Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga IV - Trzeci rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

104. W BETANII

Napisane 11 kwietnia 1946. A, 8275-8283

Wieczorna zorza czerwieni niebo, gdy Jezus dochodzi do Betanii. Zgrzani, zakurzeni idą za Nim Jego apostołowie. Jezus i oni są jedynymi, którzy rzucają wyzwanie palenisku drogi. Niewiele cienia rzucają na nią drzewa, które rosną od Góry Oliwnej aż do zboczy Betanii. Szaleje lato, lecz jeszcze bardziej szaleje nienawiść. Pola są ogołocone i spalone: to paleniska wydzielające tchnienia ognia. Jednak dusze wrogów Jezusa są jeszcze bardziej ogołocone: nie mówię, że z miłości, lecz ze [zwykłej] uczciwości, z poczucia ludzkiej moralności, spalone nienawiścią... I Jezus ma tylko jeden dom, jedno schronienie: Betanię. Tam jest miłość, ulga, opieka, wierność... Prześladowany Pielgrzym udaje się właśnie tam. Jest w białej szacie. Ma strapioną twarz kogoś, kto się nie może zatrzymać, gdyż wrogowie poganiają go z tyłu. Ma spojrzenie kogoś, kto przyjmuje z poddaniem śmierć, którą już widzi zbliżającą się z każdą godziną, z każdym krokiem i na którą zgadza się dla okazania posłuszeństwa Bogu...

Dom pośrodku rozległego ogrodu jest cały zamknięty i niemy w oczekiwaniu na chłodniejsze godziny. Ogród jest pusty i milczący, jedynie słońce tu króluje. Tomasz woła swym barytonem.

Przesuwa się zasłona, wygląda jakaś twarz...

Potem okrzyk: «Nauczyciel!»

I słudzy wybiegają na zewnątrz, a za nimi zaskoczone panie, które z pewnością nie oczekiwały Jezusa w tej rozżarzonej godzinie.

«Rabbuni!»

«Mój Panie!»

Marta i Maria witają Go z daleka, już pochylone, w ukłonie, gotowe upaść na twarz, co robią zaraz po otwarciu bramy. Już nic nie dzieli ich od Jezusa.

«Marto, Mario, pokój wam i waszemu domowi.»

«Pokój Tobie, Nauczycielu i Panie... Ale dlaczego o tej godzinie?» – dopytują się siostry, odprawiając sługi, aby Jezus mógł mówić swobodnie.

«Aby odpocząć fizycznie i duchowo tutaj, gdzie nie ma nienawiści...» – odpowiada ze smutkiem Jezus, wyciągając ręce, jakby chciał powiedzieć: „Czy zechcecie Mnie [przyjąć]?”. I usiłuje się uśmiechnąć, lecz uśmiech ten jest bardzo smutny. Kontrastuje z nim pełne bólu spojrzenie.

«Skrzywdzili Cię?» – pyta rozpalona gniewem Maria.

«Co się stało? – dopytuje się Marta i po matczynemu dodaje: – Chodź, dam Ci coś dla nabrania sił. Jak długo idziesz, że jesteś tak bardzo zmęczony?»

«Od świtu... i mogę rzec, że bez przerwy, bo krótki pobyt w domu Elchiasza, członka Sanhedrynu, był gorszy niż długa droga...»

«Dręczyli Cię...?»

«Tak... najpierw w Świątyni...» [– odpowiada Jezus.]

«Ale dlaczego poszedłeś do tego węża?»

«Dlatego że gdybym nie poszedł, to by im pomogło znaleźć uzasadnienie dla ich nienawiści. Oskarżyliby Mnie o pogardzanie członkami Sanhedrynu. Ale odtąd... czy pójdę do nich, czy nie pójdę, miara nienawiści faryzeuszy osiągnęła szczyt... nie będzie już rozejmu...»

«Do tego doszło? Zostań z nami, Nauczycielu. Tutaj nie zrobią Ci nic złego...» [– proszą siostry.]

«Uchybiłbym Swej misji... Wiele dusz czeka na swego Zbawiciela. Muszę iść...» [– wyjaśnia im Jezus.]

«Ale oni Ci przeszkodzą chodzić!»

«Nie. Będą Mnie prześladować, żebym [wciąż] chodził, aby mogli zbadać każdy Mój krok; żebym mówił, aby mogli rozważyć uważnie każde słowo. Będą Mnie śledzić jak ogary tropiące swą zdobycz, chcąc zdobyć... coś, co mogłoby uchodzić za winę... i wszystko posłuży...»

Marta, zawsze tak powściągliwa, odczuwa tak wielką litość, że podnosi dłoń, jakby chciała pogłaskać wychudzony policzek, lecz powstrzymuje się, czerwieniejąc, i mówi:

«Wybacz! Wywołałeś we mnie ten sam smutek, co Łazarz! Przebacz mi, Panie, że Cię kocham jak cierpiącego brata!»

«Jestem cierpiącym bratem... Kochajcie Mnie siostrzaną czystą miłością... A co robi Łazarz?» [– pyta Jezus.]

«Marnieje, Panie...» – odpowiada Maria. Wraz z tym wyznaniem daje upust swoim łzom. Napływały jej już do oczu z powodu smutku na widok tak strapionego Nauczyciela.

«Nie płacz, Mario, ani z jego powodu, ani z Mojego. My czynimy wolę Bożą. Płakać trzeba nad tymi, którzy nie potrafią wypełniać tej woli...»

Maria pochyla się, aby ująć dłoń Jezusa, i całuje koniuszki palców.

W tym czasie doszli do domu. Wchodzą i idą od razu do Łazarza. Apostołowie odpoczywają, pokrzepiając się tym, co przynoszą im słudzy. Jezus pochyla się nad Łazarzem, szczupłym, coraz bardziej wychudzonym. Całuje go, uśmiechając się, aby przynieść ulgę w smutku przyjacielowi.

«Nauczycielu, jakże mnie kochasz! Nie czekałeś nawet do wieczora, aby przybyć do mnie, w tym upale...» [– mówi Łazarz.]

«Przyjacielu, Ja cieszę się tobą, a ty – Mną. Reszta jest niczym.»

«To prawda. Jest niczym. Nawet moje cierpienie jest dla mnie niczym... Teraz wiem, dlaczego cierpię i co mogę dzięki mojemu cierpieniu...»

Łazarz uśmiecha się uśmiechem nieśmiałym, uduchowionym.

«Tak jest, Nauczycielu. Wydaje się, że Łazarz patrzy z przyjemnością na chorobę i...» – szloch łamie głos Marty i milknie.

«Ależ tak, powiedz to po prostu: na śmierć. Nauczycielu, powiedz im, że powinny mi pomagać, jak czynią lewici wobec kapłanów.»

«W czym, Mój przyjacielu?» [– pyta Jezus.]

«W dopełnieniu ofiary...» [– kończy swą myśl Łazarz.]

«A przecież śmierć wywoływała w tobie do niedawna lęk! Już nas więc nie kochasz? Nie kochasz już Nauczyciela? Nie chcesz Mu służyć?...» – pyta Marta już głośniej, pobladła ze smutku, i głaszcze pożółkłą dłoń brata.

«I to ty o to pytasz: ty, dusza tak gorejąca i wspaniałomyślna? Czy ja nie jestem twoim bratem? Czy nie mam tej samej krwi, co ty, i tych samych miłości, co ty: Jezusa, dusze, was, umiłowane siostry?... W czasie Paschy moja dusza przyjęła wielkie słowo. I miłuję śmierć. Panie, ofiarowuję Ci ją w Twoich intencjach.»

«Nie prosisz Mnie więc o swe uzdrowienie?» [– pyta Jezus.]

«Nie, Rabbuni. Proszę Cię o błogosławieństwo, aby umieć cierpieć i... umrzeć... I jeśli to nie jest zbyt wiele: odkupić... Ty to powiedziałeś...»

«Powiedziałem to i błogosławię cię, aby ci udzielić wszelkiej siły» – i kładzie na niego ręce, a potem obejmuje go.

«Pozostaniemy razem i pouczysz mnie...»

«Nie teraz, Łazarzu. Nie zostanę. Przyszedłem na kilka godzin. Odejdę w nocy.»

«Ale dlaczego?» – pytają wszyscy troje zasmuceni.

«Bo nie mogę pozostać... Przybędę jesienią. I wtedy.... pozostanę długo i wiele zdziałam tu... i w okolicach...»

Zapada smutna cisza. Potem Marta prosi:

«Zatem odpocznij chociaż, nabierz sił...»

«Nic nie pociesza Mnie bardziej od waszej miłości. Niech odpoczną Moi apostołowie, a Mnie pozostawcie tu z wami, w spokoju...»

Marta wychodzi, płacząc. Potem wraca z kubkami zimnego mleka i świeżymi owocami...

«Apostołowie już zjedli i śpią, zmęczeni. Mój Nauczycielu, czy naprawdę nie chcesz odpocząć?»

«Nie nalegaj, Marto. Nim nadejdzie świt, już będą Mnie szukać tutaj, w Getsemani, u Joanny, w każdym gościnnym domu. Ale o świcie będę już daleko» [– mówi Jezus.]

«Dokąd idziesz, Nauczycielu?» – pyta Łazarz.

«W stronę Jerycha, ale nie zwykłą drogą... Zrobię okrążenie przez Tekoa, a potem wrócę do Jerycha.»

«Straszna droga o tej porze roku!...» – szepcze Marta.

«To właśnie dlatego jest opustoszała. Będziemy szli nocami. Noce są jasne, nawet zanim jeszcze wstaje księżyc... I świt nadchodzi tak szybko...»

«A potem?» – pyta Maria.

«Potem [pójdę] za Jordan i na wysokości północnej Samarii przejdę przez rzekę na tę stronę.»

«Idź do Nazaretu, szybko. Jesteś zmęczony...» – mówi Łazarz.

«Najpierw muszę iść nad brzeg morza... Potem... pójdę do Galilei, ale oni i tam będą Mnie prześladować...»

«Zawsze będziesz miał Swą Matkę, aby Cię pocieszała...» – mówi Marta.

«Tak, biedna Mama!»

«Nauczycielu, Magdala należy do Ciebie. Wiesz o tym» – przypomina Mu Maria.

«Wiem, Mario... Znam każde dobro i wszelkie zło...»

«Tak rozdzieleni!... Na tak długo! Czy będę jeszcze żył, kiedy wrócisz, Nauczycielu?» [– dopytuje się Łazarz.]

«Nie wątp w to. Nie płaczcie... Trzeba się przyzwyczajać nawet do rozstań. One są pożyteczne, aby sprawdzić siłę uczuć. Lepiej pojmuje się serca, gdy się na nie spogląda duchowym spojrzeniem, z daleka, kiedy – nie będąc już łudzonym przez ludzką przyjemność obecności umiłowanego - można rozmyślać nad jego duchem i nad jego miłością... Lepiej się rozumie ja tego, który jest daleko... Jestem pewien, że - myśląc o waszym Nauczycielu – zrozumiecie Go lepiej niż wtedy, gdy Go widzicie. Będziecie rozważać w spokoju Moje czyny i Moje uczucia» [– mówi Jezus.]

«O, Nauczycielu! Ależ my, my o Tobie nie wątpimy!»

«Ani Ja o was. Wiem. Ale lepiej Mnie poznacie. I nie mówię o kochaniu Mnie, bo znam wasze serca. Mówię tylko: módlcie się za Mnie.»

Wszyscy troje płaczą... Jezus jest tak smutny!... Jakże nie płakać?

«Cóż chcecie? Bóg wysłał miłość pomiędzy ludzi, lecz ludzie zastąpili ją nienawiścią... A nienawiść dzieli nie tylko nieprzyjaciół między sobą, lecz przenika też, aby rozdzielić przyjaciół.»

Długie milczenie. Potem odzywa się Łazarz:

«Nauczycielu, opuść Palestynę na jakiś czas...»

«Nie. Tu jest Moje miejsce, aby żyć, ewangelizować, umrzeć...»

«A jednak zatroszczyłeś się o bezpieczeństwo Jana i Greczynki. Idź w ich ślady» [– prosi Łazarz.]

«Nie. Ich trzeba było ocalić. Ja muszę ocalać. I to jest różnica, która wszystko wyjaśnia. Tu jest ołtarz i to tu jest tron. Nie mogę iść gdzie indziej. A zresztą!... Czy sądzicie, że to by zmieniło to, co jest postanowione? Nie... ani na ziemi, ani w Niebie... To zaciemniłoby tylko duchową czystość mesjańskiej postaci. Byłbym „tchórzem”, który przez ucieczkę chce ocalić Siebie. Muszę dać przykład tym, którzy żyją teraz, i tym, którzy przyjdą, że w sprawach Bożych, w sprawach świętych, nie można okazywać tchórzostwa...»

«Masz rację, Nauczycielu...» – wzdycha Łazarz.

Także Marta, odsuwając zasłonę, mówi:

«Masz rację... Zbliża się wieczór. Nie ma już słońca...»

Maria zaczyna płakać rozdzierająco, jakby te słowa miały moc odbierającą jej siłę psychiczną, dzięki której [dotąd] jej płacz ograniczał się do milczących łez. To płacz bardziej rozdzierający niż ten w domu faryzeusza, gdy błagała nim Zbawiciela o przebaczenie...

«Dlaczego tak płaczesz?» – pyta Marta.

«Bo powiedziałaś prawdę, moja siostro! Nie ma już słońca... Nauczyciel odchodzi... Nie ma już słońca dla mnie... Dla nas...»

«Bądźcie dobrzy. Błogosławię was i niech Moje błogosławieństwo pozostanie nad wami. A teraz zostawcie Mnie z Łazarzem, który jest zmęczony i potrzebuje ciszy. Odpocznę, czuwając nad Moim przyjacielem. Zajmijcie się apostołami i czuwajcie, aby byli gotowi, kiedy zapadnie zmrok...»

Obydwie siostry odchodzą. Jezus zostaje. Milczący, skupiony siedzi blisko pozbawionego sił przyjaciela, który, radosny z powodu tej obecności, usypia z lekkim uśmiechem na twarzy.


   

Przekład: "Vox Domini"