Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga IV - Trzeci rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

161. «NIE MAM LEPSZEGO WYPOCZYNKU NIŻ POWIEDZIEĆ:  ‘OCALIŁEM KOGOŚ, KTO GINĄŁ’»
Napisane 23 września 1944. A, 3628-3637

Mówi Jezus:

«Na razie mówię ci, że – skoro porządkujecie dzieło – epizod ze środy (20.09.1944) powinniście umieścić na jeden rok przed Moją śmiercią, gdyż wypada w okresie żniw w trzydziestym drugim roku Mojego życia.

Potrzeba pocieszenia oraz pouczenia ciebie, umiłowana, i innych zmusiły Mnie do podążania za specjalnym porządkiem przy dawaniu wizji i dyktand, jakie się do nich odnosiły. Ale w stosownej chwili wskażę wam, jak podzielić wydarzenia z trzech lat życia publicznego. Porządek Ewangelii jest dobry, ale niedoskonały pod względem chronologii. Uważny obserwator zauważy to. Ten, kto mógł podać dokładny porządek [opisywanych] wydarzeń, gdyż pozostawał ze Mną od początku ewangelizacji aż do Mego Wniebowstąpienia, nie uczynił tego. Jan bowiem, prawdziwy syn Światłości, zajmował się i troszczył o to, aby poprzez [Moją] cielesną szatę zabłysło Światło w oczach heretyków, którzy atakowali Boską rzeczywistość zamkniętą w ludzkim ciele. Wspaniała Ewangelia Jana osiągnęła swój nadprzyrodzony cel, lecz nie dopomogła chronologicznemu przedstawieniu Mojego publicznego życia.

Trzej inni ewangeliści zdają się podobnie [opisywać] fakty, lecz zmieniają porządek czasu. Z trzech tylko jeden przedstawił niemal całe Moje życie publiczne: Mateusz. Opisał je dopiero piętnaście lat później. Inni pisali jeszcze później, po wysłuchaniu opowiadań Mojej Matki, Piotra i innych apostołów oraz uczniów.

Ja wami pokieruję w zbieraniu wydarzeń z tych trzech lat, rok po roku.

A teraz patrz i pisz: wydarzenie następuje po tym, które [widziałaś] w środę (20.09.1944).»

Widzę Jezusa, który powoli chodzi tam i z powrotem po polnej ścieżce oświetlonej przez księżyc. Jest pełnia i piękne oblicze księżyca jaśnieje na całkiem rozpogodzonym niebie. Patrząc na jego położenie na niebie wnioskuję, że przygotowuje się do zachodu, a zatem jest po północy.

Jezus przechadza się rozmyślając i z pewnością modli się, choć nie słyszę żadnych słów. Nie traci jednak z oczu tego, co Go otacza. Jeden raz zatrzymuje się z uśmiechem, aby wysłuchać długiego śpiewu zakochanego słowika. Wykonuje on melodyjnie szereg trylów i pojedynczych nutek, wytrzymywanych, a tak mocnych i tak przedłużonych, że wydaje się niemożliwe, iż pochodzą od tej małej istotki, która składa się z samych piórek. Jezus zatrzymał się. Nie chciał bowiem, aby przeszkodził mu odgłos Jego sandałów [kroczących] po żwirze ścieżki ani szaty ocierającej się o trawę. Stoi ze skrzyżowanymi ramionami, z uniesioną uśmiechniętą twarzą. Przymyka nawet oczy, aby lepiej się wsłuchać. A kiedy słowik kończy wysokim dźwiękiem, który pnie się, pnie i pnie w trójtonowej skali (nie wiem, czy dobrze się wyrażam) i wyśpiewuje na koniec nutę najwyższą, wytrzymaną tak długo, jak długo pozwala mu oddech, wyraża bez słów pochwałę i uznanie, kiwając kilkakrotnie głową z uśmiechem zadowolenia. Teraz zaś z drugiej strony pochyla się nad kępą kwitnącego wiciokrzewu. Tysiące białych kielichów rozsiewają przenikliwy zapach. Podobne są do paszczy żmij, bo drży w nich języczek żółtawych słupków lub błyszczy ślad złota na wewnętrznych płatkach. Kwiaty w promieniach księżyca wydają się jeszcze bielsze, jakby posrebrzone. Jezus podziwia je, wdycha ich zapach i głaszcze dłonią.

Wraca na drogę. Miejsce musi być lekko wzniesione, gdyż w blasku księżyca ukazuje się na południu zapewne część jeziora. Coś bowiem tam błyszczy jak szkło oświetlone przez księżyc. Nie jest to ani rzeka, ani morze, bo widać górzyste otoczenie od strony przeciwnej do tej, na której znajduje się Jezus.

Jezus, w pokoju letniej nocy, spogląda na to zwierciadło spokojnej wody. Potem wykonuje półobrót, zwracając się od strony południowej ku zachodowi. Patrzy na bielejącą miejscowość, oddaloną nie więcej niż o dwa kilometry. To piękne miasteczko. Zatrzymuje się, aby na nie spojrzeć, i potrząsa głową, myśląc o tym, co Go bardzo trapi.

Potem powoli przechadza się dalej i modli się aż do chwili, kiedy siada na wielkim kamieniu u stóp bardzo wysokiego drzewa. Przyjmuje zwyczajną pozę: łokcie oparte o kolana, ramiona wysunięte do przodu i dłonie splecione do modlitwy. Trwa tak przez chwilę i pozostałby w tej postawie długo, gdyby od strony zagajnika nie zbliżył się do Niego jakiś cień, jakiś człowiek, i nie zawołał Go: «Nauczycielu!»

Jezus odwraca się, gdyż nadchodzący przychodzi od tyłu. Pyta:

«Judasz? Czego chcesz?»

«Gdzie jesteś, Nauczycielu?»

«U stóp orzecha. Podejdź.»

Jezus wstaje i wychodzi na ścieżkę oświetloną przez księżyc, aby Judasz mógł Go zobaczyć.

«Przyszedłeś, Judaszu, aby przez chwilę dotrzymać towarzystwa twemu Nauczycielowi?»

Teraz stoją blisko siebie i Jezus kładzie serdecznie rękę na ramieniu ucznia.

«Albo potrzebujesz Mnie w Korozain?»

«Nie, Nauczycielu. Nic z tego. Pragnąłem przyjść i odnaleźć Cię.»

«Chodź więc. Jest miejsce dla dwóch na tej skale.»

Siadają blisko siebie. Milczenie. Judasz nic nie mówi. Patrzy na Jezusa. Walczy. Jezus chce mu pomóc. Patrzy na niego łagodnie, lecz przenikliwie.

«Jaka piękna noc, Judaszu! Spójrz, jak wszystko jest czyste! Sądzę, że nie była czystsza pierwsza noc, jaka uśmiechała się nad ziemią i nad snem Adama w ziemskim Raju. Odczuj zapach tych kwiatów, wdychaj, ale nie zrywaj ich. Są tak piękne i tak czyste! Ja też się powstrzymałem, gdyż zerwać je znaczyłoby sprofanować je. Zawsze złe jest używanie przemocy tak wobec rośliny, jak i zwierzęcia; tak wobec zwierzęcia, jak wobec człowieka. Po co odbierać życie? Życie jest tak piękne, kiedy jest dobrze wykorzystywane!... A te kwiaty używają go dobrze, gdyż wydzielają woń, cieszą swym widokiem i zapachem, dają miód pszczołom i motylom, użyczają im złota swych słupków, składają na ich skrzydłach małe topazowe krople, podobne do pereł, i służą im za posłanie w gniazdach... Gdybyś tu był przed chwilą, usłyszałbyś słowika tak słodko wyśpiewującego radość z życia i pochwałę dla Pana. Drogie ptaszki! Jakimże są przykładem dla ludzi! Zadowalają się odrobiną i jedynie tym, co jest dozwolone i święte: ziarnem i robaczkiem, bo to daje im Ojciec Niebieski. A kiedy ich nie mają, nie odczuwają gniewu ani oburzenia, lecz oszukują głód ciała, pełnym sercem wyśpiewując pochwały dla Pana i radość nadziei. Są szczęśliwe z utrudzenia, gdyż fruwały od świtu do zmroku, aby sobie uwić ciepłe gniazdko, miękkie, bezpieczne, nie z egoizmu, lecz z miłości do swego potomstwa. I śpiewają radośnie, i kochają się uczciwie: słowik swą towarzyszkę, a obydwoje – swe dzieci. Zwierzęta są zawsze szczęśliwe, gdyż nie doświadczają wyrzutów sumienia w swych sercach, które im nic nie wyrzucają. To my je unieszczęśliwiamy, gdyż człowiek jest zły, pozbawiony szacunku, władczy, okrutny. I nie wystarcza mu, że jest taki w odniesieniu do bliźnich. Jego złośliwość zwraca się też ku istotom niższym. Im więcej ma wyrzutów sumienia, im bardziej dokucza mu sumienie, tym bardziej daje innym odczuć swą niegodziwość. Jestem pewien, że nie ma spokojnej duszy jeździec, który spina do krwi ostrogami konia, spoconego i zmęczonego, smaga go batem, aż sierść mu się podnosi na karku i na bokach, a nawet na nozdrzach i na ciemnych powiekach, które opadają boleśnie na oczy, tak zrezygnowane i łagodne. Ten jeździec albo miał zamiar popełnić zbrodnię sprzeczną z uczciwością, albo właśnie to uczynił...»

Jezus milknie, zamyślony. Judasz też milczy. On też rozmyśla, a potem odzywa się:

«Jak miło słuchać Cię, Nauczycielu, kiedy tak mówisz! Wszystko staje się jasne dla oczu, dla ducha, dla serca... i wszystko staje się łatwe, nawet powiedzenie: „Chcę być dobry!” Nawet powiedzenie Ci... nawet powiedzenie Ci... powiedzenie: „Nauczycielu, ja też mam zamęt w duszy! Nie odczuwaj odrazy do mnie, Nauczycielu, Ty, który kochasz to, co czyste!”»

«O! Mój Judaszu! Ja – odrazy? Przyjacielu, synu, cóż wywołuje twój zamęt?»

«Zatrzymaj mnie przy Sobie, Nauczycielu. Trzymaj mnie mocno.... Przysiągłem, że będę dobry, kiedy przemówiłeś do mnie tak łagodnie. Przysiągłem, że stanę się Judaszem z pierwszych dni i że będę szedł za Tobą i będę Cię kochał jak oblubieniec swą oblubienicę i że będę marzył jedynie o Tobie, znajdując w Tobie wszelkie zaspokojenie. To właśnie tak Cię kochałem, Jezu...»

«Wiem... i dlatego i Ja cię pokochałem... Ale kocham cię nadal, Mój biedny zraniony przyjacielu...»

«Skąd wiesz, że taki jestem? Skąd wiesz?...»

Cisza. Jezus patrzy na Judasza spojrzeniem tak łagodnym... Wydaje się, że rozszerza je łza i czyni jeszcze słodszym, łagodząc jego blask. To spojrzenie dziecka niewinnego i bezbronnego, które jest samą miłością.

Judasz osuwa się do Jego stóp. Ma twarz przy kolanach Jezusa, ramionami obejmuje Jego biodra i jęczy:

«Trzymaj mnie przy Sobie, Nauczycielu... zatrzymaj mnie... Moje ciało wyje jak demon... i całe zło przychodzi wtedy, gdy ulegam... Wiem, że Ty wiesz, ale czekasz, aż sam Ci to powiem... ale, Nauczycielu, tak trudno powiedzieć: „Zgrzeszyłem”.»

«Wiem, przyjacielu. Dlatego właśnie trzeba postępować dobrze, aby nie musieć uniżać siebie, mówiąc: „Zgrzeszyłem”. Jednakże, Judaszu, jest w tym wielkie lekarstwo: zmuszenie się do wysiłku wyznania grzechu powstrzymuje przed popełnieniem go. A jeśli został popełniony, wtedy kara oskarżenia siebie już jest zbawienną pokutą. Jeśli zaś ktoś cierpi nie tyle z pychy ani z obawy przed ukaraniem, lecz dlatego, że swoim grzechem wywołał ból, wtedy wina znika. Ja ci to mówię. To miłość ocala.»

«Ja Cię kocham, Nauczycielu, ale jestem tak słaby... O! Ty mnie nie możesz kochać! Ty jesteś czysty i kochasz czystych... Ty nie możesz mnie kochać, bo ja jestem... jestem... O! Jezu, odbierz mi ten głód zmysłów! Czy wiesz, jaki to demon?»

«Wiem. Nie słuchałem go, lecz wiem, jakim głosem mówi.»

«Widzisz? Widzisz? Czujesz do tego tak wielką odrazę, że nawet mówiąc o tym, masz wzburzoną twarz... O! Ty mi nie możesz przebaczyć

«Judaszu, a czy nie pamiętasz Marii? Mateusza? Tego celnika, który się stał trędowaty? Tej niewiasty, rzymskiej nierządnicy, której obiecałem miejsce w Niebie, bo – po Moim przebaczeniu – ona będzie mieć siłę prowadzić święte życie?»

«Nauczycielu... Nauczycielu... Nauczycielu... O! Jakie zło mam w sercu!... Dziś wieczorem uciekłem... uciekłem z Korozain... bo gdybym pozostał... gdybym pozostał... byłbym zgubiony. Wiesz... to tak samo, jak kiedy ktoś pije i staje się chory... Kiedy lekarz pozbawia go wina i wszelkich odurzających napojów, on zdrowieje. Pozostaje zdrowy tak długo, jak długo nie odczuwa tego smaku... Ale jeśli ustępuje jeden raz, odczuwając na nowo ten smak... przychodzi pragnienie... pragnienie tego napoju... tak wielkie, że już nie wytrzymuje dłużej... i pije, i pije... i znowu jest chory... chory na zawsze... szalony... opętany... opętany przez swego demona... przez swego demona... O! Jezu, Jezu, Jezu!... Nie mów o tym innym... Nie mów tego... Wstydzę się wszystkich...»

«Ale nie Mnie.»

Judasz pojmuje to źle [i mówi]:

«To prawda! Przebacz! Powinienem odczuwać wstyd bardziej przed Tobą niż przed innymi, bo Ty jesteś doskonały...»

«Nie, synu. Nie o tym mówiłem. Niech twój ból, twoje udręczenie, twoje upokorzenie nie zasłania przed tobą prawdy. Syn nie lęka się i nie wstydzi dobrego ojca, a chory – dobrego lekarza. I tak jednemu, jak i drugiemu czyni swe wyznanie bez obawy, gdyż jeden kocha i wybacza, a drugi rozumie i leczy. Ja cię kocham i rozumiem, Ja także ci przebaczam i uzdrawiam cię. Powiedz Mi jednak, Judaszu, kto cię wydaje w ręce twego demona? Ja? Twoi bracia? Występne niewiasty? Nie. To twoja wola. Teraz ci przebaczam i uzdrawiam... Jak wielką sprawiłeś Mi radość, o Mój Judaszu! Już tak cieszyła Mnie sama ta noc pogodna, wonna, którą śpiewy czyniły radosną. I uwielbiałem Pana. Ale teraz radość, którą Mi dajesz, przewyższa blask księżyca, te zapachy, ten pokój, te śpiewy. Słyszysz? Słowik – ten mały śpiewak, tak pełen dobrej woli w czynieniu tego, do czego został stworzony – zdaje się przyłączać, aby ci powiedzieć ze Mną, że jest szczęśliwy z powodu twojej dobrej woli. I także ten pierwszy poranny wiatr, który porusza kwiaty i budzi je, wlewając do zagłębienia ich kielichów diament rosy, aby ją wkrótce znalazł motyl i promień słońca, i aby jeden ugasił pragnienie, a drugi – uczynił sobie z niej zwierciadełko dla swego wielkiego blasku. Spójrz, księżyc zachodzi. Nadchodzi świt, zapowiadany przez dalekie pianie koguta. Nocne cienie i zjawy nocy znikają. Widzisz, jak szybko i słodko minął czas, który – gdybyś nie był ze Mną – minąłby na odczuwaniu obrzydzenia i wyrzutów sumienia? Przychodź zawsze, kiedy się lękasz samego siebie. Własnego ja!!! To wielki przyjaciel, wielki kusiciel, wielki wróg i wielki sędzia, Judaszu! Widzisz? Gdy jesteś dobry, jest szczerym i wiernym przyjacielem. Potrafi jednak nie być prawdziwym przyjacielem, gdy nie jesteś dobry. I chociaż było ono twoim wspólnikiem, powstaje jako nieubłagany sędzia i dręczy cię wyrzutami... Ono jest okrutne w swoich wyrzutach... Nie Ja! Chodźmy więc, noc minęła...»

«Nauczycielu, nie pozwoliłem Ci odpocząć... a dziś musisz tak wiele mówić...»

«Odpocząłem w radości, jaką Mi dałeś. Nie mam lepszego wypoczynku niż powiedzieć: „Dziś ocaliłem kogoś, kto ginął”. Chodź, chodź... Zejdźmy do Korozain! O! Gdyby to miasto potrafiło cię naśladować, Judaszu!»

«Nauczycielu... a co powiesz moim towarzyszom?»

«Nic, jeśli nie będą pytać... Jeśli zapytają, powiem, że rozmawialiśmy o przejawach miłosierdzia Boga... To prawdziwy temat i tak szeroki, że najdłuższego życia nie starczy, aby go rozwinąć. Chodźmy...»

I schodzą, wysocy, odmiennie piękni, lecz tak samo młodzi. Idą obok siebie i znikają za zaroślami drzew... 


   

Przekład: "Vox Domini"