Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga IV - Trzeci rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

94. PRZEMOWA W POBLIŻU  EMAUS NA RÓWNINIE

Napisane 28 marca 1946. A, 8171-8193

W pobliżu bramy prowadzącej do Emaus stoi wiejski dom. Cichy, gdyż wszyscy są na polach, przy pracy. Na klepisku znajduje się już stos snopków z poprzednich dni i siano, złożone w prostych szopach. Pod wpływem palącego południowego słońca siano i zboża wydzielają ciepło i woń. Nie ma innych odgłosów – tylko gruchanie gołębi i rozmowy wróbli, zawsze hałasujących i swarliwych. Jedne i drugie przemieszczają się bez ustanku z dachu na drzewa sąsiadujące ze snopkami zbóż, a potem – na siano. Jako pierwsze kosztują płodów ziemi, dziobiąc kłosy. Biją się uderzając skrzydłami, walczą, żeby porwać jak najwięcej ziarna, zaopatrzyć się w najdelikatniejsze źdźbła siana. Są żarłoczne, waleczne, pozbawione skrupułów. To jedyni złodzieje, jakich spotyka się w Izraelu. Zauważyłam tu bowiem wielki szacunek dla dóbr bliźniego. Zostawia się otwarte drzwi domów, podwórka i nie strzeże się winnic! Poza bardzo rzadkimi zawodowymi rabusiami – prawdziwymi bandytami, atakującymi ludzi w górskich wąwozach - nie ma złodziejaszków czy też łakomczuchów, sięgających po owoce drzew lub [zakradających się] do gołębników bliźniego. Każdy idzie swoją drogą i nawet przechodząc przez własność drugiego zachowuje się tak jakby nie miał oczu ani rąk. To prawda, że okazuje się tak wspaniałomyślnie gościnność, iż nie trzeba kraść, aby móc jeść. Zdarza się, że w domach odmawia się gościny i pożywienia jedynie Jezusowi. Tylko Jemu. Powodem jest nienawiść tak wielka, że wywołuje zaniedbywanie starodawnego zwyczaju gościnności wobec pielgrzyma. Innym jednak zwykle okazuje się litość, szczególnie [czynią to] najbiedniejsi. Dlatego też apostołowie, zapukawszy do drzwi zamkniętego domu i nie znalazłszy nikogo, odeszli w cień zadaszenia. Znajdują się pod nim rolnicze narzędzia i puste konwie. Jakby byli właścicielami, wzięli siano do siedzenia, pojemniki do nabrania wody ze studni, dzbany do picia i zamoczenia kawałków starego chleba oraz zimnego baranka. Spożywają [ten posiłek] niemal w ciszy, tak są zmęczeni i osłabieni przez słońce. Z tą samą swobodą, z jaką posłużyli się sianem i dzbanami, kładą się następnie na pachnącym sianie. Zaraz rozlega się chór chrapania zróżnicowanego w tonie i rytmie.

Nawet Jezus jest zmęczony. Bardziej smutny niż zmęczony. Spogląda przez chwilę na dwunastu śpiących. Modli się, rozmyśla... Rozmyśla, obserwując bezwiednie walki wróbli i gołębi oraz lot jaskółek nad nasłonecznionym podwórzem. Zdaje się, że przenikliwe krzyki tych szybkich władców przestworzy przynoszą ścisłe odpowiedzi na bolesne pytania, jakie Sobie stawia Jezus. Potem i On kładzie się na sianie i wkrótce na Jego smutne i łagodne szafirowe oczy opadają powieki. Jego twarz nieruchomieje we śnie, a – być może dlatego że zasypia ze smutkiem w sercu – Jego twarz przybiera wyraz wyczerpania i bólu, jaki będzie miał przy śmierci...

Potem powracają wieśniacy - właściciele domu: mężczyźni, niewiasty, dzieci. Idą wraz z uczniami widzianymi wcześniej. Zauważają Jezusa i Jego [apostołów] śpiących na sianie. Ich głosy gasną w szepcie, aby ich nie obudzić. Jakaś matka daje klapsa dziecku, które nie chce się uspokoić – albo przynajmniej udaje, że to uczyni. Jakiś malec z palcem w buzi krokiem turkaweczki idzie przyjrzeć się Jezusowi: „najładniejszemu” – jak mówi. On zaś śpi z głową opartą o zgięte ramię, które Mu służy za podgłówek. I wszyscy, zdjąwszy buty, idą w końcu w ślad za dzieckiem, przemieszczając się na palcach. Pierwsi ze wszystkich to Maciej i Jan. Wzrusza ich ujrzenie Go l leżącego tak na sianie. Maciej zauważa:

«Nasz Nauczyciel jest teraz jak w Swym pierwszym śnie, ale mniej szczęśliwy niż wtedy... I brak Mu [bliskości] Jego Matki...»

«Tak. Tylko prześladowanie jest wciąż blisko. Ale my, my będziemy Go zawsze kochać, my Go wciąż kochamy jak wtedy...» – odpowiada Jan.

«Jeszcze bardziej, Macieju, jeszcze bardziej. Wtedy kochaliśmy Go jedynie dzięki naszej wierze i dlatego że jest słodko kochać niemowlę. Ale teraz kochamy Go także dlatego, że Go poznaliśmy...»

«Kiedy był całkiem mały, już był nienawidzony, Janie. Przypomnij sobie, co się stało, gdy Go chciano dosięgnąć!...» –

Maciej blednie na samo wspomnienie.

«To prawda... Niech jednak będzie błogosławiony ten ból! Wszystko utraciliśmy, prócz Niego. I tylko to się liczy. Na cóż byliby nam krewni, domy, dobra, gdyby On był martwy?»

«To prawda, masz rację Macieju. I na cóż przydałby nam się cały świat, gdyby Jego nie było już na świecie?»

«Nie m o tym... Wtedy naprawdę bylibyśmy opuszczeni... Odejdźcie. My zostaniemy przy Nauczycielu» – mówi w końcu Jan, żegnając wieśniaków.

«Żałujemy, że nie pomyśleliśmy, żeby im dać klucz. Mogliby wejść do domu i byłoby im wygodnie...» – mówi najstarszy mieszkaniec domu.

«Powiemy Mu to... Jego uszczęśliwi już sama wasza miłość. Idźcie, idźcie...»

Wieśniacy idą do domu i wkrótce dym, wznoszący się znad komina, mówi, że właśnie przygotowują pożywienie. Robią to dyskretnie: zatrzymują dzieci, czynią jak najmniej hałasu... i bezszelestnie przynoszą jedzenie uczniom, szepcząc:

«Dla nich odłożyliśmy... jak się obudzą...»

Potem cisza ogarnia dom. Być może żniwiarze, pracujący od świtu, też położyli się do łóżek w tych godzinach, gdy nie sposób pozostawać na polach w palącym słońcu. Także uczniowie zasypiają... Nawet gołębie i wróble są spokojne. Jedynie jaskółki przelatują niestrudzenie i szybkimi lotami wypisują lazurowe słowa w przestworzach, a cieniem znaczą słowa na jasnym klepisku...

W drzwi kuchni wsuwa brunatną główkę bardzo piękny malec, którego widziałam przed chwilą. Jest w krótkiej koszuli, do której się ogranicza jego ubranie w tej upalnej godzinie. Patrzy. Potem ostrożnie jego małe stópki, którym rozpalona słońcem ziemia na pewno zadaje ból, idą naprzód. Rozpięta koszula niemal się ześlizguje z krągłych ramionek. Dochodzi do uczniów. Próbuje przejść pomiędzy nimi, aby znowu popatrzeć na Jezusa. Jednak jego małe nóżki są zbyt krótkie, żeby móc przekroczyć muskularne ciała dorosłych – potyka się więc i przewraca na Macieja. Ten zaś budzi się i widzi małą twarzyczkę, smutną, niemal zapłakaną. Uśmiecha się do niego. A pojmując zamiar dziecka mówi:

«Chodź tu, postawię cię pomiędzy mną a Jezusem, ale zachowuj się cicho i spokojnie. Pozwól Mu spać, bo jest zmęczony...»

I mały, szczęśliwy, siada. Zastyga w podziwie przed pięknym obliczem Jezusa. Patrzy na Niego, bada [Go wzrokiem], ma nawet ochotę pogłaskać Go, dotknąć Jego złotych włosów. Jednak Maciej czuwa z uśmiechem i nie pozwala. Wtedy mały pyta cicho:

«Czy On zawsze tak śpi?»

«Zawsze» – odpowiada Maciej.

«Jest zmęczony? Dlaczego?» [– pyta dziecko.]

«Bo bardzo wiele wędruje i bardzo dużo mówi.»

«A dlaczego tyle chodzi i mówi?» [– pyta dalej chłopiec.]

«Żeby nauczyć dzieci być dobrymi, kochać Pana, aby poszły z Nim do Nieba.»

«Tam do góry? A jak to się robi? To daleko...»

«Dusza... wiesz, co to jest dusza?»

«Nie!» [– stwierdza chłopiec]

«To coś najpiękniejszego, co jest w tobie i...»

«To piękniejsze niż oczy? Mama mówi, że moje oczy to dwie gwiazdy. A gwiazdy są piękne, wiesz?!»

Uczeń uśmiecha się i odpowiada:

«Ona jest piękniejsza niż małe gwiazdki w twoich oczach, bo dobra dusza jest piękniejsza niż słońce.»

«O! Gdzie ona jest? Gdzie ja ją mam?» [– dopytuje się dziecko.]

«Tu, w twoim serduszku. Widzi i słyszy wszystko, i nigdy nie umiera. A kiedy ktoś nie czyni żadnego zła i umiera jako sprawiedliwy, jego dusza szybuje tam w górę, z Panem.»

«Z Nim?» – dziecko wskazuje Jezusa.

«Z Nim» [– odpowiada Maciej.]

«A On ma duszę?» [– pyta dziecko.]

«On ma duszę i boskość, bo ten Człowiek, któremu się przyglądasz, jest Bogiem» [– wyjaśnia uczeń.]

«Skąd o tym wiesz? Kto ci to powiedział?»

«Aniołowie.»

Dziecko, które usiadło na [piersi] Macieja, nie może przyjąć spokojnie takiej wiadomości. Wstaje żywo, mówiąc:

«Widziałeś aniołów?!»

I spogląda na Macieja, wytrzeszczając oczy. Nowina jest tak zaskakująca, że przez chwilę zapomina o Jezusie. Dlatego też nie widzi, że otwarł oczy, przebudzony przez lekki okrzyk dziecka, a potem z uśmiechem zamknął je i odwrócił głowę.

«Bądź cicho! Widzisz? Budzisz Go... Odeślę cię [do domu].»

«Będę grzeczny. Ale jacy są aniołowie? Jak ich widziałeś?»

Mały głosik stał się szeptem, a Maciej cierpliwie opowiada o nocy Narodzenia chłopcu, który oczarowany znowu usiadł na jego piersi. Cierpliwie odpowiada na wszystkie jego „dlaczego”:

«Dlaczego narodził się w szopie? Czy nie miał domu? Był taki biedny, że nie mógł znaleźć domu? A teraz też nie ma domu? Nie ma Matki? Gdzie jest Jego Matka? Dlaczego zostawia Go takiego samego, skoro wie, że już chciano Go zabić? Czy Ona Go nie kocha?...»

Zalew pytań i zalew odpowiedzi.

Na ostatnie Maciej odpowiada:

«Ta święta Matka kocha bardzo Swego Boskiego Syna. Składa jednak ofiarę ze Swego bólu. A ból wywołuje w Niej to, że Mu pozwala na odejście, aby ludzie się zbawili. Aby się pocieszyć, myśli, że są jeszcze ludzie dobrzy, zdolni Go kochać...»

Na to pada pytanie:

«A czy Ona wie, że są dobre dzieci, które Go kochają? Gdzie Ona jest? Powiedz mi, to pójdę Jej powiedzieć: „Nie płacz. Ja kocham Twojego Syna.” Co na to powiesz? Będzie zadowolona?»

«Bardzo, chłopcze» – mówi Maciej, całując go.

«A On będzie zadowolony?»

«Bardzo, bardzo. Powiesz Mu o tym, kiedy się obudzi.»

«O, tak!... Ale kiedy On się obudzi?»

Dziecko jest niespokojne. Jezus nie potrafi się już opanować. Odwraca się. Ma otwarte oczy i promienny uśmiech. Mówi:

«Już Mi to powiedziałeś, bo Ja wszystko słyszałem. Chodź tutaj, mały.»

O! Chłopcu nie trzeba tego powtarzać. Rzuca się na Jezusa. Głaszcze Go, całuje, dotyka palcem Jego czoła i także brwi, złocistych rzęs. Wpatruje się w Jego niebieskie oczy, głaszcze brodę i jedwabiste włosy. Za każdym razem mówi odkrywczo:

«Jaki Ty jesteś piękny! Piękny! Piękny!»

Jezus uśmiecha się, podobnie jak Maciej. Potem, w miarę jak budzą się inni – bo teraz malec nie stosuje już tylu środków ostrożności – uczniowie i apostołowie uśmiechają się na widok tego uważnego badania maleńkiego mężczyzny, na wpół nagiego, grubiutkiego, który z radością głaszcze ciało Jezusa, od głowy do stóp, a w końcu mówi: «Odwróć się!» Wyjaśnia zaraz: «Chcę zobaczyć, czy masz skrzydła!»

A potem pyta zwiedziony: «Dlaczego ich nie masz?»

«Nie jestem aniołem, Moje dziecko» [– mówi Jezus.]

«Ale jesteś Bogiem! Jak to robisz, żeby być Bogiem, a nie masz wielu skrzydeł? W jaki więc sposób dojdziesz do Nieba?»

«Jestem Bogiem. I właśnie dlatego, że jestem Bogiem, nie potrzebuję skrzydeł. Robię to, co chcę, i mogę wszystko.»

«W takim razie daj mi oczy takie, jak Twoje. Są piękne» [– prosi chłopiec.]

«Nie. Ja ci dałem te, które masz, i takie Mi się podobają. Poproś raczej, abym ci dał sprawiedliwą duszę, abyś Mnie kochał coraz bardziej.»

«Przecież ją także Ty mi dałeś, a więc będzie Ci się podobać taka, jaka jest» – mówi dziecko ze swą dziecięcą logiką.

«Tak. Podoba Mi się teraz, bo jest niewinna. Jednak chociaż twoje oczy będą miały wciąż ten kolor dojrzałej oliwki, to twoja jasna dusza może się stać czarna, jeśli będziesz zły.»

«Nie [będę] zły. Bardzo Cię kocham i chcę robić tak, jak aniołowie, którzy mówili przy Twoim narodzeniu: „Pokój Bogu w Niebie, a chwała ludziom dobrej woli”» – mówi chłopiec, myląc się, co wywołuje wybuch śmiechu dorosłych, a jego martwi i sprawia, że zaniemówił. Jezus jednak pociesza go, poprawiając równocześnie:

«Bóg jest zawsze Pokojem, Moje dziecko. On jest Pokojem. Aniołowie oddawali Mu chwałę za to, że narodził się Zbawiciel. Ludziom zaś przekazali, [jaki jest] pierwszy warunek otrzymania pokoju, który przychodził wraz z Moim narodzeniem: „posiadanie dobrej woli”. To jej chcesz.»

«Tak. No więc daj mi ją. Włóż ją tu, gdzie – jak ten człowiek mówi - mam duszę» - i dwoma palcami wskazującymi wiele razy uderza się w pierś.

«Dobrze, mały przyjacielu. Jak się nazywasz?» [– pyta Jezus.]

«Michał!»

«Imię potężnego Archanioła. Zatem – dobra wola dla ciebie, Michale. I bądź wyznawcą Boga prawdziwego, mówiąc prześladowcom jak twój anielski patron: „Któż jest jak Bóg?” Bądź błogosławiony teraz i na zawsze» - i Jezus kładzie na niego ręce.

Ale malec nie jest przekonany do takiego sposobu. Mówi:

«Nie. Pocałuj tutaj, duszę. Ona jest w środku i Twoje błogosławieństwo wejdzie tam i zostanie zamknięte...»

I przedstawia Jezusowi swą pierś do pocałunku, aby już żadna przeszkoda nie stanęła pomiędzy jego dziecięcym ciałkiem a Boskimi wargami.

Obecni tam uśmiechają się i równocześnie okazują wzruszenie. I mają powód do tego! Cudowna wiara niewinnego, który instynktownie – jak powiedzieliby niektórzy, a ja mówię, że pod wpływem duchowego impulsu – przyszedł do Jezusa, jest naprawdę wzruszająca. Jezus zauważa to, mówiąc:

«Ach! Gdyby wszyscy mieli serce dziecka!...»

Minęły godziny. Dom ożywia się na nowo: dochodzą głosy niewiast, dzieci, mężczyzn. I jakaś matka woła:

«Michał! Michał! Gdzie jesteś?»

I widzą, jak zatrwożona zagląda do głębokiej studni, ze straszliwą myślą w sercu.

«Nie bój się, niewiasto. Twój syn jest ze Mną» [– odzywa się Jezus.]

«O! Wystraszyłam się... On tak lubi wodę...»

«I przyszedł rzeczywiście do Wody Żywej, która zstępuje z Nieba, aby dać życie ludziom.»

«Przeszkadzał Ci... Wymknął mi się tak cicho, że tego nie zauważyłam...» – mówi niewiasta, tłumacząc się.

«O, nie! Nie przeszkadzał Mi. Pocieszył Mnie! Dzieci nigdy nie zadają bólu Jezusowi.»

Podchodzą mężczyźni i inne niewiasty. Głowa rodziny mówi:

«Wejdź odpocząć. I przebacz nam, że kiedy Cię ujrzeliśmy, nie oddaliśmy Ci domu...»

«Nie mam nic do wybaczenia. Tu było Mi dobrze. Twój szacunek zastępuje Mi wszelką cześć. Mieliśmy jedzenie, twoja studnia jest orzeźwiająca, a siano – miękkie. To więcej niż trzeba dla Syna Człowieczego. Nie jestem syryjskim satrapą.»

I Jezus, a za Nim Jego [apostołowie] wchodzą do przestronnej kuchni, aby się posilić. W tym czasie mężczyźni przygotowują podwórze, aby było dość miejsca dla nadciągających już zewsząd ludzi, [pragnących] posłuchać Nauczyciela. Inni zaś śpieszą się, żeby przygotować napoje, jedzenie, oporządzić baranka, dać ewangelizatorom prowiant na drogę. Niewiasty przynoszą jajka i masło. Masło wywołuje protesty Piotra, który ma rację mówiąc, że nie można nieść w torbach jedzenia, które przy tym upale z łatwością się stopi. Ale na cóż są dzbany... Niewiasty napełniają jeden masłem, zamykają i spuszczają do studni, aby je możliwie jak najbardziej ochłodzić.

Jezus okazuje wdzięczność i chciałby ograniczyć te ofiary. Ale, cóż! Daremne staranie. Ze wszystkich stron otrzymuje nowe dary, a wszyscy usprawiedliwiają się, że tak niewiele przynieśli...

Piotr szepcze: «Dobrze widać, że byli tu pasterze. To ziemia uprawiana... dobra ziemia.»

Podwórze pełne jest ludzi, ożywionych, bo nie nadszedł jeszcze chłód [zmierzchu] i ostatni promień słońca muska podwórze.

Jezus zaczyna mówić:

«Pokój niech będzie z wami! Tu, gdzie – jak widzę – już jest znana nauka Nauczyciela Izraela, dzięki staraniom dobrych uczniów, nie jestem po to, aby powtarzać to, co już wiecie. Pozostawiam dobrym uczniom chwałę i troskę o pouczenie was. Niech czynią to coraz bardziej aż do dania wam doskonałej pewności, że Ja jestem Obiecanym Boga i że Moje Słowo jest od Boga...»

«I Twoje cuda są od Boga, Błogosławiony!» – woła pośrodku tłumu jakaś niewiasta. Wielu odwraca się, aby spojrzeć w jej kierunku. Niewiasta podnosi w górę roześmiane dziecko o kwitnącym wyglądzie i woła:

«Nauczycielu, to mały Jan, którego uzdrowiłeś w „Pięknej Rzece”... Dziecko z połamanymi biodrami... Żaden lekarz nie potrafił go wyleczyć. Przyniosłam go do Ciebie z wiarą. Ty zaś go uzdrowiłeś, trzymając go na Swoich kolanach.»

«Przypominam Sobie, niewiasto. Twoja wiara zasługiwała na cud.»

«Ona wzrosła, Nauczycielu. Wszyscy moi krewni wierzą w Ciebie. Idź, synu, podziękować Zbawicielowi. Pozwólcie mu dojść do Niego...» – prosi niewiasta.

Tłum rozstępuje się, aby zrobić przejście dla dziecka. Ono zaś szybko idzie ku Jezusowi, wyciągając do Niego ręce, aby Go objąć. Dochodzi pośród okrzyków „hosanna” i komentarzy ludzi z miejscowości [Emaus] oraz z okolic, gdyż ci z wioski znają już to wydarzenie i nie są nim zaskoczeni.

Jezus mówi dalej, trzymając dziecko za rękę: «I oto potwierdzona przez wdzięczną matkę Moja Natura, i potwierdzona moc wiary w serce Boga. On nigdy nie zawodzi Swoich dzieci, [zwracających się do Niego z] ufnymi i słusznymi prośbami.

Zachęcam was do przypomnienia sobie Judy Machabeusza. Stawił się on na tej równinie, aby zbadać wspaniałe obozowisko Gorgiasza, mocne dzięki pięciu tysiącom żołnierzy i tysiącu jeźdźców, wyszkolonych w boju, dobrze wyposażonych w zbroje, broń i wieże wojenne. Juda spoglądał na to mając trzy tysiące żołnierzy, bez tarcz i mieczów. Czuł, że lęk wkrada się do serc jego żołnierzy. Wtedy przemówił, silny prawem, jakie Bóg utwierdził, gdyż nie miał na celu niesprawiedliwości, lecz obronę ojczyzny napadniętej i bezczeszczonej. I powiedział: „Niech nie przeraża was ich liczba, nie bójcie się ich napaści. Wspomnijcie, jak ojcowie nasi zostali ocaleni w Morzu Czerwonym, gdy ich faraon ścigał ze swą wielką armią.” I ożywiwszy wiarę w moc Boga, który jest zawsze ze sprawiedliwymi, nauczył swoich, jakim sposobem [można] otrzymać pomoc. Rzekł: „Teraz więc wołajmy do Nieba, a Pan okaże nam litość, wspominając na przymierze, jakie zawarł z naszymi przodkami. Dziś wyniszczy to wojsko przed nami, a wszystkie narody dowiedzą się, że jest Zbawiciel, który wybawi Izraela.”

Wskażę wam dwa zasadnicze warunki, [jakie trzeba spełnić,] żeby mieć po swej stronie Boga i żeby On nam pomagał w słusznych przedsięwzięciach.

Pierwszy: być z Nim [połączonym] przymierzem – mieć sprawiedliwą duszę naszych przodków. Przypomnijcie sobie świętość i gotowość patriarchów do posłuszeństwa Panu, bez względu na to czy to, o co [Bóg] prosił, było czymś niewielkim czy też wielkiej wagi. Przypomnijcie sobie, z jaką wytrwałością Izraelici trwali w wierności Panu. Wiele uskarżamy się w Izraelu, że Pan nie jest już z nami, tak życzliwy, jak niegdyś. Ale czy Izrael ma jeszcze duszę ojców? Kto zerwał i kto nie przestaje zrywać przymierza z Ojcem?

Drugi zasadniczy warunek, by Bóg stał po naszej stronie, to pokora. Juda Machabeusz był wielkim Izraelitą i wielkim żołnierzem, lecz nie mówił: „Dziś wyniszczę to wojsko i narody dowiedzą się, że to ja jestem wybawcą Izraela.” Nie. On powiedział: „Pan zniszczy to wojsko przed nami, bośmy niezdolni do uczynienia tego, tak jesteśmy słabi.” Bóg jest Ojcem i troszczy się o Swe maleństwa. Zapobiegając ich zgubie wysyła Swe potężne zastępy, aby walczyły nadprzyrodzoną bronią z wrogami Jego dzieci. Kiedy Bóg jest z nami, któż może nas pokonać? Nie przestawajcie powtarzać sobie tego teraz i jeszcze bardziej w przyszłości, kiedy będą chcieli was pokonać. I to nie w odniesieniu do sprawy o względnej wadze, jaką jest walka narodowa, lecz o wiele ważniejszej w czasie i w konsekwencjach – [dotyczącej] sprawy waszej duszy. Nie pozwólcie się ogarnąć przerażeniu ani pysze. Jedno bowiem i drugie jest szkodliwe. Bóg będzie z wami, gdy będziecie prześladowani z powodu Jego imienia. On da wam siłę w prześladowaniach. Bóg będzie z wami, gdy pozostaniecie pokorni, gdy uznacie, że sami z siebie nie jesteście zdolni do niczego, lecz że możecie wszystko, o ile jesteście zjednoczeni z Ojcem.

Juda nie wynosił się, nie przypisywał sobie tytułu Wybawcy Izraela, lecz Bogu wiecznemu przyznał tę godność. Rzeczywiście, daremnie ludzie podejmują działania, gdy Bóg nie jest obecny w ich wysiłkach. Przeciwnie, bez działania odnosi zwycięstwo ten, kto ufa Panu. On wie, kiedy jest słuszne nagrodzenie zwycięstwami, a kiedy właściwe - ukaranie przez klęski. Bardzo głupi jest człowiek, który chce osądzać Boga, radzić Mu i krytykować Go. Wyobraźcie sobie mrówkę, która obserwując pracę rzeźbiarza mówiłaby: „Ty nie potrafisz tego zrobić, ja to zrobię lepiej i szybciej od ciebie”. Człowiek przypomina ją we wszystkim, kiedy chce udzielać pouczeń Bogu. I do tej śmiesznej postawy dołącza jeszcze niewdzięczność i narzuca swoją wolę zapominając o tym, kim sam jest: stworzeniem i o tym, kim jest Bóg: Stwórcą. Skoro więc Bóg uczynił istotę tak doskonale stworzoną, że potrafi uważać siebie za zdolną do doradzania samemu Bogu, jakąż jest doskonałość Autora wszelkiego stworzenia? Ta jedna myśl powinna wystarczyć, żeby uciszyć pychę, żeby wyniszczyć ten szatański chwast, tego pasożyta. On, wciskając się do umysłu, ogarnia go, zajmuje podstępnie miejsce, dusi, zabija każde dobre drzewo, wszelką cnotę. Ta zaś czyni człowieka na ziemi wielkim, naprawdę wielkim – nie z powodu bogactwa czy korony, lecz przez sprawiedliwość i nadprzyrodzoną mądrość - a błogosławionym w Niebiosach na wieczność.

Spójrzmy jeszcze na inną radę, jakiej nam udziela wielki Juda Machabeusz, i na wydarzenia tamtego dnia, na tej równinie.

Rozpocząwszy bitwę, oddziały Judy, z którymi był Bóg, zwyciężyły i zmusiły nieprzyjaciół do ucieczki, ścigając je – jak mówi historia – aż do Gezer, Azot, Idumei i Jamnii. A ściąwszy część mieczem, pozostawili na polach ponad trzy tysiące trupów. Jednak Juda powiedział swym żołnierzom, upojonym zwycięstwem: „Nie pozostawajcie tu, rzucając się na łupy, gdyż wojna nie jest bynajmniej skończona. Gorgiasz wraz ze swym wojskiem jest w tych górach przed nami. Teraz musimy jeszcze pokonać naszych wrogów i całkowicie ich zwyciężyć, a potem, w spokoju, zabierzecie łupy.” Tak uczynili i odnieśli pewne zwycięstwo. I mieli bogate zdobycze oraz wyzwolenie, a wracając wyśpiewywali Bogu błogosławieństwa, gdyż „On jest dobry, a Jego miłosierdzie – na wieki”.

Także człowiek, każdy człowiek, jest jak pole, które otacza święte miasto żydowskie. Otaczają je zewnętrzni i wewnętrzni nieprzyjaciele, okrutni, pragnący zaatakować je znienacka i stoczyć walkę z miastem świętym każdego człowieka: z jego duchem. Chcą tysiącami podstępnych sposobów zająć niespodziewanie [to święte miasto] i zniszczyć je. Namiętności, jakie szatan podtrzymuje i rozbudza, a których człowiek nie pilnuje całą swą wolą, aby je zahamować, są niebezpieczne, jeśli nie umie się nad nimi zapanować. Są jednak niegroźne, gdy się nad nimi czuwa jak nad uwięzionym złodziejem. Świat spiskuje [przeciw człowiekowi] przez różne pokusy ciała, pieniądze, pychę. Przypominają one potężne wojska Gorgiasza, uzbrojone, wyposażone w wieże wojenne, niezwykle groźnych łuczników, szybkich jeźdźców, zawsze gotowych do rozpoczęcia ataku na rozkazy Złego.

Cóż jednak może Zło, jeśli Bóg jest z człowiekiem, który pragnie być sprawiedliwym? Człowiek będzie cierpiał, zostanie zraniony, lecz ocali swą wolność i życie. Po dobrej walce zobaczy zwycięstwo. To jednak nie dzieje się tylko jeden raz. To się rozpoczyna wciąż [od nowa], tak długo, jak długo trwa życie lub jak długo człowiek nie wyrzeka się wystarczająco swej natury ludzkiej i nie staje się bardziej duchem niż ciałem: duchem stopionym z Bogiem. Wtedy bowiem strzały, ukąszenia, ognie wojenne nie mogą zranić głęboko i spadają po powierzchownym uderzeniu go. Tak samo dzieje się z kroplą wody, która spada na twardy i błyszczący jaspis.

Nie zatrzymujcie się na łupach wojennych, nie rozpraszajcie się, dopóki jesteście na progu życia, nie tego życia ziemskiego, lecz prawdziwego życia w Niebiosach. Wtedy, jako zwycięzcy, zgromadźcie swe łupy i wejdźcie. Idźcie naprzód w chwale przed Króla królów i powiedzcie: „Zwyciężyłem. Oto moje zdobycze. Uczyniłem to z Twoją pomocą i dzięki mojej dobrej woli. Błogosławię Cię, Panie, bo jesteś dobry, a Twoje miłosierdzie trwa na wieki.”

To odnosi się ogólnie do życia, do wszystkich. Jednak was, którzy wierzycie we Mnie, was dosięga [także] inna walka. Liczne walki. Walka ze zwątpieniem, ze słowami, jakie [nieprzyjaciele] przyjdą wam powiedzieć, z prześladowaniem...

Ja zostanę wywyższony w miejscu, dla którego przyszedłem z Nieba. To miejsce wywoła w was lęk, wyda się wam zaprzeczeniem Moich słów. Nie. Spójrzcie na to wydarzenie okiem duchowym, a ujrzycie, że to, co się stanie, ukaże tylko to, kim rzeczywiście jestem: nie biednym królem ubogiego królestwa, lecz Królem przepowiedzianym przez proroków. Do stóp jedynego, nieśmiertelnego tronu, wszystkie narody ziemi przybędą jak rzeki zmierzające do oceanu, mówiąc: „Uwielbiamy Cię, o królu królów, Sędzio wieczny, gdyż przez Swą świętą Ofiarę odkupiłeś świat.”

Brońcie się przed zwątpieniem. Ja nie kłamię. Jestem tym, o którym mówią prorocy. Jak matka Jana przed chwilą, tak i wy podnieście w górę wspomnienie tego, co dla was uczyniłem, i powiedzcie: „Takie są dzieła Boże. On pozostawił nam je jako pamiątkę, potwierdzenie, pomoc, abyśmy wierzyli i to wierzyli właśnie w tej godzinie.” Walczcie, a przezwyciężycie zwątpienie, które dławi tchnienie duszy. Walczcie przeciw słowom, które zostaną wam powiedziane. Przypomnijcie sobie proroków i Moje dzieła. Odpowiedzcie na nieprzyjazne słowa [przypominając słowa] proroków oraz cuda, które czyniłem, jak widzieliście. Nie lękajcie się i nie bądźcie niewdzięczni z powodu strachu, przemilczając cuda, jakie dla was uczyniłem. Walczcie z prześladowaniami, lecz nie walczcie prześladując tych, którzy was prześladują. Niech widzą bohaterskie wyznanie [wiary] ci, którzy będą chcieli - grożąc śmiercią - zmusić was do zaparcia się Mnie. Nieustannie walczcie z nieprzyjaciółmi... z wszystkimi. Z waszą ludzką naturą, z waszymi obawami, z niegodnymi kompromisami, z korzystnymi przymierzami, z naciskami, z groźbami, z torturami, ze śmiercią...

Śmierć!

Nie jestem takim przywódcą ludu, który by mu mówił: „Ponoście cierpienia dla Mnie, a Ja będę zaznawał radości.” Nie. Ja cierpię jako pierwszy, aby wam dać przykład. Nie jestem dowódcą wojsk, który mówi żołnierzom: „Walczcie, aby Mnie bronić. Umierajcie, aby ocalić mi życie”. Nie. Ja walczę jako pierwszy. Umrę jako pierwszy, aby was nauczyć umierać. Zawsze czyniłem to, co – jak mówiłem – wy macie czynić. Głosiłem ubóstwo i byłem ubogi, [uczyłem] wstrzemięźliwości – [i byłem] czysty. Byłem umiarkowany, ucząc umiarkowania i sprawiedliwy – ucząc sprawiedliwości. [Głosiłem] przebaczenie i sam przebaczałem, i będę przebaczał. Czyniłem to wszystko i uczynię jeszcze jedno: nauczę was, jak się dokonuje odkupienie. Nauczę was tego nie słowami, lecz czynem. Nauczę was posłuszeństwa, poddając się najcięższemu obowiązkowi: Mojej śmierci.

Nauczę was przebaczania, gdy przebaczę w ostatnich udrękach - tak samo jak na słomie Mojej kołyski przebaczyłem Ludzkości, która Mnie wyrwała Niebu. Przebaczę, jak zawsze przebaczałem. Wszystkim. W tym, co Mnie dotyczy, wszystkim... Moim małym nieprzyjaciołom, tym biernym, obojętnym, zmiennym oraz nieprzyjaciołom wielkim, którzy zadają Mi ból nie tylko dlatego, że są nieczuli na Moją moc i na Moje pragnienie ocalenia ich, lecz zadają Mi i zadadzą ból jako bogobójcy. Przebaczę. A ponieważ nie będę mógł udzielić odpuszczenia grzechów nieskruszonym bogobójcom, jeszcze przez ostatnie męki będę prosił Ojca za nich... aby On im przebaczył... ponieważ są upojeni szatańskim napojem... Przebaczę... A wy przebaczcie w Moje Imię. I kochajcie, kochajcie, jak Ja kocham, jak Ja was kocham i będę kochał wiecznie.

Żegnajcie. Zapada zmrok. Pomódlmy się razem. Potem niech każdy powróci do domu ze słowami Pana w sercu. Niech one się przemienią w mocne kłosy dla waszego głodu w przyszłości. Będziecie bowiem jeszcze pragnąć usłyszeć Przyjaciela, Nauczyciela, waszego Zbawiciela, ale wtedy, jedynie kierując waszego ducha ku Niebu, będziecie mogli znaleźć tego, który was ukochał bardziej niż samego Siebie.

Ojcze nasz, któryś jest w Niebie...»

Jezus – z rozwartymi ramionami, jak wysoki i biały krzyż na tle ciemnego muru północnej fasady – odmawia powoli modlitwę.

Potem błogosławi błogosławieństwem mojżeszowym. Całuje dzieci, jeszcze raz je błogosławi. Żegna się i odchodzi na północ, mijając Emaus, nie wchodząc do niego.

Fioletowawe barwy zmierzchu zacierają powoli słodką wizję Nauczyciela. Odchodzi, idzie coraz dalej ku Swemu przeznaczeniu. Na pogrążonym w półmroku podwórzu zapada cisza spokojnego bólu... Rodzaj oczekiwania.

A potem płacz małego Michała przerywa to oczarowanie. Szlocha jak baranek, który został sam. Wiele oczu zalewa się łzami, a wiele warg powtarza słowa niewinnego malca:

«O! Dlaczego odszedł? Wróć! Wróć! Niech wróci! Panie!»

A kiedy Jezus naprawdę już znika, wtedy dopełnia się rozpacz tego, co się stało: «Nie ma już Jezusa!»

Daremnie matka małego Michała usiłuje ukoić jego łzy. Płacze tak, jakby stracił kogoś większego od swojej matki. W jej raonach wpatruje się w punkt, w którym zniknął Jezus, i wyciąga ramiona wołając Go: «Jezu! Jezu!...»

...Jezus jest już dość daleko. Mówi:

«Pójdziemy do Joppy. Uczniowie wiele tam pracowali i czeka tam [lud] na Słowo Pana.»

Jego zamiar nałożenia jeszcze drogi wywołuje niewielki entuzjazm. Jednak Szymon Zelota zauważa, że z Joppy do posiadłości Nikodema i Józefa idzie się szybko i pięknymi drogami.

Jana cieszy marsz w stronę morza. A inni, w tej sytuacji, w końcu też wolą iść drogą prowadzącą w kierunku morza.


   

Przekład: "Vox Domini"