Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga IV - Trzeci rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

49. ZA JABESZ-GALAAD, W DOMU MACIEJA

Napisane 13 grudnia 1945. A, 7314-7329

Głęboka, porośnięta lasem dolina, w której leży Jabesz-Galaad, dźwięczy odgłosem małego, bardzo wezbranego strumienia. Płynie on, pieniąc się, ku bliskiemu Jordanowi. Mroczny zmierzch, kończący ten pochmurny dzień, sprawia, że ciemność wywoływana przez drzewa jest jeszcze większa. Osada od pierwszej chwili ma więc wygląd smutny i niegościnny.

Tomasz jest zawsze w dobrym nastroju. Odzywa się, choć jego szaty od głowy do pasa są jak sukno wyjęte z kadzi, a od pasa do stóp – jakby przemieszczającym się błotem.

«Hmmm! Oby to nie była zemsta po wiekach tej okolicy na nas za brzydką niespodziankę, jaką sprawił jej Izrael! [Ale] dość! Chodźmy cierpieć dla Pana.»

Ludzie jednak ich nie zabijają, nie, chociaż przeganiają ich z każdego miejsca, wyzywając ich od złodziei i gorzej jeszcze. Filip z Mateuszem muszą uciekać co sił w nogach, żeby umknąć przed wielkim psem. Jakiś pasterz wypuścił go na nich, kiedy podeszli do drzwi jego zagrody, by prosić o schronienie na noc “przynajmniej pod zadaszeniem dla zwierząt”.

«Co teraz zrobimy?» [– zastanawiają się apostołowie.]

«Nie mamy chleba» [– zauważa ktoś.]

«Ani pieniędzy. Bez pieniędzy nie znajdziemy ani chleba, ani mieszkania!»

«A jesteśmy przemoknięci, zziębnięci, głodni.»

«I nadchodzi noc. Pięknie będziemy wyglądać jutro rano po nocy spędzonej w lesie!»

Na dwunastu – siedmiu otwarcie narzeka, trzech ma niezadowolenie wymalowane na twarzy i choć milczą to tak, jakby mówili. Szymon Zelota idzie z głową spuszczoną, nieprzenikniony. Jan jest jak na rozżarzonych węglach. Kręci gwałtownie głową, patrząc to na szemrzących, to na Jezusa, znowu na Niego, a potem na nich. Smutek uwidocznia się na jego twarzy. Sam Jezus chodzi od domu do domu i puka. Apostołowie odmawiają lub czynią to z lękiem. On zaś przemierza cierpliwie uliczki, zamienione w bagno śliskie i cuchnące. Wszędzie jednak im odmawiają.

Są już na skraju osady, tam gdzie dolina się rozszerza, aby zrobić miejsce pastwiskom równiny Transjordanii. Zostaje jeszcze kilka oddalonych od siebie domów... Wszędzie jednak – zawód...

«Poszukajmy na polach. Janie, czy mógłbyś wspiąć się na ten wiąz. Spojrzałbyś z wysoka...» [– prosi Jezus.]

«Dobrze, mój Panie» [– odpowiada Jan.]

«Wiąz jest śliski z powodu deszczu. Chłopakowi się nie uda i zrobi sobie coś złego. Będziemy mieć w dodatku rannego» – narzeka Piotr.

Jezus mówi łagodnie: «Ja tam wejdę.»

«To też nie!» – wołają chórem. A rybacy wołają głośniej niż wszyscy, dodając: «Skoro to niebezpieczne dla nas, rybaków, jak możesz to zrobić Ty? Przecież nigdy nie wspinałeś się na maszty ani po linach!»

[Jezus odpowiada:]

«Dla was bym to zrobił. Żeby wam znaleźć schronienie. Mnie jest to obojętne. To nie woda jest dla Mnie przykra...»

Co za smutek! Jakże ton Jego głosu wzywa do litości! Niektórzy zdają sobie z tego sprawę i milkną. Inni – czyli Bartłomiej i Mateusz – stwierdzają: «Teraz jest za późno, żeby temu zaradzić. Trzeba było myśleć wcześniej.»

«Tak [– przyłącza się Iskariota. –] I nie kaprysić, odchodząc z Pelli pomimo deszczu. Byłeś uparty i nieroztropny, a teraz płacimy za to. Cóż Ty teraz chcesz znaleźć? Gdybyśmy mieli dobrze wypchaną sakiewkę, ujrzałbyś, jak się otwierają przed nami wszystkie domy! Ale Ty!... Dlaczego nie dokonasz cudu, przynajmniej jednego cudu dla Twoich apostołów? Czynisz je nawet dla niegodnych!» – mówi Judasz z Kariotu.

Gestykuluje jak szaleniec, agresywny do tego stopnia, że chociaż część apostołów podziela jego zdanie, odczuwają potrzebę przywołania go do porządku.

Jezus wygląda już jak Skazaniec, patrzący łagodnie na oprawców. I milczy. To milczenie, które staje się od jakiegoś czasu coraz częstsze u Jezusa, zapowiada “wielkie milczenie” przed Sanhedrynem, przed Piłatem oraz przed Herodem i napełnia mnie wielkim smutkiem. Można by rzec, że to chwile ciszy przerywające jęki umierającego. Nie jest to uspokojenie w bólach, lecz zapowiedź śmierci. Wydaje mi się, że Jezus – przez te chwile milczenia – krzyczy głośniej niż [gdyby wypowiadał] jakiekolwiek słowa. One wyrażają całe cierpienie Jezusa wobec niezrozumienia ludzi i ich braku miłości. Jego postawa – łagodność, brak reakcji, nieco spuszczona głowa – sprawia, że widzę go, jakby już był związany, wydany na pastwę nienawiści ludzi.

«Dlaczego się nie odzywasz?» – pytają Go.

«Bo wypowiedziałbym słowa, których by wasze serca nie zrozumiały w tej godzinie... Chodźmy. Będziemy szli, żeby nie zamarznąć... I wybaczcie...»

Odwraca się szybko. Idzie na czele grupy. Oni zaś odczuwają nieco litości, lecz obwiniają Go trochę i przyznają rację towarzyszom.

Jan zwalnia kroku i zostaje w tyle. Czyni to tak, że nikt tego nie zauważa. Potem podchodzi do jakiegoś wysokiego drzewa, które przypomina mi topolę lub jesion. Zrzuca płaszcz i szatę. Na wpół nagi zaczyna się wspinać, nie bez wysiłku, aż do pierwszych gałęzi, ułatwiających mu wejście na drzewo. Wspina się, wspina, jak kot. Czasem się ześlizguje, ale na nowo podejmuje wysiłek. Oto jest już niemal na wierzchołku. Obserwuje horyzont oświetlony ostatnimi blaskami dnia. Kiedy chmury się nieco rozwiały, na równinie jest jaśniej niż w dolinie. Patrzy we wszystkich kierunkach i w końcu - gest radości. Ześlizguje się szybko na ziemię, ubiera się i biegnie. Dogania, a potem mija towarzyszy. Oto jest już przy Nauczycielu. Cały zziajany z powodu biegu mówi:

«Chatka, Panie... chatka od strony wschodniej... Ale trzeba zawrócić... Wspiąłem się na drzewo... Chodź, chodź...»

«Ja idę z Janem w tamtą stronę. Jeśli chcecie iść, chodźcie. Jeśli nie - idźcie wzdłuż rzeki do najbliższej wioski. Tam się spotkamy» – mówi Jezus głosem poważnym i zdecydowanym.

Wszyscy idą za Jezusem przez rozmoczone łąki.

Apostołowie narzekają: «Ależ my wracamy do Jabesz!»

«Nie widzę domów...»

«Któż wie, co ujrzał ten chłopiec!»

«Pewnie stóg siana...»

«Albo chatkę trędowatego.»

«Tak dopełnimy naszego umoczenia. Te łąki są jak gąbki...»

Ale to, co zauważają za zasłoną z drzew, nie jest chatką trędowatego ani stogiem siana. To chatka, tak. Jest rozległa, niska, podobna do ubogiej zagrody, na wpół okryta słomą, z murami z ziemi, z trudem podtrzymywanymi w czterech rogach przez nie obciosane kamienie. Domek otacza ogrodzenie z pali. Wewnątrz widać zamoczone w deszczu jarzyny. Jan woła.

Wychyla głowę jakiś starzec. [Pyta:] «Kto tam?»

«Pielgrzymi w drodze do Jerozolimy. Schronienia w imię Boże!» – mówi Jezus.

«Zawsze. To obowiązek. Ale źle trafiliście. Mało mam miejsca i nie mam posłań.»

«Nieważne. Masz przynajmniej ogień.»

Mężczyzna manipuluje przy zamku i otwiera.

«Wejdźcie i niech pokój będzie z wami.»

Wchodzą do maleńkiego warzywnika, a następnie do jedynego pomieszczenia, służącego za kuchnię i sypialnię zarazem. Ogień płonie w palenisku. Jest tu biednie, ale panuje porządek. Są zresztą tylko niezbędne przedmioty.

«Widzicie! Mam tylko serce, wielkie i dobrze usposobione! Ale jeśli nie jesteście wymagający... Macie chleb?»

«Nie. Garść oliwek...»

«Ja też nie mam chleba dla wszystkich. Ale przyrządzę wam posiłek z mleka. Mam dwie owce. Wystarczą. Zaraz je wydoję. Zechcecie dać mi płaszcze? Rozwieszę je w zagrodzie, tam, z tyłu. Trochę wyschną, a jutro ogień zrobi resztę.»

Mężczyzna wychodzi obładowany mokrymi płaszczami. Wszyscy otaczają ogień i cieszą się jego ciepłem. On zaś wraca z prymitywną matą. Rozkłada ją.

«Zdejmijcie sandały. Oczyszczę je z błota i powieszę, żeby wyschły. Dam wam ciepłej wody do obmycia nóg. To zwykła mata, ale będzie przyjemniejsza od ziemi wilgotnej i zimnej.»

Zdejmuje kocioł napełniony wodą, zielonkawą z powodu gotujących się w nim jarzyn. Wylewa połowę do miednicy, a połowę do misy. Dodaje zimnej wody i mówi: «Macie dla odświeżenia się. Obmyjcie się. Tu jest czysty ręcznik.»

Rozmawia, cały czas zajmując się ogniem. Podsyca go. Wlewa mleko do kociołka i stawia na ogniu. Kiedy tylko zaczyna wrzeć, wrzuca do niego ziarna o wyglądzie rozgzgniecionego jęczmienia lub łuskanego prosa.

Jezus, który umył się jako jeden z pierwszych, podchodzi do niego, [mówiąc]: «Niech Bóg da ci Swą łaskę za twoją miłość.»

«Zwracam Mu jedynie to, co sam otrzymałem od Niego. Byłem trędowaty. Od trzydziestego siódmego roku życia do pięćdziesiątego pierwszego. Trędowaty. Potem zostałem uzdrowiony. W [rodzinnej] wiosce znalazłem groby rodziców, małżonki, a mój dom – splądrowany. Poza tym byłem “trędowatym”... Przyszedłem tutaj i tu uwiłem sobie gniazdo. Sam i z Bożą pomocą... Najpierw była to chatka z sitowia, potem z drewna, w końcu – murowana... Co roku – coś nowego. W ubiegłym roku zrobiłem pomieszczenie dla owiec. Kupiłem je... bo wytwarzam maty i drewniane naczynia na sprzedaż. Mam jabłoń, gruszę, figowiec, winorośl. Z tyłu jest małe pole owsa, z przodu – jarzyny. Cztery pary gołębi, dwie owce... Wkrótce będą mieć młode. Miejmy nadzieję, że tym razem będą to owieczki. Błogosławię Pana i nie proszę o więcej. A Ty kim jesteś?» [– pyta Jezusa.]

«Galilejczykiem. Masz uprzedzenia?»

«Żadnych, choć jestem z rasy żydowskiej. Gdybym miał synów, jeden mógłby już być jak Ty... Służę za ojca gołębiom... przyzwyczaiłem się do samotności.»

«A święta?» [– pyta go dalej Jezus.]

«Napełniam żłoby i idę. Wynajmuję osła. Biegnę, robię, [co trzeba], wracam. Nigdy nie zabrakło [zwierzętom] ani jednego liścia. Bóg jest dobry.»

«Tak, dla tych, którzy są dobrzy i dla tych, którzy są mniej dobrzy. Ale dobrzy są pod Jego skrzydłami.»

«Tak. To mówi Izajasz... Mnie chronił.»

«Ale byłeś trędowaty...» – zauważa Tomasz.

«I stałem się ubogi i samotny. Ale to łaska Boża być znowu człowiekiem, mieć dach nad głową i chleb. Moim wzorem w nieszczęściu był Hiob. Mam nadzieję zasłużyć jak on na Boże błogosławieństwo, nie przez [uzyskanie] bogactwa, lecz – łaski.»

«Będziesz ją miał, bo jesteś sprawiedliwy. Jak się nazywasz?» [– pyta Jezus.]

«Maciej» [– odpowiada mężczyzna i] zdejmuje kociołek. Zanosi go na stół, dodaje masła i miodu, miesza, stawia na ogniu i mówi:

«Z naczyń mam tylko sześć kubków i miseczek. Będziecie jeść kolejno.»

«A ty?»

«Kto udziela gościny, częstuje się na końcu. Pierwsi są bracia, których mi Bóg posyła. Gotowe. To dobrze [wam] zrobi.»

I wlewa łyżką wrzącą i parującą [potrawę] do czterech miseczek i dwóch kubków. Łyżki ma drewniane. Jezus zachęca najmłodszych do jedzenia.

«Nie. Najpierw Ty, Nauczycielu» [– mówi Jan.]

«Nie, nie. Dobrze będzie, jeśli Judasz się naje i ujrzy, że zawsze znajduje się pożywienie dla dzieci.»

Iskariota mieni się na [twarzy], lecz je.

«Jesteś rabbim?» [– pyta Maciej.]

«Tak, a to Moi uczniowie.»

«Ja chodziłem do Chrzciciela, kiedy był w Betabarze. Czy nie wiesz czegoś o Mesjaszu? Mówi się, że przyszedł i że Jan Go wskazał. Kiedy chodziłem do Jerozolimy, zawsze miałem nadzieję Go ujrzeć, ale mi się to nie udało. Wypełniam obrzęd i odchodzę. To przyczyna, dla której Go nie widziałem. Tu jestem sam, a poza tym... Ludzie nie są dobrzy w Perei. Rozmawiałem z pasterzami. Przychodzili tu na pastwiska. Oni wiedzieli. Mówili mi [o Nim]... Kilka słów!... Powiedzianych przez Niego!...»

Jezus nie ujawnia, kim jest. Przyszła Jego kolej na posiłek. Spożywa go radośnie, przy dobrym starcu.

«A teraz? Co zrobimy, żeby się wyspać? Oddaję wam moje łóżko, ale ono jest tylko jedno... ja pójdę do owiec.»

«Nie. My tam pójdziemy. Siano jest dobre dla zmęczonego.»

Wieczerza skończona. Udają się na spoczynek, żeby wyruszyć o świcie. Ale stary człowiek nalega i zachrypnięty Mateusz zostaje w jego łóżku...

...O świcie – leje jak z cebra. Jak więc odejść w takiej ulewie? Słuchają starego gospodarza i zostają. W tym czasie ubrania są czyszczone i suszone, a sandały – natłuszczane. Wypoczywają. Starzec na nowo gotuje dla wszystkich jęczmień w mleku, a potem wkłada ziemniaki do popiołu. Oto ich posiłek. Właśnie go spożywają, kiedy z zewnątrz dochodzą głosy.

«Jeszcze jakiś pielgrzym? Co zrobimy?» – mówi starzec, ale wychodzi, okryty suknem ze zgrzebnej nieprzemakalnej wełny.

W kuchni [apostołowie] grzeją się przy ogniu, lecz nie są w dobrym nastroju. Jezus milczy.

Starzec powraca, wytrzeszcza oczy. Spogląda na Jezusa, na innych. Wydaje się, że się lęka... jest niespokojny i badawczy. Potem się odzywa:

«Pośród was jest Mesjasz? Powiedzcie mi. Ludzie z Pelli szukają Go, żeby Mu oddać cześć z powodu wielkiego cudu, jaki uczynił. Pukali od wczorajszego wieczora do wszystkich domów do samej rzeki, aż do pierwszej osady... Teraz, wracając, pomyśleli o mnie. Ktoś im wskazał mój dom. Są na zewnątrz w wozach. To tłum!»

Jezus wstaje. Dwunastu mówi:

«Nie idź tam. Skoro powiedziałeś, że nie byłoby roztropnie zatrzymywać się w Pelli, to daremne, żebyś się teraz im pokazywał.»

«Ależ!... O! Błogosławiony! Błogosławiony bądź Ty i Ten, który mi Ciebie przysłał! A ja Cię przyjąłem! Ty jesteś Rabbim Jezusem... O!»

Mężczyzna upada na kolana z twarzą przy ziemi.

[Jezus odzywa się do niego:] «Tak. Pozwól Mi jednak iść do szukających Mnie. Potem przyjdę do ciebie, dzielny mężu.»

Wyzwala Swe kostki ściśnięte dłońmi pana domu i wychodzi do zalanego warzywnika. [Ludzie wołają na Jego widok:]

«To On! To On! Hosanna!»

Zeskakują z wozów. To mężczyźni i niewiasty. Jest też mały niewidomy z wczorajszego dnia, wraz z matką, i mieszkanka Gerazy. Nie przejmując się błotem, upadają na kolana i błagają Go:

«Wróć! Wróć! Do nas! Do Pelli!»

«Nie! Do Jabesz!» – wołają inni, z pewnością z Jabesz.

«Chcemy Ciebie! Żałujemy, że Cię przegoniliśmy!» – krzyczą.

«Nie! Do nas! W Pelli żyje Twój cud. Dla nich – oczy, a dla nas – światło.»

«Nie mogę. Idę do Jerozolimy. Tam Mnie znajdziecie» [– tłumaczy Jezus.]

«Gniewasz się, bo Cię odrzuciliśmy...»

«Czujesz odrazę, bo wiesz, że uwierzyliśmy oszczerstwom jakiegoś grzesznika...»

Matka Marka zasłania twarz i płacze.

«Powiedz ty, Jajaszu, żeby wrócił Ten, który okazał ci miłość.»

[Jezus powtarza:] «Znajdziecie Mnie w Jerozolimie. Idźcie i nie zmieniajcie się. Nie upodobniajcie się do wiatrów, które wieją we wszystkie strony. Żegnajcie.»

«Nie. Przyjdź! Zabierzemy Cię siłą, jeśli nie przyjdziesz» [– wołają.]

«Nie podniesiecie ręki nade Mną. To nie jest prawdziwa wiara, lecz bałwochwalstwo. Wiara przyjmuje, nawet gdy nie widzi. Ona trwa, nawet gdy się ją zwalcza. Wzrasta nawet bez cudów. Pozostanę u Macieja. On potrafił uwierzyć, chociaż nic nie widział, i jest sprawiedliwy.»

«Przyjmij choć nasze dary: pieniądze, chleb. Powiedziano nam, że wszystko daliście Jajaszowi i jego matce. Weź wóz. Przyda Ci się, żeby udać się [w dalszą drogę]. Zostawisz go w Jerychu u oberżysty Tymona. Weź. Pada i będzie padać. Będziesz miał ochronę. Szybciej dotrzesz. Pokaż nam, że nas nie nienawidzisz» [– proszą.]

Patrzą na siebie: oni – za palisadą, Jezus – z drugiej strony. Są niespokojni. Za Jezusem klęczy stary Maciej, z otwartymi ustami, [dalej] stoją apostołowie. Jezus wyciąga rękę i mówi:

«Przyjmuję [dary] dla biednych, ale nie chcę wozu. Jestem Ubogim pośród ubogich. Nie nalegajcie. Niech podejdzie Jajasz i jego matka, i ty, z Gerazy. Was szczególnie pobłogosławię.»

Kiedy są już przy Nim, bo Maciej otwarł im furtkę, [Jezus] ich głaszcze, błogosławi i żegna. Potem udziela błogosławieństwa innym, tym którzy stoją na progu, żeby podać apostołom pieniądze i jedzenie. Żegna się z nimi. Wraca do domu.

«Dlaczego do nich nie przemówiłeś?»

«Bo przemawia cud [uzdrowienia] dwóch niewidomych.»

«Dlaczego nie przyjąłeś wozu?» [– pytają dalej.]

«Bo dobrze będzie iść pieszo» [– odpowiada Jezus] i zwraca się do Macieja mówi:

«Wynagrodziłoby cię już samo Moje błogosławieństwo. A teraz mogę dodać trochę pieniędzy za wydatki, jakie miałeś...»

«Nie, Panie Jezu... Nie chcę. Zrobiłem to z dobrego serca. A teraz, teraz, robię to, aby służyć Panu. Pan nie płaci. Nie musi. To ja otrzymałem, nie Ty! O! Ten dzień! Jego wspomnienie będzie we mnie trwać aż do przyszłego życia!»

«Dobrze powiedziałeś. Twoje miłosierdzie wobec pielgrzymów znajdziesz zapisane w niebie, tak samo jak twoją gotowość, by uwierzyć... Kiedy tylko się nieco przejaśni, opuszczę cię. Tamci mogliby powrócić. Uporczywi dopóty, dopóki wstrząsa nimi cud, a potem... odrętwiali jak przedtem lub wrodzy... Odchodzę. Aż dotąd byłem tam, próbowałem ich nawrócić. Teraz zaś odchodzę i idę dalej, bez zatrzymywania się. Idę ku Memu przeznaczeniu, które Mnie przynagla. Bóg i człowiek nakłaniają Mnie do tego, [okazywana Mi] nienawiść Mnie pogania. Kto Mnie kocha, może iść za Mną. Ale Nauczyciel nie podąża już za krnąbrnymi owcami.»

«Nie kochają Cię, Boski Nauczycielu?» – pyta Maciej.

«Nie rozumieją Mnie» [– odpowiada mu Jezus.]

«Są źli» [– wyrokuje Maciej.]

«Są obciążeni pożądliwościami.»

Mężczyzna nie potrafi już okazywać wcześniejszej śmiałości. Zdaje się, że stoi przed ołtarzem. Jezus, przeciwnie, teraz, gdy nie jest już Nieznanym, okazuje mniejszą powściągliwość i rozmawia ze starszym mężczyzną jak z krewnym.

Tak mijają godziny aż do początku popołudnia. Oberwanie chmury zapowiada ustanie deszczu. Jezus poleca odejście. W czasie gdy starzec idzie po wysuszone płaszcze, wkłada pieniądze do szafki, a chleby i sery – do dzieży.

Starzec wraca i Jezus błogosławi go. Potem udaje się w drogę, odwracając się jeszcze, żeby spojrzeć na siwą głowę, wystającą zza ciemnego ogrodzenia.


   

Przekład: "Vox Domini"