Ewangelia według św. Mateusza |
Ewangelia według św. Marka |
Ewangelia według św. Łukasza |
Ewangelia według św. Jana |
Maria Valtorta |
Księga IV - Trzeci rok życia publicznego |
– POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA – |
132. NOWY SZABAT W NAZARECIE
Napisane 21 maja 1946. A, 8484-8494
Jest nowy początek szabatu, gdyż dopiero zaczyna zachodzić słońce w piątek, kiedy przybywa Myrta i Noemi z młodym Ablem. Wszyscy są spoceni, lecz radośni. Zsiadają z mułów, które Abel gdzieś odprowadza. Z pewnością idzie do zagrody przyjaciół, być może do dwóch poganiaczy osłów z Nazaretu, którzy zostali uczniami. Niewiasty zaś wchodzą do pracowni przez drzwi otwarte dla przewietrzenia pomieszczenia. Jeszcze bowiem przed chwilą żar prymitywnego paleniska dołączał się tu do wielkiego letniego upału.
Tomasz właśnie chowa narzędzia, a Szymon zamiata wióry. Jezus zaś czyści pojemniki, wielkie i małe, z klejem i farbą.
«Pokój Tobie, Nauczycielu, i wam, uczniowie!»
Tak witają się dwie niewiasty, kłaniając się głęboko od wejścia. W końcu upadają na twarze u stóp Jezusa po przejściu przez pracownię.
«Pokój wam. Jesteście bardzo wierne! Przyszłyście w takim upale!»
«O! To nic! Tak dobrze nam tutaj, że o wszystkim zapominamy. Gdzie jest Twoja Matka?»
«Jest obok. Kończy szatę dla Aurei. Idźcie tam i wy.»
Obydwie idą tam pospiesznie ze swymi torbami i słychać ich czyste głosy, dość niskie, mieszające się z dość wysokim głosem Aurei i srebrzystym głosem Maryi.
«Teraz będą szczęśliwe!» – mówi Tomasz.
«Tak. To dwie dzielne niewiasty» – stwierdza Jezus.
«Nauczycielu, Myrta – oprócz tego, że zachowała swojego syna – zdobyła nowe dziecko. I to w czasie nieco dłuższym niż rok...» – mówi Zelota.
«Tak! Nieco dłużej niż rok... jak Maria, siostra Łazarza, się nawróciła. Jak szybko mija czas! Wydaje mi się, że to było wczoraj... Ileż zdarzyło się w ubiegłym roku! Jakie piękne dni skupienia przed wyborem!... Potem Jan z Endor, potem Margcjam!... Potem Daniel z Nain, a potem Maria Łazarza i Syntyka... Ale gdzież może być Syntyka? Myślę o tym często. Nie potrafię pojąć, dlaczego...» – Tomasz mówi sam do siebie, bo Jezus i Szymon nie odpowiadają mu, a nawet wychodzą, żeby się umyć w ogrodzie i dołączyć do uczennic.
Wraca Abel z Betlejem Galilejskiego. Zastaje Tomasza jeszcze rozmyślającego w miejscu, gdzie zazwyczaj pracuje, zagubionego w swych myślach i przesuwającego swe małe arcydzieła złotnicze.
«Znalazłeś pracę?» – pyta uczeń, pochylając się nad tymi małymi przedmiotami.
«O! Sprawiłem radość wszystkim niewiastom w Nazarecie. Nie przypuszczałem, że będzie tak wiele zapinek, bransolet, naszyjników i lilii do naprawienia. Musiałem nawet poprosić Mateusza o przyniesienie mi metalu z Tyberiady. Wyrobiłem sobie klientelę... Cha! Cha! (śmieje się radośnie) ...jakiej nie ma nawet mój ojciec. To prawda, że nie biorę pieniędzy...»
«Tracisz więc?» [– pyta Abel.]
«Nie. Biorę wyłącznie za wartość metalu. Pracę daję w darze» [– wyjaśnia mu Tomasz.]
«Hojny jesteś.»
«Nie. Jestem mądry. Nie pozostaję bezczynny. Daję przykład pracy i oderwania się od pieniędzy i... nauczam... Cóż mówię! Myślę, że bardziej nauczałem działając w ten sposób – bez opowiadania przypowieści, nie mówiąc ani słowa w synagodze – niż gdybym stale mówił. Poza tym... Wprawiam się. Obiecałem sobie, że to przez pracę będę nauczał, kiedy będę musiał iść głosić Jezusa pośród niewiernych. I nabieram doświadczenia.»
«Jesteś mądry jako złotnik i jako apostoł.»
«Usiłuję takim być, z miłości do Jezusa. I cóż, masz nową siostrę? Traktuj ją dobrze, wiesz? Jest jak mały gołąbek w gnieździe, ja ci to mówię. Z racji mojego zawodu jestem przyzwyczajony do stykania się z niewiastami. Mały, niewinny gołąbek, który bardzo bał się krogulca i szuka dla swej obrony matczynych i braterskich skrzydeł. Gdyby twoja matka jej nie chciała, poprosiłbym o nią dla mojej siostry - bliźniaczki. Jedno dziecko więcej, jedno mniej!... Moja siostra jest bardzo dobra, wiesz?»
«Moja matka również. Straciła córeczkę, kiedy została wdową. Być może ból po śmierci męża zepsuł jej mleko... Ledwie sobie przypominam tę siostrzyczkę... i być może wcale bym jej nie pamiętał, gdyby nie to, że moja matka często ją opłakiwała. Poza tym każda biedna dziewczynka z Betlejem [w Galilei] miała prawo do pożywienia i szat w naszym domu, na wspomnienie małej umarłej... I tak wzrastając jedynie przy mojej matce, w końcu bardzo pokochałem dzieci... Ona, jak widać, nie jest już całkiem mała... Jednak tak będę na nią patrzył, przez wzgląd na jej serce... skoro jest taka, jak mówicie mi wy, moja matka, Noemi...»
«Bądź tego pewien. Chodźmy tam...»
Tam, czyli w małej jadalni, znajdują się niewiasty, Jezus i Zelota. I Myrta, która przybyła już z wielką nadzieją, właśnie zjednuje sobie Aureę, dając jej do przymierzenia lniane szaty, jakie uszyła dla dziewczynki.
«Naprawdę pasuje jej» – mówi, zdejmując szatę. Gładzi i poprawia suknię, która się pomięła, gdy wkładano na nią nową. – «Bardzo pasuje. Wszystko będzie dobrze. Zobaczysz, moja córko... O! Oto mój Abel. Podejdź synu. Oto Aurea. Teraz będzie u nas, wiesz o tym?»
«Wiem, matko, i cieszę się wraz z tobą.»
Patrzy na dziewczynkę... Bada... Jego ciemne oczy spoglądają w wielkie bladoniebieskie tęczówki. Badanie wypada zadowalająco. Uśmiecha się więc i mówi:
«Będziemy się miłować w Panu, który nas ocalił, i będziemy Go kochać i sprawiać, że inni Go pokochają. Będę dla ciebie bratem duchowym i serdecznym. Obiecuję to w obliczu Nauczyciela i mojej matki» – i z pięknym, przejrzystym uśmiechem młodzieńca niewinnego, zdążającego już ku szczytom duchowości, wyciąga ku niej silną opaloną prawicę.
Aurea waha się, a potem, rumieniąc się, podaje mu lewą dłoń i mówi: «Tak będziemy postępować w Panu.»
Dorośli się uśmiechają... [Nagle słychać głos:]
«Tu można wejść bez pukania...»
«Oto Szymon, syn Jonasza! Tym razem nie oparł się pokusie...» – mówi ze śmiechem Tomasz, wybiegając na zewnątrz.
«Tak, nie wytrwałem... Pokój Tobie, Nauczycielu! – całuje Jezusa, który odwzajemnia mu się pocałunkiem. – Któż może się oprzeć?»
[Piotr] dostrzega Maryję i pochyla się na powitanie, a potem mówi dalej:
«Jednak z powodu wyrzutów [sumienia] przeszliśmy przez Tyberiadę i szukaliśmy Judasza, żebyśmy... byli wszyscy, ech! Inni właśnie nadchodzą, także Margcjam... Zatem przeszliśmy przez Tyberiadę... Uff! Tak! Żeby poszukać Judasza, o ile... zechciałby choć na czwarty szabat przybyć do Kafarnaum... Byłoby nieładnie, gdybyśmy wszyscy odeszli... I znaleźliśmy go... tak! Czy raczej Izaak go znalazł, idąc na spotkanie z Jonatanem... Bo Izaak przyszedł w końcu do Kafarnaum, żeby czekać na Ciebie z wielką liczbą uczniów, którzy pozostali tam dla nabrania mądrości, pod wodzą Hermasa i Szczepana, twego syna Noemi i kapłana Jana... Ale Izaak poszedł z nami, gdyż on również umiera z pragnienia ujrzenia Ciebie... I... biedny Izaak! Judasz nie powitał go zbyt dobrze! Ale Izaak w czasie swej długiej choroby wyniszczył chyba wszelkie przejawy niecierpliwości, niechęci, złości... On nigdy nie reaguje! Nawet gdy się go policzkuje, uśmiecha się... Jaki spokojny człowiek! Tak. Powiedział nam: „Co do Judasza to widziałem go. Nie przyjdzie. Nie naciskajcie.” Zrozumiałem. Powiedziałem: „Był dla ciebie niegrzeczny? Powiedz. Jestem przywódcą i muszę wiedzieć...” On odrzekł: „O, nie! Nie on odpowiedział mi niegrzecznie, lecz jego choroba. Należy mu współczuć...” Współczujmy mu więc... Tak więc w końcu jesteśmy. Szczęśliwi, że... oto inni...»
Pośród tych innych jest Juda i Jakub, synowie Alfeusza, wraz ze swą matką i uczniami z Nazaretu: Aserem, Izmaelem i Szymonem, synem Alfeusza, oraz, rzecz rzadka: z Józefem, synem Alfeusza.
Odkładają torby. Natanael przyniósł miód, a Filip – koszyk winogron, jasnych jak włosy Aurei. Piotr przyniósł marynowaną rybę, podobnie synowie Zebedeusza. Mateusz, który nie ma domu, o który by dbały niewiasty, a w rezultacie nie ma nic dobrego [do jedzenia], przyniósł duży gliniany dzban pełen ziemi. W środku znajduje się roślina. Sądząc po liściach jest to prawdopodobnie cytryna lub pomarańcza albo jakiś inny cytrus. Wyjaśnia:
«To nowalijka... Trzeba iść do Cyrenei, żeby ją zdobyć. Znam kogoś, kto tam szedł. Poborca... jak ja niegdyś. Teraz wypoczywa w Hippos. Poszedłem do niego, żeby mi dał tę roślinę, bo trzeba ją umieścić w ziemi przy nowiu. Da dobre i piękne owoce. Kwiat pachnie delikatnie i przypomina woskową gwiazdę, gwiazdę, jak Twoje imię... Proszę...» – mówi [Mateusz] i podaje roślinę Maryi.
«Jakże się trudziłeś niosąc taki ciężar, Mateuszu! Jestem ci wdzięczna. Mój ogród jest coraz piękniejszy dzięki wam. Kamforowiec Porfirei, róże Joanny, twoja rzadka roślina, Mateuszu, i inne kwiaty przyniesione przez Judasza z Kariotu... Ileż pięknych rzeczy! Jakże jesteście wszyscy dobrzy dla Matki Jezusa!»
Apostołowie są bardzo wzruszeni, jednak spoglądają na siebie, gdy Maryja wymienia Judasza.
«Tak. Bardzo Cię kochają, ale my też Cię kochamy» – stwierdza poważnie i dumnie Józef, syn Alfeusza.
«Oczywiście! Jesteście drogimi synami Alfeusza, Mojego krewnego, i tak dobrej Marii. I bardzo Mnie kochacie. To jednak jest naturalne. Jesteśmy krewnymi... Oni natomiast nie są z naszej rodziny, a jednak są dla Mnie jak synowie, jak bracia dla Jezusa, tak bardzo Go kochają i idą za Nim...»
Józef pojmuje aluzję i chrząka, szukając słów... Znajduje je... Mówi:
«Oczywiście! Ale jeśli ja nie jestem jeszcze z nimi, to dlatego że myślę o konsekwencjach dla Niego, dla Ciebie... i... i... W końcu to z miłości, także mojej, szczególnie do Ciebie, biednej niewiasty, która zbyt długo pozostaje sama... I przyszedłem powiedzieć Jezusowi, że cieszy mnie to, iż przypomniał Sobie o potrzebach Swej Matki i że zrobił to, co było tu potrzebne...»
A zadowolony, że – jako przywódca rodziny – ma władzę pochwalić i zganić, łaskawie wychwala Jezusa za wszystkie Jego prace stolarskie, za pomalowanie [sprzętów] i za wszystko, co uczynił w tym miesiącu. [W końcu] mówi:
«To właśnie należy czynić! Teraz widać, że ta niewiasta ma syna! Jestem szczęśliwy mogąc powiedzieć, że odnajduję mojego mądrego Jezusa, syna Józefa. Brawo! Brawo!»
A mądry Jezus, syn Józefa, najmądrzejsze Słowo Boże, uniżone w ciele [człowieka], łagodne i pokorne, przyjmuje te pochwały, pomieszane z... władczymi radami kuzyna Józefa, z uśmiechem tak łagodnym, że hamuje jakąkolwiek nieopanowaną reakcję apostołów w obronie Jezusa.
I Józef nabiera rozpędu, a widząc, że go słuchają, nie ogranicza się do tego, [co powiedział], lecz mówi dalej:
«Mam nadzieję, że odtąd Nazaret nie będzie miał okazji widzieć biednej Matki opuszczonej, a Jej nieroztropnego Syna schodzącego ze ścieżek powszechnie uczęszczanych... i podążającego drogami niepewnymi co do celu i następstw... Pomówię z przyjaciółmi, z przewodniczącym synagogi... Wybaczymy Ci... O! Nazaret będzie szczęśliwy, jeśli będzie mógł otworzyć ramiona przed Tobą jak przed powracającym synem... który się znowu stanie przykładem cnoty dla wszystkich mieszkańców. Od jutra sam będę Ci towarzyszył do synagogi i...»
Jezus podnosi rękę, aby uciszyć [kuzyna]. Spokojnie, lecz zdecydowanie mówi:
«Do synagogi z pewnością pójdę jako wierny. Podobnie jak chodziłem w inne szabaty. Ale nie musisz wstawiać się za Mną, gdyż godzinę po zachodzie słońca odejdę, aby znowu ewangelizować. Taki bowiem jest Mój obowiązek posłuszeństwa wobec Najwyższego.»
Wielkie upokorzenie dla Józefa!... Bardzo wielkie!... Cała jego dobroduszność leży w gruzach. Na nowo pojawia się jego wrogie nieprzejednanie:
«Dobrze! Nie przychodź jednak do mnie, gdy będziesz potrzebował pomocy. Spełniłem obowiązek. Twoje nieuniknione nieszczęścia nie spadną na mnie. Żegnaj. Jestem tu zbędny, bo nie mogę was zrozumieć. Odchodzę bez urazy, ale bardzo strapiony... Niech Pan Cię strzeże, jak czuwa nad tymi wszystkimi, którzy... mają trochę niedobrze w głowie, czegoś im brakuje... Żegnaj, Maryjo! Bądź dzielna, biedna Matko!»
«Żegnaj, Józefie. Ale to nie z Jego powodu, lecz – z twojego muszę być dzielna, gdyż to ty znajdujesz się poza drogami Bożymi i to ty zadajesz Mi ból» – mówi Maryja spokojnym, pewnym głosem.
«Głupcem jesteś, tak! Gdybyś nie był teraz przywódcą rodziny, uderzyłabym cię, dziecko z mojej krwi, ale nie z mojego ducha...» – krzyczy Maria Alfeuszowa. I mówiłaby dalej, gdyby Maryja nie odezwała się: «Zamilknij! Z miłości do Mnie.»
«Milczę. Tak. Ale... ale spójrzcie, czy muszę oglądać pośród moich synów takiego bękarta!...»
„Bękart” odszedł w tym czasie, gdy dobra Maria Alfeuszowa wyrzucała wszystko, co z winy upartego syna leżało jej na sercu. A jej smutek zamienia się w wielki płacz i szloch. Przez łzy mówi o tym, co ją najbardziej smuci:
«I nie będę go miała ze sobą w Niebie... nie będę go miała! Ujrzę go w mękach! O! Jezu, uczyń cud!»
«Ależ tak, Mario, ależ tak! Nie płacz! Nadejdzie i dla niego godzina. Być może jedenasta. Ale przyjdzie. Zapewniam cię. Nie płacz...» – mówi Jezus pocieszając ją... A kiedy jej płacz ustaje, mówi do apostołów i uczniów:
«Chodźcie pod oliwki. W czasie gdy niewiasty będą się zajmować swoimi sprawami, porozmawiamy trochę.»