Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga III - Drugi rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA    –

169. JEZUS W NAZARECIE

NA ŚWIĘTO POŚWIĘCENIA ŚWIĄTYNI

Napisane 15 października 1945. A, 6713-6718

Jest grudniowy wieczór, już ciemny, zimny, wietrzny. Z wyjątkiem zrywanych z drzew liści, które jeszcze na nich rosną i szeleszczą przy podmuchach wiatru, nie ma innych odgłosów na uliczkach Nazaretu, ciemnych jak w wymarłym mieście. Zamknięte domy, z których nie dochodzi ani światło, ani dźwięk. Bardzo nieprzyjemny wieczór... Tymczasem uliczkami Nazaretu, prosto do Swego domu, idzie Baranek Boży. W ciemnym płaszczu Jego wielki ciemny cień wydaje się gubić w mrokach nocy bez gwiazd. Ledwie słychać krok, gdy stawia stopy na warstwie suchych liści. Wirowały w powietrzu, a teraz wiatr rzucił je na ziemię, gotowy znowu porwać je gdzie indziej.

Jezus dochodzi do domu Marii, [córki] Kleofasa. Stoi przez chwilę niezdecydowany, czy ma wejść do ogrodu i zapukać do drzwi kuchni, czy iść dalej... Potem jednak idzie, nie zatrzymując się. Jest teraz na uliczce, gdzie stoi Jego dom. Na skarpie, do której przylega, kołyszą się dręczone [wiatrem] oliwki. Widać je, rozkołysane i czarne, pod czarnym niebem. Jezus przyspiesza kroku. Dochodzi do drzwi, słucha uważnie. Jakże łatwo usłyszeć, co dzieje się w tak małym domu! Wystarczy przyłożyć ucho do futryny, żeby zaledwie kilka centymetrów dzieliło słuchającego od tego, który mówi... A jednak nie słychać żadnego głosu.

«Jest późno – wzdycha. – Zaczekam do świtu, żeby zapukać.»

Gdy już chce się oddalić, dochodzi Go rytmiczny odgłos krosna. Uśmiecha się [i mówi]:

«Nie śpi. Tka. To z pewnością Ona... To rytm Mamy.»

Nie mogę dojrzeć twarzy Jezusa, lecz jestem pewna, że się uśmiecha, gdyż słychać uśmiech w Jego głosie, który najpierw był smutny, a teraz jest radosny. Puka. Dźwięk [krosna] ustaje na chwilę, potem słychać odgłos odsuwanego krzesła, a następnie srebrzysty głos, który pyta: «Kto tam?»

«Ja, Mamo!»

«Mój Syn!» – słodki okrzyk radości – krzyk, choć przyciszony. Słychać odgłos przesuwanego rygla... i drzwi otwierają się, przez co złota smuga [światła] wdziera się w ciemności nocy. Maryja wpada w ramiona Jezusa na samym progu, jakby On nie mógł już czekać ani minuty, żeby Ją przytulić, a Ona – żeby przylgnąć do Jego serca.

«Synu! Synu! Mój Synu!»

Pocałunki i pełne słodyczy słowa: “Mamo! Synu”... Potem wchodzą i drzwi cicho się zamykają.

Maryja wyjaśnia szeptem: «Wszyscy śpią. Ja czuwałam... Odkąd Jakub i Jan przyszli i powiedzieli Mi, że szedłeś za nimi, czekałam na Ciebie każdego dnia do późnych godzin. Zimno Ci, Jezu? Tak, jesteś zziębnięty. Chodź. Zachowałam ogień w piecu. Dorzucę drew. Rozgrzejesz się...»

I prowadzi Go za rękę, jakby to był wciąż mały Jezus... Płomień wznosi się radośnie i huczy ożywiony ogień. Maryja patrzy na Jezusa, który wyciąga Swe ręce do ognia, żeby się rozgrzać.

«Jak Ty schudłeś! Nie wyglądałeś tak, kiedy Cię opuściliśmy... Stajesz się coraz szczuplejszy i bledszy, Mój Synu. Kiedyś miałeś kolor mleka i róży, teraz – starej kości słoniowej. Co nowego się wydarzyło, Mój Synu. Wciąż faryzeusze?»

«Tak... i jeszcze jedno. Ale teraz jestem szczęśliwy, tutaj, z Tobą... zaraz będzie Mi dobrze. Tego roku dzień Poświęcenia Świątyni spędzę tu, Mamo! Dochodzę do pełni wieku u Twego boku. Czy jesteś radosna?»

«Tak, ale Tobie, Moje Serce, do pełni wieku jeszcze daleko... Jesteś młody i dla Mnie wciąż Mój mały. Oto ciepłe mleko. Chcesz je wypić tutaj czy tam?»

«Tam, Mamo. Już się ogrzałem. Wypiję je, kiedy będziesz przykrywać Swoje krosna.»

Wracają do małej izby i Jezus siada na ławie przy stole i pije mleko. Maryja patrzy na Niego i uśmiecha się. Uśmiecha się też, kiedy bierze torbę Jezusa i stawia ją na półce. Uśmiecha się tak mocno, że Jezus pyta: «O czym myślisz?»

«Myślę o tym, że przybyłeś akurat w rocznicę naszego wyjazdu do Betlejem... Wtedy też były torby i otwarte skrzynie pełne ubrań... szczególnie małych szatek... “dla Małego, który może się narodzić” – tak mówiłam do Józefa.... “dla Małego, który się narodzi – mówiłam do Siebie – w Betlejem w Judzie...” Ukryłam je na spodzie, bo Józef bał się tego... On nie wiedział jeszcze, że narodziny Syna Bożego nie miały być poddane – ani co do Dziecka, ani co do Jego Matki – zwykłym nędzom rodzenia. Józef tego nie wiedział... i lękał się, że będzie ze Mną z dala od Nazaretu, w tym stanie... Ja byłam pewna, że to tam stanę się Matką... Nie mogłam się mylić, bo Ty zbytnio weseliłeś się we Mnie z radości, że nadchodzi dzień Twoich narodzin i dzień narodzin Odkupienia. Aniołowie wirowali wokół Niewiasty, która nosiła Ciebie, Mój Boże... Nie strzegł Mnie już wspaniały Archanioł ani najsłodszy anioł, jak w poprzednich miesiącach, lecz niezliczone chóry anielskie zstępowały z Nieba od Boga do Mojego małego Nieba: do łona, w którym Ty byłeś... Słyszałam ich, jak śpiewali i wymieniali świetliste słowa... słowa pełne zaciekawienia na widok Ciebie, Boga wcielonego... Czułam ich miłosne ucieczki z Raju, kiedy przybywali adorować Ciebie: Miłość Ojca, ukrytą w Moim łonie. I usiłowałam nauczyć się ich słów... śpiewów... żarliwości... Ale stworzenie ludzkie nie może wymawiać ani posiadać tego, co Niebiańskie...»

Jezus słucha, siedząc. Maryja zaś stoi przy stole i śni o Jego [dawnym] szczęściu... z jedną ręką na ciemnym drzewie i z drugą – przyciśniętą do serca... Jezus kładzie Swą dłoń na Jej świętej ręce... Kiedy Maryja milknie – jakby z żalu, że nie mogła nauczyć się słów aniołów, ich śpiewów i zapału – Jezus mówi:

«Wszystkie słowa anielskie, wszelkie ich śpiewy i żarliwość nie uczyniłyby Mnie szczęśliwym na ziemi, gdybym nie miał Twoich słów, śpiewów i gorliwości, Mamo! Powiedziałaś Mi i dałaś to, czego oni nie mogli Mi dać. To nie Ty nauczyłaś się od nich, lecz oni od Ciebie... Chodź, Mamo, [siądź] przy Mnie i opowiadaj jeszcze... Nie o tym, co było kiedyś, lecz... teraz. Co robiłaś?»

«Pracowałam...»

«Wiem, ale co to było? Jestem pewien, że trudziłaś się dla Mnie. Pokaż...»

Maryja staje się bardziej czerwona niż sukno, które ma na krosnach. Jezus wstał i ogląda je: «Purpura? Kto Ci ją dał?»

«Judasz z Kariotu. Prosił o nią rybaków z Sydonu, tak sądzę. Chce, żebym Ci zrobiła królewską szatę... Szatę Ci robię, ale Tobie nie trzeba purpury, żeby być królem.»

«Judasz jest uparty bardziej niż muł...» [– mówi Jezus.]

To jest jedyny komentarz na temat purpury wypowiedziany przez Jezusa. Potem odwraca się do Swej Matki:

«Ale czy można zrobić szatę z tego, co Ci dał?»

«O, nie, Synu! To może posłużyć na frędzle u szaty i przy płaszczu. Nie więcej.»

«Dobrze. Zrozumiałem, dlaczego robisz takie wąskie pasy. Tak... podoba Mi się to, Mamo. Zachowasz dla Mnie te pasy... Pewnego dnia powiem Ci, żebyś się nimi posłużyła [robiąc] piękną szatę. Ale teraz to nie jest ta chwila. Nie trudź się.»

«Pracuję, kiedy jestem w Nazarecie...»

«To prawda... A inni, co robili w tym czasie?»

«Uczyli się» [– wyjaśnia Jezusowi Maryja.]

«Raczej: Ty ich uczyłaś. Co o nich myślisz?»

«O, to troje dobrych uczniów. Oprócz Ciebie nigdy nie miałam uczniów pilniejszych i bardziej uważnych. Próbowałam też wzmocnić trochę Jana. On jest bardzo chory. Nie będzie żył długo...»

«Wiem o tym. Ale to dobre dla niego. Zresztą on sam tego pragnie. Pojął wartość cierpienia i śmierci. A Syntyka?»

«To smutne, [że trzeba] ją oddalić... Warta jest stu uczniów ze względu na jej świętość i zdolność pojmowania tego, co nadprzyrodzone.»

«Rozumiem, ale muszę to zrobić» [– wyjaśnia Jezus.]

«To, co robisz, jest zawsze dobre, Mój Synu.»

«A chłopiec?» [– pyta dalej Jezus.]

«On też się uczy. Ale jest w tych dniach bardzo smutny... Przypomniał sobie o nieszczęściu sprzed roku... O! Nie było tu wesoło!... Jan i Syntyka wzdychają na myśl, że mają stąd odejść, a dziecko płacze myśląc o śmierci swej matki...»

«A Ty?» [– pyta Jezus.]

«Ja... Ty wiesz, Synu: nie ma słońca, kiedy jesteś daleko ode Mnie. Nie byłoby tak, gdyby świat Cię kochał. Byłby przynajmniej spokój... A tak, przeciwnie...»

«Łzy... Biedna Mamo!... Czy pytano Cię o Jana i o Syntykę?»

«Któż mógłby to uczynić? Maria Alfeuszowa wie i milczy. Alfeusz, syn Sary, widział już Jana. Nie jest ciekawski. Nazywa go “uczniem”.»

«A inni?» [– pyta Jezus.]

«Z wyjątkiem Marii Alfeuszowej nikt do Mnie nie przychodzi. [Może tylko] jakaś niewiasta z powodu pracy lub po radę... Mężczyźni z Nazaretu nie przekraczają progu.»

«Nawet Józef i Szymon?»

«Nawet oni... Szymon przysyła Mi oliwę, mąkę, oliwki, drewno, jajka... jakby chciał uzyskać przebaczenie za to, że Cię nie rozumie, jakby chciał powiedzieć coś przez te dary. Daje je jednak Marii, matce, i sam tu nie przychodzi. A zresztą, nawet jeśli ktoś przychodzi, widzi jedynie Mnie, bo Syntyka i Jan ukrywają się, kiedy ktoś puka...»

«Bardzo smutne życie....» [– zauważa Jezus.]

«Tak. Dziecko trochę cierpi z tego powodu, więc teraz Maria zabiera je ze sobą, kiedy ma jakieś sprawunki. Ale teraz już nie będziemy smutni, Mój Jezu, bo Ty jesteś tutaj!»

«Tak, jestem tu, Ja... Teraz chodźmy jednak spać. Pobłogosław Mnie, Mamo, jak wtedy gdy byłem mały.»

«Pobłogosław Mnie, Synu, bo jestem Twoją uczennicą.»

Całują się... Zapalają nową lampę i idą na spoczynek.


   

Przekład: "Vox Domini"