Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga IV - Trzeci rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

172. JEZUS I MATKA W LESIE MATATIASZA
Napisane 21 sierpnia 1946. A, 8952-8966

Jezus jest sam na płaskowyżu jakby w kształcie misy, która – lekko i stale się wznosząc – pnie się po zboczach wzgórz otaczających z pewnością Jezioro Galilejskie. Widzę je w dole, po stronie prawej, jak jego wspaniały lazur ciemnieje z powodu zachodu słońca, odbierającego dużej części jeziora blask jego promieni.

Za płaskowyżem, na północy, góry Arbeli, a dalej – wyższe, te znad jeziora, gdzie leży Meieron i Giszala. Na północnym wschodzie, daleko – Wielki Hermon, potężny i królewski. Słońce zachodząc dziwnie dotyka jego wysokiego szczytu i sprawia, że po stronie zachodniej jest topazowo-różowy. Zostawia mu ten opalizujący kolor, wpadający w nieokreślony odcień śnieżnego lazuru, jaki widziałam kilka razy na wierzchołkach naszych Alp na granicy.

Spoglądając ku północy, dostrzegam – a widzę to bez trudu po prawej stronie – całkiem w dole, jezioro. Po lewej – wysokie pagórki, które przysłaniają mi widok na równinę z tej strony. Kiedy się zwracam na południe, to widzę Tabor, ponad wzgórzami o łagodnych stokach. Są to z pewnością pagórki otaczające Nazaret. Całkiem w dole znajduje się miasteczko, blisko bardzo ruchliwej drogi, którą ludzie pospiesznie udają się do miejsc odpoczynku między etapami podróży.

Jezus nie patrzy na to, co ja oglądam. Szuka jedynie takiego miejsca, na którym mógłby usiąść. Wybiera je u stóp wielkiego zielonego dębu, którego listowie uchroniło przed skwarem trawę. Jest ona jeszcze tak świeża i gęsta, jakby upał – wypalający wszystko – tędy nie przechodził.

Jezus trwa tak z twarzą skierowaną w stronę jeziora. Z boku ma ścieżkę pośród drzew, którą wszedł, z drugiej strony – wzniesienia. Na północy otaczają one płaskowyż polany i lasu, na którym się znajduje. Jest to teren całkiem zielony dzięki zielonym dębom i innym drzewom o wytrzymałych liściach, których nie tknęła jesień. Gdzieniegdzie tylko widać plamę czarownej krwi: to liść, zmieniający kolor przed opadnięciem, aby ustąpić miejsca liściowi rodzącemu się całkiem blisko tego, który umiera.

Jezus, bardzo zmęczony, opiera się o potężny pień i pozostaje przez chwilę z zamkniętymi oczyma, jakby wypoczywał. Ale potem przyjmuje Swą zwyczajną pozę: odrywa się od pnia, pochyla nieco do przodu, łokcie ma na kolanach, przedramiona wysunięte do przodu, dłonie splecione. Myśli. Z pewnością modli się. Od czasu do czasu z powodu jakiegoś dochodzącego Go odgłosu podnosi oczy i zamyślony wzrok. Ptaki biją się, szukając miejsca na noc; to jakieś zwierzę w trawie powoduje toczenie się kamienia po stoku; to jedna gałąź potrąca drugą wskutek podmuchu wiatru. On jednak z pewnością nic nie widzi, choć zwraca się w kierunku hałasu, zwłaszcza wtedy gdy dochodzi on od ścieżki pnącej się pośród zielonych dębów. Potem na nowo spuszcza oczy, aby się pogrążyć we własnych myślach. Dwa razy spogląda z uwagą na ogarnięte mrokiem jezioro, a potem odwraca głowę, aby popatrzeć na zachód, gdzie za lesistymi pagórkami znikło słońce. Za drugim razem wstaje i wychodzi na ścieżkę, aby spojrzeć, czy ktoś wchodzi, a potem wraca na Swoje miejsce.

W końcu słychać odgłos kroków i ukazują się dwie sylwetki: Maryja w ciemnoniebieskiej szacie i Jan obładowany torbami.

Jan woła dwa razy: «Nauczycielu! Nauczycielu!» i dodaje: «Oto Twoja Matka...»

I pomaga Jej przejść przez strumyk i kamienie. Położono je na ścieżce w celu wzmocnienia jej. Dzięki temu wspinaczka lub schodzenie jest wygodniejsze. Jednak są to prawdziwe pułapki dla stóp w sandałach.

Jezus natychmiast wstaje i idzie na spotkanie Matki. Razem z Janem pomaga Jej przejść przez usypane gruzowisko, które ma umacniać polanę, podobnie jak wiecznie zielone dęby, spełniające to zadanie.

Teraz Maryję podtrzymuje tylko Syn, który się Jej przygląda i pyta: «Jesteś zmęczona?»

«Nie, Jezu» – [odpowiada Maryja] i uśmiecha się do Niego.

«A jednak wydaje Mi się, że jesteś. Żałuję, że musiałem Cię prosić o przybycie, ale Ja nie mogłem przyjść...»

«O! To nic takiego, Mój Synu. Jestem trochę spocona, ale tu jest przyjemnie... To raczej Ty jesteś zmęczony i także biedny Jan...»

Ale Jan potrząsa głową i śmieje się, a kładąc nową, pełną torbę Jezusa i swoją na trawie, u stóp dębu, odchodzi mówiąc: «Schodzę niżej. Widziałem małe źródełko i idę się trochę odświeżyć w jego wodzie. Ale przyjdę, kiedy tylko mnie zawołacie» – i odchodzi, aby pozostawić Dwojgu swobodę.

Maryja rozluźnia płaszcz i zdejmuje welon, aby wytrzeć pot ze Swego czoła. Patrzy na Jezusa i uśmiecha się do Niego. Pije Jego uśmiech. On bowiem także uśmiecha się do Niej, głaszcząc Jej dłoń i dotykając nią Swego policzka, aby otrzymać od Niej pieszczotę. Tak bardzo jest „dzieckiem” w tym geście, jaki widziałam u Niego już kilkakrotnie! Maryja wyswobadza Swą dłoń i układa włosy Jezusa, zdejmując kawałeczek kory z drzewa, który pozostał w kosmykach Jego włosów. Każdy zaś ruch Jej palców to pieszczota, z tak wielką miłością to czyni. Mówi:

«Jesteś spocony, Jezu. Twój płaszcz jest na ramionach wilgotny, jakbyś Go nosił na deszczu, ale teraz będziesz mógł nałożyć inny. Ten Ci zabieram. Wyblakł od słońca i kurzu. Wszystko przygotowałam i... zaczekaj! Wiem, że niewiele jadłeś: kawałek starego chleba i garść oliwek tak słonych, że paliły gardło. Jan Mi to powiedział. Kiedy przyszedł, cały czas pił. Ale przyniosłam Ci świeży chleb. Właśnie wyjmowałam go z pieca. I plaster miodu, który wyjęłam wczoraj dla dzieci Szymona. Ale dla nich mam inne plastry. Weź to, Mój Synu. Pochodzi z Naszego domu...»

I pochyla się, aby otworzyć torbę, w której, na innych rzeczach, znajduje się mały wiklinowy koszyk pełen owoców. Na nich leży plaster miodu, owinięty w liście winorośli. Wraz z chlebem, świeżym i chrupiącym, podaje wszystko Synowi. W czasie gdy Jezus je, Maryja wyjmuje z torby ubrania, jakie przygotowała na zimowe miesiące: mocne, ciepłe, mogące skutecznie chronić przed zimnem i wilgocią. Pokazuje je Jezusowi, który mówi: «Ileż pracy, Mamo! Miałem jeszcze ubrania z zeszłej zimy...»

«Mężczyźni, kiedy są daleko od swych niewiast, muszą mieć wszystko nowe, żeby nie musieć nic naprawiać i wyglądać porządnie. Ale niczego nie zniszczyłam. Płaszcz, w którym jestem, to Twój. Skróciłam go i zafarbowałam. Dla Mnie jest jeszcze dobry, ale Ty nie mogłeś w nim już chodzić. Ty jesteś Jezusem...»

Nie sposób wyrazić całej treści tego zdania. „Ty jesteś Jezusem”. Zdanie proste, lecz w tych kilku słowach zawiera się cała miłość Matki, uczennicy, dawnej Izraelitki oczekującej obiecanego Mesjasza i Izraelitki czasu błogosławionego, który posiada już Jezusa. Gdyby Matka upadła na twarz dla uwielbienia Swego Syna jako Boga, mniejszym byłoby to wyrazem Jej szacunku. Ale w tych słowach jest więcej adoracji niż w kolanach, które się zginają, w plecach, które się pochylają, w czole, które dotyka ziemi. Jest w nich cała istota Maryi, Jej ciało, Jej krew, Jej dusza, Jej serce, Jej duch, Jej miłość, która całkowicie i doskonale uwielbia Boga-Człowieka.

Nigdy nie widziałam niczego większego, doskonalszego niż akty uwielbienia Maryi wobec Słowa Bożego będącego Jej Synem, o którym zawsze pamiętała, że jest Bogiem. Żadne widziane przeze mnie stworzenie, uzdrowione lub nawrócone przez Jezusa, oddające cześć Zbawcy – nawet najbardziej gorliwe, nieraz nieświadomie teatralne w porywie swej miłości – nie miało w sobie nic podobnego. Okazywało pełną miłość, ale zawsze jako stworzenie, któremu brakowało czegoś do pełnej doskonałości. Maryja kocha, ośmielam się to powiedzieć, na sposób boski. Kocha bardziej niż stworzenie. O! Ona jest naprawdę pozbawioną skazy córką Boga! Dlatego potrafi tak kochać!... I myślę o tym, co utracił człowiek przez grzech pierworodny... Myślę o tym, co skradł nam szatan, pociągając za sobą pierwszych rodziców. Odebrał nam możność miłowania Boga tak, jak Go kochała Maryja... Odebrał nam zdolność kochania, jak należy.

W czasie gdy czynię te refleksje, patrząc na te dwie doskonałe Osoby, Jezus, który skończył posiłek, usiadł na trawie, u stóp Matki. Położył głowę na kolanach Maryi jak dziecko zmęczone i zasmucone, które znajduje schronienie przy Jedynej, która może je pocieszyć. I Maryja głaszcze Jego włosy, dotyka delikatnie gładkie czoło Swego Jezusa. Wygląda, jakby chciała tą pieszczotą odpędzić całe znużenie i wszystkie troski, jakie dotykają Jej Syna. Jezus zamyka oczy, a Maryja przestaje Go głaskać. Trzyma dłoń we włosach Jezusa, zamyślona, patrząca przed Siebie. Nie porusza się. Być może myśli, że Jezus zasnął. Jest taki zmęczony...

Jezus otwiera jednak oczy niemal natychmiast. Widzi, że nadszedł wieczór. Widzi, że nie wolno Mu przedłużać tej godziny pocieszenia. Podnosi więc głowę, siedząc w tej samej pozycji, i pyta: «Wiesz, Mamo, skąd przychodzę?»

«Wiem. Jan Mi powiedział. Dwie dusze powracają do Boga. To radość dla Ciebie i dla Mnie.»

«Tak i z tą radością idę do Jerozolimy.»

«To pociecha po rozczarowaniu, jakiego doznałeś w dniu, kiedy się pożegnaliśmy.»

«Skąd o tym wiesz? Jan Ci to powiedział? Tylko on o tym wie...»

«Nie. Pytałam go o to. Ale Jan odpowiedział Mi tylko: „Matko, wkrótce Go ujrzysz. Jego o to zapytaj”.»

Jezus uśmiecha się i mówi: «Jan jest wierny nawet w drobiazgach...»

Zapada cisza. A potem Jezus pyta: «Kto Ci o tym powiedział?»

«Nie Mnie. Przybyli... ludzie do Józefa, Twego brata. A... on przyszedł do Mnie. Był jeszcze trochę... Tak, Mój Synu, lepiej mówić prawdę, był trochę obrażony po spotkaniu z Tobą w Kafarnaum, a zwłaszcza po spotkaniu z Judą i Jakubem. Widzieli się w czasie Twojej nieobecności i Jakub także... albo trzeba powiedzieć: przede wszystkim Jakub był surowy... Bardzo... Powiedziałabym: za bardzo. Jednakże Wieczny, zawsze Dobry, wyciągnął dobro z tej niezgody. Z pewnością dlatego, że ta niezgoda wypłynęła z dwóch źródeł miłości. Niedoskonałych, to prawda, bo gdyby były doskonałe, przynajmniej u jednego z nich, nie wywołałyby gniewu... Gniew to być może trochę zbyt mocne słowo dla oddania stanu duszy Jakuba, ale z pewnością był surowy, bardzo surowy... Ty na pewno przypomniałbyś mu o potrzebie miłowania. Ja... nie pochwalałam tego, ale współczułam, bo zrozumiałam, co tak wzburzyło Jakuba, który jest zawsze cierpliwy. Nie można żądać, aby był doskonały... To człowiek. On także jest jeszcze zbytnio człowiekiem. O! Długą drogę musi jeszcze przejść Jakub, aż dojdzie do takiej sprawiedliwości, jaką posiadał Mój Józef! On... zawsze potrafił panować nad sobą... i zawsze był dobry... Ale odchodzę od tematu! Mówiłam o niedoskonałej miłości obydwu do Ciebie... bo oni naprawdę Cię kochają, o, jak bardzo! Nawet Józef, choć tak nie wygląda na pierwszy rzut oka. Ale to z miłości do Ciebie troszczy się o [Mnie –] tę biedną niewiastę. I jego sposób myślenia starego Izraelity, jakim był też jego ojciec, to także miłość do Ciebie. Czegóż by nie dał, aby Cię wszyscy kochali! Jego sposobem... oczywiście... Ale wracając do tego, co się stało, muszę Ci powiedzieć, że Józef, którego nie zraniła pewna siebie postawa Jakuba, zaczął do Mnie przychodzić codziennie. A wiesz po co? Abym mu wyjaśniła Pisma tak, „jak Ty i Twój Syn je rozumiecie” – tak Mi powiedział. Wyjaśnić Pisma w świetle Prawdy!... To trudne, kiedy tym, kto słucha jest Józef, syn Alfeusza, czyli ktoś, kto wierzy mocno w czasowe królowanie Mesjasza, w Jego narodziny królewskie i w tak wiele innych rzeczy!

Ale aby sprawić, że przyjmie ideę, iż Król Izraela powinien być z rodu królewskiego, potomek Dawida, tak, który jednak niekoniecznie ma się narodzić w pałacu królewskim, posłużyła Mi jego duma. On... o! Jakże jest dumny, że należy do rodu Dawida! Powoli powiedziałam mu o tak wielu rzeczach... i tę myśl w nim wyprostowałam. Teraz przyjmuje, zgodnie z proroctwami, że Ty jesteś tym, którego zapowiadano. Ale nie udało Mi się... o, nie, nie zdołałam przekonać go, że Ty, że Twoja prawdziwa wielkość to właśnie bycie Królem ducha, że tylko dzięki temu będziesz Królem wszystkich i wiecznym. Gdyby nie przyszli po niego dwa razy ludzie... Pierwsi – z Kafarnaum, a z nimi inni... Ponownie zwodzili go olśniewającymi obietnicami wielkości dla całego domu. Kiedy jednak zobaczyli, że jest mniej skłonny im ustąpić – żądali bowiem, aby Ciebie i Mnie przymusił do przyjęcia korony – zdradzili się, przechodząc do gróźb... Zwyczajne ukryte groźby, jakimi się posługują... Ostre sztylety okryte delikatną wełną, aby wyglądały na niegroźne... A Józef zareagował na to, mówiąc: „Jestem najstarszy, ale On jest pełnoletni. W naszej rodzinie, jak mi się zdaje, nie było nigdy głupców ani szaleńców. Skoro od dwudziestu lat jest pełnoletni, wie co robi. Idźcie więc Jego zapytać, a Jeśli odmówi, zostawcie Go w spokoju. Odpowiada za Swoje czyny.”

Potem przyszli [drudzy], dokładnie w przeddzień szabatu... Twoi uczniowie... Patrzysz na Mnie, Synu? Pozwól Mi nie wymawiać ich imion... i niech Mi wolno będzie prosić Cię o przebaczenie dla nich... Syn, który by podniósł rękę na siwe włosy ojca, ani lewita, który by sprofanował ołtarz i lękał się gniewu Jahwe, nie wyglądałby jak oni... przybyli z Kafarnaum, gdzie Cię szukali... Pływali po jeziorze, z Kafarnuam do Magdali, potem do Tyberiady, mając nadzieję Cię znaleźć. Spotkali Hermasa i Szczepana, którzy – po spędzeniu kilku dni jako goście Gamaliela – z innymi udawali się do Jerozolimy. Nie chcę powtarzać tego, co mówili, co chcieli Ci powiedzieć i czego pragnieniem powiedzenia Ci płonęli. Ich słowa jednak jeszcze bardziej powiększyły ból uczniów. Zagubili się do tego stopnia, że przyłączyli się do tych, którzy chcieli Cię zdradzić przez zwodnicze namaszczenie. Kiedy przyszli, Józef był u Mnie i dobrze się stało. O! Józef nie doszedł jeszcze do Światłości, ale już świta w nim jej jutrzenka. Józef pojął zasadzkę i... teraz kocha Cię bardzo nasz Józef. Kocha Cię. Nie ośmielam się powiedzieć: sprawiedliwie, ale przynajmniej jak najstarszy, który cierpi z powodu Twego cierpienia, który czuwa nad Twym bezpieczeństwem i zna Twoich wrogów...

Właśnie dlatego wiem, co Ci zrobili, Mój Synu. Ból... i radość, bo jeszcze jeden rozpoznał, kim jesteś. Dla Ciebie i dla Mnie jest ten ból i ta radość. I wszystkim przebaczamy, prawda? Ja już przebaczyłam tym, którzy okazali skruchę... na tyle, na ile mogę to uczynić.»

«Mamo, Ty mogłaś dać całe przebaczenie, nawet za Mnie, bo Ja już wybaczyłem, widząc ich serca. To ludzie... Dobrze powiedziałaś!... Ale i Ja cieszę się widząc, że Józef podąża ku jutrzence prawdziwej Światłości...»

«Tak. Miał nadzieję Cię ujrzeć. Byłoby dobrze, gdybyś się z nim zobaczył. Dziś nie było go do zachodu słońca i bardzo się zasmuci, że się z Tobą nie spotkał. Ale będzie to mógł zrobić w Jerozolimie.»

«Nie, Matko. Nie pozostanę w Jerozolimie tak, aby Mnie widziano. Muszę ewangelizować Miasto i okolice, a wypędzono by Mnie zaraz, gdyby odkryto Moją obecność. Muszę więc postępować jak ktoś, kto uczynił coś złego, choć chcę czynić tylko dobro... Ale tak to jest...»

«Zatem nie ujrzysz Józefa? Jutro odchodzi na Święto Namiotów. Moglibyście odbyć podróż razem...»

«Nie mogę...»

«Do tego stopnia już Cię prześladują, Mój Synu?»

Jaki niepokój w matczynym głosie!

«Nie, Matko, nie. Nie więcej niż przedtem. Uspokój się. A nawet... dobre duchy przychodzą do Mnie. Inne, niedobre, zatrzymują się, aby się zastanowić, podczas gdy wcześniej atakowały bez przyczyny. Liczba uczniów wzrasta, starsi są coraz bardziej uformowani, apostołowie się doskonalą. Nie mówię o Janie. On zawsze był łaską, jaką Mi dał Ojciec. Mówię o Szymonie, synu Jony, i o innych. Szymon zmienia się z dnia na dzień: z człowieka, jakim był, przemienia się w apostoła. Wiesz, co chcę powiedzieć. I daje Mi tyle radości. A Natanael i Filip przecinają już więzy swoich idei... A Tomasz i... ale cóż mówię! Wszyscy. Tak, wierz Mi. W tej godzinie wszyscy są dobrzy, są Moją radością. Powinnaś być spokojna wiedząc, że jestem z nimi: przyjaciółmi, pocieszycielami, obrońcami Twego Syna. Obyś i Ty mogła być tak chroniona i kochana!»

«O! Ja mam Marię, mam małżonkę Józefa i Szymona, ich samych, dzieci... Mam dobrego Alfeusza... A poza tym któż w Nazarecie nie kocha Maryi z Nazaretu? Bądź spokojny... Cała osada kocha Twoją Matkę.»

«Ale Mnie jeszcze nie kochają, z kilkoma wyjątkami. Wiem o tym i wiem, że ich miłość do Ciebie jest nasycona współczuciem, jakim się darzy matkę szaleńca lub włóczęgi. Ale Ty wiesz, że nim nie jestem i że Cię kocham. Ty wiesz, że posłuszeństwo nakazuje Mi oddalenie się od Ciebie. Nie mówię, że jest to największe [posłuszeństwo], lecz najbardziej bolesne dla uczuć, jakiego wymaga ode Mnie Ojciec...»

«Tak, Mój Synu! Tak, wiem o tym. Na nic się nie uskarżam. Oczywiście, chciałabym, wolałabym być z Tobą, w błocie, przy wietrze, pod gołym niebem, prześladowana, zmęczona, bez dachu i ognia, bez chleba jak Ty, tak wiele razy... zamiast być w Moim domu, podczas gdy Ty jesteś daleko i Ja nie wiem nawet, jak się czujesz, gdy myślę o Tobie. Ty ze Mną, a Ja z Tobą... mniej byś cierpiał i Ja bym mniej cierpiała... Bo ty jesteś Moim Synem i zawsze mogłabym Cię wziąć w ramiona i chronić przed zimnem, przed twardością kamieni, a przede wszystkim przed zatwardziałością serc... Moją miłością, Moją piersią, Moimi ramionami... Jesteś Moim Synem. Tyle razy tuliłam Cię do serca w grocie, w czasie podróży do Egiptu, podczas powrotu, zawsze, gdy przeciwności pory roku i ludzi mogły Ci zaszkodzić. Dlaczego nie miałabym tego zrobić teraz? Czy już nie jestem Twoją Matką, bo teraz jesteś Mężczyzną? Czy Matka nie może już być wszystkim dla Swego Syna, dlatego że On nie jest już mały? Myślę, że gdybym była z Tobą, tamci nie mogliby Cię skrzywdzić... bo nikt... Nie. Jestem głupia.... jesteś Odkupicielem... a ludzie, widziałam to, nie mają litości nawet dla własnej matki... Ale pozwól Mi przychodzić do Ciebie. Wszystko jest dla Mnie lepsze od przebywania daleko» [– wyznaje Maryja.]

«Gdyby ludzie byli lepsi, przyszedłbym jeszcze do Nazaretu. Ale nawet Nazaret... Nieważne. Przyjdą do Mnie. Na razie idę do innych... i nie mogę Cię zabrać ze Sobą. Już więcej tutaj nie wrócę, aż dowiedzą się, kim jestem. Teraz idę do Judei... Wejdę do Świątyni... Potem zostanę w jej okolicach... jeszcze raz przejdę przez Samarię. Będę pracował tam, gdzie pozostało najwięcej do zrobienia. Radzę Ci też, o Matko, przygotować się na spotkanie ze Mną wiosną i na zamieszkanie w pobliżu Jerozolimy. Będzie nam się łatwiej spotykać. Pójdę do samego Dekapolu jeszcze kilka razy i jeszcze się zobaczymy... Mam nadzieję. Ale zostanę w Judei. Jerozolima jest owieczką, która potrzebuje najwięcej troski, bo, zaprawdę, jest bardziej uparta niż stary baran i bardziej swarliwa niż dziki kozioł. Wyleję tam Moje Słowo jak rosę, która się nie nuży spadaniem na jej jałowość...»

Jezus wstaje, zatrzymuje się, patrzy na Matkę, która przygląda Mu się z uwagą. Otwiera usta, potem potrząsa głową, mówiąc:

«Jest jeszcze coś do powiedzenia przed ostatnim słowem... Matko, jeśli Józef chce ze Mną rozmawiać, niech będzie pojutrze o świcie na drodze, która przez Tabor prowadzi z Nazaretu do Jizreel. Będę tam sam lub z Janem.»

«Powiem mu to, Mój Synu.»

Cisza, głęboka cisza, bo ptaki skończyły swe kłótnie w listowiu i wiatr także umilkł, a mrok jest coraz silniejszy. Potem Jezus, który zdaje się szukać z trudem ostatnich słów, mówi:

«Mamo, postój skończony... Pocałunek, Mamo i Twoje błogosławieństwo.»

Całują się i błogosławią wzajemnie.

Potem Jezus pochyla się, aby podnieść [z ziemi] welon Swej Matki. Woła Jana – jakby po to, żeby słowa brzmiały mniej uroczyście – i mówi: «Kiedy przyjdziesz do Judei, przynieś Mi Moją najpiękniejszą szatę: tę, którą utkałaś na największe święta. W Jerozolimie muszę być „Nauczycielem” w najszerszym znaczeniu tego słowa i bardziej odczuwalnie „ludzkim”. Te duchy, zamknięte i obłudne, bardziej patrzą na to, co zewnętrzne, na szatę, niż na wnętrze, na naukę. I nawet Judasz z Kariotu będzie zadowolony... i zadowolony będzie Józef, który ujrzy Mnie w szacie królewskiej. O! To będzie tryumf! I szata, którą utkałaś, przyczyni się do tego...»

I uśmiecha się, potrząsając głową, aby ukryć okrutną prawdę, jaką skrywają Jego słowa. Ale Maryja nie daje się zwieść. Wstaje, opiera się o ramię Jezusa i woła: «Synu!»

A czyni to tak rozdzierająco, że wywołuje to we mnie ból. Jezus tuli Ją do serca, Ona zaś płacze na tym sercu...

«Mamo, chciałem z Tobą rozmawiać w tej spokojnej godzinie o tym... Powierzam Ci Moją tajemnicę i to, co mam tu najdroższego. Żaden z Moich uczniów nie wie, że w tych okolicach już się nie spotkamy, aż wszystko się wypełni. Ale Ty... Wobec Ciebie nie mam tajemnic... Obiecałem Ci, Mamo. Nie płacz. Jeszcze przez wiele godzin pozostaniemy razem. To dlatego Ci mówię: „Przyjdź do Judei”. Posiadanie Cię przy Mnie wynagrodzi Mi najbardziej żmudny trud ewangelizowania tych twardych serc, sprzeciwiających się Słowu Bożemu. Przyjdź z uczennicami galilejskimi. Będziecie Mi tak potrzebne! Jan zajmie się znalezieniem schronienia dla Ciebie i dla nich. Teraz, nim przyjdzie, pomódlmy się razem. Potem Ty wrócisz do osady, a Ja powrócę do... nocy.»

Modlą się razem i wypowiadają ostatnie słowa modlitwy Ojcze nasz, gdy ukazuje się Jan. W mroku, kiedy jest blisko, widzi, zaskoczony, ślady łez na twarzy Maryi, lecz nic na ten temat nie mówi. Żegna Nauczyciela i mówi Mu:

«O świcie będę na drodze, za Nazaretem... Chodź, Matko. Poza lasem jest jeszcze widno. Niżej drogę mocno oświetlają latarnie przejeżdżających wozów...»

Maryja całuje jeszcze Jezusa, płacząc za welonem. Potem z pomocą Jana, który Ją podtrzymuje za łokieć, schodzi ścieżką na dół i kieruje się w stronę doliny.

Jezus został sam. Modli się, rozmyśla, płacze... bo Jezus płacze widząc odchodzącą Matkę. A potem powraca tam, gdzie był przedtem, i siada w zwykłej pozie. Cisza i mrok stają się wokół Niego coraz silniejsze.


   

Przekład: "Vox Domini"