Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga IV - Trzeci rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

156. W WIEJSKIM DOMU CHUZY, ZA JORDANEM
Napisane 30 lipca 1946. A, 8810-8834

Na drugim brzegu, przy moście, już czeka osłonięty wóz.

«Wsiądź, Nauczycielu. Nie zmęczysz się długością drogi. To wprawdzie nie jest duża odległość, ale nakazałem trzymanie tu w pobliżu pary wołów, aby nie dać pretekstu [do oskarżeń] gościom bardziej szanującym Prawo... Trzeba ich rozumieć...»

«Ale gdzież oni są?» [– pyta Jezus.]

«Poprzedzili nas na innych wozach. Tobito!»

«Co, panie?» – odzywa się woźnica, właśnie zaprzęgający woły.

«Gdzie są inni goście?» [– pyta Chuza.]

«O! Daleko na przedzie. Dojeżdżają do domu.»

«Słyszysz, Nauczycielu?»

«A gdybym nie przybył?» [– pyta Jezus.]

«O! Byliśmy pewni, że przybędziesz. Dlaczego miałbyś nie przyjść?»

«Dlaczego?! Chuzo, przyszedłem, aby ci pokazać, że nie jestem tchórzem. Tchórzami są jedynie złoczyńcy: ci, którzy popełnili winy i z ich powodu lękają się sprawiedliwości... Niestety – tylko sprawiedliwości ludzkiej. A powinni lękać się jedynie sprawiedliwości Boga. Ale Ja nie mam grzechów i nie boję się ludzi.»

«Ależ, Panie! Wszyscy, którzy są ze mną, darzą Cię szacunkiem! Tak samo jak ja. I wcale nie powinniśmy budzić w Tobie strachu! Chcemy Cię uczcić, a nie znieważyć!» – Chuza jest strapiony i niemal rozgniewany.

Jezus siedzi naprzeciw niego. Wóz skrzypiąc toczy się powoli naprzód pośród zielonych łąk. Odpowiada Chuzie:

«Bardziej niż otwartej walki z wrogami muszę się obawiać podstępnej wojny fałszywych przyjaciół lub niewłaściwej gorliwości prawdziwych przyjaciół, którzy Mnie jeszcze nie zrozumieli. Ty do nich należysz. Czy nie pamiętasz, co ci powiedziałem w Beter?»

«Zrozumiałem Cię, Panie» – szepcze Chuza bardzo niepewnie, nie odpowiadając wprost na zadane pytanie.

«Tak. Zrozumiałeś Mnie. Twoje serce – dotknięte bólem i radością – stało się tak przejrzyste, jak tęcza po burzy na horyzoncie. I widziałeś właściwie. Potem... Odwróć się, Chuzo, żeby spojrzeć na nasze Morze Galilejskie. Wydawało się tak przejrzyste o świcie! W nocy rosa oczyściła atmosferę i nocny chłód spowolnił parowanie wód. Niebo i jezioro były dwoma zwierciadłami czystego szafiru, odbijającymi swe piękno. Wzgórza wokół były świeże i czyste, jakby Bóg stworzył je nocą. Teraz spójrz. Pył dróg przybrzeżnych, po których idą ludzie i zwierzęta, żar słońca sprawiający, że lasy i ogrody parują jak kotły na palenisku, rozpalający jezioro i sprawiający, że parują wody, spójrz jak to wszystko zaciemniło horyzont. Przedtem te brzegi wydawały się całkiem bliskie, czyste w wielkiej przejrzystości powietrza, a teraz spójrz... wydaje się, że drżą zamroczone, zmącone, podobne do czegoś, co się ogląda przez zanieczyszczoną wodę. To stało się z tobą. Proch to ludzka natura; słońce to pycha. Chuzo, nie dręcz samego siebie...»

Chuza spuszcza głowę, bawiąc się bezwiednie zdobieniami swej szaty i sprzączką bogatego pasa, podtrzymującego miecz.

Jezus milczy. Ma oczy prawie zamknięte, jakby spał. Chuza szanuje to, co bierze za odpoczynek. Wóz posuwa się powoli w kierunku południowo-wschodnim ku lekkim pofałdowaniom, które są – przynajmniej tak sądzę – pierwszym stopniem płaskowyżu, stykającym się z doliną Jordanu od strony wschodniej. Pola są bardzo urodzajne i piękne. Z pewnością jest tak z powodu bogactwa podziemnych wód lub kilku strumieni. Winne grona i owoce wyłaniają się spośród liści.

Wóz jedzie teraz prywatną drogą, porzucając drogę główną. Zagłębia się w bardzo zarośniętą drzewami aleję. Jest tu cień, ochłoda, przynajmniej względna w porównaniu z paleniskiem nasłonecznionej wielkiej drogi.

Dom niski, biały, o wyglądzie pańskim, znajduje się u kresu alei. Biedniejsze domy są porozrzucane tu i tam na polach i wśród winorośli.

Wóz przejeżdża przez mały mostek i ogrodzenie. Za nim sad ustępuje miejsca ogrodowi. Aleję pokrywa tu żwir. Jezus otwiera oczy, słysząc odmienny odgłos wydawany przez koła wozu na żwirze. Chuza mówi: «Przybyliśmy, Nauczycielu. Oto biegną goście, którzy nas oczekiwali.»

Rzeczywiście, wielka liczba osób, wszyscy bogaci, gromadzi się na początku alei. Pozdrawiają przybywającego Nauczyciela okazałymi, pełnymi szacunku ukłonami. Widzę i rozpoznaję Manaena, Tymona, Eleazara. Wydaje mi się, że i inne dostrzegane przeze mnie osoby nie są nowe, lecz nie potrafię powiedzieć, jak się nazywają. A dalej wielu takich, których nigdy nie widziałam lub przynajmniej nigdy szczególnie nie zauważyłam. Wielu ma miecze. Inni zaś zamiast nich popisują się licznymi ozdobami faryzeuszowskimi, kapłańskimi lub rabinackimi.

Wóz zatrzymuje się. Jezus wysiada jako pierwszy. Uczniowie Manaen i Tymon podchodzą, aby przywitać się osobiście. A potem – Eleazar (dobry faryzeusz z uczty w domu Izmaela), a wraz z nim dwaj uczeni w Piśmie, którym zależy na rozpoznaniu ich. Jest ten, któremu Jezus w Tarichei uzdrowił syna w dniu pierwszego rozmnożenia chleba, oraz inny, który nakarmił tłum u stóp góry błogosławieństw. I jeszcze jeden toruje sobie przejście: faryzeusz, który – w domu Józefa, w czasie żniw – został pouczony przez Jezusa o prawdziwej przyczynie swej niesłusznej zazdrości.

Chuza przedstawia wszystkich, ale ja to przemilczam, bo można stracić głowę w tym tłumie Szymonów, Janów, Lewich, Eleazarów, Natanaelów, Filipów, Józefów itd., itd. Saduceusze, uczeni w Piśmie, kapłani... Jest też wielka liczba herodian. Nawet wydaje się, że ci ostatni są najliczniejsi. Jest też kilku prozelitów i faryzeuszy, dwóch członków Sanhedrynu i czterech przewodniczących synagog oraz esseńczyk zagubiony trochę w tym tłumie.

Jezus pochyla się przy każdym imieniu, spoglądając z uwagą na każde oblicze i ukazując czasem lekki uśmiech, kiedy ktoś dla naświetlenia swej osoby wymienia fakt, który go złączył z Jezusem. Jakiś Joachim z Bozry mówi Mu:

«Moja żona Maria została przez Ciebie uleczona z trądu. Bądź błogosławiony!»

A esseńczyk:

«Słyszałem Cię, kiedy przemawiałeś w pobliżu Jerycha, i jeden z naszych braci porzucił brzegi Morza Słonego, aby iść za Tobą. Słyszałem jeszcze o Tobie w związku z cudownym uzdrowieniem Elizeusza z Engaddi. Na tych ziemiach żyjemy w czystości, czekając...»

Na co czekają, tego nie wiem. Wiem tylko, że mówiąc to mężczyzna ten spogląda z nieco przesadną wyższością na innych, którzy z pewnością nie bawią się w mistyków, lecz większość z nich wydaje się cieszyć radośnie dobrobytem, na jaki pozwala im ich sytuacja.

Chuza wybawia swego Gościa od tej ceremonii powitań i prowadzi Go dla dokonania zwyczajowych oczyszczeń do wygodnej sali służącej do obmyć. Z pewnością są miłe w tym upale. Potem wraca do swych gości. Rozmawia z ożywieniem. Dochodzi niemalże do kłótni z powodu różnicy zdań. Niektórzy woleliby od razu rozpocząć rozmowę. Jaką rozmowę? Inni jednak proponują, aby nie do razu nacierać na Nauczyciela, lecz zacząć od przekonania Go o ich głębokim szacunku. Ta opinia zwycięża, gdyż większość jest takiego zdania. Chuza – jako pan domu – woła sługi, aby wydać rozporządzenia do uczty. Ma się odbyć pod wieczór, aby pozostawić Jezusowi czas na odpoczynek, „gdyż jest wyraźnie zmęczony”. Wszyscy przyjmują to i kiedy Jezus powraca, goście żegnają Go, kłaniając się głęboko. Zostawiają Go z Chuzą. Ten zaś prowadzi Jezusa do mrocznego pomieszczenia. Znajduje się tu niskie łóżko okryte kosztowymi nakryciami.

Jezus, pozostawszy sam, oddaje sandały i szatę słudze, aby je oczyścił i pozbawił śladów wędrówek poprzedniego dnia. Nie śpi. Siedzi na brzegu łóżka. Bose stopy spoczywają na macie leżącej na podłodze. Ma na sobie krótką tunikę czy też podkoszulek, który okrywa Mu ciało do łokci i kolan. Jest głęboko zamyślony. O ile tak skromne odzienie sprawia, że wydaje się młodszy we wspaniałej i doskonałej harmonii młodzieńczego ciała, to głębia Jego myśli, z pewnością nie radosnej, znaczy Jego czoło zmarszczkami i obciąża twarz bolesnym, postarzającym Go zmęczeniem.

Żadnego głosu w domu, nikogo na polach, gdzie w ciężkim upale dojrzewają winogrona... Nawet nie drgną ciemne kotary zasłaniające drzwi i okna.

Tak mijają godziny...

Półmrok gęstnieje wraz z zachodem słońca, lecz upał trwa nadal. Trwa też rozmyślanie Jezusa.

W końcu dom zdaje się budzić. Słychać głosy, odgłos kroków, polecenia. Chuza delikatnie odsuwa zasłonę, aby spojrzeć, nie przeszkadzając Jezusowi.

«Wejdź! Nie śpię» – mówi Jezus.

Chuza wchodzi. Jest już w zdobnej szacie biesiadnika. Spogląda i widzi nie naruszone przez ciało posłanie:

«Nie spałeś? Dlaczego? Jesteś zmęczony...»

«Odpoczywałem w ciszy i w cieniu. To Mi wystarczy» [– odpowiada Jezus.]

«Każę Ci przynieść ubranie...»

«Nie. Moje jest z pewnością suche. Wolę je. Mam zamiar odejść zaraz po skończeniu uczty. Proszę cię więc, abyś przygotował wóz i łódź.»

«Jak chcesz, Panie. Chciałem Cię zatrzymać aż do jutrzejszego świtu...»

«Nie mogę. Muszę odejść...» [– mówi Jezus.]

Chuza wychodzi, chyląc się w pokłonie. Słychać liczne szepty...

Mija jakiś czas. Sługa wraca z lnianą szatą, świeżo wypraną, pachnącą słońcem, i z sandałami czystymi, natłuszczonymi, błyszczącymi i elastycznymi. Inny idzie za nim z misą, amforą i ręcznikami. Stawia wszystko na niskim stole. Wychodzą...

...Jezus dołącza do gości w atrium. Dzieli ono dom od północy na południe, tworząc pomieszczenie przewiewne i miłe, z miejscami do siedzenia, przyozdobione lekkimi wielobarwnymi zasłonami, które zmieniają światło, nie przeszkadzając jednak w napływie powietrza. Kiedy je teraz odciągają na boki, widać zielone otoczenie domu.

Jezus wygląda okazale. Choć nie spał, wydaje się, że nabrał sił i jego krok to krok królewski. Lniana szata, jaką założył, jest bardzo biała, a włosy rozpromienione porannym obmyciem błyszczą delikatnie, otaczając twarz swym złocistym kolorem.

«Chodź, Nauczycielu. Czekaliśmy jedynie na Ciebie» – mówi Chuza i prowadzi Go jako pierwszego do sali, w której ustawiono stoły.

Po modlitwie i dodatkowym obmyciu rąk siadają. Zaczyna się posiłek, jak zwykle wystawny, a z początku – milczący. Potem lody puszczają.

Jezus jest sąsiadem Chuzy. Po drugiej stronie znajduje się Manaen, mając za towarzysza Tymona. Innych Chuza usadowił, ze swym dworskim obyciem, po obu stronach stołu w kształcie podkowy. Jedynie esseńczyk uporczywie odmawia wzięcia udziału w uczcie i zajęcia miejsca przy wspólnym stole z innymi. Dopiero wtedy gdy sługa na rozkaz Chuzy ofiarowuje mu kosztowny koszyczek pełen owoców, zgadza się usiąść przy niskim stole. Czyni to po niezliczonych obmyciach i zakasaniu szerokich rękawów swej białej szaty, z obawy przed pobrudzeniem się lub po to, by wykonać jakiś obrzęd. Nie wiem.

To dziwaczna uczta. Biesiadnicy porozumiewają się bardziej oczyma niż ustami. Jedynie krótkie grzecznościowe zdania i wzajemne badanie... Jezus obserwuje współbiesiadników, a oni – badają Jego.

W końcu Chuza daje znak sługom, aby się oddalili. Przynieśli właśnie wielkie półmiski zimnych owoców. Być może przechowywano je w głębokiej studni. Są bardzo piękne. Wydają się niemal zamrożone, oszronione, co jest charakterystyczne dla rzeczy przechowywanych w lodzie.

Słudzy wychodzą po zapaleniu lamp. Na razie nie są one jeszcze potrzebne, gdyż jest ciągle jasno w tym letnim zmierzchu.

«Nauczycielu – zaczyna mówić Chuza – musisz się zastanawiać nad przyczyną tego spotkania i nad milczeniem, z jakim Ci się przyglądamy. Jednakże to, co mamy Ci do powiedzenia, jest bardzo ważne i nie powinny tego usłyszeć nierozważne uszy. Teraz jesteśmy sami i możemy mówić. Widzisz, że wszyscy darzymy Cię wielkim szacunkiem. Jesteś pośród ludzi, którzy czczą Cię jako Człowieka i jako Mesjasza. Znamy i podziwiamy Twoją sprawiedliwość, mądrość, dary, jakich Ci Bóg udzielił. Jesteś dla nas Mesjaszem Izraela, Mesjaszem według idei duchowej i według idei politycznej. Ty jesteś tym Oczekiwanym, który ma położyć kres boleści, upokorzeniu całego ludu: nie tylko tego ludu, zamkniętego w granicach Izraela czy raczej Palestyny, lecz ludu całego Izraela. To wiele tysięcy kolonii diaspory rozsianych po ziemi. Z nich rozlega się imię Jahwe pod każdym niebem. One rozszerzają obietnice i realizujące się obecnie nadzieje o Mesjaszu-Odnowicielu, Mścicielu, Wyzwolicielu i Twórcy prawdziwej niezależności i Ojczyzny dla Izraela, czyli Ojczyzny największej, jaka będzie na świecie: Ojczyzny królowej i panującej. Ona zniweczy wszelkie wspomnienie o przeszłości i każdy żyjący znak niewolnictwa. Judaizm zatryumfuje nad wszystkimi i nad wszystkim, i to na zawsze, gdyż tak zostało powiedziane i tak się to dokona. Panie, masz tutaj przed Sobą Izrael, cały, gdyż są reprezentanci rozmaitych grup tego wiecznego ludu, ukaranego przez Najwyższego, lecz kochanego przez Niego, bo ogłosił go „Swoim”. Masz tu żyjące i zdrowe serce Izraela, z członkami Sanhedrynu i kapłanami. Masz moc i świętość dzięki [obecności] faryzeuszy i saduceuszy. Masz mądrość uczonych w Piśmie i rabbich, masz polityczny spryt i znaczenie wraz z herodianami. Masz bogactwo bogatych oraz lud dzięki [obecności] kupców i właścicieli. Masz diasporę dzięki prozelitom, masz nawet odłączonych, którzy teraz są gotowi przyłączyć się, gdyż widzą w Tobie Oczekiwanego: esseńczyków, niedościgłych esseńczyków. Spójrz, o Panie, na ten pierwszy cud, na ten wielki znak Twojej misji, Twojej prawdy. Ty – bez przemocy, bez środków, bez sług, bez żołnierzy, bez mieczy – gromadzisz cały Twój lud, jak zbiornik gromadzi wody z tysięcy źródeł. Ty, bez słów, całkowicie bez rozkazów gromadzisz nas – lud podzielony nieszczęściami, nienawiścią, ideami politycznymi oraz religijnymi – i godzisz nas. O Książę Pokoju, ciesz się, że wyzwoliłeś i odnowiłeś, nim ująłeś berło i koronę. Zrodziło się Twoje Królestwo, Królestwo oczekiwane przez Izrael. Nasze bogactwa, nasza władza, nasze miecze są u Twoich stóp. Mów! Rozkazuj! Nadeszła godzina!»

Wszyscy przytakują mowie Chuzy. Jezus skrzyżował ramiona i milczy.

«Nie mówisz? Nie odpowiadasz, o Panie? Być może to Cię zdumiało... Być może czujesz, że jeszcze nie jesteś gotowy, i wątpisz przede wszystkim w to, że Izrael jest przygotowany... Ale tak nie jest. Posłuchaj naszych głosów. Ja mówię, a ze mną Manaen, o królewskim pałacu. On nie zasługuje na dalsze istnienie. To hańba i zgnilizna Izraela. To wstydliwa tyrania, która uciska lud i zmusza do służalczego poniżania się i schlebiania uzurpatorowi. Nadeszła jego godzina. Powstań, o Gwiazdo Jakuba, i przegoń tę zgraję zbrodniarzy i przynoszących wstyd. Są tu nazywani herodianami nieprzyjaciele profanatorów imienia Heroda: imienia, które dla nich jest święte. Wy przemówcie.»

«Nauczycielu, jestem stary i pamiętam, czym była dawna wspaniałość. Imię herosa zostało nadane śmierdzącej padlinie. Takie jest imię Heroda, noszone przez jego zepsutych potomków, poniżających nasz naród. To chwila powtórzenia gestu, jaki wiele razy czynił Izrael, kiedy niegodni monarchowie panowali nad cierpiącym ludem. Ty jeden jesteś godny uczynić ten gest.»

Jezus milczy.

«Nauczycielu, czy Ci się wydaje, że wątpimy? Przebadaliśmy Pisma: Ty jesteś tym, który powinien królować» – odzywa się uczony w Piśmie.

«Ty powinieneś być Królem i Kapłanem. Nowy Nehemiasz, większy niż on... Musisz przyjść i oczyścić. Ołtarz jest bezczeszczony. Niech Cię przynagli gorliwość o Najwyższego» – mówi jakiś kapłan.

«Wielu z nas zwalczało Cię. Szczególnie ci, którzy się obawiają Twego mądrego królowania, lecz lud jest z Tobą, a najlepsi z nas – z ludem. Potrzebujemy mędrca.»

«Potrzebujemy czystego.»

«Prawdziwego króla.»

«Świętego.»

«Odkupiciela. Jesteśmy coraz bardziej niewolnikami wszystkiego i wszystkich. Broń nas, Panie!»

«Świat nas depcze, gdyż mimo naszej liczby i bogactwa jesteśmy jak owce bez pasterza. Wezwij do zgromadzenia się pradawnym okrzykiem: „Do swych namiotów, o Izraelu!”, a z wszystkich miejsc diaspory, jak [w czasie] poboru do wojskowych zastępów, powstaną Twoi poddani, aby obalić chwiejące się trony potężnych, których Bóg nie kocha.»

Jezus wciąż milczy. Tylko On siedzi, spokojny pośrodku tej czterdziestki fanatyków, jakby nie o Niego chodziło. Przypominam sobie zaledwie jedną dziesiątą ich argumentów, gdyż mówili wszyscy naraz jak w zamęcie targowiska. On zaś zachowuje Swą postawę i nadal milczy. Wszyscy krzyczą:

«Powiedz jedno słowo! Odpowiedz!»

Jezus wstaje powoli, opierając Swe dłonie o brzeg stołu. Zapada głęboka cisza. Palony ogniem osiemdziesięciu źrenic otwiera usta. Inni też je otwierają, jakby chcieli wchłonąć słowa Jego odpowiedzi. Odpowiedź jest krótka, lecz wyraźna: «Nie.»

«Jak to? Dlaczego? Zdradzasz nas? Zdradzasz Swój lud!»

«Wypiera się Swej misji! Odrzuca nakaz Boży!...»

Wzrasta zgiełk, wrzawa. Twarze stają się karmazynowe, oczy rozpalają się, ręce zdają się grozić. Bardziej niż wiernych przypominają... nieprzyjaciół. Ale tak to jest: kiedy myśl polityczna bierze górę w sercach, wtedy łagodni stają się dzikimi zwierzętami wobec tych, którzy się sprzeciwiają ich ideom.

Po tym zgiełku zapada dziwna cisza. Zdaje się, że wyczerpali siły i czują się u kresu, wycieńczeni. Patrzą na siebie pytająco, przygnębieni... niektórzy obrażeni...

Jezus rozgląda się wokół siebie. Mówi:

«Wiedziałem, że to dlatego chcieliście mieć Mnie tutaj. I znałem bezużyteczność waszych zabiegów. Chuza może powiedzieć, że stwierdziłem to już w Tarichei. Przyszedłem jednak, aby wam pokazać, że nie boję się żadnej zasadzki, gdyż to nie jest jeszcze Moja godzina. Nie będę się obawiał nawet wtedy, gdy nadejdzie dla Mnie godzina zasadzki, gdyż właśnie po to przyszedłem. Przybyłem, aby was przekonać. Wy – nie wszyscy, lecz wielu z was – macie dobrą wolę. Muszę jednak naprawić błąd, w jaki wpadliście w dobrej wierze. Widzicie? Nie czynię wam wyrzutów. Nie czynię ich nikomu, nawet tym, którzy jako Moi wierni uczniowie powinni byli zachowywać się sprawiedliwie i sprawiedliwością powściągać swe dążenia. Nie ganię cię, sprawiedliwy Tymonie, lecz powiadam ci, że w głębi twej miłości, która chce Mnie uczcić, jest jeszcze twoje ja. Ono się porusza i śni o lepszych czasach, w których mógłbyś ujrzeć, jak zostają uderzeni ci, którzy ciebie uderzyli. Nie ganię ciebie, Manaenie, choć ukazujesz, że straciłeś całkowicie duchową mądrość i przykład, jaki otrzymałeś ode Mnie, a przedtem od Chrzciciela. Powiadam ci tylko, że w tobie też znajduje się korzeń ludzkiej natury, który się odradza po pożarze Mojej miłości. Nie czynię wyrzutów tobie, Eleazarze, mężu sprawiedliwy dla staruszki, którą ci pozostawiono, sprawiedliwy zawsze, lecz nie w tej chwili. I nie napominam ciebie, Chuzo, choć powinienem to uczynić, gdyż w tobie – bardziej niż w tych wszystkich, którzy w dobrej wierze chcą Mnie uczynić królem – żyje twoje ja. Tak, ty chcesz, żebym był królem. Nie ma podstępu w twoich słowach. Nie przychodzisz, aby Mnie przyłapać na błędzie, aby donieść na Mnie Sanhedrynowi, królowi, Rzymowi. Uważasz, że działasz jedynie z miłości, lecz tak nie jest. Bardziej niż z miłości działasz po to, aby się zemścić za zniewagi, jakie cię spotkały w królewskim pałacu. Jestem twoim gościem i powinienem przemilczeć prawdę o twoich uczuciach. Jestem jednak Prawdą we wszystkich sprawach i mówię dla twego dobra. I tak samo jest z tobą, Joachimie z Bozry, i z tobą, Janie, i także z tobą, i z tobą, i z tobą, i z tobą...»

Jezus wskazuje tego i tamtego, bez wyrzutów, lecz ze smutkiem... i mówi dalej:

«Nie ganię was, gdyż wiem, że to nie wy tak spontanicznie tego chcecie. To Podstęp, to Przeciwnik pracuje, a wy... wy bezwiednie jesteście... jesteście narzędziami w jego rękach. Nawet miłość... nawet waszą miłością, o Tymonie, o Manaenie, o Joachimie, o wy, którzy rzeczywiście Mnie kochacie, nawet waszą czcią, o wy, którzy przeczuwacie we Mnie doskonałego Rabbiego, nawet tym posługuje się Przeklęty, aby szkodzić wam i zaszkodzić Mnie. Ale Ja mówię: nie... wam i tym, którzy nie żywią waszych uczuć. Oni chcieliby, abym zgodził się być królem, a mają przy tym cele coraz niższe, aż po [chęć] zdrady i zbrodni. Moje Królestwo nie jest z tego świata. Przyjdźcie do Mnie, abym w was zbudował Moje Królestwo, nic innego. A teraz pozwólcie Mi odejść.»

«Nie, Panie, jesteśmy zdecydowani. Już użyliśmy naszych bogactw, sporządziliśmy plany, zdecydowaliśmy się wyjść z tej niepewności, w której żyje Izrael i z której korzystają inni, aby mu szkodzić. Jesteś osaczany, to prawda. Masz nieprzyjaciół nawet w Świątyni. Ja jestem jednym ze Starszych, nie zaprzeczam temu, lecz aby położyć temu kres, tego potrzeba: namaszczenia Cię. I wszyscy jesteśmy gotowi Ci go udzielić. To nie po raz pierwszy w Izraelu jest ktoś w taki sposób ogłaszany królem, aby zakończyć nieszczęścia narodu i niezgody. Tu jest ktoś, kto w imię Boga może to uczynić. Pozwól nam to zrobić» – mówi jeden z kapłanów. [Jezus sprzeciwia się:]

«Nie! Tego wam nie wolno. Nie macie do tego prawa!»

«Najwyższy Kapłan pragnie tego jako pierwszy, nawet jeśli wydaje się inaczej. On nie może już znieść obecnej sytuacji: rzymskiego panowania i zgorszenia dawanego przez króla.»

«Nie wypowiadaj kłamstw, kapłanie. Na twoich wargach bluźnierstwo jest po dwakroć nieczyste. Być może nie wiesz tego i mylisz się, lecz Świątynia nie chce tego» [– mówi Jezus.]

«Uważasz więc, że twierdząc tak, kłamiemy?»

«Tak. Jeśli nie wszyscy, to wielu z was. Nie kłamcie. Ja jestem Światłością i oświecam serca...» [– mówi Jezus.]

«Nam możesz wierzyć – krzyczą herodianie – Nie lubimy Heroda Antypasa ani żadnego innego.»

«Nie. Wy kochacie tylko samych siebie. Taka jest prawda. I nie możecie Mnie kochać. Użylibyście Mnie za dźwignię do obalenia tronu, aby otworzyć drogę władzy potężniejszej i jeszcze bardziej uciskalibyście lud. Złudzenie dla Mnie, dla ludu, dla was... Gdybyście zgładzili króla, Rzym was by zgładził.»

«Panie, w koloniach diaspory są ludzie gotowi się zbuntować... Popieramy ich naszymi środkami» – mówią prozelici.

«A ja moimi. I wspiera ich Auranicja i Trachonicja – woła mąż z Bozry – Wiem, co mówię. Nasze góry mogą wyżywić armię i są daleko od zasadzek. Można ją potem rzucić na Twe usługi jak lecące orły.»

«Perea także jest z Tobą!»

«Również Gaulanicja.»

«I dolina Gahas!»

«I – o ile zgodzisz się do nas przyłączyć – będą z Tobą brzegi Morza Słonego z Nomadami wierzącymi, że jesteśmy bogami» – krzyczy esseńczyk i kontynuuje swe podniosłe pustosłowie, które ginie w hałasie.

«Górale z Judy są z rasy mężnych królów.»

«A ci z Górnej Galilei są bohaterami o męstwie Debory. Nawet niewiasty, nawet dzieci są tam bohaterami!»

«Sądzisz, że jest nas mało? Liczne są nasze zastępy. Cały lud jest z Tobą. Ty jesteś królem z rodu Dawida, Mesjaszem! To wykrzykują wargi mędrców i nieuczonych, gdyż to jest okrzyk serc. Twoje cuda... Twoje słowa... Twoje znaki...»

Panuje zamęt, którego już nie nadążam śledzić.

Jezus jest jak mocna skała otoczona wirem. Nie porusza się. Nawet nie reaguje. Jest nieczuły. A wir próśb, błagań, racji trwa nadal.

«Rozczarowujesz nas! Dlaczego chcesz naszej zguby? Chcesz tylko sam działać? Nie możesz. Matatiasz Machabeusz nie odmówił przyjęcia pomocy Assydejczyków i Juda uwolnił Izrael z ich pomocą... Przyjmij to!!!» – Od czasu do czasu głosy łączą się w tym okrzyku. Jezus nie ustępuje.

Jeden ze Starszych, bardzo stary, rozmawia z kapłanem i uczonym w Piśmie jeszcze starszym od siebie. Wychodzą do przodu, nakazują ciszę. Mówi stary uczony w Piśmie, po przywołaniu do siebie także Eleazara i dwóch uczonych w Piśmie Janów:

«Panie, dlaczego nie chcesz nałożyć korony Izraela?»

«Bo do Mnie nie należy. Nie jestem synem hebrajskiego księcia» [– wyjaśnia Jezus.]

«Panie, być może tego nie wiesz. Oni dwaj i ja byliśmy wezwani pewnego dnia, kiedy przybyli trzej Mędrcy i pytali, gdzie jest Ten, który urodził się jako król Hebrajczyków. Rozumiesz? „Urodził się jako król”. Zgromadzono nas, przywódców kapłanów i uczonych ludu na rozkaz Heroda Wielkiego, aby odpowiedzieć na to pytanie. Wraz z nami był Hillel Sprawiedliwy. Nasza odpowiedź była: „W Betlejem Judzkim”. Ty, wiemy to, tam się narodziłeś. Wielkie znaki towarzyszyły Twym narodzinom. Pośród Twoich uczniów są tego świadkowie. Czy możesz zaprzeczyć, że oddali Ci cześć jako Królowi trzej Mędrcy?»

«Nie zaprzeczam» [– odpowiada Jezus.]

«Czy możesz zaprzeczyć, że cud Cię poprzedza, towarzyszy Ci i idzie za Tobą jako znak z Nieba?»

«Nie zaprzeczam.»

«Czy możesz zaprzeczyć, że jesteś obiecanym Mesjaszem?»

«Nie zaprzeczam.»

«A zatem, w imię żyjącego Boga, dlaczego chcesz zawieść nadzieje ludu?»

«Przychodzę, aby spełnić pragnienia Boga.»

«Jakie?»

«Odkupienia świata, utworzenia Królestwa Bożego. Moje Królestwo nie jest z tego świata. Odłóżcie wasze środki i waszą broń. Otwórzcie oczy i duchy na słowa Pism i Proroków. Przyjmijcie Moją Prawdę, a będziecie mieli Królestwo Boże w was.»

«Nie. Pisma mówią o Królu-wyzwolicielu.»

«Z niewolnictwa szatana, grzechu, błędu, ciała, pogaństwa, bałwochwalstwa. O! Cóż uczynił wam szatan, o Hebrajczycy, ludu mądry, że się mylicie co do prorockich prawd? Cóż wam uczynił, o Hebrajczycy, bracia Moi, żeście się stali tak zaślepieni? Cóż wam uczynił, o Moi uczniowie, że i wy już nic nie pojmujecie? Największe nieszczęście narodu i wierzącego to popaść w fałszywą interpretację znaków. Stąd bierze się nieszczęście. Osobiste interesy, uprzedzenia, uniesienia, źle pojęta miłość ojczyzny – wszystko to służy drążeniu przepaści... przepaści błędu, w której lud zginie, nie rozpoznając swego Króla.»

«To Ty siebie nie rozpoznajesz.»

«To wy nie znacie siebie i Mnie nie znacie. Ja nie jestem królem ludzkim. A wy... wy... trzy czwarte z was tutaj zgromadzonych wie o tym i chce Mojego nieszczęścia, a nie – dobra. Czynicie to z urazy, a nie z miłości. Przebaczam wam. Mówię do tych, którzy mają prawe serca: „Oprzytomniejcie i nie bądźcie nieświadomymi sługami zła.” Pozwólcie Mi odejść. Nie ma nic więcej do powiedzenia.»

Zalega pełna zaskoczenia cisza...

Eleazar odzywa się:

«Ja nie jestem Twoim wrogiem. Sądziłem, że dobrze robię, i nie jestem sam... Dobrzy przyjaciele myślą jak ja.»

«Wiem. Ale powiedz Mi ty, i bądź szczery, co mówi Gamaliel?»

«Rabbi?... Mówi... Tak, on mówi: „Najwyższy da znak, jeśli On jest Jego Chrystusem.»

«Ma rację. A Józef Starszy?»

«...że jesteś Synem Boga i że będziesz królował jak Bóg.»

«Józef jest sprawiedliwy. A Łazarz z Betanii?»

«Cierpi... Mało mówi... Ale mówi... że będziesz królował jedynie wtedy, gdy przyjmą Ciebie nasze duchy.»

«Łazarz jest mędrcem. Kiedy wasze duchy Mnie przyjmą, [wtedy będę Królem.] Na razie wy – nawet ci, o których sądziłem, że są duchami przyjmującymi [Mnie] – nie przyjmujecie ani Króla, ani Królestwa i to jest Moim bólem.»

«Zatem w końcu odmawiasz?» – woła wielu.

«Jak rzekliście» [– stwierdza Jezus.]

«Skompromitowałeś nas, zaszkodziłeś nam, Ty...» – woła wielu herodian, uczonych w Piśmie, faryzeuszy, saduceuszy, kapłanów.

Jezus odchodzi od stołu i idzie ku grupie z płonącymi oczyma. Jakie ma spojrzenie! Ci bezwiednie milkną i przywierają do muru... Jezus dochodzi do nich. Zbliża twarz do ich twarzy i mówi cicho, lecz tak wyraźnie, że przeszywa ich jak mieczem:

«Powiedziano: „Biada temu, kto uderza w ukryciu swego bliźniego i przyjmuje podarki, aby skazać na śmierć niewinnego.” Mówię wam: wybaczam wam, ale wasz grzech znany jest Synowi Człowieczemu. Gdybym wam nie przebaczył... Jahwe za o wiele mniejsze [przewinienia] starłby na proch wielu Izraelitów.»

Mówiąc to jest tak przerażający, że nikt nie ośmiela się poruszyć. Jezus podnosi ciężką, podwójną zasłonę i wychodzi do atrium. Nikt nie ośmiela się uczynić żadnego gestu.

Dopiero wtedy gdy zasłona przestaje się poruszać, czyli po kilku minutach, odzyskują przytomność:

«Trzeba Go dogonić... Trzeba Go zatrzymać...» – mówią najbardziej rozwścieczeni.

«Potrzeba nam przebaczenia» – wzdychają najlepsi, czyli Manaen, Tymon, prozelici, mąż z Bozry, a więc ci, którzy mają prawe serca.

Tłoczą się, wychodząc z sali. Szukają, pytają sługi:

«Nauczyciel? Gdzie On jest?»

Nauczyciel? Nikt Go nie widział, nawet ci, którzy stali u podwójnych drzwi atrium. Nie ma Nauczyciela... Z pochodniami i latarniami szukają Go w mroku ogrodu, w pomieszczeniu, w którym odpoczywał. Nikogo! Nie ma też płaszcza, który leżał na łóżku, ani torby, którą zostawił w atrium...

«Wymknął się nam! To szatan!...»

«Nie. On jest Bogiem. Czyni, co chce.»

«Wyda nas!»

«Nie. Będzie nas znał takimi, jakimi jesteśmy.»

Zgiełk opinii i wzajemnych zniewag... Dobrzy wołają:

«Zwiedliście nas. Zdrajcy! Powinniśmy byli to przewidzieć!»

Źli, czyli większość, grozi, a po utracie kozła ofiarnego, przeciw któremu nie mogą się już zwrócić, dwa ugrupowania występują nawzajem przeciw sobie.

A gdzie teraz jest Jezus? Ja Go widzę, gdyż On tego chce. Jest bardzo daleko, przy moście u ujścia Jordanu. Idzie szybko, jakby niesiony wiatrem. Jego włosy falują wokół pobladłej twarzy. Szata powiewa jak żagiel z powodu szybkości kroku. Potem, gdy jest już pewien, że znajduje się daleko, wchodzi pomiędzy trzciny i idzie wschodnim brzegiem. Gdy znajduje pierwsze skały wysokiego nabrzeża, wchodzi na nie. Nie dba o brak światła, który sprawia, że taka wspinaczka po stromym brzegu jest niebezpieczna. Idzie w górę. Dochodzi do skały górującej nad jeziorem. Czuwa tam samotny dąb. Siada i wspiera łokieć o kolano. W zagłębieniu dłoni opiera podbródek, spojrzenie ma utkwione w ogarniętą mrokiem dal. Z ledwością widać biel Jego szaty i bladość Jego oblicza. Zastyga nieruchomy...

Ale ktoś szedł za Nim. Jan. Jan ledwie odziany. Ma na sobie jedynie krótką szatę rybacką. Jego włosy są sztywne jak u kogoś, kto przebywał w wodzie. Zadyszany, a jednak blady. Podchodzi cicho do swego Jezusa. Zdaje się cieniem, który ślizga się po skalistym brzegu. Zatrzymuje się w pewnej odległości i patrzy na Jezusa... Nie porusza się, zdaje się być częścią skały. Tunika ciemnego koloru czyni Jana jeszcze bardziej niewidocznym. W mroku nocy ledwie widać jedynie twarz, nogi, odsłonięte ramiona. Kiedy jednak słyszy płacz Jezusa, którego nie widzi, wtedy już nie potrafi się pohamować i podchodzi, a potem woła cicho:

«Nauczycielu!»

Jezus słyszy to ciche wołanie. Unosi głowę. Gotowy do ucieczki podnosi płaszcz. Ale Jan woła:

«Co Ci zrobili, Nauczycielu, że już nie rozpoznajesz Jana?»

Jezus rozpoznaje jednak Swego Umiłowanego. Wyciąga do niego ramiona i Jan rzuca się w nie. Obydwaj płaczą z powodu dwóch odmiennych smutków, lecz z tej samej miłości.

Potem jednak płacz ustaje i Jezus jako pierwszy zaczyna widzieć rzeczy jasno. Zdaje sobie sprawę, że Jan jest skąpo odziany, w mokrej tunice, bez butów, zmarznięty. [Pyta:]

«Dlaczego jesteś tutaj w takim stanie! Dlaczego nie jesteś z innymi?»

«O! Nie gań mnie, Nauczycielu. Nie mogłem zostać... Nie mogłem pozwolić Ci odejść... Zrzuciłem odzienie, całe, z wyjątkiem tego i popłynąłem, aby wrócić do Tarichei, a stamtąd brzegiem... Potem przeszedłem przez most i szedłem za Tobą. Ukryłem się w rowie w pobliżu domu, gotów przyjść Ci z pomocą albo chociaż dowiedzieć się, czy Cię pojmą, czy Cię skrzywdzą. Słyszałem, że się kłócili, a potem ujrzałem Cię, jak przeszedłeś szybko przede mną. Wyglądałeś jak anioł. Aby Cię dogonić bez stracenia Cię z oczu wpadałem do rowów i do bagna i jestem cały okryty błotem. Musiałem Ci poplamić szatę... Przyglądam Ci się, odkąd tu jesteś... Płakałeś?... Co Ci zrobili, mój Panie? Znieważyli Cię? Uderzyli?»

«Nie. Chcieli Mnie obwołać królem. Biednym królem, Janie! Wielu chciało tego w dobrej wierze, z prawdziwej miłości, w dobrym zamiarze... Większość [po to]... aby donieść na Mnie i pozbyć się Mnie...»

«Kim są?»

«Nie pytaj» [– prosi Jezus.]

«A inni?»

«O ich imiona też nie pytaj. Nie powinieneś nienawidzić i nie powinieneś krytykować... Ja przebaczam...»

«Nauczycielu... Czy byli tam uczniowie?... Tylko to mi powiedz» [– prosi Jan.]

«Tak» [– wyznaje Jezus.]

«A apostołowie?»

«Nie, Janie, żadnego apostoła.»

«Naprawdę, Panie?»

«Naprawdę, Janie» [– potwierdza Jezus.]

«O! Chwała Bogu za to... Ale dlaczego jeszcze płaczesz, Panie? Jestem z Tobą. Ja Cię kocham za wszystkich. I nawet Piotr, i Andrzej, i inni... Kiedy widzieli, jak się rzuciłem w jezioro, uznali mnie za szaleńca. Piotr był podenerwowany, a mój brat mówił, że chcę umrzeć w topieli. Ale potem zrozumieli i zawołali: „Niech Bóg będzie z tobą. Idź! Idź!...” My Cię kochamy, ale nikt jak ja, biedne dziecko.»

«Tak, nikt tak jak ty. Zimno ci, Janie! Chodź tu pod Mój płaszcz...»

«Nie. Do Twoich stóp, tak... Mój Nauczycielu! Dlaczego wszyscy nie kochają Cię jak biedne dziecko, którym jestem?»

Jezus tuli go do serca, sadzając przy Sobie.

«Bo nie mają twojego dziecięcego serca...»

«Chcieli Cię uczynić królem? Jeszcze nie zrozumieli, że Twoje Królestwo nie jest z tej ziemi?»

«Nie zrozumieli!»

«Nie wymieniając imion, opowiedz mi, Panie...»

«Ale nie powiesz tego, o czym ci mówię?»

«Jeśli nie chcesz, Panie, nie powiem o tym...»

«Powiesz o tym dopiero wtedy, kiedy ludzie będą chcieli Mnie przedstawiać jako zwykłego przywódcę ludu. Pewnego dnia to się stanie. Będziesz tam i powiesz: „On nie był królem z tej ziemi, gdyż tego nie chciał, bo Jego Królestwo nie było z tego świata. On był Synem Boga, Słowem Wcielonym, i nie mógł przyjąć tego, co ziemskie. Chciał przyjść na świat i przyoblec się w ciało, aby odkupić ciało, dusze i świat, lecz nie chciał ulec przepychowi świata i zarzewiom grzechu. Nie było w Nim nic cielesnego ani światowego. Światłość nie otoczyła się ciemnościami. Nieskończony nie przyjął rzeczy skończonych, lecz stworzenia ograniczone ciałem i grzechem uczynił stworzeniami, które odtąd bardziej Go przypominają. Poprowadził tych, którzy w Niego wierzą, do prawdziwej godności królewskiej. I ustanowił Swe królestwo w sercach, nim ustanowił je w Niebiosach. Tam zaś będzie pełne i wieczne, wraz z wszystkimi, którzy będą zbawieni.” To powiesz, Janie, tym, którzy będą chcieli widzieć we Mnie tylko człowieka, i tym, którzy będą widzieć we Mnie tylko ducha, i tym, którzy zaprzeczą, że byłem poddany pokusie... bólowi... Powiesz ludziom, że Odkupiciel płakał... i że oni, ludzie, zostali odkupieni także przez Moje łzy..

«Dobrze, Panie. Jakże Ty cierpisz, Jezu!...»

«Jakże dokonuję odkupienia! Ale ty Mnie pocieszasz w cierpieniu. O świcie stąd odejdziemy. Znajdziemy łódź. Uwierzysz Mi, jeśli ci powiem, że będziemy mogli popłynąć bez wioseł?»

«Uwierzyłbym Ci nawet gdybyś mi powiedział, że popłyniemy bez łodzi...»

Zostają tak objęci, okryci jednym płaszczem Jezusa. W końcu zmęczony Jan zasypia w tym cieple, jak dziecko w objęciach swej mamy. 


   

Przekład: "Vox Domini"