Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga III - Drugi rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA    –

101. MAGDALENA IDZIE Z MARYJĄ DO UCZNIÓW

Napisane 30 lipca 1945. A, 5835-5846

«Dziś może będzie burza, Nauczycielu. Widzisz te wstęgi koloru ołowiu, które zbliżają się od strony Hermonu? I widzisz, jak jezioro jest pofałdowane? I czujesz te podmuchy od północy na przemian z ciepłymi podmuchami z południa? Wiry powietrza to pewny znak burzy.»

«Kiedy, Szymonie?»

«Pod koniec prymy. Spójrz, jak rybacy śpieszą się, żeby powrócić. Czują groźne jezioro. Wkrótce ono również przybierze kolor ołowiu, potem smoły, a w końcu rozszaleje się.»

«Ale ono wydaje się tak spokojne!» – mówi Tomasz z niedowierzaniem.

«Ty znasz się na złocie, a ja na wodzie. Będzie jak powiedziałem. Nie jest to nawet burza nieprzewidziana: zanosi się na nią z oczywistymi znakami. Woda jest spokojna tylko na powierzchni, pomarszczonej jakby dla zabawy... Ale gdybyś był w łodzi... Woda gotuje się już pod spodem. Zaczekaj, aż niebo da znak, a wtedy zobaczysz!... Pozwól, by wiatr od północy zmieszał się z tym z południa! A potem!... O, niewiasty! Schowajcie to, co rozwinęłyście, i zaprowadźcie zwierzęta do schronienia. Wkrótce będą padać kamienie i poleje jak z cebra.»

W istocie, niebo staje się coraz bardziej zielonawe z szaroniebieskimi śladami z powodu stałego napływu chmur, które wydaje się wyrzucać z siebie wielki Hermon. Odpychają jutrzenkę w stronę, z której przyszła, jakby godzina na nowo zbliżała się ku nocy, a nie ku południu. Tylko jednemu promykowi słońca udaje się wymknąć zza zasłony smołowatych chmur i wysłać nadzwyczajne, żółto-zielone pociągnięcie pędzlem na szczyt wzgórza na południowo-zachodniej stronie Kafarnaum. Jezioro utraciło już swój lazurowy kolor. Staje się granatowe. Niesamowita jest – na ciemnym tle wody – biel pierwszej piany między małymi i delikatnymi falami. Na jeziorze nie ma już ani jednej łodzi. Mężczyźni śpieszą się z wyciąganiem łodzi na brzeg, z wyjęciem sieci, koszy, żagli i wioseł albo – jeśli to wieśniacy – z wyjęciem swych towarów. Zabezpieczają je palikami i linami, zamykają zwierzęta w oborach. Niewiasty śpieszą do źródła jeszcze przed deszczem lub gromadzą dzieci, które wstały wraz ze wschodem słońca i wchodzą z nimi do domów. Zamykają drzwi, zatroskane jak ptaki o [swe] potomstwo, czując, że nadchodzi grad.

«Szymonie, chodź ze Mną. Wezwij sługę Marty oraz Jakuba, Mojego brata. Weź wielkie płótno, szerokie i duże. Dwie niewiasty są na drodze i trzeba wyjść im na spotkanie.»

Piotr patrzy, ciekawy, lecz wykonuje polecenie bez tracenia czasu. W drodze kiedy biegiem przemierzają wioskę, udając się w kierunku południowym Szymon [pyta:]

«A kimże one są?»

«Moja Matka i Maria z Magdali.»

Zaskoczenie jest tak wielkie, że Piotr mówi:

«Twoja Matka i Maria z Magdali?!!! Razem?!!!»

Zatrzymał się na chwilę jak wryty w ziemię, a potem rzuca się do biegu, gdyż ani Jezus, ani Jakub, ani sługa nie zatrzymali się.

Jednak mówi znowu:

«Twoja Matka i Maria z Magdali! Razem!... Odkąd?»

«Odkąd jest już tylko Marią Jezusa. Pośpiesz się, Szymonie. Oto pierwsze krople...»

Piotr usiłuje iść tak szybko jak jego towarzysze, którym nie dorównuje ani wzrostem, ani zwinnością. Tumany kurzu wzbijają się na spalonej drodze, wzniesione przez wiatr wzmagający się z każdą chwilą wiatr, który uderza jezioro i podnosi je w formie grzebieni rozpryskujących się z łoskotem o brzeg. Kiedy można już spojrzeć na jezioro, widać, jak staje się ogromnym kotłem wściekle kipiącej wody. Fale, wysokie na co najmniej jeden metr przemierzają je we wszystkich kierunkach, potrącają się, podnoszą, mieszają, rozdzielają, biegnąc w różne strony w poszukiwaniu innej fali, by się z nią zderzyć. To cały pojedynek piany, grzebieni, pękatych garbów, bulgotania, ryku, uderzeń w domy stojące najbliżej brzegu. Gdy domy zasłaniają widok, odczuwa się istnienie jeziora przez łoskot silniejszy niż szum wiatru, który zgina drzewa, wyrywając im liście i strącając owoce. Słychać groźne i przeciągłe ryki piorunów, przedzielane błyskawicami coraz liczniejszymi i mocniejszymi.

«Kto wie, jak muszą się lękać te niewiasty!» – mówi Piotr, ledwo oddychając.

«Moja Matka nie. Co do drugiej – nie wiem. Ale z pewnością, jeśli się nie pospieszymy, przemokną.»

Kilkaset metrów dzieli ich od Kafarnaum. Widzą dwie niewiasty biegnące w poszukiwaniu schronienia pod gęstym drzewem, w tumanach pyłu, pośrodku pierwszego szumu ulewy, która gwałtownie śpieszy się ukosem, rysując ciemne powietrze i stając się szybko ulewą jak z cebra, która się rozpyla, oślepia, zapiera dech.

«To one! Biegnijmy!» – woła Piotr.

Lecz choć miłość do Maryi przydaje mu skrzydeł, to jego krótkie nogi nie mające nic z biegacza sprawiają, że dobiega wtedy, gdy Jezus i Jakub już okryli niewiasty ciężkim żaglem.

«Tu nie możemy zostać, bo grozi nam uderzenie piorunem, a niebawem droga stanie się strumieniem. Chodźmy, Nauczycielu, przynajmniej do pierwszego domu» – mówi zdyszany Piotr.

Idą z niewiastami pośrodku, trzymając płótno rozciągnięte nad ich głowami i plecami. Maria Magdalena ma wciąż na sobie szatę, jaką miała w wieczór uczty w domu Szymona, lecz zarzuciła na nią, na ramiona, płaszcz Najświętszej Maryi. Pierwsze słowo, jakie Jezus wypowiada do Marii Magdaleny, to: «Boisz się, Mario?»

Ona cały czas trzyma głowę pochyloną. Pod zasłoną włosów które z powodu biegu rozsypały się rumieni się, spuszcza głowę jeszcze bardziej i szepcze:

«Nie, Panie.»

Matka Najświętsza też zgubiła Swe spinki i wydaje się dziewczynką z warkoczami spadającymi na ramiona. Uśmiecha się do Syna, który jest przy Niej i mówi do Niej uśmiechem.

«Jesteś przemoczona, Maryjo» – odzywa się Jakub, syn Alfeusza, dotykając welonu i płaszcza Matki Najświętszej.

«To nic takiego, a teraz mamy schronienie. Prawda, Mario? On nas ocalił nawet od deszczu» – mówi łagodnie Maryja do Marii Magdaleny, odczuwając jej bolesne zakłopotanie. Ta zaś potwierdza skinieniem głowy.

«Twoja siostra będzie zadowolona widząc cię. Jest w Kafarnaum. Szukała cię» – mówi Jezus.

Maria podnosi na chwilę głowę i wspaniałymi oczyma patrzy w oblicze Jezusa, który mówi do niej z taką naturalnością jak do innych uczniów. Nie odzywa się. Przygniata ją zbyt wielkie wzruszenie. Jezus dodaje:

«Cieszę się, że ją zatrzymałem. Pobłogosławię was i pozwolę wam odejść.»

Jego słowo ginie w huku uderzenia pioruna w bliskiej odległości. Maria Magdalena drży z przerażenia. Podnosi ręce do twarzy i pochyla się, wybuchając szlochem.

«Nie bój się – mówi Piotr, żeby jej dodać otuchy. – Piorun minął, a z Jezusem nie ma się czego lękać.»

Jakub także, będąc u boku Marii Magdaleny, mówi do niej:

«Nie płacz. Domy są całkiem blisko.»

«Ja nie płaczę ze strachu... Płaczę, bo On powiedział, że mnie pobłogosławi... Mnie... Mnie...» – i nie potrafi nic innego powiedzieć.

Dziewica wtrąca się, żeby ją uspokoić, i mówi:

«Ty, Mario, już pokonałaś swą burzę. Nie myśl o tym więcej. Teraz wszystko jest pogodą i pokojem. Prawda, Mój Synu?»

«Tak, Matko, to prawda. Wkrótce powróci słońce i wszystko będzie piękniejsze, czystsze, bardziej świeże niż wczoraj. Tak samo będzie z tobą, Mario.»

Matka mówi dalej, ściskając rękę Marii Magdaleny:

«Powiem Marcie, co mówiłaś. Cieszę się, że zaraz ją ujrzę i powiem jej, jak wiele dobrej woli ma jej Maria.»

Piotr, który brodzi w błocie i znosi ulewę cierpliwie, wychodzi spod ochrony i zamierza iść do jakiegoś domu prosić o schronienie.

«Nie, Szymonie. Wszyscy wolimy wrócić do naszego domu, prawda?»

Wszyscy przytakują i Piotr wraca pod osłonę.

Kafarnaum jest opustoszałe. Panuje tu tylko wiatr, deszcz, grzmoty, błyskawice, a teraz – grad, który dźwięczy i podskakuje na tarasach i fasadach. Jezioro zionie imponującą grozą. Sąsiadujące z nim domy są uderzane falami, bo mała plaża już nie istnieje. Łodzie zaciągnięte w bezpieczne miejsce przy domach wydają się jakby zatopione, tak wiele jest w nich wody, którą każda fala nanosi, wylewając [równocześnie] tę, która już tam jest.

Wchodzą, biegną do ogrodu, który stał się wielką kałużą. Po wzburzonej wodzie pływają [rozmaite] szczątki. Wchodzą do kuchni, gdzie znajdują się wszyscy. Marta wydaje głośny okrzyk, widząc swą siostrę prowadzoną za rękę przez Maryję. Rzuca się jej na szyję, nie zważając, że czyniąc to moczy się. Całuje ją i woła:

«Miri, Miri, moja radości!»

Być może było to zdrobnienie, jakim ją nazywano, gdy była całkiem mała. Maria płacze, pochylona, z głową na ramieniu siostry. Na ciemną szatę Marty opada ciężki złoty welon, jedyna rzecz, która błyszczy w mrocznej kuchni. Pali się tu tylko ogień z suchych gałązek dla rozproszenia ciemności, których nie zdoła oświetlić żadna zapalona lampa.

Apostołowie są zaskoczeni, również pan i pani domu, którzy ukazali się, słysząc krzyk Marty, lecz po chwili zrozumiałego zaciekawienia, dyskretnie się usuwają.

Gdy gwałtowność uścisków nieco zelżała, Marta myśli na powrót o Jezusie, Maryi, ich dziwnym przybyciu wszystkich razem. Pyta natarczywie siostrę, Matkę Najświętszą, Jezusa i jeszcze nie wiem kogo:

«Ale jak to? Jak to się stało, że wszyscy razem?»

«Nadciągała burza, Marto. Poszedłem z Szymonem, Jakubem i twoim sługą na spotkanie dwóch wędrowniczek.»

Marta jest tak zaskoczona, że nie zastanawia się nad tym, iż Jezus szedł pewny spotkania z nimi. Nie zadaje pytania: “A Ty wiedziałeś?” Pyta o to Tomasz, lecz nie otrzymuje odpowiedzi, bo Marta zwraca się do swej siostry:

«Ale jak to się stało, że jesteś z Maryją?»

Maria Magdalena spuszcza głowę. Najświętsza Panna przychodzi jej z pomocą. Ujmuje jej dłoń i mówi:

«Przybyła do Mnie jako podróżniczka, która udaje się tam, gdzie mogą jej udzielić informacji, jak ma dojść do celu. I powiedziała Mi: “Naucz mnie, co robić, żeby należeć do Jezusa.” O! Ponieważ ma wolę prawdziwą i doskonałą, w lot pojęła i nauczyła się tej mądrości! I Ja uznałam ją zaraz za gotową, żeby ją wziąć za rękę jak to teraz robię i przyprowadzić ją do Ciebie, Synu, do ciebie, dobra Marto, i do was, bracia - uczniowie, mówiąc wam: “Oto uczennica i siostra, która będzie dostarczała tylko nadprzyrodzonych radości swemu Panu i braciom.” Zechciejcie Mi uwierzyć i kochać ją wszyscy tak, jak Jezus i Ja ją kochamy.»

Apostołowie podchodzą, by powitać nową siostrę. Nie brak im ciekawości... ale cóż robić?! Tak, to są wciąż ludzie... Piotr mający zmysł praktyczny mówi:

«Wszystko dobrze. Zapewniacie ich o swej pomocy i świętej przyjaźni. Trzeba jednak pomyśleć, że Matka i siostra są przemoczone... My też, to prawda... Ale one gorzej. Z ich włosów kapie [woda] jak z wierzb po huraganie, szaty są brudne od błota i mokre. Złóżmy ogień, weźmy szaty, przygotujmy ciepły posiłek...»

Wszyscy zabierają się do pracy. Marta prowadzi dwie przemoczone wędrowniczki do pokoju. Inni podsycają ogień. Rozciągają nad płomieniem płaszcze, welony, szaty całkowicie mokre. Trudno pojąć, jak im się to udaje... Wiem, że Marta, odnalazłszy swą siłę wspapaniałej pani domu, chodzi pospiesznie tam i z powrotem z kotłami ciepłej wody, kubkami dymiącego mleka, z szatami pożyczonymi przez panią domu, aby dopomóc dwóm Mariom...


   

Przekład: "Vox Domini"