Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga III - Drugi rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA    –

162. MARIA I MACIEJ

Napisane 8 października 1945 i 20 sierpnia 1944. A, 6674 i 3357-3363

Widzę ponownie jezioro Meron w mroczny deszczowy dzień... Błoto i chmury. Cisza i mgła. Horyzont niknie w chmurach. Łańcuch Hermonu ogarnęły warstwy niskich chmur. Jest tu równina wzniesiona, usytuowana blisko małego jeziora o barwie szarej i żółtawej, z powodu błota tysięcy wezbranych strumyków oraz z powodu zachmurzonego listopadowego nieba. Z tego miejsca dobrze widać małe lustro wody. Zasila je górny Jordan, który wypływa następnie, żeby wpaść do innego, większego jeziora: Genezaret.

Zapada zmierzch, coraz smutniejszy i deszczowy. Jezus idzie drogą przecinającą Jordan za jeziorem Meron, żeby wejść na ścieżkę prowadzącą bezpośrednio do jakiegoś domu...

Jezus mówi: «Tu umieścicie wizję sierot Macieja i Marii, daną 20 sierpnia 1944.» To kolejna słodka wizja Jezusa i dwojga dzieci.

Widzę Jezusa idącego ścieżką poprzez pola. Zostały z pewnością niedawno obsiane, gdyż ziemia je jeszcze pulchna i ciemna, właśnie taka jak po niedawnym zasiewie. Jezus zatrzymuje się, żeby pogłaskać dwoje dzieci: chłopca, który ma nie więcej niż cztery lata, i dziewczynkę, która może mieć osiem lub dziewięć lat. Muszą to być dzieci bardzo biedne, bo mają na sobie wypłowiałe i podarte szaty. Twarzyczki ich są bardzo smutne i cierpiące.

Jezus o nic nie pyta. Patrzy na nie tylko przenikliwie, głaszcząc je. Potem idzie pośpiesznie do domu, widocznego u kresu dróżki. Jest to dom wiejski, lecz dobrze utrzymany. Zewnętrzne schody pną się od ziemi na taras. Na nim znajduje się altana z winorośli, teraz pozbawionej już gron i liści. Jedynie kilka ostatnich, już pożółkłych liści zwisa i porusza się pod wpływem wilgotnego wiatru tego brzydkiego jesiennego dnia. Na parapecie domu gruchają gołąbki, czekając na wodę zapowiadaną przez szare i zachmurzone niebo.

Jezus, a za Nim apostołowie, popycha prostą furtkę w małym murze z wysuszonych kamieni, otaczającym dom. Wchodzi na podwórze - my powiedzielibyśmy: klepisko - na którym znajdują się studnie, a w głębi - palenisko. Tak przypuszczam, gdyż ściana tej komórki jest przyciemniona od dymu, który wydobywa się nawet teraz. Wiatr zaś popycha go ku ziemi.

Jakaś niewiasta – słysząc odgłos kroków – ukazuje się na progu komórki. Ujrzawszy Jezusa wita Go radośnie i biegnie do domu, żeby uprzedzić [gospodarza]. Stary i otyły mężczyzna staje teraz we drzwiach domu i spieszy ku Jezusowi:

«To wielki zaszczyt, Nauczycielu, ujrzeć Ciebie!»

Wita Go. Jezus odpowiada Swoim pozdrowieniem:

«Pokój niech będzie z tobą! Noc nadchodzi i zbliża się deszcz. Proszę cię o schronienie dla Mnie i dla Moich uczniów.»

«Wejdź, Nauczycielu. Mój dom należy do Ciebie. Służąca wyjmie z pieca chleb. Raduję się, że mogę Ci ofiarować ser z [mleka] moich owiec i owoce z mojej posiadłości. Wejdź, wejdź, wiatr jest wilgotny i zimny...» – pełen serdeczności przytrzymuje otwarte drzwi i kłania się, kiedy wchodzi Jezus.

Potem jednak nagle zmienia ton [głosu], zwracając się do kogoś, kogo widzi, i mówi z gniewem:

«Ty znowu tutaj? Odejdź. Nie ma tu nic dla ciebie. Idź stąd. Zrozumiałaś? Tutaj nie ma miejsca dla włóczęgów... i być może złodziei jak ty...» – mruczy przez zęby.

Dziecięcy głos odpowiada żałośnie: «Litości, panie. Przynajmniej chleba dla mojego braciszka. Jesteśmy głodni...»

Jezus, który wszedł akurat do rozległej kuchni – rozweselanej przez wielki ogień spełniający rolę lampy - wychodzi na próg. Ma zmienione oblicze: poważne i smutne. Pyta nie gospodarza, lecz wszystkich. Wydaje się zadawać pytanie spokojnemu powietrzu, pozbawionemu liści figowcowi, mrocznej studni:

«Kto jest głodny?»

«Ja, Panie. Mój brat i ja. [Chcemy] tylko chleba i odejdziemy.»

Jezus wyszedł teraz na zewnątrz, w całkowite ciemności, bo zmierzch już zapadł i bliski jest deszcz.

«Podejdź» – mówi [Jezus].

«Boję się, Panie!» [– odpowiada dziewczynka.]

«Podejdź, mówię ci. Nie bój się Mnie.»

Zza rogu domu wychodzi dziewczynka. Jej nędznej szaty czepia się mały braciszek. Podchodzą pełni lęku. Nieśmiało patrzą na Jezusa i ze strachem - na pana domu, który patrzy na dzieci groźnie i mówi:

«To włóczęgi, Nauczycielu. I złodzieje. Przed chwilą przyłapałem ich, jak grzebali w pobliżu gniotownika. Z pewnością dziewczynka chciała tam wejść, żeby coś ukraść. Kto wie, skąd przychodzą. Nie są z tej okolicy...»

Jezus wydaje się nie słuchać. Patrzy uważnie na dziewczynkę o małej, bladej twarzy, na jej rozplecione warkocze, dwa ogonki opadające za uszami, przymocowane po bokach dwoma kawałkami materiału. Twarz Jezusa nie jest surowa, kiedy patrzy na biedne dziecko. Jest smutny, lecz uśmiecha się, żeby jej dodać odwagi.

«Czy to prawda, że chciałaś coś ukraść? Powiedz prawdę.»

«Nie, Panie. Poprosiłam o kawałek chleba, bo byłam głodna. Nie dostałam. Zobaczyłam omaszczoną skórkę, tam, na ziemi, blisko gniotownika, i poszłam ją podnieść. Jestem głodna, Panie. Wczoraj dostałam jeden chleb i zachowałam go dla Macieja... Dlaczego nie włożyli nas do grobu z mamą?»

Dziewczynka płacze rozpaczliwie, a brat jej wtóruje.

«Nie płacz! – Jezus pociesza ją, głaszcząc i przyciągając do Siebie – Odpowiedz: skąd jesteś?»

«Z Równiny Ezdrelońskiej.»

«I przyszłaś aż tutaj?»

«Tak, Panie.»

«Od dawna twoja matka nie żyje? A masz ojca?»

«Mojego ojca zabiło słońce w czasie żniw, a mama umarła w zeszłym miesiącu... ona i dziecko, które się rodziło, razem umarli...»

Płacze jeszcze mocniej.

«Nie masz krewnych?» [– pyta Jezus.]

«Przybywamy z bardzo daleka! Byliśmy ubodzy... Ojciec musiał się nająć do służby. Teraz nie żyje... i mama też umarła.»

«Kto był waszym panem?»

«Faryzeusz Izmael...»

«Faryzeusz Izmael!...»

Nie sposób wyrazić, jakim tonem Jezus powtarza to imię.

«Sama odeszłaś, czy on cię odesłał?» [– pyta Jezus.]

«On mnie odesłał, Panie. Powiedział: “Na drogę, zgłodniałe psy!”»

«A ty, Jakubie, dlaczego nie dałeś chleba tym dzieciom? Chleba.... trochę mleka i garść siana, żeby im ulżyć w zmęczeniu?...»

«Ależ... Nauczycielu... mam chleba akurat dla mnie... i mleka jest mało... a umieścić je w domu... tacy są jak wałęsające się zwierzęta. Jeśli się do nich uśmiechniesz, już nie odejdą...»

«Brak ci miejsca i pożywienia dla dwojga nieszczęśliwych? Naprawdę możesz to powiedzieć, Jakubie? Obfitość plonów, wina, ilość oliwy i owoców rozsławiły twą posiadłość tego roku z powodu urodzaju. Pamiętasz o tym jeszcze? W ubiegłym roku grad zniszczył twoje dobra i niepokoiłeś się o [środki do] życia... Przyszedłem i prosiłem cię o chleb... Usłyszałeś Mnie kiedyś, jak przemawiałem, i pozostałeś Mi wierny... i w twoim smutku otwarłeś przede Mną serce i dom, dałeś Mi chleb i schronienie. A co Ja ci powiedziałem, odchodząc, następnego ranka? “Jakubie, pojąłeś Prawdę. Bądź zawsze miłosierny, a dostąpisz miłosierdzia. Za chleb, jaki dałeś Synowi Człowieczemu, te pola dadzą ci obfitość pszenicy i będą tak ciężkie, jakby miały w sobie ziarna morskiego piasku; oliwki będą ciężkie od owoców, a jabłonie ugną się pod ciężarem jabłek.” To wszystko miałeś i w tym roku jesteś najbogatszy w tej okolicy. A jednak odmawiasz chleba dwojgu dzieciom!...»

«Ale Ty byłeś Rabbim...»

«Właśnie dlatego, że Nim jestem, mógłbym uczynić chleb z kamieni. One – nie. Teraz mówię ci: ujrzysz nowy cud, ale wywoła on twą udrękę, wielką męczarnię... Jednak, uderzając się w piersi, powiedz: “Zasłużyłem na to”.»

Jezus zwraca się do dzieci:

«Nie płaczcie. Idźcie do tego drzewa i nazrywajcie [owoców].»

«Ale już nic na nim nie ma, Panie...» - wyraża swe zastrzeżenia dziewczynka.

«Idź» [– poleca jej Jezus.]

Dziewczynka odchodzi i wraca z sukienką podniesioną i pełną pięknych czerwonych jabłek.

«Jedzcie i chodźcie ze Mną» – [mówi do nich Jezus,] a do apostołów: – Chodźmy zaprowadzić tych dwoje dzieci do Joanny, żony Chuzy. Ona potrafi przypomnieć sobie o otrzymanych dobrodziejstwach i jest miłosierna z miłości do Tego, który był miłosierny wobec niej. Chodźmy.»

Mężczyzna, oszołomiony i udręczony, próbuje uzyskać przebaczenie:

«Jest noc, Nauczycielu. Zaraz zacznie padać, kiedy będziesz w drodze. Pozostań w moim domu. Służąca zaraz wyjmie chleb z pieca... Dam Ci również dla nich.»

«Nie trzeba. Dałbyś go nie z miłości, lecz z lęku przed obiecaną karą.»

Jakub pokazuje jabłka, zerwane z drzewa przedtem ogołoconego – które dwoje zagłodzonych dzieci je łapczywie – [i mówi]:

«A więc to nie jest ten cud?»

«Nie...» – Jezus jest bardzo surowy.

[por. Mt 7,21; Łk 6,46] «O! Panie, Panie! Miej litość nade mną! Zrozumiałem! Ukarzesz mnie w moich plonach! Litości, Panie!»

«To nie ci, którzy wzywają Mnie: “Panie”, posiądą Mnie, gdyż to nie przez słowo, lecz przez czyny ukazuje się miłość i szacunek. Doświadczysz takiej litości, jaką sam miałeś.»

«Kocham Cię, Panie...» [– odzywa się Jakub]

«To nie jest prawdą. Kocha Mnie ten, kto kocha. Takie bowiem jest Moje nauczanie. Ty kochasz tylko siebie. Kiedy będziesz Mnie kochał tak, jak tego nauczałem, wtedy Pan powróci. Teraz odchodzę. Moja siedziba jest w wypełnianiu dobra, w pocieszaniu strapionych, w ocieraniu łez sierotom. Jak kura rozpościera swe skrzydła nad bezbronnymi kurczętami, tak samo Ja rozwijam Moją moc nad tymi, którzy cierpią i są udręczeni. Chodźcie, dzieci. Wkrótce będziecie mieć dom i chleb. Żegnaj, Jakubie.»

[Apostołowie] odchodzą niezadowoleni. Biorą na ręce dzieci: Andrzej – dziewczynkę i owija ją swoim płaszczem, Jezus zaś bierze chłopca. Odchodzą małą ścieżką, teraz pogrążoną w ciemnościach, obciążeni tym żałosnym ciężarem, który już nie płacze.

Piotr mówi:

«Nauczycielu! To wielkie szczęście dla nich, że przyszedłeś. Ale dla Jakuba!... Co mu uczynisz, Nauczycielu?»

«Sprawiedliwość. Nie zazna głodu, bo jego spichrze są zaopatrzone jeszcze na długi czas. Dozna jednak niedostatku, gdyż nasiona nie wydadzą plonu, a oliwki i jabłonie będą mieć same liście. Ci niewinni mają nie ode Mnie, lecz od Ojca chleb i dach. Mój Ojciec bowiem - Ten, który daje gniazdo i pożywienie ptakom w lesie - jest także Ojcem sierot. Będą mogły powiedzieć - a wraz z nimi wszyscy nieszczęśliwi, którzy potrafią pozostać dla Niego “synami niewinnymi i czułymi” – że w ich małą dłoń Bóg włożył pokarm i z ojcowską troską zaprowadził je pod gościnny dach.»

Wizja się kończy. Pozostaje we mnie wielki pokój.


   

Przekład: "Vox Domini"