w swej postawie, że nie mogłaby być nią bardziej.

Jezus unosi głowę i patrzy na nią. Ma na twarzy blady uśmiech i mówi: «Niech Bóg cię pobłogosławi za twą litość. O! Matka jest bardzo potrzebna, kiedy ból odbiera siły człowiekowi!»

Wstaje. Patrzy jeszcze raz na uczennicę i mówi: «Niech ta godzina pozostanie między tobą a Mną we wszystkich szczegółach. To dlatego przyszedłem sam wcześniej.»

«Dobrze, Nauczycielu. Ale nie możesz już zostawać sam. Każ przyprowadzić Twoją Matkę.»

«Za dwa miesiące będzie ze Mną...» [– odpowiada Jezus] i już ma coś dodać, gdy na dole, w kuchni, rozlega się silny, zawsze nieco arogancki i ironiczny, głos Judasza z Kariotu:

«Jeszcze przy swej snycerce, starcze? Jest zimno! A tu nie ma ognia. Głodny jestem, a nic nie jest przygotowane. Eliza być może śpi? Chciała wszystko zrobić całkiem sama. Ale starzy są powolni i mają słabą pamięć. Cóż! Nie odzywasz się? Jesteś całkiem głuchy dziś wieczorem?»

«Nie, lecz pozwalam ci mówić, tobie – apostołowi i nie wypada mi czynić ci wyrzutów» – odpowiada starzec.

«Wyrzutów? Dlaczego?»

«Szukaj w sobie, a znajdziesz.»

«Moje sumienie nic nie mówi...» [– stwierdza Judasz.]

«To znak, że jest zdeformowane lub że je osłabiłeś.»

«Cha! Cha! Cha!»

Judasz musiał wyjść z kuchni, gdyż słychać trzaśnięcie drzwi i odgłos kroków na schodach.

«Idę przygotować [posiłek], Nauczycielu.»

«Idź, Elizo.»

Eliza wychodzi z pokoju na górze i staje naprzeciw Judasza, który już ma wejść na taras.

«Jestem głodny i zimno mi.»

«To wszystko? To jeszcze niewiele, człowieku.»

«A cóż jeszcze miałoby mi być?»

«O! Tak wiele!...»

Głos Elizy oddala się.

«Wszyscy oni to starzy głupcy. Uff!...» – popycha drzwi i staje naprzeciw Jezusa. Zaskoczenie sprawia, że cofa się o krok. Opanowuje się i mówi:

«Nauczyciel!! Pokój Tobie!»

«Pokój tobie, Judaszu.»

Jezus otrzymuje pocałunek, lecz go nie odwzajemnia.

«Nauczycielu. Ty... Ty mnie nie pocałujesz?»

Jezus patrzy na niego i milczy.

«To prawda. Popełniłem błąd i nie pocałować mnie to coś najmniejszego, co możesz mi uczynić. Jednakże nie osądzaj mnie zbyt surowo. Tamtego dnia wzięli mnie do siebie pewni... nie kochający Cię ludzie i dyskutowałem z nimi, aż do utraty głosu. Potem... Powiedziałem: „Kto wie, dokąd On poszedł?!” I wróciłem tu, aby na Ciebie czekać. Czy to nie jest teraz Twój dom?»

«Tak długo, jak długo Mi na to pozwolą.»

«Nie będziesz chował do mnie urazy z tego powodu?»

«Nie. Jedynie zauważ, jaki przykład dałeś innym.»

«O! Już słyszę ich słowa. Ale przed nimi mam się jak usprawiedliwić. Wobec Ciebie nawet tego nie robię, bo wiem, że już mi przebaczyłeś.»

«Już ci przebaczyłem, to prawda.»

Za tak wiele dobroci można by oczekiwać ze strony Judasza na jakiś akt pokory. Tymczasem zachowuje się całkiem odmiennie. Pełen złości woła:

«Nie ma więc sposobu, żeby Cię ujrzeć w gniewie?! Cóż za człowiek z Ciebie?»

Jezus milczy, a Judasz patrzy na Niego. On stoi, Jezus zaś siedzi z pochyloną głową. Judasz potrząsa głową ze złym uśmiechem na ustach. Dla niego sprawa jest załatwiona. Zaczyna mówić o tym i o owym, jakby jego postępowanie było najlepsze ze wszystkich.

Zapada noc. Odgłosy drogi milkną.

«Chodźmy» – nakazuje Jezus.

Schodzą do kuchni, w której płonie ogień i pali się lampa o trzech dziobach.

Jezus, zmęczony, siada przy palenisku i wydaje się drzemać w cieple pomieszczenia... Pukanie. Starzec otwiera. To apostołowie. Piotr wchodzi pierwszy. Widzi Judasza i naciera na niego:

«Można wiedzieć, gdzie byłeś?»

«Tutaj, po prostu tutaj. Byłbym głupi, gdybym biegał tu i tam za ludźmi, którzy znikli. Przyszedłem tutaj, bo byłem pewien, że wrócicie.»

«Piękne zachowanie!»

«Nauczyciel nie czynił mi wyrzutów. A zresztą wiedz, że nie trwoniłem mojego czasu. Ewangelizowałem codziennie i nawet czyniłem cuda, a to jest dobre.»

«A kto ci pozwolił?» – pyta surowo Bartłomiej.

«Nikt. Ani ty, ani nikt inny. Ale wystarczy być... być... Krótko: ludzie dziwią się i szemrzą, i śmieją się z nas, apostołów, którzy nic nie robią. A ja, wiedząc o tym, zrobiłem to dla wszystkich. I zrobiłem jeszcze więcej. Poszedłem się zobaczyć z Elchiaszem i dowiodłem mu, że nie czyni się źle, będąc świętym. Było ich wielu. Przekonałem ich. Zobaczycie, że już nie będą nam przeszkadzać. Teraz jestem zadowolony.»

Apostołowie patrzą na siebie. Patrzą na Jezusa. Jego twarz jest nieprzenikniona. Zdaje się zasłonięta wielkim fizycznym zmęczeniem. Jedynie to widać.

«Mogłeś jednak czynić to z pozwoleniem Nauczyciela – zauważa Jakub, syn Alfeusza – Nie przestawaliśmy się niepokoić z twego powodu.»

«O! Dobrze już! Teraz opuści was już wszelki niepokój. On nigdy by mi nie pozwolił. On nas... zbytnio ochrania. Do tego stopnia, że ludzie szemrzą, że jest o nas zazdrosny, że się obawia, żebyśmy nie czynili więcej niż On i nawet, że nas karze. Ludzie mają kąsające języki. A przecież prawda jest taka, że – przeciwnie – jesteśmy Mu drodzy bardziej niż źrenica Jego oczu. Prawda, Nauczycielu? I On się lęka, żebyśmy nie wystawiali się na niebezpieczeństwo lub żebyśmy się... nie ośmieszyli. I my też, w naszych sercach myśleliśmy, że On nas w jakiś sposób karze i że jest zazdrosny...»

«Co to to nie! Ja nigdy tak nie myślałem!» – przerywa mu Tomasz, a inni mu wtórują. Z wyjątkiem Tadeusza, który szczerymi i bardzo pięknymi oczyma wnika w równie piękne, lecz uciekające przed jego spojrzeniem oczy Judasza i mówi:

«A jak mogłeś dokonywać cudów, ty? W czyje imię?»

«Jak? W czyje imię? A czy sobie nie przypominasz, że to On dał nam tę moc? Czy być może nam ją odebrał? Nie, o ile wiem. I co do tego...»

[Juda Tadeusz przerywa mu:] «I co do tego, to ja bym sobie nie pozwolił nigdy na uczynienie czegoś bez Jego zgody i Jego polecenia.»

«Dobrze więc: chciałem tak zrobić. Bałem się, że już nie będę potrafił tego robić. Zrobiłem to. Jestem szczęśliwy!» – i Judasz ucina, szybko wychodząc do ciemnego ogrodu.

Apostołowie rozglądają się. Są zaskoczeni tak wielką zuchwałością. Nikt jednak nie ma serca powiedzieć czegokolwiek, co mogłoby sprawić większy ból ich Nauczycielowi, którego twarz zdradza cierpienie. Zdejmują torby, które Jan, Andrzej i Tomasz niosą na górę. A Bartłomiej pochylając się, żeby podnieść jakąś uschłą gałąź, która spadła z wiązki, szepcze do Piotra:

«Niechaj Bóg sprawi, że nie będzie mu pomagał demon!»

Piotr unosi ręce, jakby chciał powiedzieć: „Miłosierdzia!”, ale nie odzywa się ani jednym słowem. Idzie do Jezusa, kładzie mu dłoń na ramieniu, pytając Go: «Jesteś bardzo zmęczony?»

«Bardzo, Szymonie.»

«Gotowe, Nauczycielu. Chodź do stołu. Czy raczej... Nie, zostań tutaj, przy ogniu. Przyniosę Ci mleko i chleb» – mówi Eliza. I rzeczywiście po postawieniu na tacy wielkiego kubka parującego mleka i chleba posmarowanego miodem niesie to Jezusowi i czeka, aż On, stojąc, odmówi modlitwę ofiarowania. Potem siada na podłodze, dobra staruszka, bardzo matczyna, cała ogarnięta pragnieniem pocieszenia Go. Uśmiecha się do Jezusa. Zachęca Go, żeby jadł i odpowiadając Jezusowi, który jej czyni wymówki, że posmarowała chleb miodem, mówi:

«Dałabym Ci moją krew, żeby Cię wzmocnić, mój Nauczycielu! To biedny miód z mojego ogrodu w Betsur i może wzmocnić tylko Twoje ciało. Ale moje serce...»

Inni jedzą przy stole z wielkim apetytem ludzi, którzy wiele maszerowali. A Judasz, spokojny, niemal zuchwały, je z nimi i tylko on mówi... Jeszcze nadal mówi, kiedy Jezus nakazuje:

«Idźcie. Każdy do domu, w którym nocuje. Pokój niech będzie z wami.»

Pozostaje z Nim Judasz, Bartłomiej, Piotr i Andrzej. I Jezus natychmiast zarządza spoczynek. Odczuwa śmiertelne zmęczenie do tego stopnia, że nie może już znieść trudu mówienia i słuchania, jak mówią. Ja jednak myślę, że nie może znieść wysiłku opanowywania się wobec Judasza z Kariotu.


   

Przekład: "Vox Domini"