Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga III - Drugi rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

113. DO UCZNIÓW Z SZIKAMINON:

«SPALIĆ SIEBIE»

Napisane 11 sierpnia 1945. A, 6036-6059

To właśnie nad brzegami głębokiego strumienia Jezus odnajduje Izaaka z wieloma uczniami, znanymi i nieznanymi. Pomiędzy znanymi znajduje się Tymon, przewodniczący synagogi z “Pięknych Źródeł”, Józef z Emmaus, oskarżony o kazirodztwo, młodzieniec, który porzucił pogrzebanie ojca, żeby iść za Jezusem, Szczepan, trędowaty Abel oczyszczony w ubiegłym roku blisko Korozain i jego przyjaciel Samuel, Salomon – przewoźnik z Jerycha i inni, wielu innych, których rozpoznaję, lecz nie przypominam sobie ani miejsc, w których ich widziałam, ani ich imion. Twarze znane... odtąd jest ich tak wiele, wszystkie znane jako twarze uczniów. A potem inne, zdobyte przez Izaaka lub przez tych uczniów, których właśnie wymieniałam. Idą za główną grupą z nadzieją znalezienia Jezusa.

Spotkanie jest serdeczne, radosne i pełne szacunku. Izaak promienieje radością na widok Nauczyciela i przez to, że może pokazać Mu swe nowe stado. Jako wynagrodzenie prosi Jezusa o słowo do tłumu, który jest z nim.

«Czy znasz spokojne miejsce, w którym można się zgromadzić?»

«Na krańcu zatoki jest opuszczona plaża. Są tam chatki rybaków, puste o tej niezdrowej porze roku. Skończyła się też pora połowu ryb w tym sezonie. Udają się do Syrofenicji, aby łowić purpurę. Wielu z nich wierzy już w Ciebie, gdyż słyszeli, jak przemawiałeś w miastach nadmorskich, albo spotkali uczniów. Oddali mi chaty, abyśmy w nich odpoczywali. Wracamy tam po wypełnieniu misji. Jest bowiem wiele do zrobienia na tym wybrzeżu. Jest ono całkowicie zniszczone przez tyle czynników. Chciałbym dojść do samej Syrofenicji. Byłoby to możliwe morzem. Wybrzeże jest zbyt spalone słońcem, żeby iść pieszo. Ale jestem pasterzem, a nie żeglarzem... a pomiędzy nimi nie ma ani jednego, który potrafiłby kierować łodzią żaglową.»

Jezus słucha uważnie. Lekko się uśmiecha. On – tak wysoki – pochyla się nieco przed niskim pasterzem, który przekazuje wszystko jak żołnierz swemu generałowi. Jezus odpowiada:

«Bóg pomaga ci przez wzgląd na twą pokorę. Jeśli jestem tu znany, Mój uczniu, to dzięki tobie, a nie – innym. Teraz zapytamy tych z jeziora, czy czują się na siłach żeglować po morzu, i udamy się, jeśli będziemy mogli, do Syrofenicji.»

Odwraca się, aby poszukać Piotra, Andrzeja, Jakuba i Jana, którzy prowadzą ożywioną rozmowę z kilkoma uczniami. Judasz Iskariota jest w tyle, zajęty prawieniem pochwał Szczepanowi, a Zelota, Bartłomiej i Filip stoją na uboczu z niewiastami. Czterej pozostali są przy Jezusie.

Czterej rybacy przychodzą natychmiast:

«Czy czujecie się na siłach wypłynąć łodzią na morze?» – pyta Jezus.

Czterej [apostołowie] patrzą na siebie zmieszani. Piotr zastanawia się, mierzwi dłonią włosy, a potem pyta:

«Ale dokąd? Na wielkie morze? Jesteśmy rybami słodkowodnymi...»

«Nie, wzdłuż wybrzeża, do Sydonu.»

«Hmmm! Sądzę, że to możliwe. Co na to powiecie?»

«Ja też tak sądzę. Morze czy jezioro to zawsze to samo: woda» – mówi Jakub.

«A nawet to będzie piękniejsze i łatwiejsze» – stwierdza Jan.

«Nie wiem, na jakiej podstawie tak sądzisz?» – pyta jego brat.

«To z powodu jego miłości do morza. Kto coś kocha, widzi w tym same doskonałości. Gdybyś tak kochał niewiastę, byłbyś doskonałym małżonkiem» – żartuje Piotr, szturchając Jana po przyjacielsku.

«Nie – odpowiada Jan. – Mówię tak, bo w Askalonie widziałem, że manewrowanie [łodzią] jest takie samo, a nawigacja – bardzo przyjemna.»

«Zatem płyniemy!» – wykrzykuje Piotr.

«Jednak lepiej byłoby mieć ze sobą kogoś stąd. My nie znamy tego morza ani jego dna» – zauważa Jakub.

«O! Ja o tym nawet nie myślę! Mamy ze sobą Jezusa! Poprzednio nie byłem spokojny, ale odkąd On uciszył jezioro! Chodźmy, chodźmy z Nauczycielem do Sydonu. Być może jest tam jakieś dobro do zdziałania» – mówi Andrzej.

«Zatem udamy się tam. Zatroszczysz się o łodzie na jutro. Niech Judasz, syn Szymona, da ci sakiewkę.»

Apostołowie i uczniowie są wymieszani razem. Nie trzeba mówić, jakie to święto dla wielu. Jezus zna ich już bardzo dobrze. Wracają, kierują się w stronę miasta i przechadzają się po przedmieściu. Idą aż do krańcowego punktu zatoki, która jest wysunięta w morze jak zgięte ramię. Chatki, rozsiane w małej liczbie po plaży na małym i żwirowatym brzegu, stanowią najuboższe miejsce miasta, najmniej zaludnione i zamieszkiwane tylko czasami. Domki to sześciany o murach kruszejących pod wpływem nasolonego powietrza i ze starości. Wszystkie są zamknięte. Kiedy uczniowie je otwierają, ukazuje się ich nędza: okopcenie oraz meble ograniczone do tego, co niezbędne.

«Są bardzo skromne i schludne, tyle że nie piękne» – mówi Izaak, wprowadzając ich.

«Piękne – nie, są ubogie. “Piękne Źródła” to pałac w porównaniu z nimi. A byli tacy, którzy się tam skarżyli...» – mruczy Piotr.

«Ale dla nas to bogactwo!»

«Oczywiście, oczywiście! Ważne jest mieć dach nad głową i kochać się. O! Spójrz na naszego Jana! Jak się masz? Gdzie byłeś?» – dopytuje się Piotr.

Jan z Endor uśmiecha się do Piotra, biegnie okazać cześć Jezusowi, witającemu go słowami pełnymi dobroci. Izaak mówi:

«Nie kazałem mu iść, bo nie czuł się dobrze... Wolę, żeby pozostawał tutaj. On potrafi tak dobrze zająć się ludźmi z miasta i tymi, którzy proszą o wiadomości o Mesjaszu...»

Rzeczywiście mąż z Endor jest o wiele szczuplejszy niż przedtem, lecz twarz ma pogodną. Szczupłość wyszlachetnia jego rysy i przywodzi na myśl kogoś, kto jest już dotknięty podwójnym męczeństwem: ciała i ducha. Jezus przygląda mu się i pyta:

«Jesteś chory, Janie?»

«Nie bardziej niż przed spotkaniem Ciebie. To w odniesieniu do ciała. Co do duszy zaś, jeśli osądzam dobrze, właśnie zdrowieję z moich osobistych zranień.»

Jezus patrzy na jego spokojne oczy, na czoło z wyżłobionymi zmarszczkami. Nic nie mówi. Kładzie mu jednak rękę na ramieniu, wchodząc z nim do domku. Wniesiono tu miednice z morską wodą dla odświeżenia zmęczonych nóg oraz dzbany świeżej wody do picia. Na zewnątrz zaś przygotowują posiłek, na prymitywnym stole, zacienionym przez rodzaj altany z pnących roślin.

To piękny widok. Zapada noc i morze wyszeptuje swe wieczorne modlitwy w lekkim szumie morskiej kipieli na małej kamienistej plaży. Jezus spożywa wieczerzę z niewiastami i apostołami, siedząc przy prymitywnym stole. Inni albo na ziemi, albo na stołkach, albo na koszach odwróconych do góry dnem siedzą kołem wokół głównego stołu. Posiłek szybko się kończy, a jeszcze szybciej stół zostaje sprzątnięty, bo niewiele było naczyń i tylko dla najznaczniejszych gości. Morze nabrało koloru indygo, w tę noc jeszcze pozbawioną księżyca. Cały jego majestat ujawnia się w tej godzinie pełnej podniosłego smutku, szczególnie na brzegach morskich.

Jezus – wysoki, w bieli, pomiędzy cieniami bardziej lub mniej mrocznymi – wstaje od stołu i wchodzi w środek małego zgromadzenia uczniów. Niewiasty usuwają się na bok. Izaak i jakiś inny [uczeń] zapalają małe ogniska na piasku, aby oświetlić miejsce i oddalić chmary komarów, które z pewnością przylatują z pobliskich bagien.

«Pokój wam wszystkim. Wyprzedzając czas wyznaczony, miłosierdzie Boga gromadzi nas, dając wzajemną radość naszym sercom. Ja przeniknąłem te wszystkie serca, wasze serca moralnie dobre. Wykazuje to wasza obecność tutaj, w oczekiwaniu na Mnie, w formowaniu się we Mnie, chociaż duchowo jeszcze [jesteście] niedoskonali, jak to ukazują niektóre wasze zachowania. One ukazują, jak jeszcze trwa w was nadal stary Izraelita ze wszystkimi pojęciami i uprzedzeniami. Nie wyszedł jeszcze z niego – jak motyl z larwy – człowiek nowy, człowiek Chrystusa, który od Chrystusa ma szeroką, jaśniejącą, pełną miłosierdzia mentalność i jeszcze szerszą miłość. Nie zadręczajcie się jednak tym, że Ja was przeniknąłem i odczytałem wszystkie wasze tajemnice. Nauczyciel powinien znać swoich uczniów, aby móc poprawić ich braki. Wierzcie Mi, że jeśli jest dobrym nauczycielem, to nie brzydzi się mającymi najwięcej braków, ale nawet właśnie nad tymi bardziej się pochyla, aby ich udoskonalić. Wiecie, że jestem dobrym Nauczycielem.

A teraz zobaczmy razem te reakcje i uprzedzenia. Spróbujmy rozważyć razem powód, dla którego tu jesteśmy. A z powodu radości, którą to przebywanie w zjednoczeniu nam daje, umiejmy błogosławić Pana, który zawsze, z pojedynczego dobra, wyciąga dobro zbiorowe.

Słyszałem wypowiadany przez wasze wargi podziw dla Jana z Endor. Podziw ten [jest] tym większy, że on mówi o sobie jako o grzeszniku nawróconym. Tym, których chce doprowadzić do Mnie przez swoje głoszenie, mówi o swoim starym zachowaniu i o nowym. To prawda. On był grzesznikiem. Teraz jest uczniem. To jego zasługa, że wielu z was przyszło teraz do Mesjasza. Widzicie zatem, że właśnie takimi sposobami, którymi stary człowiek Izraela pogardziłby, Bóg tworzy nowy lud Boży.

Teraz proszę was o powstrzymanie się przed niezdrowym osądzaniem obecności pewnej siostry. Stary Izrael bowiem nie pojmuje, że ona jest [teraz] uczennicą. Poleciłem niewiastom odpocząć. Było to jednak spowodowane nie tyle chęcią zapewnienia im odpoczynku, ile pragnieniem dania wam zdrowej oceny pewnego nawrócenia. [Chciałem] przeszkodzić wam w popełnieniu grzechu przeciwko miłości i przeciwko sprawiedliwości. Oto powód, dla którego dałem to polecenie, jakie zapewne zasmuciło uczennice.

Maria Magdalena, wielka grzesznica Izraela, ta, która nie miała wytłumaczenia dla swojego grzechu, powróciła do Pana. I od kogo będzie się ona spodziewać wierności i miłosierdzia, jeśli nie od Boga i od sług Bożych? Cały Izrael, a z Izraelem cudzoziemcy, którzy są pośród nas – ci, którzy dobrze ją znają i osądzają surowo, teraz, kiedy nie jest już ich wspólniczką w hulankach – krytykują i wyśmiewają to zmartwychwstanie.

Zmartwychwstanie. To jest słowo najbardziej odpowiednie. Wskrzeszenie ciała nie jest największym cudem. Jest cudem zawsze względnym, bo przeznaczeniem ciała jest to, że któregoś dnia zniszczy je śmierć. Nie daję nieśmiertelności wskrzeszonemu cieleśnie, daję jednak wieczność wskrzeszonemu duchowo. Umarły w ciele nie ma żadnej zasługi [odzyskując życie], gdyż nie łączy swego pragnienia wskrzeszenia z Moim. W zmartwychwstaniu zaś duchowym jest obecna jego wola, a nawet jest ona na pierwszym miejscu. Dlatego posiada on zasługę z powodu swego [duchowego] zmartwychwstania.

Nie mówię wam tego, żeby się usprawiedliwiać. Przed Bogiem samym muszę zdać sprawę z Moich czynów. Wy jednak jesteście Moimi uczniami. Moi uczniowie powinni być drugimi Jezusami. Nie może być w nich ani niewiedzy, ani żadnego z tych zakorzenionych grzechów, przez które tak wielu jest w jedności z Bogiem tylko z nazwy.

Wszystko może wywołać dobre działanie. Nawet to, co pozornie najmniej jest do tego zdatne. Kiedy jakaś materia jest przedstawiana woli Bożej, choćby była najbardziej bierna, lodowata, odrażająca, może stać się ruchem, płomieniem, czystym pięknem. Przytoczę wam przykład zaczerpnięty z Księgi Machabejskiej.

Kiedy król perski wysłał Nehemiasza do Jerozolimy, chciano w odbudowanej Świątyni i na oczyszczonym ołtarzu złożyć ofiary. Nehemiasz pamiętał, że w chwili pojmania przez Persów kapłani wyznaczeni do kultu Bożego wzięli ogień z ołtarza i ukryli go w miejscu tajemnym, we wnętrzu doliny, w studni głębokiej i suchej. Uczynili to tak dobrze i tak skrycie, że tylko oni wiedzieli, gdzie znajdował się święty ogień. Nehemiasz to pamiętał. Przypominając sobie o tym, wziął potomków tych kapłanów, aby poszli do tego miejsca, żeby wziąć stamtąd święty ogień dla zapalenia ognia ofiarnego. Przed śmiercią bowiem kapłani powiedzieli [o tym] synom, a ci powiedzieli swoim synom i tak przekazywali tajemnicę z ojca na syna.

Gdy jednak potomkowie zeszli do tajnej studni, nie ogień znaleźli, lecz gęstą wodę, szlam zgniły, śmierdzący, ciężki, osad ze wszystkich zniszczonych ścieków zburzonej Jerozolimy. Powiedzieli to Nehemiaszowi. On jednak rozkazał, żeby wzięli tej wody i mu ją przynieśli. Gdy to zrobiono, położył drewno na ołtarzu, a na drewnie – ofiary. Pokropił to obficie tak, żeby mulista woda nasączyła wszystko. Zaskoczony lud i zgorszeni kapłani patrzyli na to. Wykonywali [polecenie] z szacunkiem jedynie dlatego, że nakazał to Nehemiasz. Ale z jakim smutkiem w sercach! Z jaką nieufnością! Jak na niebie znajdowały się chmury, czyniąc dzień smutnym, tak w sercach było zwątpienie, wywołując przygnębienie ludzi.

Słońce przebiło się jednak przez chmury i jego promienie zstąpiły na ołtarz. Drewna skropione błotnistą wodą zapaliły się wielkim płomieniem, który natychmiast pochłonął ofiarę. Kapłani odmawiali modlitwy ułożone przez Nehemiasza i najpiękniejsze hymny Izraela, aż cała ofiara została spalona. I – aby przekonać tłumy, że Bóg potrafi także przy pomocy materiałów najmniej odpowiednich, ale użytych w dobrym celu, dokonać cudów – Nehemiasz nakazał resztą wody polać wielkie kamienie. Pokropione kamienie objęły płomienie i spaliły się w nich, przy wielkim świetle, które dochodziło od ołtarza.

Każda dusza jest płomieniem świętym, złożonym przez Boga na ołtarzu serca, aby służył do spalania ofiary życia miłością do jej Stwórcy. Całe życie stanowi ofiarą całopalną, jeśli jest dobrze przeżyte. Każdy zaś dzień jest ofiarą, która ma być trawiona przez świętość.

Przychodzą jednak rozbójnicy, ciemiężyciele człowieka i duszy ludzkiej. Płomień grzęźnie w głębokiej studni nie z powodu świętej konieczności, lecz przez nieszczęsną głupotę. Tam staje się błotem, zepsutym i ciężkim, zatopionym w ściekach ze wszystkich rynsztoków wad. [Tak jest], aż zstąpi w tę głębię kapłan i wyniesie na światło słońca to błoto, kładąc je na żertwę swej własnej ofiary. Albowiem, wiedzcie o tym, nie wystarczy heroizm nawracającego się. Trzeba także heroizmu tego, który nawraca. A nawet ten powinien poprzedzać tamten, gdyż dusze się zbawiają dzięki naszej ofierze. W ten sposób dochodzi się do otrzymania tego, że błoto przemienia się w płomień, a Bóg uznaje za doskonałą i miłą Jego świętości ofiarę, która się spala.

Zwykły ogień służy paleniu drewna i ofiar, czyli materiałów mogących się spalić. Dla przekonania świata nie wystarcza, że nawrócone błoto płonie bardziej niż zwykły ogień, nawet jeśli jest to ogień poświęcony. Dlatego nawrócone błoto staje się tak potężne, że zapala i spala nawet kamienie, czyli materiał niepalny.

Czy nie zadajecie sobie pytania, dzięki komu błoto osiąga tę właściwość? Nie wiecie tego? Powiem wam: w żarze skruchy [nawróceni] jednoczą się z Bogiem, płomień z płomieniem; płomień, który się wznosi z płomieniem, który zstępuje; płomień, który kochając ofiarowuje się, [łączy się] z płomieniem, który się udziela, kochając. To objęcie dwóch, którzy się kochają, którzy się odnajdują, którzy się jednoczą, stając się jednym. Ponieważ zaś największym płomieniem jest płomień Boży, dlatego też on przelewa się, góruje, przenika, pochłania. Płomień nawróconego błota nie jest więc już ograniczonym płomieniem istoty stworzonej, ale płomieniem nieskończonym Istoty Niestworzonej: Najwyższego, Najpotężniejszego, Nieskończonego, Boga.

Tacy są wielcy grzesznicy nawróceni prawdziwie, całkowicie nawróceni, wspaniałomyślnie oddani nawróceniu, bez pozostawiania [w sobie] czegokolwiek z przeszłości. Spalają najpierw samych siebie, w części najbardziej ciążącej, płomieniem, który się wznosi z ich błota. Biegną na spotkanie Łaski, dotknięci przez nią.

Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam, że wiele kamieni w Izraelu przeniknie ogień Boży dzięki tym gorejącym paleniskom. Będą one coraz bardziej płonąć, aż do pochłonięcia tego, co w stworzeniu tylko ludzkie. Ze swych tronów w Niebiosach będą stale zapalać kamienie: formy letniości, niepewności, niezdecydowania ziemi, jak prawdziwe, nadprzyrodzone [wklęsłe] zwierciadła, które skupiają promienie. Koncentrują one Światło Jedyne w Trójcy, aby je skupić na ludzkości i zapalić ją Bogiem.

Powtarzam wam, że nie potrzebowałem usprawiedliwiać Moich czynów. Chciałem jednak, żebyście weszli w Mój [sposób] myślenia i teraz uczynili go waszym dla [właściwego oceniania] innych przyszłych, podobnych wypadków, kiedy Mnie nie będzie z wami. Niech was nigdy nie powstrzymuje przed dokonaniem tego dzieła – będącego doskonałym ukoronowaniem posłannictwa, do jakiego was przeznaczam – zdeprawowane wyobrażenie, faryzejskie podejrzenie, że Boga zanieczyszcza odesłanie do Niego nawróconego grzesznika. Zawsze pamiętajcie, że Ja nie przyszedłem zbawiać świętych, lecz grzeszników. Czyńcie i wy podobnie, gdyż uczeń nie jest większy niż Nauczyciel. Ja nie brzydzę się wziąć za rękę odrzuconych ziemi, którzy czują potrzebę Nieba, którzy w końcu ją odczuwają. Z radością prowadzę ich do Boga. To bowiem jest Moim posłannictwem, a każda [taka] zdobycz usprawiedliwia Moje Wcielenie się uniżające Nieskończoność. I wy nie brzydźcie się tego czynić. [Jesteście] ludźmi ograniczonymi. Mniej lub bardziej poznaliście niedoskonałość. [Zostaliście] uczynieni z takiej samej natury, co grzeszni bracia. Was wybieram na wybawicieli, aby w taki sposób było kontynuowane Moje dzieło w ciągu całych wieków ziemi, jakbym to Ja, istniejąc na wieki, nadal żył tutaj. I tak będzie, bo Moi zjednoczeni kapłani będą jakby żywotną częścią wielkiego ciała Mojego Kościoła, którego Ja będę Duchem ożywiającym. Dla stanowienia jedynego ciała, które przyjmie nazwę od Mojego Imienia, wokół tej żywotnej części [mistycznego Ciała] skoncentrują się wszystkie niezliczone cząsteczki – wierzący. Gdyby jednak brakło żywotności w kapłańskiej części [tego mistycznego organizmu], to czy mogłaby posiadać życie ta niezliczona ilość cząsteczek?

To prawda, że Ja – ponieważ jestem w tym Ciele – mógłbym doprowadzić Moje Życie aż do cząsteczek najbardziej odległych, pomijając zbiorniki i kanały zatkane i nieużyteczne, sprzeniewierzające się swojej posłudze. Przecież deszcz pada, gdzie chce... i cząstki dobre, zdolne same z siebie do pragnienia życia, żyłyby też Moim Życiem. Czym jednak byłoby wtedy chrześcijaństwo? Sąsiadowaniem duchów i dusz. [Byłoby] bliskie, a jednak oddzielone kanałami i zbiornikami, które nie są już jednoczącym wiązadłem, dostarczającym każdej cząstce życiodajnej krwi, pochodzącej z jedynego centrum. Dzieliłyby je mury i przepaści, przez które cząsteczki patrzyłyby na siebie, po ludzku wrogie, w sposób nadprzyrodzony przygnębione, mówiąc w swoich duchach: “Przecież byliśmy braćmi. Jeszcze się nimi czujemy, chociaż nas rozdzielono!” Sąsiadowanie. A nie jedność. To nie [byłby jeden] organizm. I nad tą ruiną jaśniałaby boleśnie Moja miłość...

I jeszcze [jedno]: nie myślcie, że to odnosi się tylko do schizm religijnych. Nie. Odnosi się także do wszystkich dusz, które pozostają same, bo kapłani nie chcą ich wspierać, zajmować się nimi, kochać ich, wykraczając przeciwko swemu posłannictwu. A jest nim wezwanie do mówienia i czynienia tego, co Ja mówię i czynię, to znaczy: “Przyjdźcie do Mnie wszyscy, a Ja zaprowadzę was do Boga”.

Teraz odejdźcie w pokoju i niech Bóg będzie z wami.»

Ludzie rozchodzą się powoli. Każdy idzie do chatki, w której ma schronienie. Także Jan z Endor wstaje. Jezus mówił, on zaś nie przestawał notować, z twarzą rozpaloną od ognia, [przy którym siedział], chcąc widzieć, co pisze. Jezus zatrzymuje go jednak, mówiąc:

«Zostań chwilę ze swym Nauczycielem.»

I zatrzymuje go przy Sobie, aż wszyscy się rozejdą.

«Chodźmy do tej skały, która znajduje się przy brzegu. Księżyc jest coraz wyżej i widać ścieżkę.»

Jan przystaje na to, nic nie mówiąc. Oddalają się od domostw na odległość około dwustu metrów. Siadają na wielkiej skale. Nie wiem, czy to pozostałości molo lub przedłużenie podwodnej skały, zanurzonej w morzu, lub ruiny chatki w połowie zatopionej przez wodę. A może są to nanosy, [wyrzucane] przez wieki na brzeg. Wiem, że z małej plaży można wspiąć się tę skałę, stawiając stopy na zagłębieniach i występach formujących schody. Od strony morza ściana opada – można rzec – pionowo i zanurza się w niebieskozielonej wodzie. Teraz przypływ otacza ją falą, która moczy i uderza lekko w tę przeszkodę. Odchodzi z odgłosem potężnego wdechu. Potem na chwilę milknie, aby znowu powrócić, ruchem i dźwiękiem regularnym jak synkopowa muzyka, uczynionym z [uderzeń jak w] policzek, z wdechów i ciszy.

Siadają dokładnie na szczycie tego bloku, uderzanego morską [falą]. Księżyc rysuje srebrzystą ścieżkę na wodach, sprawiając, że morze staje się ciemnogranatowe, a przed jego wschodem było jedynie wielką, ciemną powierzchnią w czerni nocy.

«Janie, nie mówisz twemu Nauczycielowi, z jakiej przyczyny cierpisz w swoim ciele?»

«Ty to wiesz, Panie. Ale nie mów: “cierpi”, powiedz: “spala się”. To dokładniejsze [określenie] i Ty wiesz, czy spala się z radością. Dziękuję, Panie. Ja też rozpoznałem siebie w błocie, które się staje płomieniem, ale nie będę miał czasu, aby zapalić kamienie. Mój Panie, wkrótce umrę. Zbyt wiele cierpiałem przez nienawiść świata, ale raduję się miłością Boga. Nie żałuję życia. Tutaj mógłbym jeszcze grzeszyć, uchybić misji, do jakiej nas przeznaczasz. Już dwa razy uchybiłem w moim życiu: w mojej misji nauczyciela, bo powinienem był umieć znaleźć w niej sposób na formowanie samego siebie, a nie ukształtowałem się, oraz w mojej misji małżonka, bo nie potrafiłem uformować mojej żony. To było logiczne. Nie potrafiłem ukształtować siebie i nie potrafiłem uformować jej. Mógłbym uchybić też misji ucznia. A uchybić Tobie – tego nie chcę. Niechże więc będzie błogosławiona śmierć, jeśli zaprowadzi mnie tam, gdzie już nie można grzeszyć! A jeśli nie będę miał zadania ucznia nauczającego, stanę się uczniem - ofiarą i to będzie los najbardziej podobny do Twego. To powiedziałeś dziś wieczorem: “Spalając na początek samego siebie”.»

«Janie, czy to los, jakiemu się poddajesz, czy ofiara, którą [sam] składasz?»

«Ofiara składana przeze mnie, o ile Bóg nie gardzi błotem, które stało się ogniem.»

«Wiele pokutujesz, Janie.»

«Święci także [pokutują]. Ty pierwszy. Słuszne jest, żeby czynił to ten, kto ma tak wiele do spłacenia. Ale sądzisz może, że moje [ofiary] nie są miłe Bogu? Zakazujesz mi ich?»

«Ja nigdy nie stawiam przeszkód dobrym pragnieniom zakochanej duszy. Przyszedłem głosić przez [Moje] czyny, że w cierpieniu znajduje się wynagrodzenie, a w bólu – wyzwolenie. Nie mogę Sobie zaprzeczać.»

«Dziękuję, Panie. To będzie moja misja.»

«Cóż pisałeś, Janie?»

«O, Nauczycielu! Czasem ujawnia się jeszcze stary Feliks ze swoimi przyzwyczajeniami nauczyciela. Myślę o Margcjamie. On ma jeszcze całe życie, by Ciebie głosić, bo jest młody. Nie ma go tu, kiedy nauczasz. Pragnę zanotować niektóre nauki, jakich nam udzielasz, a których chłopiec nie słyszał, bo zajmowały go zabawy lub był daleko z którymś z nas. W Twoich słowach, nawet najdrobniejszych, tyle jest mądrości! Twoje przyjacielskie rozmowy już są pouczeniem... i to o codziennych sprawach każdego człowieka, o tych małych drobiazgach... A one w końcu są wielkimi sprawami w życiu. Ich zespół bowiem tworzy ważną całość, wymagającą cierpliwości, stałości, poddania się, żeby je wypełniać w sposób święty. Łatwiej jest dokonać jednego bohaterskiego czynu, niż [spełnić] tysiąc i dziesięć tysięcy małych rzeczy, wymagających stałego posługiwania się cnotą. Jeśli jednak gromadzi się długo małe czyny, z pozoru nic nie znaczące, dochodzi się do ważnego działania, w złu lub w dobru... znam to w odniesieniu do zła. Zacząłem zabijać [już] wtedy, gdy – znużony płochością małżonki – po raz pierwszy spojrzałem na nią z pogardą... To dla Margcjama zanotowałem Twoje wyjaśnienia. I dziś wieczorem chciałem zapisać Twoje wielkie nauczanie. Pozostawię moją pracę chłopcu, żeby pamiętał o mnie... o starym nauczycielu... i aby otrzymał te pouczenia, których w przeciwnym razie by nie posiadał. Jego wspaniały skarb... Twoje słowa... Czy pozwolisz mi na to?»

«Tak, Janie. Ale we wszystkim trwaj w pokoju, jak to morze. Widzisz? Dla ciebie byłby zbyt palący żar słońca. Życie apostolskie jest naprawdę skwarem. Tak wiele walczyłeś w życiu. Teraz Bóg wzywa cię do Siebie w tym spokojnym świetle księżyca, które łagodzi i oczyszcza wszystko. Krocz w słodyczy Boga. Ja ci to mówię: Bóg cieszy się z ciebie.»

Jan z Endor ujmuje dłoń Jezusa, całuje ją i szepcze:

«A jednak byłoby pięknie mówić światu: “Przyjdź do Jezusa!”»

«Będziesz to mówił w Raju. Ty też staniesz się zapalającym zwierciadłem. Chodźmy, Janie. Chciałbym przeczytać to, co napisałeś.»

«Oto zwój, Panie. A jutro dam Ci inny, na którym zanotowałem inne słowa.»

Schodzą ze skały i w bieli wspaniałej poświaty księżyca, która posrebrzyła kamienie na brzegu, powracają do domków. Żegnają się, a Jan klęka i Jezus błogosławi go. Kładzie mu rękę na głowie, udzielając mu Swego pokoju.


   

Przekład: "Vox Domini"