Ewangelia według św. Mateusza |
Ewangelia według św. Marka |
Ewangelia według św. Łukasza |
Ewangelia według św. Jana |
Maria Valtorta |
Księga III - Drugi rok życia publicznego |
– POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA – |
171. POUCZENIE UDZIELONE MARGCJAMOWI PRZEZ JEZUSA
Napisane 17 października 1945. A, 6722-6728
Jezus wychodzi z domu, trzymając dziecko za rękę. Nie wchodzą do centrum Nazaretu, lecz idą tą samą drogą, którą szedł Jezus, kiedy za pierwszym razem opuścił Swój dom, żeby rozpocząć życie publiczne. Po dojściu do pierwszych drzew oliwnych schodzą z głównej drogi. Wchodzą na ścieżki idące pomiędzy drzewami, szukając słabego słońca, które pojawia się po dniach zawieruchy. Jezus zachęca chłopca, żeby pobiegał i poskakał. Margcjam jednak odpowiada:
«Wolę zostać przy Tobie. Jestem duży i teraz jestem uczniem.»
Jezus uśmiecha się z powodu tego... poważnego określenia wieku i godności. To prawda, że to mały dorosły idzie u Jego boku. Nikt nie dałby mu więcej niż dziesięć lat. Lecz nikt nie może zaprzeczyć, że jest on uczniem, a w żadnym wypadku – Jezus, który ogranicza się do stwierdzenia:
«Będziesz się nudził, milcząc w czasie Mojej modlitwy. Wziąłem cię ze Sobą, żebyś się pobawił.»
«Nie mógłbym się bawić w tych dniach... Ale pozostawanie przy Tobie przynosi mi wielką pociechę... Tak bardzo pragnąłem Cię [ujrzeć] w tym czasie... bo... bo...»
Chłopiec zaciska drżące wargi i już się nie odzywa. Jezus kładzie mu rękę na głowie, mówiąc:
«Kto wierzy w Moje słowo nie powinien być smutny jak ci, którzy nie wierzą. Ja zawsze mówię prawdę. Nawet kiedy stwierdzam, że nie ma rozdzielenia pomiędzy duszami sprawiedliwych, którzy są na łonie Abrahama, a sprawiedliwymi żyjącymi na ziemi. Ja jestem Zmartwychwstaniem i Życiem, Margcjamie. A Życie przynoszę nawet przed wypełnieniem Mojej misji. Zawsze Mi mówiłeś, że twoi rodzice tęsknili za przyjściem Mesjasza i że prosili Boga o życie dość długie, żeby Go ujrzeć. Wierzyli więc we Mnie. Zasnęli w tej wierze. Są zatem już przez nią ocaleni, już ożywieni i żyją dzięki niej. To bowiem wiara daje życie, dając pragnienie sprawiedliwości. Pomyśl, ile razy musieli przeciwstawiać się pokusom, żeby być godnymi spotkania się ze Zbawicielem...»
«Ale umarli nie ujrzawszy Ciebie, Panie... I to umarli w taki sposób... Widziałem, jak wykopywano z ziemi wszystkich z osady, [którzy zginęli przysypani]... Moja matka, mój ojciec... moi bracia... Cóż z tego, że na pociechę mówiono mi: “Twoi tacy nie byli. Nie cierpieli”? O! Nie cierpieli! A więc to piórka, a nie kamienie na nich spadły? To powietrze ich zadusiło? A ich rozum nie cierpiał, gdy czuli, że umierają, i myśleli o mnie?...»
Chłopiec jest bardzo wzburzony przez ból. Gestykuluje stojąc przed Jezusem, niemal agresywnie... Jezus jednak rozumie ten ból i potrzebę mówienia, dlatego pozwala mu mówić. Jezus nie należy do tych, którzy odzywają się do majaczących z powodu prawdziwego bólu: “Milcz, gorszysz mnie”. Dziecko mówi dalej:
«A potem? Co się stało potem? Ty wiesz, co się stało potem! Gdybyś nie przyszedł, stałbym się jak dzikie zwierzę albo umarłbym jak wąż w lesie. I już bym nie poszedł do mamy, do ojca i do braci, gdyż nienawidziłem Dorasa i... już nie kochałem Boga jak przedtem, gdy mama była tutaj, gdy mnie kochała i uczyła miłości do bliźniego. Niemal znienawidziłem ptaki, które sobie napełniały wole, miały ciepłe pióra, naprawiały gniazda, a ja byłem głodny, miałem podarte ubranie, nie miałem już domu... Przeganiałem je... ja, który kocham ptaki. Gniew wzbierał we mnie, kiedy się z nimi porównywałem. I potem płakałem, bo zdawałem sobie sprawę, że byłem zły i że zasługiwałem na Piekło...»
«Ach! Okazywałeś więc skruchę z tego powodu, że byłeś zły?» [– wtrąca Jezus.]
«Tak, Panie. Alele jak to zrobić, żeby być dobrym? Dziadek, który był dobry, powtarzał: “Wkrótce wszystko się skończy. Jestem stary...” Ja jednak nie byłem stary! Ileż lat musiało jeszcze minąć, żebym mógł pracować i jeść jak człowiek, a nie jak zabłąkany pies? Stałbym się złodziejem, gdybyś Ty nie przyszedł.»
«Nie stałbyś się nim, bo twoja matka modliła się za ciebie. Widzisz, że przyszedłem i że cię zabrałem? To dowodzi, że Bóg cię kochał i że twoja matka czuwała nad tobą.»
Chłopiec milknie i zastanawia się. Wydaje się zadawać pytanie światłu na ziemi, po której stąpa, tak wpatruje się w nie, idąc u boku Jezusa po trawie nieco zniszczonej północnym wiatrem ostatnich dni. Potem podnosi głowę. Pyta: «Ale czy to nie byłby piękniejszy dowód [miłości], gdyby On nie zabił mi mamy?»
Jezus uśmiecha się do j ludzkiej logiki dziecięcego rozumu. Wyjaśnia jednak poważnie i z dobrocią:
«Margcjamie, pozwolę ci zrozumieć te sprawy przez porównanie. Powiedziałeś Mi, że kochasz ptaki, tak? Teraz posłuchaj. Czy ptaki są stworzone po to, by fruwać, czy też po to, żeby żyć w klatce?»
«Żeby fruwać» [– odpowiada Margcjam.]
«Dobrze. A kiedy ptaki są małe, jak karmią je ich matki?»
«Karmią je dziobem...»
«Tak, ale czym?» [– pyta Jezus chłopca.]
«Ziarnem, muszkami, gąsienicami, okruszynami chleba lub kawałkami owoców, jakie znajdują fruwając tu i tam.»
«Bardzo dobrze. Teraz posłuchaj. Gdybyś na wiosnę znalazł gniazdo na ziemi z małymi w środku i z matką przy nich, co byś uczynił?»
«Zabrałbym je» [– stwierdza Margcjam.]
«Całe? Takie, jakie jest? Razem z matką?» [– pyta go Jezus.]
«Całe, bo to podłe zabrać tylko małe, bez mamy...»
[Jezus odpowiada:] «W Księdze Powtórzonego Prawa powiedziane jest jednak, żeby zabrać jedynie małe, pozostawiając na wolności matkę, która jest poświęcona rozmnażaniu.»
«Ale jeśli to jest dobra mama [– mówi Margcjam –], to nie odejdzie. Pobiegnie tam, gdzie są małe. Tak by uczyniła moja mama. Nie oddałaby mnie na zawsze nawet Tobie, bo jeszcze jestem dzieckiem. Nie mogłaby sama iść ze mną, bo moi młodsi bracia byli jeszcze mniejsi ode mnie, więc nie pozwoliłaby mi odejść.»
«No dobrze. Ale posłuchaj i sam osądź: kochałbyś bardziej matkę tych ptaków i je same, gdybyś je trzymał w klatce otwartej, tak, żeby matka mogła wylatywać i powracać, przynosząc im odpowiednie jedzenie czy raczej wtedy, gdybyś ją trzymał uwięzioną?»
«O!... Kochałbym ją bardziej, gdybym jej pozwalał wylatywać i przylatywać, aż małe dorosną... i kochałbym ją bardzo, gdybym – trzymając ptaszki jako małe – dał im wolność, kiedy staną się duże, bo ptak jest stworzony, żeby latać... Naprawdę... żeby być całkiem dobrym... musiałbym pozwolić małym odlecieć, gdy podrosną, i przywrócić im wolność... To byłaby najprawdziwsza miłość, jaką mógłbym im okazać. I najbardziej słuszna... Ech, tak! Najbardziej sprawiedliwe byłoby właśnie to, gdyż pozwoliłbym im na to, czego Bóg chce dla ptaków...»
«Doskonale, Margcjamie! Przemówiłeś jak prawdziwy mędrzec. Będziesz wielkim nauczycielem twego Pana i kto cię posłucha, uwierzy ci, bo będziesz mówił mądrze!» [– chwali go Jezus.]
«Naprawdę, Jezu?»
Mała twarzyczka – która początkowo była zaniepokojona i smutna, potem przyciemniła się w zamyśleniu, a w wysiłku osądzania, co byłoby najlepsze, zachmurzyła się – teraz rozświetla się w radości z pochwały.
«To prawda [– mówi Jezus –] A teraz, zastanówmy się! Ty osądzasz tak, bo jesteś dzielnym chłopcem. A zastanów się, jak osądza Bóg, który jest Doskonałością we wszystkim, co dotyczy dusz i ich prawdziwego dobra. Dusze są jakby wiele ptaków, które ciało zamknęło w swej klatce. Ziemia jest miejscem, na którym znajdują się one jakby w swych klatkach. Dążą jednak do wolności Nieba, do Słońca, którym jest Bóg, do Pokarmu przygotowanego dla nich. A jest nim oglądanie Boga. Żadna ludzka miłość – nawet święta miłość matki do swych dzieci lub dzieci do matki – nie jest dość silna, żeby zdławić to pragnienie dusz zjednoczenia się ze swym Źródłem, którym jest Bóg. I tak Bóg – z powodu Swej miłości doskonałej do nas – nie znajduje żadnej dość silnej przyczyny, która mogłaby przewyższyć Jego pragnienie zjednoczenia się z duszą, której pragnie. I wtedy co się dzieje? Czasem On tak bardzo kocha kogoś, że mówi mu: “Chodź, uwalniam cię!” I mówi to nawet wtedy, gdy matkę otaczają jeszcze dzieci. On widzi wszystko. On wie wszystko i wszystko, co czyni, jest dobre. Jeśli uwalnia duszę, zawsze czyni to dla większego dobra samej duszy i tych, którzy są z nią zjednoczeni. To nie jest oczywiste dla ludzi, których inteligencja jest zbyt mała.
Bóg więc – już ci to kiedyś powiedziałem – dodaje do posługi anioła stróża także posługę duszy, którą już wezwał do Siebie. Ona kocha teraz miłością czystą, bez ludzkich ociężałości, swoich krewnych: kocha ich w Bogu. Kiedy Bóg uwalnia jakąś duszę, Sam zobowiązuje się do zastąpienia starania, jakiego potrzebują od niej ci, którzy pozostają [jeszcze na ziemi]. Czy tak nie zrobił z tobą? Czy nie uczynił cię małym synem Izraela, Moim uczniem, przyszłym kapłanem?»
«Tak, Panie» [– stwierdza Margcjam.]
«Zatem teraz zastanów się. Twoja mama zostanie przeze Mnie uwolniona i nie będzie potrzebowała twoich [kapłańskich] ofiar. Gdyby jednak umarła po dokonanym już Odkupieniu a nadal potrzebowała ofiar, mógłbyś jej je zapewnić jako kapłan. Zastanów się: gdybyś pozostał małym wieśniakiem Jabesem przy twojej matce, mógłbyś tylko zapłacić za ofiarę kapłanowi w Świątyni, żeby ją za nią złożył, z baranków, z gołębi lub z płodów ziemi. Tak by było. Teraz zaś, ty – Margcjam, kapłan Chrystusa – mógłbyś sam sprawować dla niej prawdziwą Ofiarę Doskonałej Ofiary, w imię której zostanie udzielone wszelkie przebaczenie!»
«I już nie będę musiał tego robić?» [– pyta Margcjam.]
«Dla twego ojca ani matki, ani braci – nie. Ale będziesz to mógł czynić dla przyjaciół i twoich uczniów. Czy to nie piękne?»
«Tak, Panie.»
«Zatem wracajmy do domu, uspokojeni.»
«Tak... ale nie pozwoliłem Ci się modlić! Przykro mi...»
«Ależ modliliśmy się! [– wyjaśnia Jezus –] Rozważaliśmy przecież prawdę, kontemplowaliśmy Boga w Jego dobrodziejstwach.... Wszystko to jest modlitwą. I uczyniłeś to jak prawdziwy dorosły. Chodźmy! Teraz zaśpiewamy piękny psalm dziękczynny za radość, którą mamy w sobie.»
I [Jezus] intonuje: «” Z mego serca tryska piękne słowo...”»
Margcjam przyłącza się swym srebrzystym głosem do brzmiącego jak brąz i złoto [głosu] Jezusa.