Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga IV - Trzeci rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

116. W CEZAREI NADMORSKIEJ

Napisane 30 kwietnia 1946. A, 8334-8350

Cezarea posiada rozległe targowiska. Są tu place z towarami skromnymi i można tu dostrzec kalejdoskop twarzy, kolorów, ras. W pobliżu placów znajdują się sklepy z cennymi towarami wszelakiego pochodzenia – zarówno z rozmaitych kolonii rzymskich, jak i z dalekiej Italii – aby uczynić mniej bolesnym oddalenie od Ojczyzny. Tu kupuje się wyśmienite towary na wyrafinowane stoły rzymskie. Są sklepy z winem i drogimi rarytasami kulinarnymi, sprowadzanymi z daleka. Znajdują się pod głębokimi krużgankami, gdyż Rzymianie nie lubią ani prażenia się w słońcu, ani kąpieli w deszczu, kiedy kupują dla swych wymyślnych podniebień żywność, spożywaną na wystawnych przyjęciach. Dobrze być epikurejczykiem dla zadowolenia podniebienia, jednak trzeba też pomyśleć o innych częściach ciała... To dlatego wolą chłód zacienionych portyków i galerie chroniące przed deszczem, prowadzące do samej rzymskiej dzielnicy. Rozciąga się ona właściwie w całości wokół pałacu Prokonsula, ściśnięta pomiędzy drogą przybrzeżną a placem koszar oraz ławami poborców podatkowych, aż po rzymskie sklepy w pobliżu targowiska Żydów.

Wielu ludzi znajduje się w krużgankach – jeśli nie pięknych, to praktycznych – w części wychodzącej na targowiska. To ludzie przeróżni: niewolnicy i wolni, a także kilku rzadkich rozkoszujących się życiem możnych, otoczonych niewolnikami. Porzuciwszy lektykę na ulicy, idą oni ociężale do tego czy innego sklepu. Robią zakupy, które niewolnicy odnoszą do ich domów. Kiedy spotyka się dwóch bogatych Rzymian, zwykłe banalne rozmowy dotyczą pogody, nudy w kraju nie dającym takich radości, jak daleka Italia, tęsknoty za imponującymi widowiskami, jadłospisu, przyjęć. W ich rozmowach nie brak rozwiązłości.

Jakiś Rzymianin, poprzedzany przez tuzin niewolników obładowanych torbami i pakunkami, spotyka dwóch podobnych sobie.

Wzajemne powitanie:

«Witaj, o Enniuszu!»

«Witaj, o Florusie Tuliuszu Korneliuszu! Witaj, o Markusie Herakleusie Flawiuszu!»

«Kiedy wróciłeś?» [– pytają.]

«Zmęczony, o świcie, przedwczoraj.»

«Ty zmęczony? Czy ty się kiedyś spociłeś?» – żartuje młodzieniec nazywany Florusem.

«Nie drwij sobie, Florusie Tuliuszu Korneliuszu. Właśnie teraz pocę się z powodu przyjaciół!»

«Z powodu przyjaciół? My nigdy nie wymagaliśmy, abyś się męczył» – zauważa drugi, starszy, nazwany Markusem Herakleusem Falwiuszem.

«Ależ to moja miłość myśli o was. O, okrutni, którzy ze mnie drwicie, czy nie widzicie tego orszaku niewolników obładowanych pakunkami? Inni przeszli przed nimi z innymi pakunkami. A wszystko to dla was. Aby was godnie przyjąć.»

«Zatem to jest twoja praca? Uczta?»

«I po co to?» – wołają hałaśliwie dwaj przyjaciele.

«Ciii! Taki zgiełk pośród dostojnych patrycjuszy! Przypominacie plebs tego kraju, w którym niszczejemy na...»

«...orgiach i próżnowaniu. Nie robimy nic innego. Zastanawiam się, po co tu jesteśmy. Jakie są nasze zadania?»

«Jednym z nich jest umieranie z nudy.»

«Nauczenie życia tych żałosnych płaczek – to drugie.»

«I... zasianie Rzymu w poświęconych miednicach hebrajskich niewiast to jeszcze jedno...»

«I cieszyć się tu, tak samo jak gdzie indziej, z naszych przychodów i naszej potęgi, której wszystko wolno, to jeszcze jedno [zadanie].»

Wszyscy trzej mówią kolejno, jakby [recytowali] litanię. Śmieją się. Jednakże młody Florus przestaje [się śmiać]. Pochmurnieje, mówiąc:

«Ale od jakiegoś czasu mgła opadła na radosny Dwór Piłata. Najpiękniejsze niewiasty zdają się niewinnymi westalkami, a mężowie przystają na ich kaprysy. Przez to wiele tracą zwykłe przyjęcia...»

«Tak! Kaprys z powodu tego prostackiego Galilejczyka... Ale to szybko minie...»

«Mylisz się, o Enniuszu. Wiem, że nawet Klaudia jest jedną z Jego zdobyczy, a to z powodu takiej... dziwnej powściągliwości obyczajów, która znalazła miejsce w jej pałacu. Wydaje się, że odżywa surowy Rzym z czasu Republiki...»

«Uuuu! Czuć pleśnią! Ale odkąd?»

«Od słodkiego kwietnia przychylnego miłościom. Nie wiesz... nie było cię. Nasze damy stały się posępne jak płaczki przy pogrzebowych marach i my, biedni mężczyźni, musimy już gdzie indziej szukać pocieszenia. Nie wolno nam tego w obecności tych skromniś!»

«To jeszcze jeden powód, abym wam udzielił wsparcia. Dziś wieczór – wielka uczta... a ponadto – orgia w moim domu. W Cyntium, gdzie przebywałem, znalazłem smakołyki, na które ci dranie patrzą jako na nieczyste: pawie, kuropatwy, chruściele wszelkich maści, warchlaki, któreśmy odebrali żywcem matce. Ją zabiliśmy i przyrządziliśmy na naszą ucztę. I wina... Ach! Słodkie i kosztowne wina z rzymskich wzgórz, z moich ciepłych zboczy w Liternum i z twoich słonecznych plaż w pobliżu Aciri!... I wonne wina z Chios i z wyspy, której Cyntium jest perłą. I upajające wina Iberii, rozpalające zmysły przed końcową rozkoszą. O! To musi być wielkie święto! Aby usunąć nudę tego wygnania. Abyśmy się przekonali, że jest w nas jeszcze męska siła...»

«Kobiety też?» [– pytają Rzymianie.]

«Też... Piękniejsze od róż. Wszelkich kolorów i... smaków. Zapłaciłem skarb za zdobycie tych wszystkich produktów, pośród których są niewiasty... Ale jestem hojny dla przyjaciół!... Tu dokonałem ostatnich zakupów tego, co mogło się zepsuć w podróży. Po uczcie – do nas należy miłość!...»

«Dobrą miałeś podróż?»

«Wspaniałą. Morska Wenus była mi przychylna. Zresztą to jej obiecałem obrzęd tej nocy...»

Trzej śmieją się sprośnie, rozkoszując się już teraz bliskimi niegodziwymi radościami... Ale Florus pyta: «Z jakiego powodu to nadzwyczajne święto? Jaka jest jego przyczyna?»

«Trzy są przyczyny. Mój drogi krewny w tych dniach ubiera togę mężczyzny. Muszę uczcić to wydarzenie. Posłuszeństwo przepowiedni, która mi powiedziała, że Cezarea stanie się miejscem smutnego pobytu i że trzeba wyjść na spotkanie tego losu przez obrzęd dla Wenus. Trzeci... mówię wam to cicho, cichutko: to moje zaślubiny...»

«Twoje? Łgarz!»

«Moje zaślubiny. „Zaślubiny” są za każdym razem, kiedy smakujemy pierwszy łyk z zamkniętej amfory. To właśnie uczynię tego wieczoru. Zapłaciłem za nią dwadzieścia tysięcy sestercji lub jeśli wolicie dwieście sztuk złota. W rzeczywistości wyłożyłem je pośrednikom i tym... podobnym... Choćby ją Wenus zrodziła o świcie kwietniowym i uczyniła ją z piany i złotych promieni, nie byłaby piękniejsza ani bardziej czysta! Pączek, zamknięty pączek... Ach! A ja jestem jej panem!»

«Profanator!» – mówi żartobliwie Markus Herakleus.

«Nie czyń się cenzorem. Ty nie jesteś lepszy!... Po odejściu Waleriana umieraliśmy tu z nudy. Ale ja go zastąpię... Trzeba korzystać z doświadczenia naszych poprzedników. Nie będę tak głupi, jak on, aby czekać aż tę, której włosy są bielsze od miodu i którą nazwałem Gallą Cypryną, popsują smutki i filozofie kastratów nie potrafiących cieszyć się życiem...»

«Brawo!!! Jednakże... niewolnica Waleriana była uczona i...»

«...i szalona z jej filozoficznymi lekturami... Ależ dusza!... Ależ drugie życie!... Cóż za cnota!... Żyć to rozkoszować się! Tutaj się żyje. Wczoraj wrzuciłem do ognia wszystkie te posępne zwoje. Niewolnikom nakazałem pod karą śmierci, żeby nie przypominali nędz filozofów i Galilejczyków. A dziewczyna pozna jedynie mnie...»

«Gdzież ją znalazłeś?» [– dopytują się.]

«Ech! To dzięki komuś bystremu, kto nabył niewolników po wojnie w Galii i posługiwał się nimi jako reproduktorami. Traktował ich dobrze, wymagając jedynie tego, aby rodzili, dając nowe piękne kwiaty... I Galla jest jednym z nich. Teraz jest dojrzała płciowo i jej pan ją sprzedał... a ja ją kupiłem... cha! cha! cha!»

«Jesteś lubieżny!»

«Gdybym to nie był ja, byłby ktoś inny.. Cóż... Po co się urodziła kobietą?...»

«Gdyby On cię słyszał... O! To On!»

«Kto?» [– pyta Enniusz.]

«Nazarejczyk, który rzucił czar na nasze damy, jest za tobą...»

Enniusz odwraca się, jakby miał za plecami jadowitego węża. Patrzy na Jezusa, który podchodzi wolno, pośrodku tłoczących się wokół Niego ubogich z ludu, a nawet rzymskich niewolników.

[Rzymianin] śmieje się szyderczo:

«Ten żebrak?! Popsuł niewiasty, ale my zmykajmy, aby i na nas nie rzucił czaru!»

Potem odzywa się do swych biednych niewolników, którzy pozostawali cały czas z brzemionami jak kariatydy, dla których nie ma litości: «Idźcie do domu. Szybko, bo aż dotąd marnotrawiliście czas. Niech ci, którzy przygotowują [ucztę], zaczekają na korzenie i wonności. Szybko! I pamiętajcie, będą baty, jeśli wszystko nie będzie gotowe o zmierzchu.»

Niewolnicy odchodzą biegiem. Za nimi idzie Rzymianin i jego dwóch przyjaciół...

Jezus idzie naprzód. Jest zasmucony, bo słyszał koniec rozmowy Enniusza. Spogląda, wysoki, z nieskończoną litością na niewolników, którzy prześcigają się ze swymi ładunkami. Rozgląda się wokół Siebie szukając twarzy innych niewolników... Widzi kilku drżących ze strachu, że zaskoczą ich zarządcy lub przegonią Hebrajczycy, gdyż wmieszali się w otaczający Go tłum. [Jezus] mówi, zatrzymując się: «Nie ma wśród was nikogo z tego domu?»

«Nie, Panie, ale znamy ich» – odpowiadają obecni niewolnicy.

«Mateuszu, daj im hojną jałmużnę. Podzielą się nią ze swymi towarzyszami, aby wiedzieli, że jest Ktoś, kto ich kocha. A wy wiedzcie i powiedzcie to innym: z życiem kończy się jedynie ból dla tych, którzy byli dobrzy i uczciwi w swych [ziemskich] więzach, a wraz z bólem – różnice pomiędzy bogatymi i ubogimi, wolnymi i niewolnikami. Potem jest Bóg – jeden i sprawiedliwy dla wszystkich. On, nie zważając na bogactwo ani na więzy, nagrodzi dobrych, a ukarze tych, którzy takimi nie są. Pamiętajcie o tym.»

«Tak, Panie. Ale my, z domu Klaudii i Plautyny, jesteśmy dość szczęśliwi. Podobnie ci, którzy należą do Lidii i Walerii. I błogosławimy Ciebie, gdyż to Ty polepszyłeś nasz los» – mówi stary niewolnik, którego wszyscy słuchają jak przywódcy.

«Aby Mi okazać wdzięczność, bądźcie coraz lepsi, a Bóg prawdziwy będzie waszym wiecznym Przyjacielem» [– prosi Jezus.]

Podnosi rękę, jakby po to, aby ich pożegnać i pobłogosławić. Potem opiera się o kolumnę i zaczyna mówić do tłumu słuchającego w uważnej ciszy. Niewolnicy nie odchodzą. Zostają i słuchają słów wychodzących z Boskich ust.

«Posłuchajcie. Pewien ojciec, który miał wiele dzieci, dał każdemu z nich, kiedy dorosły, po dwie monety o wielkiej wartości. Powiedział im:

„Nie mam już zamiaru pracować dla każdego z was. Osiągnęliście już wiek, w którym możecie zarabiać na własne życie. Daję więc każdemu taką samą sumę pieniędzy, abyście się nimi posłużyli, jak wam się podoba. Dla korzyści i w waszym interesie. Będę tutaj czekał, gotowy udzielić wam rady, gotowy także pomóc wam, jeśli z powodu nieumyślnego nieszczęścia stracicie wszystko lub część pieniędzy, jakie wam teraz daję. Jednak pamiętajcie dobrze, że będę nieubłagany dla tego, kto utraci je przez dobrowolną złośliwość, i dla gnuśnych, którzy je roztrwonią lub pozostawią, z powodu ich lenistwa lub grzechu, tak że nie przyniosą zysku. Wszystkich pouczyłem o Dobru i Złu. Nie możecie więc powiedzieć, że wychodzicie na spotkanie życia nieświadomi. Dałem wszystkim przykład mądrego i sprawiedliwego działania i szlachetnego życia. Nie możecie zatem powiedzieć, że popsułem waszego ducha moim złym przykładem. Ja spełniłem moją powinność. Teraz wy czyńcie waszą, gdyż nie jesteście ani głupcami, ani nieprzygotowanymi, ani analfabetami. Idźcie.”

I odprawia ich. Oczekując, pozostaje sam w swoim domu. Jego dzieci rozproszyły się po świecie. Wszystkie miały to samo: dwie monety o wielkiej wartości, którymi mogły rozporządzać w sposób wolny, a w dodatku wielkie bogactwo zdrowia, sił witalnych, wiedzy i przykładu ojcowskiego. Wszystkim powinno się więc było tak samo powieść. Cóż się jednak stało? Niektóre dzieci dobrze używały swych środków. Szybko zgromadziły wielki i uczciwy skarb – pracą niestrudzoną i szlachetną oraz zachowaniem dobrym, opartym o pouczenia ojcowskie. Inne dzieci zgromadziły najpierw majątek uczciwie, ale potem go roztrwoniły, z powodu próżniactwa i obżarstwa. Jeszcze inne zdobyły majątek przez lichwę i niegodne transakcje handlowe. Inne dzieci nic nie zdobyły z powodu lenistwa, bierności, braku zdecydowania. Skończyły się im pieniądze, które miały wielką wartość, a one i tak nie znalazły żadnego zajęcia.

Po jakimś czasie ojciec rodziny wysłał sługi wszędzie tam, gdzie wiedział, że są jego dzieci. I rzekł sługom: „Powiedzcie moim dzieciom, aby się zgromadziły w moim domu. Chcę, żeby mi zdały sprawę z tego, co czyniły przez ten czas. Sam chcę poznać ich położenie”.

I słudzy poszli odszukać dzieci swego pana. Zanieśli każdemu jego przesłanie i każdy powrócił z tym dzieckiem pana, które odnalazł.

Ojciec rodziny przywitał dzieci bardzo uroczyście jako ojciec, lecz także jako sędzia. Wszyscy krewni rodziny byli obecni ze swymi bliskimi, przyjaciółmi, znajomymi, sługami, współmieszkańcami i okolicznym ludem. Wielkie zgromadzenie. Ojciec siedział na swym krześle głowy rodziny, a wokół niego, w półkolu – wszyscy krewni, przyjaciele, znajomi, słudzy, ludzie z osady i okolic. Naprzeciw, w rzędzie – dzieci.

Nawet bez stawiania im pytań ich zróżnicowany wygląd już ujawniał prawdę. Dzieci – które były pracowite, uczciwe, zachowywały się poprawnie i zdobyły dzięki temu dobry majątek - miały wygląd kwitnący, spokojny i zamożny ludzi posiadających wiele środków, dobre zdrowie i spokojne sumienie. Patrzyły na ojca z uśmiechem dobrym, wdzięcznym, pokornym, a zarazem tryumfującym. Promieniały radością, że przyniosły cześć ojcu i rodzinie, będąc dobrymi synami, dobrymi mieszkańcami i dobrymi wiernymi. Dzieci, które roztrwoniły bogactwo w próżności i grzechu, były udręczone, przygnębione, wątłe i niedbale ubrane, noszące ślady obżarstwa i opilstwa lub głodu. Wszystko to odbiło się piętnem na całej ich osobie. Dzieci, które zgromadziły majątek przez wybiegi zbrodnicze, miały twarze zacięte, agresywne, spojrzenie okrutne i zmącone jak u dzikich bestii, lękających się pogromcy, lecz gotowych zaatakować...

Ojciec zaczął więc wypytywanie od tych ostatnich:

„Jak to się stało, że wy, którzyście mieli odchodząc wygląd tak spokojny, wyglądacie teraz jak dzikie zwierzęta gotowe rozszarpywać? Skąd wziął się u was ten wygląd?”

„Życie nam go dało i twoja zatwardziałość, bo nas wydaliłeś z domu. A więc to przez ciebie mieliśmy kontakt ze światem”.

„No cóż. A co robiliście w świecie?”

„To, co mogliśmy, aby wypełnić twój nakaz zarabiania na życie tym niczym, które nam dałeś”.

„Dobrze. Odejdźcie do tego kąta... A teraz wy, wychudzeni, chorzy i źle odziani. Co uczyniliście, że tak upadliście? Byliście przecież zdrowi i dobrze odziani, kiedy odchodziliście.”

„Przez dziesięć lat ubrania się wytarły...” – stwierdzili próżniacy.

„Czyż nie ma już sukna na świecie, aby posłużyło ludziom na ubranie?”

„Tak... ale trzeba pieniędzy, żeby je kupić...”

„Mieliście je.”

„Przez dziesięć lat... Dawno się skończyły. Wszystko, co się zaczyna, ma swój kres.”

„Tak, jeśli braliście nie dokładając do nich. Ale dlaczego tylko czerpaliście? Gdybyście pracowali, moglibyście dokładać i brać bez końca, a nawet – powiększyć wasze oszczędności. Może chorowaliście?”

„Nie, ojcze.”

„A więc?”

„Czuliśmy się zagubieni... Nie wiedzieliśmy, co robić, co było konieczne... Baliśmy się postąpić źle i aby nie zrobić źle, nic nie robiliśmy.”

„A czy nie mieliście ojca, do którego mogliście się zwrócić z prośbą o radę? Czy byłem kiedykolwiek ojcem nieprzejednanym, wywołującym lęk?”

„O, nie! Ale zawstydzilibyśmy się, gdybyśmy ci powiedzieli: ‘Nie potrafimy niczego przedsięwziąć’. Ty byłeś zawsze tak energiczny... Ukryliśmy się ze wstydu”.

„No cóż. Idźcie na środek izby. [Teraz] wasza kolej! Co wy mi powiecie? Wy, którzy zdajecie się cierpieć głód i chorobę? Rozchorowaliście się być może od nadmiaru pracy? Bądźcie szczerzy, a ja was nie zganię”.

Niektórzy z wywołanych rzucili się na kolana, uderzając się w piersi ze słowami: „Przebacz nam, o ojcze! Już Bóg nas ukarał i zasługujemy na to. Ale ty jesteś naszym ojcem, przebacz nam!... Dobrze zaczęliśmy, ale nie wytrwaliśmy. Kiedy się wzbogaciliśmy, z łatwością powiedzieliśmy sobie: ‘Dobrze! Skorzystajmy nieco z życia, jak nam to doradzają przyjaciele, a potem powrócimy do pracy i zdobędziemy ponownie to, co wydamy’. I faktycznie chcieliśmy tak uczynić: wrócić do posiadania dwóch monet, a potem sprawić, żeby przyniosły na nowo zyski przez grę. I dwa razy (mówi dwóch z nich), trzy razy (mówi jeden) udało nam się. Ale potem szczęście nas opuściło i straciliśmy całe nasze pieniądze.”

„Ale dlaczego się nie opamiętaliście po pierwszym razie?”

„Bo chleb zaprawiony występkiem psuje podniebienie i nie można już się bez niego obejść...”

„Mieliście ojca...”

„To prawda. I wzdychaliśmy za tobą z żalem i tęsknotą. Ale obraziliśmy cię... Błagaliśmy Niebo, aby cię natchnęło do wezwania nas, żebyśmy mogli otrzymać twe napomnienie i przebaczenie. Prosiliśmy o to i prosimy o to bardziej niż o bogactwa, których już nie chcemy, bo one nas sprowadziły na złą drogę.”

„No dobrze. I wy stańcie tam, gdzie są już wasi poprzednicy, pośrodku izby. A wy, chorzy i ubodzy jak oni, którzy jednak milczycie i nie ujawniacie bólu, co wy powiecie?”

„To co powiedzieli pierwsi. Że cię nienawidzimy, bo nas zrujnowałeś przez swe nieroztropne zachowanie. Ty, znając nas, nie powinieneś był nas wystawiać na pokusy. Nienawidziłeś nas i my ciebie nienawidzimy. Przygotowałeś tę pułapkę, żeby się nas pozbyć. Bądź przeklęty.”

„No cóż. Idźcie wraz z pierwszymi do tego kąta. A teraz wy, moi synowie, kwitnący, pogodni, bogaci. Mówcie. Jak do tego doszliście?”

„Wprowadzając w życie twoje pouczenia, twoje przykłady, twoje rady, twoje rozkazy, wszystko. Przeciwstawiając się pokusom przez miłość do ciebie, ojcze błogosławiony, który nam dałeś życie i mądrość.”

„Dobrze. Stańcie po mojej prawicy i posłuchajcie mojego osądu i mojej obrony. Dałem wszystkim tę samą sumę pieniędzy, [tyle samo] dobrych przykładów i mądrości. Moje dzieci odpowiedziały różnie. Od ojca pracowitego, szlachetnego, dobrze się zachowującego, wyszli synowie, którzy są do niego podobni. Dalej – leniwi, słabi, wpadający z łatwością w pokusę i okrutni, którzy nienawidzą ojca, braci i bliźniego, którego – wiem to, nawet jeśli tego nie mówią – dręczyli lichwą i zbrodnią. A pośród słabych i leniwych są tacy, którzy się nawrócili, oraz tacy, w których nie ma skruchy. Teraz sądzę.

Doskonali są już po mojej prawicy, podobni do mnie w chwale jak w dziełach. Ci, którzy okazali skruchę, będą na nowo jak dzieci, które trzeba jeszcze pouczać, poddać doświadczeniu, aż osiągną poziom zdolności, która na nowo uczyni je dorosłymi. Zatwardziali i grzeszni niech zostaną wyrzuceni precz z moich granic. Niech ich ściga przekleństwo tego, który już nie jest ich ojcem, gdyż ich nienawiść do mnie unieważnia istniejące pomiędzy nami więzy ojcostwa i synostwa. Wszystkim zaś przypominam, że każdy sam wykuł sobie swe przeznaczenie, gdyż wszystkim dałem te same rzeczy. U tych, którzy je przyjęli, wywołały one cztery odmienne sposoby życia. Ja nie mogę być oskarżany, że chciałem ich zła.”

Przypowieść jest skończona, o wy, którzyście jej słuchali. Teraz mówię wam, co przedstawia.

Ojciec Niebieski jest przedstawiony jako ojciec licznej rodziny. Dwie monety dane wszystkim synom, przed wysłaniem ich w świat, to czas i wolna wola. Bóg udzielił ich każdemu człowiekowi, aby się nimi posługiwał jak uważa za dobre, po uprzednim pouczeniu i uformowaniu przez Prawo i przykład sprawiedliwych.

Dla wszystkich – równe dary. Ale każdy człowiek używa ich, jak chce. Są tacy, którzy gromadzą skarb czasu, pieniędzy, wszystkiego – dla dobra. Oni zachowują zdrowie i świętość, skarb bogactwa, które pomnożyli. Są inni, którzy dobrze zaczynają, a potem się nużą i wszystko tracą. Są tacy, którzy nic nie robią i domagają się, aby inni pracowali. Są też tacy, którzy za swe własne błędy oskarżają Ojca. [Inni zaś] żałują, gotowi naprawić. [Są też] tacy, którzy nie okazują skruchy, oskarżają i przeklinają, jakby inni spowodowali ich upadek.

Bóg daje sprawiedliwym natychmiastową odpłatę. Tym, którzy się nawrócili, [okazuje] miłosierdzie i daje czas na wynagrodzenie. [Mogą więc] dojść do nagrody dzięki skrusze i pokucie. Zsyła zaś przekleństwo i karę na tego, kto depcze miłość z zaciętością, która jest następstwem grzechu. Każdy otrzymuje za swoje.

Nie trwońcie więc tych dwóch monet: czasu i wolnej woli, lecz posługujcie się nimi właściwie, aby być po prawicy Ojca. Jeśli zaś w czym uchybicie, nawracajcie się i miejcie wiarę w Miłosierną Miłość. Idźcie. Pokój niech będzie z wami!»

Błogosławi ich i patrzy, jak się oddalają w słońcu, które zalewa plac i ulice. Ale [niektórzy] niewolnicy jeszcze stoją...

«Jeszcze tutaj, biedni przyjaciele? Czy nie spotka was kara?»

«Nie, Panie, jeśli powiemy, że Cię słuchaliśmy. Nasze panie czczą Ciebie. Dokąd idziesz teraz, Panie? One pragną Cię [ujrzeć] od tak dawna...»

«Do powroźnika w porcie. Ale dziś wieczorem odchodzę, a wasze panie będą na przyjęciu...»

«I tak im to powiemy. Nakazały nam przed wielu miesiącami, że mamy je informować o każdym Twoim przyjściu.»

«Dobrze. Idźcie. I wy też czyńcie dobry użytek z czasu i myśli, która jest zawsze wolna, nawet jeśli człowiek jest zakuty w kajdany.»

Niewolnicy pochylają się do samej ziemi i odchodzą w kierunku rzymskich dzielnic. Jezus i Jego [uczniowie] prostą uliczką idą w stronę portu.


   

Przekład: "Vox Domini"