Ewangelia według św. Mateusza |
Ewangelia według św. Marka |
Ewangelia według św. Łukasza |
Ewangelia według św. Jana |
Maria Valtorta |
Księga IV - Trzeci rok życia publicznego |
– POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA – |
155. W TARICHEI
Napisane 27 lipca 1946. A, 8790-8809
Bardzo mały półwysep Tarichei wysunięty w jezioro formuje głęboką zatokę na południowym zachodzie. Ściślej mówiąc, jest to raczej [wyspa niż] półwysep. Jest bowiem niemal całkowicie otoczony wodami, a między [nim] i lądem znajduje się coś w rodzaju korytarza, przesmyku. Przynajmniej tak było za czasów Jezusa, w epoce, którą oglądam. Być może potem, przez dwadzieścia wieków, piaski i kamienie przynoszone przez mały strumień, wpadający akurat do zatoki na południowym zachodzie, tak zmieniły wygląd tego miejsca, że zasypały piaskiem zatokę i poszerzyły tym samym język ziemi przesmyku.
Tam, gdzie się odbija zielone listowie drzew – zbliżających się od zbocza w stronę jeziora – zatoka jest spokojna, lazurowa, z pasami koloru nefrytu. Liczne łodzie kołyszą się lekko na niemal zupełnie spokojnych wodach.
Moją uwagę przyciąga dziwna zapora. Jej łuki spoczywają na żwirze brzegu, tworząc miejsce do spacerów oraz przystań skierowaną ku zachodowi. Nie wiem, czy zrobiono ją dla ozdoby, czy w jakimś celu użytkowym, którego nie znam. Ten pasaż, zapora lub przystań, jest okryty grubą warstwą ziemi. Posadzono na niej bardzo blisko siebie stosunkowo małe drzewa. Formują one ponad drogą zieloną galerię. Wielu ludzi spędza czas pod tą szemrzącą galerią. Bryza, wody i liście przydają jej świeżości.
Widać wyraźnie wylot Jordanu i wody jeziora wpływające do koryta rzeki, kilka wirów, kilka zastojów wody w pobliżu filarów mostu. Jego konstrukcja wskazuje, że jest to most rzymski. Spoczywa na potężnych filarach, zbudowanych jak dziobnice. Nie wiem, czy się dobrze wyrażam, ale wyglądają mniej więcej tak: (). O ich krawędzie uderza prąd wody, wywołując grę świateł. Woda przybiera wygląd masy perłowej tam, gdzie słońce oświetla fale wód rozbijających się o te filary i podnoszące się. Wlewają się one do gardła rzeki i ściskają w nim, choć dotąd w jeziorze były rozlane szeroko i bez ograniczeń. Niemal na krańcu mostu, na drugim brzegu, [widać] małe miasto, całkiem białe. Jego domy są rozsiane pośród zieleni żyznych pól. A jeszcze dalej, na północy, na wschodnim brzegu jeziora [można dostrzec] przedmieścia Hippos i lasy. Wznoszą się one nad podwodnymi skałami, blisko których leży Gamala, dobrze widoczna na szczycie swego wzgórza.
Tłum, który podążał za Jezusem od Emmaus, powiększył się o ludzi czekających w Tarichei. Pośród nich jest też Joanna, która przybyła swą łodzią. Jezus idzie prosto ku tej zalesionej tamie i zatrzymuje się na środku. Po prawicy ma wody jeziora, po lewicy – plażę. Kto tylko może, zatrzymuje się na cienistej drodze. Ci zaś, którzy nie znajdują na niej miejsca, schodzą na plażę jeszcze trochę wilgotną z powodu silnego nocnego przypływu lub z jakichś innych powodów. Jest na niej cień, po części dzięki drzewom zapory. Inni przybijają łodziami do brzegu i zajmują miejsca w cieniu żagli.
Jezus daje znak, że będzie przemawiał, i wszyscy milkną:
«Powiedziano: „Powstałeś, żeby ocalić Twój lud, żeby go zbawić dzięki Twojemu Pomazańcowi”. Jest też powiedziane: „I w Panu się rozraduję i będę się cieszył w Bogu, Zbawcy moim.”
Naród izraelski odniósł do siebie to słowo i nadał mu sens narodowy, osobisty, egoistyczny, który nie wyraża prawdy o osobie Mesjasza. I nadał mu sens wąski, który ogranicza wielkość idei mesjańskiej do zwykłego ujawnienia się potęgi ludzkiej oraz do tryumfalnego pokonania przez Chrystusa panujących nad Izraelem.
Prawda jest inna. Ona jest wielka, nieograniczona. Pochodzi od Boga prawdziwego, od Stwórcy i Pana Nieba i Ziemi, Stworzyciela ludzkości, od Tego, który rozmnożył gwiazdy na firmamencie i okrył ziemię roślinami wszelkiego rodzaju. [Pochodzi ona] od Tego, który zapełnił ją zwierzętami, dał ryby wodom i ptaki – powietrznym przestworzom. On też rozmnożył dzieci człowieka, którego stworzył jako króla stworzenia i jako Swoje umiłowane stworzenie. Jak mógłby teraz – On, Pan, Ojciec całego rodzaju ludzkiego – być niesprawiedliwym dla Swych dzieci, dla dzieci tych dzieci, które zrodziły się z Mężczyzny i Niewiasty, uformowanych przez Niego z materii-ziemi oraz z duszy – Jego boskiego tchnienia? I dlaczego miałby traktować jednych inaczej niż drugich? Czyż nie pochodzą z jedynego źródła? Czyż nie pochodzą od Niego? Czy może pochodzą od jakiegoś innego nadprzyrodzonego i wrogo nastawionego bytu? Czy może są stworzeni jako inne gałęzie? Czyżby byli obcymi, godnymi pogardy dziećmi z nieprawego łoża?
Bóg prawdziwy nie jest biednym bogiem tego czy tamtego ludu, jakimś bożkiem, nierealną postacią. On jest wzniosłą Rzeczywistością. On jest Rzeczywistością wszechobecną. On jest Bytem Jedynym, Najwyższym, Stwórcą wszystkich rzeczy i wszystkich ludzi. On jest więc Bogiem wszystkich ludzi. Zna ich, nawet jeśli oni Go nie znają. Kocha ich, nawet jeśli oni Go nie kochają, ponieważ Go nie znają, lub znając Go źle, kochają Go źle, lub znając Go [dobrze], nie potrafią Go kochać.
Ojcostwo nie ustaje [jednak nawet wtedy], gdy dziecko nic nie wie, jest głupie lub złe. Ojciec usiłuje pouczyć dziecko, bo uczyć je – to kochać. Ojciec trudzi się, aby uczynić mniej bezrozumnym swe upośledzone dziecko. Ojciec – łzami, cierpliwością, zbawiennymi karami, pełnym miłosierdzia przebaczaniem – próbuje doprowadzić do poprawy złe dziecko i uczynić je dobrym. To właśnie czyni człowiek-ojciec. Czy Bóg-Ojciec może być gorszy od człowieka-ojca? Dlatego właśnie Bóg-Ojciec kocha wszystkich ludzi i chce ich zbawienia. On, Król nieskończonego Królestwa, Król wieczny, patrzy na Swój lud, utworzony ze wszystkich ludów rozproszonych po ziemi, i mówi: „Oto lud [utworzony z] Moich stworzeń, lud, który ma być zbawiony przez Mojego Chrystusa. Oto lud, dla którego zostało stworzone Królestwo Niebios. Oto godzina ocalenia go przez Zbawiciela”.
Kto jest tym Chrystusem? Kto jest tym Zbawicielem? Kto jest tym Mesjaszem?
Są tu liczni Grecy. Jednak wielu obecnych, nawet nie będąc Grekami, wie, co oznacza słowo „Chrystus”. Chrystus to pomazaniec, ten, który został namaszczony olejem królewskim dla wypełnienia Swej misji. Namaszczony – w jakim celu? Dla małej chwały jakiegoś tronu? Czy może dla chwały większej od kapłańskiej? Nie. Konsekrowany, aby zjednoczyć – pod Swym jedynym berłem, w jedynym ludzie, w jednej jedynej nauce – wszystkich ludzi, aby byli dla siebie braćmi i dziećmi jedynego Ojca: dziećmi, które znają Ojca i postępują zgodnie z Jego Prawem, aby mieć udział w Jego Królestwie.
Chrystus-Król tak króluje w imię Ojca, który Go posłał, jak to odpowiada Jego naturze, czyli – na sposób Boski, gdyż jest Bogiem. Bóg wszystko położył, aby służyło za podnóżek dla Jego Chrystusa, ale nie dla uciskania, lecz dla zbawienia wszystkich ludzi. Istotnie, Jego imię to Jezus, co w języku hebrajskim oznacza: Zbawiciel. Kiedy Zbawiciel wybawi Swój lud z najokrutniejszych zasadzek i ran, będzie miał u Swych stóp górę. I ogromna ilość ludzi wszystkich ras pokryje tę górę, aby ukazać symbolicznie, że On króluje i wznosi się ponad całą ziemią i ponad wszystkimi narodami.
Ale Król zostanie ogołocony, pozbawiony bogactw innych niż Jego Ofiara. Będzie to symbolem, że Jemu zależy wyłącznie na sprawach duchowych i że to, co duchowe, zdobywa się i ocala wartościami duchowymi i heroizmem ofiary, a nie – przemocą i złotem. Stanie się tak dla udzielenia odpowiedzi bojącym się Go oraz tym, którzy z fałszywej miłości wywyższają Go lub poniżają, chcąc uczynić z Niego króla według tego świata. [To będzie odpowiedź] dla tych, którzy Go nienawidzą bez innej przyczyny niż lęk, że zostaną pozbawieni tego, co im jest drogie. [Odpowiedź ta wyjaśni,] że On jest Królem duchowym – tym tylko – posłanym, aby nauczyć duchy zdobywać Królestwo: jedyne królestwo, jakie przyszedłem założyć.
Nie daję nowych praw. Izraelitom przypominam [aktualność] Prawa Synaju. Poganom mówię: aby posiąść Królestwo, nie trzeba [kierować się] innym prawem niż prawem [dążenia do] cnoty, które każde stworzenie [pragnące postępować] moralnie samo sobie narzuca. Dzięki wierze w Boga prawdziwego staje się ono – z prawa moralnego i z cnoty ludzkiej – prawem moralności ponadludzkiej.
O, poganie! Macie zwyczaj ogłaszania bogami wielkich ludzi należących do waszych narodów. Stawiacie ich pośród zastępów licznych i nieprawdziwych bogów, którymi zaludniacie Olimp. Stworzyliście sobie wszystkich tych bogów, żeby coś mieć, żeby mieć coś, w co moglibyście wierzyć. Religia bowiem, jakaś religia, jest konieczna dla człowieka, jak jest konieczna jakaś wiara. Wiara bowiem jest stanem właściwym dla człowieka, niewiara zaś jest czymś nienormalnym.
Nie zawsze jednak ci ludzie, wyniesieni do rangi bogów, są coś warci nawet jako ludzie. Ich wielkość bowiem wynika bądź to z brutalnej siły, bądź z ich ogromnej przebiegłości, bądź też z potęgi zdobytej w jakiś sposób. Niosą więc ze sobą nędze – jako cechy nadludzkie. Człowiek mądry widzi, czym one są: to zgnilizna rozszalałych namiętności.
Mówię prawdę. Dowodzi tego fakt, że w waszym urojonym Olimpie nie umieliście umieścić ani jednego z tych wielkich duchów, które przeczuwały istnienie Bytu Najwyższego. [Ci mędrcy] byli pośrednikami między człowiekiem-zwierzęciem a Boskością, którą duch rozmyślający i pełen cnót odczuwa instynktownie. Ducha, który rozumuje jak filozof, jak naprawdę wielki filozof, dzieli tylko jeden krok od ducha prawdziwie wierzącego, adorującego prawdziwego Boga. Podczas gdy przepaść dzieli ducha [wierzącego w prawdziwego Boga] od wierzącego we [własne] ja ducha człowieka przebiegłego, potężnego lub pozornie bohaterskiego.
Nie umieściliście na waszym Olimpie tych, którzy dzięki cnocie życia tak się wznieśli ponad rzesze ludzkie, że zbliżyli się do królestwa ducha. [Umieściliście zaś na nim] tych, których się baliście jako okrutnych panów; którym schlebialiście ze służalczością niewolników; których podziwialiście jako żyjące ideały swobody zwierzęcych instynktów, będących celem i sensem życia dla waszych nienormalnych pragnień.
Zazdrościliście tym, którzy zostali dołączeni do bogów. A zapominaliście o tych, którzy bardziej od nich zbliżyli się do boskości przez swe czyny oraz naukę przekazywaną i realizowaną w życiu pełnym cnót.
Teraz Ja daję wam prawdziwy sposób stania się bogami. Człowiek, który czyni to, co Ja mówię, i wierzy w to, czego Ja nauczam, będzie się wznosił ku prawdziwemu Olimpowi. Będzie bogiem, bogiem-dzieckiem Boga, w Niebie, gdzie nie ma zepsucia żadnego rodzaju, a Miłość jest jedynym prawem. W Niebie kocha się duchowo, bez przytępienia i zasadzek zmysłów, bez czynienia jednego mieszkańca nieprzyjacielem drugiego, jak się zdarza w waszych religiach. Nie przychodzę, żeby wymagać od was czynów hałaśliwie heroicznych. Przychodzę powiedzieć wam: żyjcie jak stworzenia wyposażone w duszę i rozum, a nie jak zwierzęta. Żyjcie tak, aby zasłużyć na życie, na prawdziwe życie nieśmiertelnej części [was], w Królestwie Tego, który was stworzył.
Ja jestem Życiem. Przybywam, żeby was pouczyć o drodze prowadzącej do Życia. Przychodzę dać Życie wam wszystkim, a dając je wam – wskrzesić ze śmierci, z waszego grobu grzechu i bałwochwalstwa.
Jestem Miłosierdziem. Przychodzę wezwać was, zjednoczyć wszystkich.
Jestem Chrystusem Zbawicielem. Moje Królestwo nie jest z tego świata. Jednak w sercu tego, który wierzy we Mnie i w Moje słowo, rodzi się królestwo już na tym świecie. To jest Królestwo Boże, Królestwo Boga w was.
Powiedziano o Mnie, że jestem Tym, który wniesie sprawiedliwość między narody. To prawda. Gdyby bowiem obywatele każdego narodu spełnili to, czego nauczam, wtedy nastałby kres nienawiści, wojen, ucisku. Jest o Mnie powiedziane, że nie podniosę głosu, aby przekląć grzeszników, ani – ręki, aby zniszczyć tych, którzy są jak trzciny złamane i knoty dymiące z powodu ich niewłaściwego życia. To prawda. Jestem Zbawicielem i przychodzę wzmocnić poranionych, wlać płyn w organizm tych, którzy zamiast świecić kopcą, z powodu braku żywotnych soków.
Jest powiedziane o Mnie, że jestem Tym, który otwiera oczy niewidomym i wyciąga z więzienia więźniów, i prowadzi do światła tych, którzy przebywali w więziennych ciemnościach. To prawda. Ale ślepcy najbardziej niewidomi to ci, którzy – nawet przy pomocy wzroku duszy – nie widzą Światła, czyli prawdziwego Boga. Ja, który jestem Światłością świata, przychodzę, aby i oni widzieli.
Największymi więźniami są ci, których więzieniem są ich złe namiętności. Każdy inny łańcuch znika wraz ze śmiercią więźnia, ale kajdany grzechów trwają i krępują nawet po cielesnej śmierci. Ja przychodzę je zdjąć.
Przychodzę, aby wyprowadzić z ciemności podziemnego więzienia niewiedzy o Bogu tych wszystkich, których pogaństwo dusi pod ciężarem różnych form bałwochwalstwa. Przyjdźcie do Światła i do Zbawienia. Przyjdźcie do Mnie, bo Moje Królestwo jest prawdziwym Królestwem, a Moje Prawo jest dobre. Ono wymaga tylko miłowania Jedynego Boga i waszego bliźniego, a w rezultacie – odrzucenia bożków i namiętności, czyniących was ludźmi o twardym sercu, wysuszonymi, zmysłowymi, złodziejami, zabójcami.
Świat mówi: „Uciskajmy ubogiego, słabego, samotnego. Niech siła będzie naszym prawem, twardość – naszą szatą. Nieprzejednanie, nienawiść, okrucieństwo – oto nasza broń. Ponieważ sprawiedliwy nie reaguje, niechaj zostanie zdeptany. Uciskajmy wdowę i sierotę, bo głos ich jest słaby”. A Ja wam powiadam: bądźcie łagodni i cisi, przebaczajcie nieprzyjaciołom, pomagajcie słabym. Bądźcie sprawiedliwi, kiedy sprzedajecie i kupujecie. Bądźcie wielkoduszni nawet wtedy, gdy prawo jest po waszej stronie. Nie korzystajcie ze swej potęgi, aby uciskać ciemiężonych. Nie mścijcie się. Pozwólcie Bogu was zabezpieczać. Bądźcie pełni umiaru we wszystkich dążeniach. Wstrzemięźliwość bowiem stanowi dowód siły moralnej, a pożądliwość dowodzi słabości. Bądźcie ludźmi, a nie zwierzętami. I nie bójcie się, że upadliście tak nisko, iż nie możecie się już podnieść.
Zaprawdę powiadam wam, że błoto może stać się ponownie czystą wodą, kiedy zacznie parować w słońcu. Oczyszcza się, bo pozwala się nagrzać, aby się wznieść ku niebu. Potem spadnie ponownie jako czysty deszcz i zbawienna rosa, ale [najpierw] musi pozwolić na to, by ogarnęły je [promienie] słońca. Podobnie jest z duchami. Jeśli się zbliżą do wielkiego Światła, jakim jest Bóg, i zawołają ku Niemu: „Zgrzeszyłem, jestem błotem, ale tęsknię za Tobą, Światłości”, staną się duchami oczyszczonymi, wznoszącymi się ku swemu Stwórcy.
Sprawcie, by śmierć nie była czymś straszliwym. Uczyńcie wasze życie monetą, za którą nabywa się Życie. Wyzbądźcie się przeszłości jak brudnej szaty i przyobleczcie się w cnotę.
Ja jestem Słowem Boga i mówię wam w Jego Imię, że stanie się synem Bożym i posiadaczem Królestwa Niebieskiego ten, kto będzie miał wiarę w Niego i dobrą wolę, kto będzie żałował z powodu przeszłości i będzie miał prawą intencję co do przyszłości – czy to będzie Hebrajczyk czy poganin.
Zadałem wam na początku pytanie: „Kto jest tym Mesjaszem?” Odpowiadam wam teraz: to Ja, który mówię do was. I Moje Królestwo jest w waszych sercach, jeśli je przyjmujecie. Potem zaś będzie w Niebie, które wam otworzę, jeśli będziecie umieli wytrwać w Mojej Nauce. Tym jest Mesjasz i niczym więcej: Królem królestwa duchowego. Jego bramy otworzy On Swoją Ofiarą dla wszystkich ludzi dobrej woli.»
Jezus skończył przemawiać i zamierza się oddalić małymi schodami, które prowadzą z zapory na brzeg. Być może chce dojść do łodzi Piotra, która kołysze się w pobliżu prymitywnej przystani. Ale odwraca się nagle i, patrząc na tłum, woła: «Kto wezwał Mojej [pomocy dla] swego ducha i dla swego ciała?»
Nikt nie odpowiada.
Jezus powtarza Swe pytanie i odwraca piękne oczy w stronę tłumu, który otacza Go z tyłu, nie tylko na drodze, lecz jeszcze w niżej – na brzegu. Dalej milczenie... Mateusz stwierdza więc:
«Nauczycielu, kto może wiedzieć, ilu w tej chwili westchnęło do Ciebie pod wrażeniem Twoich słów...»
«Nie. Jedna dusza zawołała: „Litości”, i Ja ją usłyszałem. A dla przekonania was, że to prawda, odpowiadam jej: „Niech się stanie to, o co prosisz, gdyż poruszenie twego serca jest sprawiedliwe”.»
I Jezus – potężny, wspaniały – wyciąga władczo rękę w stronę brzegu.
Próbuje iść ku małym schodom, ale staje naprzeciw Chuzy, który – jak można się domyślić – wyszedł z jakiejś łodzi i wita Go głębokim ukłonem.
«Szukam Cię od wielu dni. W ciągłej pogoni za Tobą opłynąłem jezioro, Nauczycielu. Muszę z Tobą pilnie pomówić. Bądź moim gościem. Mam ze sobą wielu przyjaciół.»
«Wczoraj byłem w Tyberiadzie...» [– odpowiada mu Jezus.]
«Powiedziano mi o tym, ale nie jestem sam. Widzisz łodzie kierujące się w stronę drugiego brzegu? Wielu płynących w nich pragnie Cię ujrzeć. Wśród nich są też Twoi uczniowie. Proszę Cię, chodź do mojego domu za Jordanem.»
«To zbędne, Chuzo. Wiem, co chcesz Mi powiedzieć» [– odmawia Jezus.]
«Przyjdź, Panie» [– nalega Chuza.]
«Czekają na Mnie chorzy i grzesznicy. Zostaw Mnie...» [– prosi Jezus.]
«My też na Ciebie czekamy, chorzy z niepokoju o Twe dobro. I są tam także ludzie cierpiący fizycznie, nawet...»
«Słyszałeś Moje słowa? Dlaczego więc jesteś natarczywy?»
«Panie, nie odpychaj nas, my...»
Jakaś niewiasta toruje sobie przejście w tłumie. Jestem teraz na tyle obeznana z szatami hebrajskimi, że potrafię poznać, iż ona nie jest Hebrajką i że jej szaty nie są odzieniem uczciwej niewiasty. Ale dla okrycia swych kształtów i wdzięków, być może zbyt prowokujących, włożyła długi welon, który zasłania ją całą. To welon jasnobłękitny, jak jej zwiewna suknia o kroju prowokującym, pozostawiającym odkryte jej bardzo piękne ramiona. Kobieta rzuca się na ziemię i pełznie w prochu, aż udaje jej się dotknąć szaty Jezusa. Ujmuje ją palcami i całuje jej kraj. Płacze i zanosi się od łez.
Jezus, który właśnie mówił do Chuzy:
«Jesteście w błędzie i...» – spuszcza głowę i pyta: «Czy to ty Mnie zawołałaś?
«Tak... Nie jestem godna łaski, jakiej mi udzieliłeś. Nawet nie powinnam była wzywać Cię moim duchem. Ale Twoje słowo... Panie... Jestem grzesznicą. Gdybym odsłoniła moją twarz, wielu powiedziałoby Ci, jak się nazywam. Jestem nierządnicą... dzieciobójczynią... i występek wywołał moją chorobę... Byłam w Emmaus, dałam Ci klejnoty... Zwróciłeś mi je... ale jedno Twoje spojrzenie dotknęło mego serca... Szłam za Tobą... Przemówiłeś. Mam w sobie Twoje słowa: „Jestem błotem, ale tęsknię za Tobą, Światłości”. Powiedziałam: „Uzdrów moją duszę, a potem, jeśli zechcesz – moje ciało”. Panie, moje ciało jest uzdrowione... a moja dusza?»
«Twoja dusza jest uzdrowiona z powodu twej skruchy. Idź i nie grzesz już nigdy więcej. Twoje grzechy są ci odpuszczone.»
Niewiasta raz jeszcze całuje kraj Jego szaty i wstaje. Kiedy to czyni, ześlizguje się jej welon.
«Galacja! Galacja!» – krzyczy wielu i znieważa ją. Zbierają nawet żwir i piasek, żeby nim obrzucić niewiastę, która pochyla się, wystraszona, bez ruchu.
Jezus z surowym spojrzeniem podnosi dłoń. Nakazuje ciszę.
[Potem pyta:]
«Dlaczego ją znieważacie? Nie robiliście tego, kiedy grzeszyła. Dlaczego [czynicie to] teraz, kiedy dostępuje odkupienia?»
«Robi to, bo jest stara i chora!» – krzyczy wielu z pogardą.
W rzeczywistości, choć niewiasta nie jest już całkiem młoda, to daleko jej jeszcze do starości i brzydoty, o której mówią. Ale taki jest tłum.
«Przejdź przede Mną i wejdź do tamtej łodzi. Będę ci towarzyszył do domu inną drogą» – nakazuje Jezus i mówi do Swoich apostołów: – «Umieśćcie ją pośrodku was i towarzyszcie jej.»
Ale cały gniew tłumu, wzniecony przez jakiegoś nieprzejednanego Izraelitę, obraca się przeciw Jezusowi. Słychać okrzyki:
«Klątwa! Fałszywy Chrystus! Opiekun prostytutek! Kto je chroni, pochwala je. Więcej nawet! Kto je popiera, ten się nimi cieszy!»
I inne zdania tego rodzaju ludzie wykrzykują czy raczej wyszczekują. Głosy te dochodzą szczególnie od małej grupy oszalałych z wściekłości Izraelitów. Nie wiem, do jakiego stronnictwa należą. Cały czas krzycząc, rzucają garście wilgotnego piasku, który uderza mocno Jezusa w twarz. Zbawiciel podnosi rękę i ociera policzek. Nie protestuje jednak. Czyni coś więcej. Jednym gestem powstrzymuje Chuzę i kilku innych, którzy chcieliby zareagować, broniąc Go, ale On mówi im:
«Zostawcie ich. Żeby ocalić jedną duszę, gotów byłbym wycierpieć o wiele więcej! Przebaczam!»
Zenon, ten z Antiochii, który się ani na krok nie oddalał od Nauczyciela, woła:
«Teraz wiem, kim naprawdę jesteś! Prawdziwym Bogiem, a nie fałszywym retorem! Greczynka mówiła prawdę! Twoje słowa w termach mnie rozczarowały. Te mnie zdobyły. Cud mnie zaskoczył. Twoje przebaczenie zniewag mnie pokonało. Żegnaj, Panie! Będę myślał o Tobie i o Twoich słowach.»
«Żegnaj, mężu. Niech Światło oświetla twe serce» [– odpowiada mu Jezus.]
Idą w stronę przystani. Na zaporze słychać wrzawę. Wywołują ją Rzymianie i Grecy z jednej strony, a Izraelici – z drugiej. Chuza nadal nalega:
«Przyjdź, tylko na kilka godzin. To konieczne. Sam Cię odprowadzę. Jesteś życzliwy dla nierządnic, a będziesz nieugięty wobec nas?»
«Dobrze. Przyjdę. To rzeczywiście jest konieczne...»
Odwraca się do apostołów, którzy już są w łodziach:
«Płyńcie przodem, dołączę do was...»
«Udajesz się tam sam?» – Piotr okazuje swe niezadowolenie.
«Jestem z Chuzą...» [– mówi Jezus.]
«Hmmm! A my nie możemy przyjść? Dlaczego On chce mieć Cię ze swoimi przyjaciółmi? Dlaczego nie przyszedł do Kafarnaum?»
«Udaliśmy się tam, ale was tam nie było» [– wyjaśnia Chuza.]
«Mieliście na nas czekać. To wszystko!» [– stwierdza Piotr.]
«My jednak podążaliśmy za wami...»
«Chodźcie teraz do Kafarnaum. Dlaczego Nauczyciel ma iść do was?» [– proponuje Piotr.]
«Szymon ma rację» – mówią inni apostołowie.
«A dlaczego nie chcecie, żeby On poszedł ze mną? Czy może po raz pierwszy idzie do mego domu? Czy może mnie nie znacie?»
«Oczywiście, że cię znamy, ale nie znamy innych. Oto powód» [– wyjaśniają apostołowie.]
«Czego się boicie? Że jestem przyjacielem wrogów Nauczyciela?» [– pyta Chuza.]
«Ja nic nie wiem. Przypominam sobie tylko koniec proroka Jana!» [– stwierdza Piotr.]
«Szymonie, obrażasz mnie. Jestem człowiekiem honoru. Przysięgam ci, że musiano by przeszyć mnie mieczem, żeby Nauczycielowi mógł spaść choćby jeden włos z głowy. Musisz mi wierzyć! Mój miecz jest na twojej służbie...»
«Ech!... Ciebie przeszyć... Na cóż by się to zdało? No... Tak, wierzę w to, wierzę ci... ale gdyby ciebie zabili, potem przyszłaby kolej na Niego. Wolę moje wiosło od twego miecza, moją biedną łódź i przede wszystkim – nasze proste serca na Jego służbie» [– odpowiada Chuzie Piotr.]
«Ale jest ze mną też Manaen. Ufasz Manaenowi? I faryzeusz Eleazar, którego znasz, i przywódca synagogi Tymon i Natanael ben Fabi. Jego nie znasz, ale to ważny przywódca i chce rozmawiać z Nauczycielem. Jest Jan, o przydomku Antypa, z Antipatris, ulubieniec Heroda Wielkiego... teraz sędziwy i potężny... właściciel całej doliny Gahas... i...» [– wymienia Chuza.]
«Dość! Dość! Podajesz mi wielkie imiona, ale one nic mi nie mówią, z wyjątkiem dwóch... więc i ja tam pójdę...» [– przerywa mu Piotr.]
«Nie. To z samym Nauczycielem chcą mówić...»
«Chcą! A kimże oni są! Chcą?! A ja nie chcę. Wejdź do łodzi, Nauczycielu, i odpływamy. Nie chcę o nikim słyszeć. Ufam jedynie sobie samemu. Chodźmy, Nauczycielu. A ty odejdź w pokoju i powiedz tym ludziom, że nie jesteśmy włóczęgami. Wiedzą, gdzie można nas znaleźć...»
Piotr popycha Jezusa bez skrupułów [w kierunku łodzi], podczas gdy Chuza głośno protestuje.
Jezus podejmuje ostateczną decyzję:
«Nie bój się, Szymonie. Nic złego Mi się nie stanie. Wiem to. I dobrze zrobię, jeśli tam pójdę. To dla Mnie będzie dobre. Zrozum Mnie...» – i patrzy na Szymona Swymi wspaniałymi oczyma, jakby mu chciał powiedzieć: „Nie nalegaj, zrozum Mnie. Są racje, które przemawiają za tym, żeby tam pójść.”
Szymon niechętnie ustępuje. Ustępuje jak poddany... Szemrze coś przez zęby, niezadowolony.
«Odpłyń spokojnie, Szymonie. Ja sam odprowadzę Pana mojego i twojego» – obiecuje Chuza.
«Kiedy?» [– pyta jeszcze Piotr.]
«Jutro» [– odpowiada Chuza.]
«Jutro?! Tyle czasu potrzeba, żeby powiedzieć dwa słowa? Jesteśmy między tercją a sekstą... Jeśli przed wieczorem nie będzie Go z nami, przyjdziemy do ciebie, pamiętaj. I nie będziemy sami...» – i mówi to tonem, który nie pozostawia wątpliwości co do jego zamiarów. Jezus kładzie dłoń na ramieniu Piotra:
«Mówię ci, Szymonie, że nie zrobią Mi nic złego. Pokaż, że wierzysz w Moją prawdziwą naturę. Ja ci to mówię. Ja wiem. Nic Mi nie zrobią. Chcą jedynie wyjaśnić coś ze Mną... Idź... Odprowadź niewiastę do Tyberiady. Zatrzymaj się u Joanny. Zobaczysz, że Mnie nie ujmą przy pomocy łodzi i żołnierzy...»
«Dobrze, ale jego dom (Piotr pokazuje Chuzę) znam. Wiem, że z tyłu jest ziemia, to nie jest wyspa... Jest jeszcze Galgala i Gamala, Aera, Arbela, Geraza, Bozra i Pella oraz Ramot i ileż jeszcze innych miast!...»
«Ale nie lękaj się, mówię ci! Bądź posłuszny. Daj Mi pocałunek, Szymonie. Idź! I wy też» – całuje ich i błogosławi. Kiedy widzi, że łódź się oddala, woła do nich:
«To nie jest Moja godzina. A zanim nie nadejdzie Moja godzina, nic ani nikt nie będzie mógł podnieść na Mnie ręki. Żegnajcie, przyjaciele.»
Odwraca się do Joanny, która wygląda na wyraźnie wzburzoną i zamyśloną. Mówi do niej:
«Nie bój się. Dobrze, że to się stanie. Odejdź w pokoju.»
A zwracając się do Chuzy, mówi: «Chodźmy... żeby ci pokazać, że się nie boję, i żeby cię uzdrowić...»
«Ja nie jestem chory, Panie...»
«Jesteś. Ja ci to mówię. A wielu razem z tobą... Chodźmy.»
Wchodzi do łodzi lekkiej i wygodnej. Siada. Wioślarze płyną po wodach spokojnych, żeby uniknąć silnego prądu przy krańcu jeziora, w miejscu, gdzie wody wpływają do rzeki.