Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga IV - Trzeci rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

97. U JÓZEFA Z ARYMATEI

[por. Mk 11,23; Mt 17,20; Łk 17,6]

Napisane 31 marca 1946. A, 8206-8217

Tutaj także wrze praca żniwiarzy. Ściślej trzeba by rzec: wrzała praca żniwiarzy. Teraz sierpy są nieużyteczne, gdyż nie ma ani jednego kłosa na tych polach leżących jeszcze bliżej Morza Śródziemnego niż Nikodemowe. Jezus bowiem nie poszedł do Arymatei, lecz do posiadłości, jaką Józef ma na równinie, od strony morza. Przed żniwami wygląda zapewne jak drugie małe morze, tak jest rozległa.

Znajduje się tam, pośrodku zżętych pól, dom. Jest przestronny, niski, całkiem biały: dom wiejski, lecz dobrze utrzymany. Jego czworaki wypełniają różne rodzaje zbóż ustawione w snopkach, jak broń żołnierzy, gdy wypoczywają na polu. Liczne wozy ciągną te skarby z pól na klepisko, a wielu mężczyzn zdejmuje je i układa na stosie. Józef chodzi z jednego dziedzińca na drugi, doglądając wszystkiego, aby było wykonane i to dobrze. Jakiś wieśniak z wysokości stosu ułożonego na wozie zboża ogłasza:

«Skończyliśmy, panie. Całe zboże jest na twoich dziedzińcach. To ostatni wóz z ostatniego skrawka [pola].»

«To dobrze. Rozładuj zboże, a potem odwiąż woły i zaprowadź je do zbiorników i do szop. Dobrze pracowały i zasługują na odpoczynek. Wy też dobrze pracowaliście i zasłużyliście na odpoczynek. Jednak ostatnie zmęczenie będzie lekkie, gdyż dla dobrych serc radość bliźniego to ulga. Teraz sprowadzimy dzieci Boże, aby im dać dar Ojca. Abrahamie, idź ich zawołać» – mówi następnie, zwracając się do patriarchy, który być może jest pierwszym spomiędzy sług - wieśniaków w tej posiadłości Józefa. Myślę tak, widząc wyraźny szacunek, jakim otaczają tego starca inni słudzy. On sam nie pracuje, lecz nadzoruje i udziela rad, aby pomóc panu.

Starzec odchodzi... Widzę go, jak kieruje się ku budowli przestronnej i bardzo niskiej, bardziej podobnej do wiaty niż do domu, wyposażonej w dwa olbrzymie krużganki, które sięgają rynien. Sądzę, że to coś w rodzaju magazynu, gdzie przechowuje się wozy i najróżniejsze narzędzia rolnicze. Wchodzi do środka i wychodzi, a za nim – zróżnicowany tłum [złożony z osób] w różnym wieku... i cierpiący na [różnorodne] nędze... Są osoby wycieńczone, lecz pozbawione ułomności fizycznych; są też chromi, ślepcy, kalecy, ludzie o chorych oczach... Wiele jest wdów otoczonych licznymi sierotami, a także małżonek, których mężowie są chorzy. [Idą], strapione, przygnębione, wychudzone z powodu czuwania i ofiar poniesionych dla uleczenia chorego.

Idą naprzód z tym szczególnym wyglądem ubogich, udających się tam, gdzie mają doświadczyć dobrodziejstwa. Z onieśmieleniem w oczach, z oporem [cechującym] uczciwych ubogich. A jednak uśmiech rozkwita ponad smutkiem wyrytym na pobladłych twarzach przez dni boleści. A jednak [na obliczach maluje się] mała iskierka tryumfu, jakby w odpowiedzi na [odwrócenie się] losu, złośliwego przez długie smutne dni, i wyzwanie: „Dla nas także to dzień świąteczny. Dziś jest święto, radość, ulga dla nas!”

Dzieci otwierają szeroko oczy, widząc wiązki zbóż na stosie wyższym niż dom, a wskazując je mówią do swoich matek:

«Dla nas? O! To piękne!»

Starcy szepczą:

«Niech Błogosławiony pobłogosławi okazującego litość!»

Żebracy, chromi, ślepi, jednoręcy, chorujący na oczy [mówią]:

«My też będziemy mieć chleb, bez konieczności wyciągania rąk!»

A chorzy [odzywają się] do swych krewnych:

«Przynajmniej będziemy mogli leczyć się, wiedząc, że nie cierpicie ze względu na nas. Teraz lekarstwa nam pomogą.»

A krewni do chorych:

«Widzicie? Teraz nie będziecie już mówić, że pościmy, żeby wam dać kawałek chleba. Teraz będziecie szczęśliwi!...»

A wdowy do sierot:

«Moje dzieci, trzeba bardzo błogosławić Ojca Niebieskiego, który zajmuje miejsce waszego ojca, i dobrego Józefa, który jest jego zarządcą. Teraz już nie będzie słychać waszego płaczu z powodu głodu, o dzieci, które posiadacie tylko matki, aby wam pomagały... Biedne matki, których jedynym bogactwem są serca...»

To chór [głosów] i widok radosny, ale powoduje, że łzy napływają do oczu...

Józef, który ma przed sobą tych nieszczęśników, zaczyna przechodzić pomiędzy rzędami. Przywołuje różne osoby po imieniu i pyta je, jak liczne mają rodziny, od kiedy niewiasty są wdowami lub od kiedy [mężowie] są chorzy i tak dalej... i notuje. I zależnie od przypadku wydaje polecenia sługom:

«Dajcie dziesięć» lub: «Dajcie trzydzieści...»

«Dajcie sześćdziesiąt» – mówi po wysłuchaniu na wpół oślepłego starca, który podchodzi z siedemnastoma wnuczętami: wszystkie poniżej dwunastego roku życia – dzieci jego dzieci, które zmarły: jedno w ubiegłym roku, drugie podczas porodu...

«...i – jak opowiada starzec – mąż pocieszył się pojmując żonę po upływie roku, a mnie pozostawił pięciu synów mówiąc, że się nimi zajmie. Jednak nigdy [nie dał] pieniędzy!... Teraz umarła moja małżonka i jestem sam... z nimi...»

«Dajcie temu staremu ojcu sześćdziesiąt [wiązek zboża]. A ty, ojcze, zostań, żebym ci dał też ubrania dla dzieci.»

Sługa zauważa, że jeśli każdemu da sześćdziesiąt, wtedy nie będzie dość ziarna dla wszystkich.

«A gdzie jest twoja wiara? Czy to może dla siebie gromadzę ziarno, żeby je rozdzielać? Nie. To dla dzieci najdroższych Panu. Sam Pan zadba o to, żeby wystarczyło dla wszystkich» – odpowiada Józef słudze.

«Tak, panie. Ale ilość to ilość...» [– stwierdza sługa.]

«A wiara to wiara. A ja, żeby ci ukazać, że wiara wszystko może, nakazuję zwiększyć dwukrotnie ilość już daną pierwszym. Kto dostał dziesięć, niech ma jeszcze dziesięć, a kto dwadzieścia – jeszcze dwadzieścia, a temu starcowi dajcie sto. Uczyń tak! Uczyńcie to!»

Słudzy wzruszają ramionami i wykonują polecenie. Rozdzielanie trwa nadal pośród radosnego zaskoczenia korzystających z tego dobrodziejstwa ludzi, którzy widzą, że otrzymują ilość przewyższającą ich najśmielsze oczekiwania.

Józef zaś uśmiecha się głaszcząc dzieci, które zdyszane pomagają swym matkom, lub też pomaga chromym zgromadzić ich małe stosy. Udziela też pomocy starcom - zbyt drżącym, aby sami mogli to uczynić – i bardzo osłabionym niewiastom.m. Poleca pozostawić na boku dwóch chorych, aby mogli skorzystać z jeszcze innej pomocy, podobnej do tej, jakiej udzielił staruszkowi i jego siedemnastu wnukom. Stosy [wiązek], które się wznosiły ponad dom są teraz bardzo niskie, niemal przy ziemi. Każdy jednak otrzymał swą część i to w obfitości. Józef pyta:

«Ile snopów jeszcze pozostało?»

«Sto dwanaście, panie» – mówią słudzy po policzeniu ich.

«Dobrze. Weźmiecie z nich... – Józef sprawdza listę imion, jakie zaznaczył, i potem mówi: – Weźmiecie z nich pięćdziesiąt. Zabierzecie je na ziarno, bo to jest ziarno święte. Resztę dajcie głowom rodzin – jeden snop na głowę [rodziny]. Akurat sześćdziesiąt dwie.»

Słudzy wykonują polecenie. Odnoszą pięćdziesiąt snopów, aesztę rozdzielają. Teraz na dziedzińcach nie ma już wielkiego złotego stogu. Na ziemi są sześćdziesiąt dwa stosy różnych rozmiarów. Ich właściciele krzątają się przy ich wiązaniu i załadowywaniu na proste taczki lub na osły. Odwiązali je od palików na tyłach domu.

Stary Abraham, który rozmawiał z wieśniakami - sługami podchodzi z nimi do pana, który mówi im:

«I cóż? Widzieliście? Było dla wszystkich i jeszcze zostało!»

«Ależ, panie, to zdumiewające! Nasze pola nie mogą dać takiej ilości snopów, jaką rozdzieliłeś. Urodziłem się tu i mam siedemdziesiąt osiem lat. Od siedemdziesięciu lat jestem przy żniwach. I wiem to. Mój syn miał rację. Bez jakiegoś misterium nie moglibyśmy rozdzielić tak wiele!...»

«A jednak rozdzieliliśmy tyle, Abrahamie. Stałeś przy mnie. Słudzy wydawali snopy. Nie ma czarów ani to nie sen. Można jeszcze przeliczyć snopy. Są jeszcze tam, dobrze podzielone na części.»

«Tak, panie. Ale... to niemożliwe, aby pola dały tak wiele!»

«A wiara, moi synowie? A wiara? Co z nią? Czy Pan mógłby zaprzeczyć swemu słudze, który obiecywał w Jego imię i w tak świętym celu?» [– pyta Józef z Arymatei.]

«Zatem uczyniłeś cud?!» – pytają słudzy, już gotowi wznieść okrzyki: „hosanna”.

«Nie jestem kimś, kto czyni cuda. Jestem biednym człowiekiem. Pan zadziałał. Wyczytał w moim sercu dwa pragnienia. Pierwszym było doprowadzenie was do mojej wiary. Drugim – danie tak wiele, bardzo, bardzo dużo moim nieszczęśliwym braciom. Bóg przystał na moje dwa pragnienia... i zadziałał... Niech będzie za to błogosławiony!» – mówi Józef kłaniając się ze czcią, jakby się znajdował przed ołtarzem.

«A jego sługa wraz z Nim» – mówi Jezus, który aż dotąd pozostawał ukryty w kącie domku otoczonego żywopłotem - to palenisko lub tłocznia - a teraz ukazuje się otwarcie na podwórzu, na którym stoi Józef.

«Mój Nauczyciel i mój Pan!!» – woła Józef, upadając na kolana, aby oddać cześć Jezusowi.

«Pokój niech będzie z tobą. Przyszedłem cię pobłogosławić w imieniu Ojca, aby ci wynagrodzić za twą miłość i za wiarę. Dziś wieczorem jestem twoim gościem. Chcesz?»

«O! Nauczycielu! Pytasz mnie o to? Jedynie... jedynie tutaj nie będę Cię mógł otoczyć zaszczytami... Jestem ze sługami i wieśniakami... w moim wiejskim domu... Nie mam pięknych naczyń ani nie ma zarządcy domu, ani wyszkolonych sług... nie mam wykwintnych potraw... wybornych win... nie mam przyjaciół... To będzie bardzo uboga gościnność... Ale Ty mi wybaczysz... Dlaczego, Panie, mnie nie uprzedziłeś? O wszystko bym się zatroszczył... Przedwczoraj był tu Hermas ze swoimi... Nawet posłużyłem się nimi, aby uprzedzić tych, którym chciałem dać, oddać to, co należy do Boga... Ale Hermas nic mi nie powiedział! Gdybym wiedział!... Pozwól mi, Nauczycielu, wydać rozkazy, abym zdołał temu zaradzić... Dlaczego się tak uśmiechasz?» – pyta w końcu Józef, który mówi całkowicie bezładnie z powodu nieprzewidzianej radości oraz sytuacji, którą ocenia jako... katastrofalną.

«Uśmiecham się z powodu twoich bezużytecznych udręk. Czegóż szukasz, o Józefie? Co masz?»

«Co mam? Nic» [– stwierdza Józef z Arymatei.]

«O! Jakimże jesteś człowiekiem teraz! Dlaczego nie jesteś już pełnym ducha Józefem sprzed chwili, kiedy przemawiałeś jak mędrzec? Kiedy obiecywałeś, mając pewność dzięki swojej wierze, i kiedy chciałeś dać wiarę...»

«O! Słyszałeś?» [– pyta Józef.]

«Słyszałem i widziałem, Józefie. Ten wawrzynowy żywopłot jest bardzo praktyczny, aby ujrzeć, że to, co zasiałem, nie umarło w tobie. Dlatego właśnie mówię ci, że dręczysz się niepotrzebnie. Nie masz zarządców domu ani doświadczonych sług? Tam jednak, gdzie postępuje się z miłością, jest Bóg. A gdzie jest Bóg, tam są Jego aniołowie. A jakichże zarządców chcesz mieć, którzy byliby bardziej uzdolnieni od nich? Nie masz wyszukanych potraw ani win? A jakiż pokarm chcesz Mi dać i jakiż napój bardziej wyszukany od miłości, jaką miałeś wobec nich i tej, jaką Mnie darzysz? Nie masz przyjaciół, aby Mnie uczcić? A oni? Jacyż przyjaciele drożsi niż ubodzy i nieszczęśliwi dla Nauczyciela, który nosi imię Jezus? Chodźmy, Józefie! Nawet gdyby Herod się nawrócił i otwarł przede Mną swe siedziby, aby Mnie przyjąć i oddać Mi cześć w oczyszczonym pałacu, i gdyby wraz z nim, dla uczczenia Mnie, zgromadzili się przywódcy wszystkich stanów społecznych, nie miałbym dworu bardziej wyszukanego od tego tutaj. Chciałbym mu też coś powiedzieć i uczynić prezent. Pozwolisz?»

«O! Nauczycielu! Ależ wszystkiego, czego Ty chcesz, i ja chcę! Rozkazuj.»

«Powiedz im, żeby się zgromadzili, podobnie jak i słudzy. Dla nas zawsze będzie chleb... Lepiej, żeby posłuchali Mojego słowa, zamiast biegać tu i tam i zajmować się biednymi sprawami.»

Ludzie gromadzą się pospiesznie, zaskoczeni...

Jezus mówi:

«Dowiedzieliście się już tutaj, że wiara może pomnożyć ziarno, gdy pragnienie to pochodzi z miłości. Jednak nie ograniczajcie waszej wiary do potrzeb materialnych. Bóg stworzył pierwsze ziarno pszenicy i od tego czasu pszenica rodziła kłosy, aby zapewnić ludziom chleb. Jednak Bóg stworzył także Raj, który czeka na swych mieszkańców. I został on stworzony dla tych, którzy żyją w Prawie i pozostają wierni nawet w bolesnych doświadczeniach życia.

Miejcie wiarę, a uda się wam zachować świętość z pomocą Pana. Tak samo jak Józefowi udało się obdzielić was podwójnie ziarnem, aby was po dwakroć uszczęśliwić i utwierdzić swe sługi w wierze. Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam, że gdyby człowiek wierzył w Pana i gdyby działał ze słusznego powodu, nawet góry zakorzenione w ziemi przez swe skalne wnętrzności nie mogłyby się oprzeć i na rozkaz posiadającego wiarę w Pana, zmieniłyby miejsce. Czy wierzycie w Boga?» – pyta, zwracając się do wszystkich.

«Tak, o Panie!» [– odpowiadają Mu.]

«Kim jest Bóg dla was?» [– pyta dalej Jezus.]

«Najświętszym Ojcem, jak uczą uczniowie Chrystusa» [– odpowiadają zgromadzeni.]

«A Chrystus kim jest dla was?»

«Zbawicielem, Nauczycielem, Świętym!»

«Tylko tym?»

«Synem Boga. Jednak nie można tego mówić, bo faryzeusze nas prześladują, kiedy to mówimy» [– wyjaśniają.]

«Wy jednak wierzycie, że Nim jest?»

«Tak, o Panie» [– stwierdzają.]

«To dobrze, wzrastajcie w waszej wierze. Nawet gdybyście wy milczeli, kamienie, drzewa, gwiazdy, ziemia, wszystko będzie głosić, że Chrystus jest prawdziwym Odkupicielem i Królem. Będą to głosić w chwili Jego wyniesienia, kiedy zostanie odziany najświętszą purpurą, a z nią – koroną Odkupienia. Błogosławieni ci, którzy będą potrafili w to uwierzyć już teraz i będą wierzyć jeszcze mocniej w tamtej chwili, i będą mieli wiarę w Chrystusa, a w konsekwencji – życie wieczne. Czy posiadacie tę niewzruszoną wiarę w Chrystusa?» [– pyta dalej Jezus.]

[por. Łk 17,5n, ] «Tak, o Panie. Powiedz nam, gdzie On jest, a my Go poprosimy, aby powiększył naszą wiarę, abyśmy byli tak szczęśliwi.»

Ostatnią część prośby wypowiadają już nie tylko biedacy, ale również słudzy, apostołowie i Józef.

«Gdybyście mieli wiarę wielkości ziarnka gorczycy i gdybyście tę wiarę, która jest kosztowną perłą, strzegli w waszych sercach – nie pozwalając jej sobie odebrać przez nic ludzkiego ani nadludzkiego i złego – wszyscy moglibyście powiedzieć tej potężnej morwie, która ocienia studnię Józefa: „Wyrwij się z korzeniami i przesadź się między morskie fale”.» [por. Mt 17,20; Mk 11,23]

«Ale gdzie jest Chrystus? Czekamy na Niego, aby wyzdrowieć. Uczniowie nas nie uzdrowili, lecz powiedzieli nam: „On to może”. Chcemy wyzdrowieć, żeby pracować» – mówią mężczyźni chorzy lub kalecy.

«A wierzycie, że Chrystus to może [uczynić]?» – pyta Jezus dając znak Józefowi, aby nie mówił, że On jest Chrystusem.

«Wierzymy w to. On jest Synem Bożym. On wszystko może.»

«Tak. On może wszystko... i On chce tego wszystkiego! – woła Jezus wyciągając z mocą prawe ramię i opuszczając je, jakby składał przysięgę. I kończy potężnym wołaniem: – I niech tak się stanie na chwałę Boga!»

I odchodzi w kierunku domu. Jednak jakieś dwadzieścia osób – te, które zostały uzdrowione – krzyczy, biegnie i ściska Go. To plątanina rąk wyciągniętych, aby Go dotknąć, pobłogosławić, znaleźć Jego dłonie, szaty, żeby je ucałować, pogłaskać. Oddzielają Go od Józefa i od wszystkich.

Jezus uśmiecha się, głaszcze, błogosławi... Powoli się wyzwala i – wciąż ścigany – znika w domu. Pochwały zaś wznoszą się do nieba, które w miarę zapadania zmierzchu przybiera fiołkowy kolor.


   

Przekład: "Vox Domini"