Ewangelia według św. Mateusza |
Ewangelia według św. Marka |
Ewangelia według św. Łukasza |
Ewangelia według św. Jana |
Maria Valtorta |
Księga IV - Trzeci rok życia publicznego |
– POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA – |
50. UZDROWIONA TRĘDOWATA:
RÓŻA JERYCHOŃSKA
Napisane 14 grudnia 1945. A, 7330-7350
Równina po wschodniej stronie Jordanu wygląda - z powodu ciągłych deszczów – jak laguna, szczególnie w miejscu, w którym znajduje się Jezus z apostołami. Właśnie przeszli przez potok, który płynie w wąskim parowie między sąsiadującymi ze sobą wzgórzami. Wyglądają, jakby formowały olbrzymią zaporę z północy na południe, wzdłuż Jordanu, poprzerywaną, to tu, to tam, szerokimi dolinami. Płyną w nich strumienie. Wydaje się, że Bóg postawił ten długi obręb wzgórz dla obramowania z tej strony wielkiej doliny Jordanu. Rzekłabym, że jest to obręb monotonny. Łuki [wzniesień] są do siebie podobne i mają tę samą wysokość. Grupa apostołów znajduje się pomiędzy dwoma strumieniami, które rozlewają się blisko brzegów rzeki, mają więc powiększone koryta. Zwłaszcza południowy jest potężny z powodu masy wody, jaką niesie z gór. Jego mętne wody śpieszą z hukiem ku Jordanowi. Rzeka z kolei odzywa się swym szumiącym silnym głosem, szczególnie w miejscach naturalnych zakoli. Wydaje mi się, że są tam zwężenia, dlatego pomimo dopływu [strumieni] do rzeki istnieje zastój wód. Jezus jest więc w tym trapezie, uformowanym przez trzy strumienie wezbranej wody [i pasmo wzgórz]. Trudno wyjmować nogi z tego bagna.
Nastrój apostołów jest bardziej burzowy niż dzień. W tym stwierdzeniu wszystko się wyraża. Każdy chce wypowiedzieć swe zdanie. Każde słowo wyraża wyrzut ukryty pod pozorem rady. To godzina stwierdzeń typu: “Ja to mówiłem”; “Gdyby się posłuchało mojej rady...” itd... itd... To [zwykle] bardzo rani tego, kto popełnił błąd, już i tak strapionego, że to uczynił.
Ktoś stwierdza: “Trzeba było przejść przez rzekę na wysokości Pelli i iść drugą stroną, łatwiejszą”, albo: “Lepiej było wziąć ten wóz! Odgrywaliśmy dzielnych, a teraz...” i jeszcze: “Gdybyśmy zostali w górach, nie byłoby tego błota!”
Jan mówi: «Prorokujecie o tym, co minęło. Kto mógł przewidzieć te ulewne deszcze?»
Bartłomiej wyrokuje:
«Taka jest pora roku. Można to było przewidzieć.»
Na to odzywa się Zelota: «W innych latach nie było tak przed Paschą. Przyszedłem do was, kiedy Cedron nie był pełny, a w ubiegłym roku mieliśmy nawet suszę. Uskarżacie się, a nie pamiętacie pragnienia, z powodu którego cierpieliśmy na równinie filistyńskiej?» – mówi Zelota.
«No, oczywiście! Przemówili dwaj mędrcy i usłyszano ich głos!» – odzywa się ironicznie Judasz z Kariotu [o Janie i Zelocie].
«Proszę, nie mów nic. Potrafisz tylko krytykować. Ale w odpowiedniej chwili, kiedy chodzi o przemówienie do jakiegoś faryzeusza lub do kogoś ich pokroju, stoisz milczący, jakbyś miał związany język» – mówi rozgniewany Tadeusz.
«Tak. On ma rację. Dlaczego nie odpowiedziałeś ani słowem, w ostatniej wiosce, tym trzem wężom? Wiedziałeś, że my też byliśmy w Giszali i w Meron, okazując szacunek i posłuszeństwo, i że to właśnie On chciał tam iść, gdyż czci wielkich zmarłych nauczycieli. Nic nie mówiłeś! Wiesz, jak On wymaga od nas szacunku dla Prawa i kapłanów. Nie odezwałeś się! Teraz zaś mówisz. Teraz, kiedy można wykpić najlepszych z nas i skrytykować to, co czyni Nauczyciel» – mówi Andrzej, tak zwykle cierpliwy, a dziś naprawdę zdenerwowany.
«Nie odzywaj się [– uspokaja Andrzeja Piotr –]. Judasz ma powody, on jest przyjacielem zbyt wielu, zbyt wielu Samarytan...»
«Co?! Którzy to? Powiedz, jak się nazywają, jeśli możesz!» [– woła Judasz.]
«Dobrze, przyjacielu. Wszyscy faryzeusze, saduceusze, potężni, których przyjaźnią się szczycisz i którzy cię znają. To daje się zauważyć! Mnie nigdy nie witają. Ale ciebie – tak» [– mówi Piotr.]
«Zazdrosny jesteś! Ja jestem ze Świątyni, a ty – nie» [– mówi na to Judasz.]
«Dzięki Bogu jestem rybakiem. Tak. Tym się szczycę» [– odpowiada Piotr.]
«Rybakiem tak głupim, że nie potrafi nawet przewidzieć pogody» [– stwierdza Judasz.]
«Nie! Powiedziałem przecież: “W miesiącu Nisan ulewy jak z korców pełnych wody”» – stwierdza Piotr.
«O, tak! Mam cię! Cóż na to powiesz, Judo, synu Alfeusza? A ty, Andrzeju? Nawet Piotr, przywódca, krytykuje Nauczyciela!» [– oskarża Piotra Judasz.]
«Ja naprawdę nikogo nie krytykuję. Przytoczyłem przysłowie...» [– tłumaczy się Piotr.]
«Ale kto je słyszy, bierze je za krytykę i wyrzut.»
«Tak... Ale to wszystko nie służy osuszeniu ziemi, tak mi się zdaje. Jesteśmy tu i musimy tu zostać. Zachowajmy siły, by wyciągać nogi z tego bagna» – odzywa się Tomasz.
A Jezus? Jezus milczy. Idzie kilka kroków naprzód, brnąc w błocie lub szukając przejść przez zanurzoną w wodzie trawę. Ale nawet tam wystarczy postawić stopę, aby się zanurzyć do połowy łydki, jakby stopa stanęła na purchawce, a nie – na kępie trawy. Milczy. Pozwala mówić im, niezadowolonym, całkowicie [opanowanym przez naturę] ludzką. Są wyłącznie ludźmi, których najmniejsza przeszkoda pobudza do zapalczywości i niesprawiedliwości.
Teraz są blisko strumienia, tego najbardziej na południu. Jezus widzi mężczyznę na mule, kroczącym wzdłuż zalanego brzegu.
Pyta: «Gdzie jest most?»
«Wyżej. Ja też przechodzę przez niego. Inny, w dolinie, rzymski most, jest teraz pod wodą.»
Nowy chór szemrania... Śpieszą jednak za mężczyzną, rozmawiającym z Jezusem.
«Opłaca Ci się jednak iść w góry – mówi i dodaje: – Wróć na równinę. Znajdź trzecią rzekę po Jaloku. Wtedy będziesz blisko brodu. Ale idź pośpiesznie bez zatrzymywania się, gdyż rzeka wzbiera z godziny na godzinę. Jaka niedobra pora! Najpierw mróz, potem woda. I to tak obfita. To kara Boża. Ale to słuszne! Kiedy się nie kamienuje bluźniących Prawu, Bóg karze. A mamy takich ludzi! Jesteś Galilejczykiem, prawda? Zatem musisz znać tego z Nazaretu, którego dobrzy opuszczają, bo to On jest przyczyną wszelkiego zła. Przyciąga gromy Swym słowem! Kary! Trzeba słyszeć, co o Nim opowiadają ci, którzy z Nim byli. Mają rację faryzeusze, że Go ścigają. Któż wie, jakim jest złodziejem! Musi budzić strach jak Belzebub! Miałem ochotę iść Go posłuchać, bo najpierw mówiono mi wiele dobrego o Nim. Ale... to były przemowy ludzi z Jego zgrai. Wszyscy – bez skrupułów, tak jak On... Dobrzy Go opuszczają i słusznie postępują. Ja już nie pójdę do Niego. A jeśli Go przypadkiem spotkam, to rzucę w Niego kamieniami. To nasz obowiązek wobec bluźnierców.»
«Ukamienuj Mnie więc. Ja jestem Jezusem z Nazaretu. Nie uciekam ani cię nie przeklinam. Przyszedłem odkupić świat przez wylanie Mojej krwi. Oto jestem. Poświęć Mnie, ale stań się sprawiedliwym.»
Mówiąc to Jezus rozwarł nieco ramiona, które miał opuszczone ku ziemi. Mówi to powoli, łagodnie, ze smutkiem. Gdyby go przeklął, nie wywarłby na tym człowieku tak wielkiego wrażenia. Tak gwałtownie powściąga on wodze, że muł odskakuje w bok i niewiele brakuje, żeby się ześliznął z brzegu do wezbranej rzeki. Jezus chwyta wędzidło i przytrzymuje zwierzę na czas, ocalając człowieka i muła. Mężczyzna nie przestaje powtarzać: «Ty! Ty!...»
A widząc ocalający go gest woła: «Przecież powiedziałem, że bym Cię ukamienował... nie rozumiesz?»
«A Ja ci mówię, że ci wybaczam i że nawet będę cierpiał, żeby cię odkupić. Taki jest Zbawiciel.»
Mężczyzna patrzy na Niego, uderza piętą swego muła i szybko odjeżdża. Ucieka... Jezus spuszcza głowę...
Apostołowie odczuwają potrzebę zapomnienia o błocie, deszczu i wszystkich innych nieszczęściach, żeby pocieszyć Jezusa. Otaczają Go i mówią:
«Nie smuć się! Nie potrzeba nam hultajów, a to był jeden z nich. Tylko niegodziwiec może uwierzyć w oszczerstwa o Tobie i wystraszyć się Ciebie.»
«A jednak byłeś nieostrożny, Nauczycielu! A gdyby Cię skrzywdził? Po co mówić, że jesteś Jezusem z Nazaretu?»
«Bo to jest prawda... Chodźmy w góry, jak nam poradził. Stracimy jeden dzień, ale wyjdziecie z tego bagna.»
«Ty też» – zauważają wszyscy.
«O, dla Mnie to nie ma znaczenia. Mnie smuci bagno umarłych dusz.» Dwie łzy toczą się z Jego oczu.
«Nie płacz, Nauczycielu. Szemrzemy, ale bardzo Cię kochamy. Gdybyśmy tylko mogli spotkać tych ludzi, którzy Cię oczerniają! Pomścilibyśmy Cię.»
«Przebaczylibyście, jak Ja przebaczam [– mówi im Jezus. –] Ale pozwólcie Mi płakać. W końcu jestem Człowiekiem. Boli Mnie, że Mnie zdradzają, zapierają się, opuszczają!»
«Spójrz na nas, spójrz. Mało nas, ale jesteśmy dobrzy. Nikt z nas Cię nie zdradzi, nie opuści. Wierz w to, Nauczycielu!»
«Nie trzeba nawet mówić o pewnych sprawach! Sama myśl, że moglibyśmy zdradzić Ciebie, obraża nasze dusze!» – wykrzykuje Iskariota.
Ale Jezus jest smutny. Milczy i ciche łzy płyną po bladych policzkach, po twarzy zmęczonej i wychudzonej.
Dochodzą do gór.
«Wspinamy się, czy obejdziemy dookoła? W połowie zbocza są wioski. Spójrz. Z dwóch stron rzeki» – pokazują Mu apostołowie.
«Zapada noc. Poszukajmy jakiejś wioski. Ta czy tamta... to obojętne» [– mówi im Jezus.]
Juda Tadeusz, mający dobry wzrok, obserwuje zbocza. Podchodzi do Jezusa, mówiąc: «W razie potrzeby mamy szczeliny w górze. Widzisz je tam? Ukryjemy się w nich. To zawsze lepsze niż błoto.»
«Rozpalimy ogień» – mówi Andrzej na pociechę.
«Mokrym drewnem?» – zauważa ironicznie Judasz z Kariotu.
Nikt mu nie odpowiada. Piotr szepcze:
«Błogosławię Wiecznego, że nie ma z nami ani niewiast, ani Margcjama.»
Przechodzą przez most, zaiste prehistoryczny, znajdujący się w głębi doliny. Idą południowym zboczem, drogą dla zwierząt prowadzącą ku wiosce. Noc zapada szybko, tak szybko, że podejmują decyzję zatrzymania się w obszernej grocie, służącej zapewne za schronienie pasterzom, gdyż jest tu pasza, odchody [zwierząt] i prymitywne palenisko.
«Nie mogą wprawdzie służyć za posłanie, ale da się nimi rozpalić ogień...» – mówi Tomasz, pokazując zniszczone i brudne gałęzie. Leżą na ziemi wraz z wyschłymi paprociami oraz gałązkami jałowca lub krzewów tego rodzaju. Popycha je kijem w kierunku paleniska, łamie i rozpala ogień.
Z ognia wydobywa się niemiła woń, pomieszana z zapachem żywicy i jałowca. A jednak przyjemne jest to ciepło i wszyscy otaczają półkolem poruszające się światło ognia. Jedzą chleb i ser.
«A jednak mogliśmy próbować dojść do wioski» – mówi Mateusz, przemarznięty i zachrypnięty.
«O! Posłuchaj! [– odzywa się Piotr –] Żeby na nowo przeżyć historie sprzed trzech dni? Stąd nikt nas nie wygoni. Posiedzimy na tym drzewie i będziemy palić ogień, jak długo będziemy mogli. Spójrz teraz, kiedy już coś widać, ile jest drzewa! Zobacz, zobacz! I także słomy!... To prawdziwa owczarnia, z pewnością na lato lub na czas wędrówek. A stąd... dokąd się przechodzi? Weź, Andrzeju, zapaloną gałąź, chcę zobaczyć» – rozkazuje Piotr, który się odwraca z zapałem z powodu swego odkrycia.
Andrzej jest posłuszny. Przechodzą przez wąskie przejście w ścianie groty.
«Uważajcie, czy nie ma tam dzikich zwierząt!» – wołają inni.
«Albo trędowatych!» – dodaje Tadeusz.
Po chwili dochodzi ich głos Piotra:
«Chodźcie! Chodźcie! Tutaj jest lepiej. Tu jest czysto i sucho. Są ławy drewniane i drewno na opał. To dla nas królewski pałac! Przynieście rozpalone gałęzie, żebyśmy od razu zrobili ogień.»
To rzeczywiście musi być schronienie dla pasterzy. W tej części odpoczywają oni lub śpią, podczas gdy w drugiej – czuwają kolejno pilnujący stada. To jama w górze. Jest o wiele mniejsza. Być może uczyniła ją ręka ludzka lub przynajmniej powiększyła. Umacniają ją słupy, mające za zadanie podtrzymywać sklepienie. Prymitywna osłona komina łączy się z pierwszą grotą i pozwala na odprowadzenie dymu w tamtym kierunku. Są tu deski i słoma wzdłuż murów, do których wbito haki. Można na nich zawiesić latarnie, ubrania lub torby.
«Bardzo dobrze! – odzywa się Piotr i nakazuje: Chodźmy! Zrobimy duży ogień! Będzie e nam ciepło i wysuszymy płaszcze. Zdejmijmy pasy. Zrobimy z nich linę, żeby rozwiesić płaszcze...»
Następnie poprawia deski i słomę, mówiąc:
«A teraz będziemy kolejno spali. Ktoś będzie podsycał ogień, abyśmy mogli coś widzieć i mieć ciepło. Jaka to łaska od Boga!»
Judasz gdera przez zęby. Piotr odwraca się, rozgniewany, [i mówi]:
«W porównaniu z grotą w Betlejem, gdzie narodził się Pan, tu jest pałac królewski. Skoro On urodził się w takich warunkach, my możemy spędzić tu jedną noc.»
«Jest nawet ładniejsza niż groty Arbeli. Tam piękne były tylko nasze serca, lepsze niż obecnie» – odzywa się Jan, zatracając się w mistycznym wspomnieniu.
«I jeszcze lepsza niż ta, w której miał schronienie Nauczyciel, kiedy się przygotowywał do nauczania» – mówi surowo Zelota patrząc na Iskariotę, jakby mu chciał powiedzieć, że ma milczeć.
Na koniec odzywa się Jezus:
«Jest też cieplejsza i wygodniejsza niż ta, w której pokutowałem za ciebieJudaszu, synu Szymona, w miesiącu Tebet.»
«Pokuta za mnie? Po co? To nie było potrzebne!» [– stwierdza Judasz.]
«Zaprawdę, my dwaj, ty i Ja, powinniśmy spędzić życie na pokucie, aby uwolnić cię od wszystkiego, co cię obciąża. A i to jeszcze by nie wystarczyło» [– odpowiada mu Jezus.]
Zdanie to – wyrażone spokojnie, lecz bardzo zdecydowanie – spada jak grom na przerażoną grupę... Judasz spuszcza głowę i odchodzi na bok. Nie ma śmiałości zareagować.
Po chwili Jezus wydaje polecenie:
«Ja będę czuwał. Zajmę się ogniem. Wy śpijcie.»
I w chwilę później do trzaskania [płonącego] ognia dołącza się ciężki oddech dwunastu zmęczonych apostołów, leżących na deskach w słomie. Kiedy słoma opada i są odkryci, Jezus wstaje i na nowo układa ją na śpiących, czuły jak matka. Płacze, wpatrując się w twarze pogrążone we śnie: u jednych – nieprzeniknione, u innych – spokojne lub zatroskane. Patrzy na Iskariotę, który zdaje się nawet we śnie grozić, zaciskając pięści... Spogląda na Jana, śpiącego z dłonią pod policzkiem. Jasne włosy opadły mu na twarz, na zaróżowione policzki i śpi spokojny jak dziecko w kołysce. Przygląda się poczciwej twarzy Piotra i poważnej Natanaela, ospowatej Zeloty, arystokratycznej – Swego kuzyna Judy. Długo patrzy na Jakuba, syna Alfeusza – to bardzo młody Józef z Nazaretu. Uśmiecha się, słysząc monologi Tomasza i Andrzeja, którzy zdają się rozmawiać z Nauczycielem. Bardzo mocno okrywa Mateusza, oddychającego z trudnością. Bierze słomę, ażeby ją ogrzać, zbliża ją do ognia, a potem układa na stopach Mateusza. Uśmiecha się, słysząc Jakuba, który mówi [przez sen]: «Wierzcie w Nauczyciela, a będziecie mieć Życie...» – i ciągnie dalej swą przemowę do postaci ze swego snu.
[Jezus] pochyla się, żeby podnieść sakiewkę, w której Filip przechowuje swe cenne pamiątki. Wkłada mu ją delikatnie pod głowę. W przerwach rozmyśla i modli się...
...Pierwszy budzi się Zelota. Widzi, że Jezus wciąż jeszcze jest przy rozpalonym ogniu w ciepłej grocie. A widząc, że stosy drewna niemal całkiem znikły, pojmuje, że minęły długie godziny. Na palcach schodzi ze swego posłania. Idzie w stronę Jezusa:
«Nauczycielu, nie idziesz spać? Ja będę czuwał.»
«Już świta, Szymonie. Przed chwilą wyszedłem. Widziałem, że niebo już bieleje.»
«Dlaczego nas nie zawołałeś? Ty też jesteś zmęczony!»
«O, Szymonie! Tak wiele musiałem przemyśleć i.... przemodlić» – i opiera głowę na piersi Szymona.
Zelota, który stoi blisko siedzącego [Jezusa], głaszcze Go i wzdycha. Pyta: «O czym tu myśleć, Nauczycielu? Ty nie musisz myśleć. Ty wszystko wiesz.»
«Myśleć nie o tym, co mam mówić, lecz o tym, co mam robić. Jestem bezbronny wobec podstępnego świata, bo nie posiadam przebiegłości świata ani chytrości szatana. Świat tryumfuje... a Ja jestem tak bardzo zmęczony...»
«I strapiony. My też przyczyniamy się do tego, dobry Nauczycielu, na którego sobie nie zasłużyliśmy. Przebacz mi i przebacz moim towarzyszom. Mówię Ci to za wszystkich.»
«Tak bardzo was kocham... Tak bardzo cierpię... Dlaczego tak często Mnie nie rozumiecie?»
Ich rozmowa budzi Jana, który jest najbliżej. Otwiera jasnoniebieskie oczy i rozgląda się wokół siebie. Potem przypomina sobie, [gdzie jest], i zaraz wstaje. Podchodzi do rozmawiających. Słyszy więc słowa Jezusa:
«Żeby cała nienawiść i wszelkie przejawy niezrozumienia stały się dla Mnie niczym, czymś znośnym, wystarczyłaby Mi wasza miłość, wasze zrozumienie... [Jest] przeciwnie... wy Mnie nie pojmujecie... I to jest Moja pierwsza udręka. Jakże Mi ona ciąży! Jak jest ciężka! Ale to nie wasza wina. Jesteście ludźmi... Kiedy już będzie za późno na naprawienie tego, będziecie bardzo ubolewać nad tym, że Mnie nie rozumieliście... Wybaczam wam i mówię z wyprzedzeniem: “Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią ani jaki ból Mi zadają”, ponieważ potem wynagrodzicie za waszą obecną powierzchowność, małostkowość, ociężałość.»
Jan upada na kolana przed Jezusem i, obejmując kolana swego zasmuconego Nauczyciela, płacze i szepcze:
«O! Mój Nauczycielu!»
Zelota, który wciąż trzyma na swej piersi głowę Jezusa, pochyla się, całuje Jego włosy i mówi:
«A przecież tak bardzo Cię kochamy! Ale chcielibyśmy mieć możliwość obronienia Ciebie, obronienia siebie, zwyciężenia. Jesteśmy upokorzeni, bo widzimy Cię jako człowieka poddanego ludziom, różnym wydarzeniom, nędzy, niegodziwości, życiowym potrzebom... Jesteśmy głupcami. Ale tak jest. Dla nas jesteś Królem, Zwycięzcą, Bogiem. Nie potrafimy pojąć wzniosłości Twego wyrzeczenia, poddania się tylu rzeczom z miłości do nas. Tylko Ty potrafisz kochać. My nie potrafimy...»
«Tak, Nauczycielu. Szymon dobrze mówi. Nie potrafimy kochać jak kocha Bóg – Ty. A to, co jest dobrocią nieskończoną, miłością nieskończoną, bierzemy za słabość i nadużywamy tego... Powiększ naszą miłość, powiększ Twoją miłość, Ty, który jesteś jej źródłem. Spraw, że wyleje się tak, jak w tej chwili wylewają te rzeki. Przeniknij nas, nasyć nas nią, jak są nasycone łąki w dolinie. Do doskonałości, jakiej pragniesz, nie potrzebujemy mądrości, dzielności, surowości [życia]. Wystarczy posiadać miłość... Panie, oskarżam siebie w imieniu wszystkich: nie potrafimy kochać.»
[Jezus mu odpowiada:]
«Oskarżacie się wy dwaj, którzy rozumiecie Mnie najbardziej. To pokora. A pokora jest miłością. W innych [trzeba] tylko [zwalić] mur, a będą jak wy. Ja go zwalę, bo istotnie jestem Królem, Zwycięzcą i Bogiem. Na zawsze. Ale teraz jestem Człowiekiem. Moje czoło już chyli się w męce korony... Bycie Człowiekiem zawsze było dręczącą koroną... Dziękuję, Moi przyjaciele. Pocieszyliście Mnie. Oto co jest dobrego w byciu człowiekiem: posiadać kochającą matkę i szczerych przyjaciół. Teraz obudźmy towarzyszy. Już nie pada, płaszcze są suche, ciała wypoczęte. Jedzcie i wychodzimy.»
Powoli podnosił głos, a “wychodzimy” jest jak ścisłe polecenie. Wszyscy wstają i wyrażają żal, że spali, podczas gdy Jezus cały czas czuwał. Ubierają się, jedzą, nakładają płaszcze, gaszą ogień i wychodzą na mokrą ścieżkę, żeby dojść do drogi dla jucznych zwierząt. Nie jest ona całkiem zabłocona dzięki stromiźnie zbocza, na którym się znajduje. Światło jest jeszcze słabe, nie ma słońca, jest pochmurno. Jednak wystarcza to, aby iść.
Na czele idzie cały czas Andrzej i dwóch synów Alfeusza. W pewnej chwili pochylają się, patrzą i wracają biegiem.
«Tam jest kobieta! Wygląda na martwą! Leży na ścieżce!»
«O! Jaki kłopot! Źle się zaczyna. Co teraz zrobimy? Trzeba się będzie oczyścić!» [– mówi ktoś.]
To pierwsze narzekanie w tym dniu.
«Chodźmy zobaczyć, czy [rzeczywiście] nie żyje» – mówi Tomasz do Judasza Iskarioty.
«Ja w żadnym wypadku tam nie pójdę» – odpowiada Iskariota.
«Ja pójdę z tobą, Tomaszu» – mówi Zelota i idzie naprzód. Podchodzą, pochylają się i Tomasz wraca biegnąc i krzycząc.
«Może ktoś ją zabił?» – odzywa się Jakub, syn Zebedeusza.
«Albo umarła z zimna...» – odpowiada Filip.
Tomasz jednak przybiega i krzyczy: «Ma na sobie szatę trędowatych...» – i tak jest wstrząśnięty, że wygląda, jakby ujrzał diabła.
«Ale żyje?» – >pytają.
«Któż to może wiedzieć! Uciekłem.»
Zelota wstaje i pospiesznie idzie do Jezusa. Mówi:
«Nauczycielu, to trędowata siostra. Nie wiem, czy jest martwa. Nie mogę tego powiedzieć. Wydaje mi się, że serce jej jeszcze bije...»
«Dotknąłeś jej?!» – krzyczy wielu oddalając się.
«Tak. Odkąd należę do Jezusa, nie boję się trądu. I mam litość, bo wiem, co znaczy być trędowatym. Być może ktoś uderzył nieszczęsną, bo krwawi jej głowa. Może przyszła tu w poszukiwaniu jedzenia. To straszne, wiecie, umierać z głodu i musieć wzywać ludzi, żeby zjeść kawałek chleba.»
«Czy jest bardzo wyniszczona?» [– pytają.]
«Nie [– odpowiada Zelota. –] Nie wiem, jak to się stało, że jest wśród trędowatych. Nie ma łusek, ran, zgnilizny. Może jest tu od niedawna. Chodź, Nauczycielu, proszę Cię. Jak mnie okazałeś litość, tak miej ją dla trędowatej siostry!»
«Chodźmy. Dajcie Mi chleba, sera i trochę wina – to, co zostało» [– mówi Jezus.]
«Nie dasz jej chyba pić z [miseczki], z której my pijemy!» – wrzeszczy przerażony Iskariota.
«Nie bój się. Napije się z Mojej ręki. Chodź, Szymonie.»
Idą naprzód... ale ciekawość pociąga też innych. Już się nie troszczą o wilgotny mech ani o mokre liście gałęzi, z których spływa woda, kiedy nimi poruszają. Wspinają się na stok, żeby patrzeć bez podchodzenia do niewiasty. Widzą, jak Jezus pochyla się, ujmuje ją pod pachy, przenosi i sadza, opierając plecami o skałę. Głowa opada jej, jakby była martwa.
«Szymonie, przechyl jej głowę, żebym mógł wlać jej kilka kropel wina do gardła.»
Zelota wykonuje polecenie, posłusznie i bez lęku. Jezus trzyma podniesioną miseczkę i wlewa kobiecie kilka kropel wina do ust, rozchylonych i posiniałych. Mówi:
«Jest zmarznięta, nieszczęsna! I całkiem przemoczona.»
«Gdyby nie była trędowata, moglibyśmy ją zabrać tam, gdzie byliśmy» – odzywa się Andrzej ze współczuciem.
«Tylko tego by brakowało!» – wybucha Judasz.
«Ale przecież nie jest trędowata! Nie ma śladu trądu.»
«Ma szatę [trędowatych]. To wystarczy» [– stwierdza Iskariota.]
W tym czasie wino zaczyna działać. Niewiasta wydaje zmęczone westchnienie. Jezus widząc, że przełyka, wlewa jej do ust następny łyk. Niewiasta otwiera oczy, zamglone i przerażone. Widzi grupę mężczyzn. Usiłuje wstać, uciec i krzyknąć:
«Jestem zarażona! Jestem zarażona!»
Ale brak jej sił. Zakrywa twarz rękoma. Jęczy:
«Nie kamienujcie mnie! Wyszłam, bo byłam głodna... Od trzech dni nikt mi nic nie rzucił...»
«Tu jest chleb i ser. Jedz. Nie bój się. Wypij trochę wina z Mojej ręki» – mówi Jezus, wlewając do zagłębienia dłoni trochę wina i podając jej.
«Nie boisz się?» – >pyta zaskoczona nieszczęsna niewiasta.
«Nie boję się» – odpowiada Jezus.
Uśmiecha się i wstaje. Pozostaje przy kobiecie, która je łapczywie chleb i ser. Wygląda jak zagłodzone dzikie zwierzątko. Dyszy aż do utraty tchu, sycąc głód. Potem, gdy już zaspokoiła zwierzęce łaknienie pustych wnętrzności, rozgląda się... Liczy głośno:
«Jeden... dwa... trzy... trzynastu... Zatem... O! Który z was jest Nazarejczykiem? Ty, prawda? Tylko Ty... bo okazałeś litość!...»
Niewiasta klęka z trudem z powodu swej słabości.
«To Ja, tak. Czego chcesz? Wyzdrowieć?»
«Tak... Ale najpierw muszę Ci coś powiedzieć... Słyszałam, jak o Tobie mówiono. Kilku przechodzących tu mówiło mi tak dawno temu... Dawno? Nie. To było jesienią. Ale dla trędowatego... każdy dzień to jak rok... Chciałam Cię ujrzeć, ale jak mogłam się udać do Judei albo do Galilei? Nazywają mnie “trędowatą”. Ale mam tylko jedną ranę na piersi i przekazał mi ją mąż. Poślubił mnie jako dziewicę i zdrową. On był chory. To wielki [pan]... ma wielką władzę. Nawet taką, żeby powiedzieć, że go oszukałam, bo przyszłam do niego chora, i porzucić mnie, żeby pojąć [za żonę] inną niewiastę, w której się zakochał. Doniósł, że jestem trędowata. Kiedy chciałam się wytłumaczyć, obrzucono mnie kamieniami. Czy to było sprawiedliwe, Panie? Wczoraj wieczorem jakiś człowiek przechodził przez Betjabbok. Powiedział, że Ty idziesz, i że on wychodzi Ci na spotkanie, żeby Cię przepędzić. Byłam tam... Zeszłam do samych domów, bo byłam głodna. Chciałam przeszukać odpadki, żeby się najeść... Niegdyś byłam “panią”, a teraz usiłowałam zabrać kurom trochę ugniecionego i zakwaszonego ciasta...»
Płacze... Potem mówi dalej:
«Gnał mnie niepokój. [Chciałam] Cię odnaleźć przez wzgląd na Ciebie, żeby Ci powiedzieć: “Uciekaj!”; i przez wzgląd na siebie, żeby Ci powiedzieć: “Litości!”. Z tego powodu zapomniałam, że zgodnie z Prawem, trędowata nie może iść prosić o chleb, nawet ta, która jest tylko z nazwy trędowatą. A psy, świnie i kury żyją w pobliżu domów w Izraelu. I podeszłam, żeby zapytać, gdzie jesteś. Nie dostrzegli mnie od razu, bo stałam w cieniu. Powiedzieli mi: “Idzie przez tamę na rzece”. Potem jednak mnie ujrzeli i, zamiast dać mi chleba, obrzucili mnie kamieniami. Biegłam w nocy, aby Ci wyjść na spotkanie, aby wymknąć się psom. Byłam głodna, odczuwałam chłód, byłam przestraszona. Upadłam tu, gdzie mnie znalazłeś. Tutaj. Sądziłam, że tu umrę... a tymczasem spotkałam Ciebie. Panie, nie jestem trędowata, ale ta rana na piersi uniemożliwia mi powrót pomiędzy żyjących. Nie proszę o to, aby stać się ponownie Różą Jerychońską, jak za czasów mojego ojca, ale przynajmniej, żeby żyć pośród ludzi i iść za Tobą. Ci, którzy rozmawiali ze mną w październiku, powiedzieli mi, że masz uczennice i że byłeś z nimi... Ale najpierw ocal Siebie. Nie umieraj. Ty – dobry!»
«Nie umrę, zanim nie nadejdzie godzina. Idź tam do tej skały. Tam jest bezpieczna grota. Odpocznij, a potem pokaż się kapłanowi.»
«Po co, Panie?» – niewiasta drży z niepokoju.
Jezus uśmiecha się: «Stań się ponownie Różą Jerychońską, która kwitnie na pustyni i wciąż żyje, choć wydawało się, że umarła. Twoja wiara cię uzdrowiła.»
Niewiasta rozchyla szatę na piersi, spogląda i woła:
«Już nic nie ma! O, Panie, mój Boże!»
I upadada na twarz.
«Dajcie jej chleba i żywność. Ty, Mateuszu, daj jej parę twoich sandałów. Ja dam jej płaszcz, żeby mogła iść do kapłana, kiedy wypocznie. Daj jej też jałmużnę, Judaszu, na wydatki związane z oczyszczeniem. Zaczekamy na nią w Getsemani, żeby ją powierzyć Elizie. Ona Mnie prosiła o córkę.»
«Nie, Panie, nie będę odpoczywać. Idę zaraz, zaraz.»
«W takim razie zejdź do rzeki, obmyj się, włóż płaszcz...»
«Panie – mówi Zelota – to ja dam go trędowatej. Pozwól mi. I zaprowadzę ją do Elizy. Po raz drugi jestem uzdrawiany, widząc siebie w niej. Jestem szczęśliwy.»
«Niech będzie, jak chcesz. Daj jej to, co trzeba. Niewiasto, posłuchaj dobrze: pójdziesz się oczyścić, a potem przyjdziesz do Betanii. Poszukasz Łazarza i powiesz mu, żeby cię przyjął do siebie aż do Mojego powrotu. Idź w pokoju.»
«Panie! Kiedy będę mogła ucałować Twoje stopy?»
«Wkrótce. Idź. I wiedz, że jedynie grzech budzi we Mnie odrazę. I przebacz małżonkowi, gdyż to dzięki niemu Mnie znalazłaś.»
«To prawda. Przebaczam mu. Odchodzę... O, Panie! Nie zatrzymuj się tutaj, gdzie Cię nienawidzą. Pomyśl, że szłam przez całą noc aż do wyczerpania, żeby Ci to powiedzieć. Gdybym zamiast Ciebie spotkała innych, ukamienowaliby mnie jak węża.»
«Będę o tym pamiętał. Idź, niewiasto. Spal swoje ubranie. Idź z nią, Szymonie. Pójdziemy za wami. Na moście się spotkamy.»
Rozdzielają się. [Iskariota stwierdza:] «Teraz jednak wszyscy musimy się oczyścić. Wszyscy jesteśmy nieczyści.»
«Ona nie była trędowata, Judaszu, synu Szymona. Ja ci to mówię» [– uspokaja go Jezus.]
«Dobrze, ja jednak się oczyszczę. Nie chcę na sobie nieczystości.»
«Śnieżnobiała lilia! – woła Piotr – Pan nie uważa się za zanieczyszczonego, a ty chcesz takim być?»
«I to z powodu kobiety, o której Pan twierdzi, że nie była trędowatą? Cóż jej jednak było, Nauczycielu? Widziałeś tę ranę?»
«Tak. To owoc rozwiązłości jej męża. Ale nie była trędowata. Gdyby mężczyzna był uczciwy, nie wypędziłby jej, on bowiem był bardziej chory niż ona. Wszystko jednak służy rozwiązłemu dla zaspokojenia jego głodu. Ty, Judaszu, jeśli chcesz, możesz odejść. Spotkamy się w Getsemani. I oczyść się! Oczyść! Jednak pierwszym oczyszczeniem jest szczerość. Ty jesteś obłudny. Pamiętaj o tym. Ale możesz iść» [– mówi Jezus.]
«Nie, zostaję! Skoro tak mówisz, wierzę Ci. Nie jestem więc zanieczyszczony i zostaję z Tobą. Chcesz może powiedzieć, że jestem rozwiązły i skorzystałbym z tej okazji, żeby... Udowadniam Ci w ten sposób, że to Ty jesteś moją miłością.»
Szybko schodzą [ze zbocza].
15 grudnia. Jezus mówi: «Tutaj umieścicie wizję cudu na wezbranym Jordanie, otrzymaną 17 września 1944.»