Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga III - Drugi rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA    –

159. W ARBELI

Napisane 4 października 1945. A, 6637-6648 i 6649-6650

Pierwsza osoba – do której zwracają się z pytaniem o nowiny o Filipie, synu Jakuba - uświadamia im pracę wykonaną przez młodego ucznia. Ta, którą pytają - pomarszczona staruszka, niosąca z wielkim trudem konew pełną wody – wpatruje się oczyma naznaczonymi wiekiem w piękne oblicze Jana. On z uśmiechem zapytał ją [o Filipa], mówiąc najpierw: «Pokój z tobą!»

Powiedział to tonem tak łagodnym, że zdobył sobie [sympatię] staruszki, która od razu pyta: «Czy ty jesteś Mesjaszem?»

«Nie, ale jestem Jego apostołem. On właśnie nadchodzi.»

Staruszka stawia na ziemi konew i udaje się we wskazanym kierunku. Następnie upada na kolana przed Jezusem. Jan pozostał sam z Szymonem. Stoją obok konwi, która się przewróciła, wylewając połowę zawartości. [Jan] uśmiecha się do towarzysza:

«Trzeba wziąć tę konew i iść do staruszki...»

I robi to, udając się wrogę. Szymon dodaje:

«Przyda nam się do picia, bo wszyscy jesteśmy spragnieni.»

Dochodzą do starej niewiasty, która nie wiedząc, co dokładnie powinna powiedzieć, cały czas powtarza:

«Piękny, święty Synu najświętszej Matki!»

I klęczy, pijąc wzrokiem oblicze Jezusa, który uśmiecha się mówiąc do niej: «Wstań, matko. No, wstań już!»

Kiedy dochodzą do nich [dwaj apostołowie], Jan mówi:

«Wzięliśmy konew, ale przewróciła się. Niewiele w niej wody. Jeśli jednak pozwolisz, wypijemy ją i potem napełnimy konew.»

«Tak, synu, tak. Przykro mi, że mam tylko wodę dla was. Chciałabym mieć mleko, jak wtedy gdy karmiłam mojego Judę, żeby wam dać to, co najsłodsze na ziemi: mleko matki. Chciałabym mieć wino, najlepsze, żeby wam dodać sił. Lecz Marianna, córka Elizeusza, jest stara i biedna...»

«Twoja woda jest dla Mnie winem i mlekiem, matko, bo dajesz ją z miłością» – odpowiada Jezus.

Pije jako pierwszy z konwi, którą Mu podał Jan. Potem gaszą pragnienie inni. Staruszka, która w końcu wstała, patrzy na nich, jakby oglądała Raj. Zauważa, że – kiedy wszyscy się napili – chcą wylać resztę wody, żeby iść do źródła wypływającego przy drodze. Biegnie więc, broniąc konwi ze słowami:

«Nie, nie. Bardziej święta niż woda lustralna jest ta woda, którą On pił. Zachowam ją troskliwie, żeby mnie nią obmyto, kiedy umrę.»

I chwyta konew ze słowami:

«Zaniosę ją do domu. Mam inne, tamte napełnię. Ale chodź najpierw, Święty, pokażę Ci dom Filipa.»

I drepcze cała pochylona, z uśmiechem na swej pomarszczonej twarzy, a jej oczy ożywia radość. Idzie trzymając palcami kraj płaszcza Jezusa, jakby się bała, że może się jej wymknąć. Broni też konwi przed natarczywością apostołów, którzy chcieliby ją pozbawić tego ciężaru. Drepcze szczęśliwa, patrząc na opustoszałą drogę i na domy w Arbeli. Są już zamknięte, bo zapadł wieczór. Patrzy na nie spojrzeniem zdobywcy. Jest szczęśliwa z odniesionego zwycięstwa.

Wreszcie wchodzą z tej podrzędnej drogi na inną, główną. Są na niej ludzie spieszący się, by wrócić do domów. Obserwują ją, zaskoczeni. Pokazują ją palcami i wołają. Ona - po odczekaniu, aż zbierze się dość pokaźny krąg ludzi - woła:

«Mam ze sobą Mesjasza, [o którym mówił] Filip. Biegnijcie zanieść wszędzie tę nowinę, a najpierw do domu Jakuba. Niech się przygotują na uczczenie Świętego.»

I krzyczy do utraty tchu. Potrafi wymóc posłuszeństwo. To jej godzina dowodzenia. Biedna staruszka z ludu, samotna, nieznana, widzi, jak całe miasto porusza się na jej rozkaz. Jezus, o wiele wyższy od niej, uśmiecha się, kiedy ona spogląda na Niego od czasu do czasu. Kładzie jej rękę na starej głowie, głaszcząc ją jak córkę, ona zaś niemal mdleje z radości.

Dom Jakuba stoi przy głównej ulicy: cały otwarty i oświetlony. Za krużgankiem widać długą sień i ludzi gorączkowo poruszających się z lampami. Gdy Jezus ukazuje się na drodze, wychodzą Mu radośnie na spotkanie. Młody uczeń Filip, potem jego matka i ojciec, krewni, słudzy, przyjaciele.

Jezus zatrzymuje się i odpowiada dostojnie na głębokie pozdrowienie Jakuba. Potem pochyla się nad matką Filipa, która oddaje Mu hołd na kolanach. Podnosi ją, błogosławi i mówi:

«Bądź zawsze szczęśliwa, dzięki twojej wierze.»

Potem wita ucznia, który przybiegł z przyjacielem, którego Jezus także wita. Stara Marianna mimo wszystko nie porzuca ani poły płaszcza, ani miejsca u boku Jezusa – aż do chwili, gdy wchodzą do atrium. Wtedy jęczy:

«Pobłogosław mnie, żeby i mnie uszczęśliwić! Teraz Ty tutaj zostajesz... ja idę do mojego biednego domu i... to, co takie piękne, skończy się!»

Co za smutek w tym starczym głosie! Jakub, do którego powiedziała coś cicho małżonka, odzywa się:

«Nie, Marianno, córko Elizeusza. Zostań i ty w moim domu, jakbyś była uczennicą. Zostań tak długo, jak długo Nauczyciel będzie z nami, i bądź szczęśliwa.»

«Niech cię Bóg błogosławi, mężu. Wiesz, co to jest miłość» [–chwali go Jezus.]

«Nauczycielu... Ona przyprowadziła Cię do mojego domu. To Ty okazałeś mi łaskę i miłość. Ja tylko odpłacam się – i to w sposób niewspółmierny – za wielkie [dobro] otrzymane od Ciebie. Wejdź, wejdźcie, niech mój dom będzie dla was gościnny.»

Tłum na zewnątrz, na drodze, widząc ich wchodzących woła:

«A my? Chcemy usłyszeć Twoje słowo!»

Jezus odwraca się: «Jest noc. Jesteście zmęczeni. Przygotujcie dusze przez święty odpoczynek i jutro usłyszycie Głos Boga. Teraz niech będzie z wami pokój i błogosławieństwo.»

Drzwi zamykają się nad szczęściem tego domu.

Jakub, syn Zebedeusza, mówi do Pana podczas zwyczajowych oczyszczeń po podróży:

«Być może byłoby lepiej przemówić od razu, a o świcie odejść. Faryzeusze są w mieście. Filip powiedział mi o tym. Będą Ci się naprzykrzać.»

«Ci, którym mogliby się naprzykrzać, są daleko. Przykrość, jaką mogą Mi zadać, nie ma znaczenia. Jest miłość dla zniweczenia jej...»

...Nazajutrz rano. Wychodzą radośni domownicy Filipa i apostołowie. Staruszka jest z tyłu. Spotykają lud z Arbeli, czekający z niecierpliwością. Przybywają na główny dziedziniec, na którym Jezus zaczyna mówić:

«Czytamy w ósmym rozdziale drugiej Księgi Ezdrasza to, co teraz powiem: “Pierwszego dnia miesiąca siódmego przyniósł kapłan Ezdrasz Prawo przed zgromadzenie, w którym uczestniczyli przede wszystkim mężczyźni, lecz także kobiety oraz wszyscy inni, którzy byli zdolni słuchać. I czytał z tej księgi, zwrócony do placu znajdującego się przed Bramą Wodną, od rana aż do południa przed mężczyznami, kobietami i tymi, którzy rozumieli; a uszy całego ludu były zwrócone ku księdze Prawa.

Pisarz Ezdrasz stanął na drewnianym podwyższeniu, które zrobiono w tym celu. Obok niego stanął po prawicy: Mattitiasz, Szema, Anajasz, Uriasz, Chilkiasz i Maasejasz; a po lewicy: Pedajasz, Miszael, Malkiasz, Chaszum, Chaszbaddana, Zachariasz i Meszullam. Ezdrasz otworzył księgę na oczach całego ludu - znajdował się bowiem wyżej niż cały lud; a gdy ją otworzył, cały lud się podniósł. I Ezdrasz błogosławił Pana, wielkiego Boga, a cały lud podnosząc ręce odpowiedział: “Amen! Amen!” Potem oddali pokłon i padli przed Panem na kolana, twarzą ku ziemi. A lewici: Jozue, Bani, Szerebiasz, Jamin, Akkub, Szabbetaj, Hodiasz, Maasejasz, Kelita, Azariasz, Jozabad, Chanan, Pelajasz objaśniali ludowi Prawo, podczas gdy lud pozostawał na miejscu.

Czytano więc z tej księgi, księgi Prawa Bożego, dobitnie, z dodaniem objaśnienia, tak że lud rozumiał czytanie. Wtedy Nehemiasz, to jest namiestnik, oraz kapłan - pisarz Ezdrasz, jak i lewici, którzy pouczali lud, rzekli do całego ludu: “Ten dzień jest poświęcony Panu, Bogu waszemu. Nie bądźcie smutni i nie płaczcie!” Cały lud bowiem płakał, gdy usłyszał te słowa Prawa.

I rzekł im Nehemiasz: “Idźcie, spożywajcie potrawy świąteczne i pijcie napoje słodkie – poślijcie też porcje temu, który nic gotowego nie ma: albowiem poświęcony jest ten dzień Panu naszemu. A nie bądźcie przygnębieni, gdyż radość w Panu jest waszą ostoją.” A lewici uspokajali cały lud wołając: “Uspokójcie się! Wszak ten dzień jest święty. Nie bądźcie przygnębieni!” I cały lud poszedł, by jeść, pić, rozsyłać porcje i wyprawić wielki obchód radosny, gdyż zrozumieli to, co im ogłoszono.

Następnego dnia naczelnicy rodów całego ludu, kapłani i lewici zebrali się u pisarza Ezdrasza, aby zgłębić słowa Prawa. I w Prawie, które Pan nadał przez Mojżesza, znaleźli przepis, by Izraelici podczas święta w siódmym miesiącu mieszkali w szałasach. Gdy to usłyszeli, ogłosili we wszystkich miastach swoich i w Jerozolimie: “Idźcie w góry i przynieście gałęzie oliwne, gałęzie sosnowe, gałęzie mirtowe, gałęzie palmowe i gałęzie innych drzew liściastych, aby zgodnie z przepisem uczynić szałasy.”

I wyszedł lud, przynieśli to i uczynili sobie szałasy: niejeden na dachu swoim, inni na podwórzach swoich, także i na dziedzińcach domu Bożego, na placu Bramy Wodnej i na placu Bramy Efraimskiej. Tak więc cała społeczność, to jest ci, którzy wrócili z niewoli, uczyniła szałasy, i oni mieszkali w szałasach – choć nie uczynili tak Izraelici od dni Jozuego, syna Nuna, aż do owego dnia; i panowała bardzo wielka radość. I czytano z księgi Prawa Bożego dzień w dzień, od dnia pierwszego aż do dnia ostatniego. Przez siedem dni obchodzono święto, a dnia ósmego, zgodnie z przepisem, odbyło się zgromadzenie uroczyste.”

Kiedy lud wraca do ojczyzny? Wtedy kiedy powraca do ziemi swych ojców. Ja przychodzę was zaprowadzić do ziem waszego Ojca, do Królestwa Ojca. I mogę to [uczynić], gdyż w tym celu zostałem wysłany. Przychodzę więc zaprowadzić was do Królestwa Bożego. Właściwe jest zatem porównanie was do tych, którzy wrócili z Zorobabelem do ziem ojców, do Jerozolimy, do miasta Pana; jest też sprawiedliwe uczynić z wami tak, jak pisarz Ezdrasz uczynił z ludem zgromadzonym na nowo w murach świętych.

Odbudować bowiem miasto, poświęcając je Panu, lecz nie odbudować dusz, które przypominają małe miasta Boże, to głupota nie mająca sobie równych.

Jak odbudować te małe duchowe miasta, które z tak wielu powodów są zniszczone? Jakich materiałów użyć, żeby stały się mocne, piękne, trwałe?

Materiały są w przykazaniach Pana. To dziesięć przykazań. Wy je znacie, bo Filip, wasz syn, a Mój uczeń, przypomniał wam je. Są dwa święte pomiędzy świętymi przykazaniami: “Kochaj Boga całym sobą. Kochaj bliźniego jak siebie samego.” To streszczenie Prawa i to je głoszę, gdyż z nimi jest się pewnym zdobycia Królestwa Bożego. W miłości znajduje się siła zachowania własnej [posiadanej już] świętości lub stania się świętym, siła przebaczenia, siła heroizmu w cnotach. Wszystko mieści się w miłości.

To nie lęk ocala. [Istnieje] strach przed sądem Bożym, obawa przed ludzkimi karami czy lęk przed chorobami. Strach nigdy nie jest konstruktywny. Wywołuje on wstrząs, kruszenie, burzenie, ruinę. Strach prowadzi do rozpaczy, wiedzie ku przebiegłości w celu ukrycia złego zachowania. On prowadzi jedynie do lęku, gdy obawa jest już bezużyteczna, bo zło jest już w nas. Kto - będąc jeszcze w dobrym zdrowiu – myśli o tym, żeby działać roztropnie z litości dla swego ciała? Nikt. Ale odkąd pierwsze dreszcze gorączki przebiegają przez żyły lub kiedy plama [na skórze] każe myśleć o chorobach nieczystych, wtedy nachodzi strach przed męczarnią, która się łączy z chorobą, przed siłą rozkładającą ciało, które już niszczy choroba.

Miłość, przeciwnie, jest budująca. Buduje, wzmacnia, zachowuje nienaruszonym, chroni. Miłość pokłada nadzieję w Bogu. Miłość sprawia, że zło ucieka. Miłość prowadzi do roztropności wobec własnej osoby, która nie jest centrum wszechświata. W to wierzą i tak postępują egoiści, fałszywi wielbiciele samych siebie. Oni bowiem, ze szkodą dla części nieśmiertelnej i świętej [w człowieku], kochają w sobie jedynie część najmniej szlachetną. Troszczenie się o nią zawsze jest obowiązkiem, bo należy ją zachować w dobrym zdrowiu tak długo, jak długo spodoba się Bogu, żeby być pożytecznym dla siebie, dla krewnych, dla swego miasta, dla całego kraju.

Nie można jednak uniknąć nadejścia chorób. Dlatego nie można mówić, że wszelka choroba jest konsekwencją występku lub karą. Są też święte choroby, zesłane przez Pana Swoim sprawiedliwym. Jest tak, żeby świat – który z przyjemności czyni swoje wszystko i sprawia, że wszystko ma mu służyć – miał świętych, będących jakby zakładnikami wojennymi, dla ocalenia innych. Płacą oni samymi sobą, żeby przez ich cierpienia zostało wynagrodzone mnóstwo grzechów, gromadzonych przez świat każdego dnia. One mogłyby wywołać upadek Ludzkości, grzebiąc ją w jej przekleństwie. Pamiętacie Mojżesza, który jako starzec modlił się, gdy Jozue walczył w imię Pana? Musicie wiedzieć, że ten, który cierpi w sposób święty, toczy największą z bitew z najbardziej okrutnym wojownikiem, istniejącym na świecie i ukrywającym się pod wyglądem ludzi i narodów: z szatanem, dręczycielem, źródłem wszelkiego zła. Walczy on za wszystkich innych ludzi. Jakaż jednak jest różnica pomiędzy chorobami świętymi, zsyłanymi przez Boga, a tymi, które pochodzą z występku, wywołanymi przez grzeszną miłość i zmysłowe [przyjemności]? Pierwsze [choroby] - są dowodem dobroczynnej woli Boga; drugie – dowodzą szatańskiego zniszczenia.

Trzeba więc kochać, żeby być świętymi, gdyż miłość stwarza, chroni, uświęca. Ja też – ogłaszając wam tę prawdę – mówię do was jak Nehemiasz i Ezdrasz: “Ten dzień jest poświęcony Panu, Bogu waszemu. Nie bądźcie smutni i nie płaczcie!”. Wszelka bowiem żałoba ustaje, gdy przeżywa się dzień Pański. Śmierć traci swe okrucieństwo, gdyż strata syna, małżonka, ojca, matki lub brata staje się oddzieleniem chwilowym i ograniczonym. Chwilowym, gdyż ustaje z naszą własną śmiercią. Ograniczonym, gdyż ogranicza się do ciała i zmysłów. Dusza nic nie traci przez śmierć krewnego, który odszedł. Przeciwnie, wolność jest ograniczona tylko z jednej strony: u tego, który przeżył. Jego dusza jest jeszcze ściśnięta w ciele. Z drugiej zaś strony ten, który przeszedł do drugiego życia, cieszy się wolnością, możliwością czuwania nad nami i otrzymania dla nas więcej, o wiele więcej niż wtedy, gdy kochał nas w więzieniu ciała.

Ja wam mówię, jak Nehemiasz i Ezdrasz: “Chodźcie spożywać mięsa tłuste i pić słodkie wina. Wyślijcie porcje tym, którzy nic nie mają, gdyż to jest dzień poświęcony Panu i nikt nie powinien w tym dniu cierpieć. Nie bądźcie przygnębieni, gdyż radość w Panu, który jest wśród was, jest ostoją tego, kto otrzymuje w murach i w sercu łaskę od najwyższego Pana”.

Już nie możecie wznosić szałasów, bo czas [Święta Namiotów] minął. Wznieście je jednak duchowo w waszych sercach. Wejdźcie na górę, to znaczy – pnijcie się ku Doskonałości. Nazbierajcie gałązek oliwnych, mirtowych, palmowych, dębowych, hyzopowych i z wszelkich najpiękniejszych drzew. [Niech to będą] gałęzie cnót, pokoju, czystości, heroizmu, umartwienia, siły, nadziei, sprawiedliwości – wszystkich, wszelkich cnót. Okryjcie ozdobami ducha, obchodząc święto [ku czci] Pana. Jego namioty czekają na was. Jego. A one są piękne, święte, wieczne, otwarte dla wszystkich, którzy żyją w Panu. Przy Mnie, dziś jeszcze, postanówcie czynić pokutę za przeszłość i rozpocznijcie nowe życie.

Nie bójcie się w niczym Pana. On was wzywa, bo was kocha. Nie lękajcie się. Bądźcie Jego dziećmi, jak wszyscy z Izraela. To także dla was powołał On do istnienia Stworzenie, uczynił Niebo, wzbudził Abrahama i Mojżesza, otwarł morze i stworzył obłok wskazujący drogę. On zstąpił z Nieba, żeby dać Prawo. On otwarł obłoki, żeby spuścić mannę. To On rozmiękczył skałę, żeby wam dała wodę. A teraz, o!... Teraz także zsyła wam Chleb żywy z Nieba dla zaspokojenia waszego głodu, prawdziwą Winorośl i Źródło życia wiecznego - dla zaspokojenia pragnienia. I Moimi ustami mówi wam: “Wejdźcie, żeby posiąść Ziemię, nad którą wzniosłem rękę, żeby wam ją dać.” Moją duchową Ziemię: Królestwo Niebieskie.»

W tłumie słychać entuzjastyczne słowa... Potem [przychodzą] chorzy. Jest ich bardzo wielu. Jezus ustawia ich w dwóch rzędach, a kiedy to czyni, pyta Filipa z Arbeli:

«Dlaczego ich nie uzdrowiłeś?»

«Żeby otrzymali to, co ja: uzdrowienie z Twoich rąk.»

Jezus przechodzi, błogosławiąc chorych, jednego po drugim. Powtarza się zwykły cud: niewidomi widzą, głusi słyszą, niemi mówią, chromi wstają, opada gorączka, znikają słabości.

Uzdrowienia kończą się. Za ostatnim chorym stoją dwaj faryzeusze, którzy byli w Bozrze, oraz dwóch innych.

«Pokój z Tobą, Nauczycielu. A nam nic nie powiesz?»

«Mówiłem do wszystkich» [– odpowiada Jezus.]

«Ale my nie potrzebujemy tych słów. Jesteśmy świętymi Izraela.»

«Wam, którzy jesteście nauczycielami, powiadam: między sobą zastanówcie się nad dziewiątym rozdziałem z drugiej Księgi Ezdrasza. Przypomnijcie sobie, ile razy Bóg dotąd posługiwał się miłosierdziem wobec was, i wypowiedzcie jak modlitwę zakończenie tego rozdziału, uderzając się w piersi.»

«Dobrze powiedziane, dobrze powiedziane, Nauczycielu! A Twoi uczniowie robią to?»

«Tak. To pierwsza rzecz, jakiej wymagam.»

«Wszyscy? Nawet zabójcy znajdujący się w Twoich szeregach?» [– pytają, mając na myśli Jana z Endor.]

«Czujecie zapach krwi?» [– odpowiada pytaniem Jezus.]

«To głos, który woła do Nieba!»

«Usiłujcie więc nie naśladować tych, którzy go wywołują.»

«My nie jesteśmy zabójcami!»

Jezus patrzy na nich przeszywającym spojrzeniem. Nie ośmielają się już przez jakiś czas nic dodawać. Idą jednak za grupą, powracającą do domu Filipa. Czuje się on zobowiązany zaprosić ich do wejścia i wzięcia udziału w uczcie. [Odpowiadają] z głębokimi ukłonami: «Bardzo chętnie! Będziemy dłużej z Nauczycielem!»

Jednak po dojściu do domu zachowują się jak ogary... Rozglądają się, rzucają ukradkowe spojrzenia, zadają podstępne pytania służącym, a nawet staruszce, która wydaje się przyciągana przez Jezusa jak żelazo przez magnes. Kobieta odpowiada szybko:

«Wczoraj widziałam tylko ich. Mylicie się. Towarzyszyłam im aż do tego domu. Jan to ten jasnowłosy chłopiec, dobry jak anioł.»

Rzucają piorunujące spojrzenie staruszce, znieważają ją i idą w inną stronę. Tymczasem sługa, zamiast im odpowiedzieć [na postawione mu pytanie], pochyla się ku Jezusowi, który siedząc rozmawia z panem domu, i pyta Go:

«Gdzie jest Jan z Endor? Ten pan go szuka.»

Faryzeusz patrzy piorunującym spojrzeniem na sługę i piętnuje go jako “głupca”. Skoro jednak Jezus poznał teraz ich zamiary, muszą temu jakoś zaradzić. Jeden z faryzeuszy odzywa się więc:

«Chcieliśmy Ci pogratulować za ten cud Twojej nauki, Nauczycielu, i uczcić Cię przez nawróconego.»

«Jan oddala się i będzie coraz dalej...» [– mówi Jezus.]

«Wpadł znowu w swój grzech?»

«Nie. Wznosi się ku Niebu. Naśladujcie go, a w przyszłym życiu spotkacie się.»

Czterej [faryzeusze] nie wiedzą już, co powiedzieć, i z ostrożności mówią o czym innym. Słudzy ogłaszają, że stoły są przygotowane, i wszyscy przechodzą do sali biesiadnej.

To prawda. Nadzieja rozpala się bardziej żywo... Ale kto przyjmie mnie – tę, która czuje się tak bardzo źle i którą gryzie jak robak udręka szatana? On nie daje mi wytchnienia. Nie umiejąc zwalczyć mnie inaczej, atakuje mnie w ten sposób, że wmawia mi, iż to ja piszę, a nie Jezus, ukazujący się i dyktujący. Szatan wie, że gdyby mnie o tym przekonał, ugięłabym się z rozpaczą i przerażeniem, iż zgrzeszyłam, i obawiałabym się śmierci i Sądu. O! Jakże mnie dręczy! Tak mnie ogłusza nieustannym głosem, że – kiedy tylko Jezus kończy wizje i słowa - tracę wszelką możliwość cieszenia się tym, co jest moim życiem: to znaczy tą nadprzyrodzonością, która mnie otacza i uczyniła mnie “rzeczniczką”.

Wam, którzy czytacie, wydają się piękne te wizje? Kiedyś i ja miałam takie odczucia. Teraz, prócz ich aspektu artystycznego, nie odczuwam nic więcej. Daremnie szukam i szukam raz jeszcze zdań, które w chwili, gdy były mi dyktowane, tak wznosiły mnie w górę, ku szczęśliwości. Daremnie rozmyślam stale o zachowaniach, których słodycz uderzyła mnie tak bardzo, kiedy je oglądałam... Wszystko zgasło, wszystko jest popiołem. Raj – ponieważ to jest raj - utracił swój przepych. Albo raczej: otwiera się wtedy, gdy trwa moja codzienna służba rzeczniczki, zanurzając mnie w swym świetle, śpiewie, słodyczy, radości. Potem, gdy praca jest skończona, wszystko zamyka się hermetycznie. Ogarnia mnie i pochłania mgła oraz ciemności bez jakiegokolwiek głosu, prócz głosu wątpliwości i zaprzeczenia, kłującego mnie i wyśmiewającego się. Czy to nie jest wielka udręka? A jednak nie mogę poddać się rozpaczy i powiedzieć: “Przestaję [pisać], bo to jest moje dzieło”. Nie, to nie jest moje dzieło! Zwłaszcza teraz, wyczerpana i przygnębiona przez tak wiele spraw, nie obeznana z tak wieloma innymi, nie mogłabym tego [sama] napisać. Ja – w stanie takiej słabości fizycznej, w jakiej się znajduję, i w smutku moralnym - mogłabym doświadczać jedynie wstrętu do tego i nic bym nie pisała. Fizyczna niemożliwość myślenia... moralne obrzydzenie do myślenia...


   

Przekład: "Vox Domini"