Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana

Maria Valtorta

Księga III - Drugi rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

84. JEZUS I JEGO UCZNIOWIE

W DRODZE DO MODIN

Napisane 18 lipca 1945. A, 5695-5701

Wzgórza za Jamnią, od zachodu w kierunku wschodnim, w odniesieniu do gwiazdy polarnej, są coraz wyższe i coraz bardziej widoczne, w miarę jak wznoszą się coraz wyżej, coraz wyżej. Powoli, w ostatnim blasku wieczoru, zarysowują się zielone i fioletowe szczyty gór judejskich. Dzień skończył się nagle, jak dzieje się to w krajach południowych. W ciągu niecałej godziny przeszedł od bogactwa barw czerwieni zachodu do pierwszego migotania gwiazd. Wydaje się niemożliwe, żeby płomień słońca gasł tak szybko, iż znika krwistość nieba wywołana warstwą coraz gęstszego krwawego ametystu, a potem koloru malwy. Kolor zmienia się następnie i staje się coraz bardziej blady, pozwalając ujrzeć niebo nierzeczywiste,, które nie jest lazurowe, lecz lekko zielone. Potem się ściemnia, przybierając niebieskozielony kolor młodego owsa, zapowiadający barwę indygo, która będzie królowała nocą poprzetykana diamentami [gwiazd] jak królewski płaszcz.

Pierwsze gwiazdy śmieją się już na wschodzie razem z małym sierpem księżyca w pierwszej kwadrze. Ziemia wpada w rajską ekstazę, w świetle gwiazd i ciszy ludzi. Teraz śpiewa to, co nie grzeszy: słowiki, wody grające niby na harfie, szeleszczące liście, cykające świerszcze, ropuchy, wprowadzające wstawki jak obój, śpiewając do rosy. Może nucą też gwiazdy w górze... są przecież bliżej aniołów niż my. Płomień upału gaśnie coraz bardziej w powietrzu nocy, chłodnej od rosy, a tak słodkiej dla traw, ludzi i zwierząt!

Jezus – który czekał u stóp wzgórza na apostołów wychodzących z Jamni, dokąd poszedł po nich Jan – rozmawia teraz z Iskariotą, powierzając mu woreczki z monetami i dając mu pouczenia dotyczące sposobu ich rozdzielania. Za Nim stoi Jan. Milczy i trzyma kozła. Obok niego – Zelota i Bartłomiej mówią o Jamni, gdzie dzielnie się zachowali Andrzej i Filip. Jeszcze dalej z tyłu, w grupie, znajdują się wszyscy pozostali. Podsumowują krzykliwie wydarzenia w ziemi filistyńskiej i ujawniają wyraźnie radość z powodu bliskiego powrotu do Judei na Pięćdziesiątnicę.

«Ale pójdziemy tam naprawdę zaraz?» – pyta Filip, bardzo zmęczony wędrówką po rozpalonych piaskach.

«Tak powiedział Nauczyciel. Słyszałeś» – odpowiada Juda, syn Alfeusza.

«Mój brat wie to na pewno. Ale wydaje się śnić z otwartymi oczami. Co oni robili przez te pięć dni to tajemnica» [– mówi o Janie Jakub, syn Zebedeusza.]

«O, tak. I już nie potrafię opanować pragnienia dowiedzenia się. Przynajmniej to w nagrodę za tamto... oczyszczenie w Jamni. Pięć dni pilnowania się w każdym słowie, spojrzeniu i kroku, aby nie popaść w tarapaty» – mówi Piotr.

«Jednak udało się nam. Zaczynamy umieć to robić.» – mówi zadowolony Mateusz.

«Naprawdę... drżałem dwa lub trzy razy. Co za chłopak ten Judasz, syn Szymona!... Czy nigdy nie nauczy się opanowania?» – zastanawia się Filip.

«Gdy będzie stary. A przecież, właściwie, robi to w dobrym celu. Słyszałeś? Nauczyciel też to powiedział. Robi to z gorliwości...» – usprawiedliwia [Judasza] Andrzej.

«Ależ! Nauczyciel powiedział tak, bo jest Dobrocią i Roztropnością. Nie sądzę jednak, żeby to pochwalał» – odzywa się Piotr.

«On nie kłamie» – odpowiada Tadeusz.

«Nie kłamie. Ale potrafi zawrzeć w odpowiedziach całą roztropność – czego my nie potrafimy zrobić – i mówi prawdę bez wywoływania krwawienia jakiegokolwiek serca, bez pobudzania do gniewu, bez wymówek. Ech, On to On!» – wzdycha Piotr.

Milczenie. Idą w jasności coraz wyraźniejszego księżyca. Potem Piotr mówi do Jakuba, syna Zebedeusza:

«Spróbuj zawołać Jana. Nie wiem, dlaczego nas unika.»

«Zaraz ci to powiem: bo wie, że go będziemy dręczyć, żeby się dowiedzieć» – odpowiada Tomasz.

«No tak! I jest z dwoma roztropnymi i mądrymi» – potwierdza Filip.

«No więc spróbuj sam, Jakubie, bądź tak dobry» – nalega Piotr.

Jakub, ustępliwy, woła trzy razy Jana, który nie słyszy lub zachowuje się tak, jakby nie słyszał. Odwraca się natomiast Bartłomiej, któremu Jakub mówi:

«Powiedz mojemu bratu żeby tu do nas przyszedł – a potem do Piotra: – Nie sądzę jednak, że się dowiemy...»

Jan, posłuszny, przychodzi szybko i pyta:

«Czego chcecie?»

«Wiedzieć, czy stąd idziemy prosto do Judei» – mówi jego brat.

«Tak powiedział Nauczyciel. Postanowił nie wracać do Ekronu i chciał, abym was stamtąd przyprowadził. Ale potem wolał podejść aż do ostatnich stoków... Do Judei idzie się także tędy.»

«Przez Modin?»

«Przez Modin.»

«To niebezpieczna droga. Złoczyńcy czyhają tam i napadają na karawany» – zauważa Tomasz.

«O!... z Nim!... Nic się Mu nie oprze!...» – Jan unosi ku niebu twarz, porwaną nie wiadomo jakimi wspomnieniami, i uśmiecha się. Wszyscy go obserwują i Piotr mówi:

«Powiedz no, czytasz jakąś szczęśliwą historię na gwiaździstym niebie, że masz takie oblicze?»

«Ja? Nie...»

«Ależ! Nawet kamienie widzą, że jesteś daleko od świata. Powiedz, co ci się przydarzyło w Ekron?»

«Ależ nic, Szymonie. Zapewniam cię. Nie byłbym szczęśliwy, gdyby mi się przydarzyło coś przykrego.»

«Nic przykrego. Przeciwnie! No, dalej! Powiedz!»

«Ależ nie mam do powiedzenia nic więcej, niż On powiedział. Byli dobrzy, jak istoty zaskoczone przez cuda. To wszystko. Dokładnie tak, jak On powiedział.»

«Nie... – Piotr potrząsa głową. – Nie. Nie potrafisz kłamać. Jesteś przejrzysty jak źródlana woda. Nie. Rumienisz się. Znam cię od dzieciństwa. Nie będziesz nigdy umiał kłamać. Z powodu niezdolności serca, myśli, języka i wreszcie skóry, która zmienia barwę. Dlatego tak bardzo cię kocham i zawsze za to cię kochałem. No, chodź tu, do twego starego Szymona, syna Jony, do twego przyjaciela. Czy pamiętasz, jak byłeś dzieckiem, a ja byłem już dorosłym mężczyzną? Jak cię pieściłem? Chciałeś opowieści i łódeczek z kory, “które nigdy nie toną” – mówiłeś – i które miały ci służyć “do popłynięcia daleko...” Także teraz udajesz się daleko i zostawiasz na brzegu biednego Szymona. A twoja łódka nigdy nie zatonie. Odpływa pełna kwiatów jak te łódki, które puszczałeś jako dziecko w Betsaidzie, na rzece, aby je uniosła do jeziora, ażeby odpływały, odpływały... Przypominasz sobie? Kocham cię bardzo, Janie. Wszyscy cię kochamy. Jesteś naszym żaglem. Jesteś naszą łodzią, która nie tonie. Prowadzisz nas swoim śladem. Dlaczego nie powiesz nam o cudzie w Ekron?»

Piotr mówił, obejmując Jana ramieniem w pasie. Ten zaś usiłuje wykręcić się od odpowiedzi, mówiąc:

«A ty, który jesteś głową, dlaczego nie mówisz do tłumów z taką siłą przekonywania, jaką się posługujesz wobec mnie? Tamtych trzeba przekonać. Mnie – nie.»

«Bo przy tobie czuję się swobodnie. Kocham cię. Tamtych nie znam...» – tłumaczy się Piotr.

«I nie kochasz ich. To twój błąd. Kochaj ich, nawet jeśli ich nie znasz. Powiedz samemu sobie: “należą do naszego Ojca.” Zobaczysz, wyda ci się, że ich znasz, i pokochasz ich. Zobacz w nich wielu Janów...»

«Łatwo powiedzieć! Jakże mogę zamieniać ciebie, wieczne dziecko, na żmije lub jeżozwierze.»

«O, nie! Jestem jak wszyscy.»

«Nie, bracie. Nie jak wszyscy. My – z wyjątkiem może Bartłomieja, Andrzeja i Zeloty – powiedzielibyśmy nawet trawie o tym, co nam się przydarzyło i co nas uszczęśliwiło. Ty milczysz. Ale mnie, twojemu bratu starszemu, powinieneś to powiedzieć. Jestem dla ciebie jak ojciec» – mówi Jakub, syn Zebedeusza.

«Ojcem jest Bóg, Bratem jest Jezus, a Matką – Maryja...»

«Czyżby więzy krwi były niczym dla ciebie?» – wykrzykuje zaniepokojony Jakub.

«Nie martw się. Błogosławię krew i łono, które mnie uformowało: ojca i matkę. Błogosławię również ciebie, bracie co do krwi. Pierwszych – dlatego że mnie zrodzili i wychowali, pozwalając mi iść za Nauczycielem. A ciebie – bo za Nim idziesz. Matkę, odkąd jest uczennicą, kocham na dwa sposoby: ciałem i krwią, jako syn; duchem, jako jej współuczeń. O! Co za radość być zjednoczonym w miłości do Niego!...»

Jezus podszedł, słysząc zaniepokojony głos Jakuba. Ostatnie słowa wyjaśniły Mu, o co chodzi.

«Dajcie spokój Janowi. Niepotrzebnie go dręczycie. On jest bardzo podobny do Mojej Matki. I nie będzie mówił.»

«Zatem Ty powiedz, Nauczycielu» – błagają wszyscy.

«No cóż. Wziąłem ze sobą Jana, gdyż był najbardziej odpowiedni do tego, co chciałem zrobić. Dla mnie było to pomocą, a dla niego – udoskonaleniem. To wszystko.»

Piotr, Jakub, brat Jana, Tomasz, Iskariota patrzą na siebie, wykrzywiając nieco usta, zawiedzeni. Judaszowi nie odpowiada jednak to, że jest zawiedziony, dlatego mówi:

«Po co doskonalić tego, który już jest najlepszy?»

Jezus odpowiada mu:

«Powiedziałeś: “Każdy ma swój sposób i nim się posługuje”. Ja mam Swój. Jan ma swój, bardzo podobny do Mojego. Mój nie może się udoskonalić. Jego, tak. I chcę, żeby tak było, bo tak jest dobrze. Dlatego go zabrałem. Potrzebowałem kogoś, kto miałby taki sposób i taką duszę. Dlatego niech zniknie zły humor i ciekawość. Chodźmy do Modin. Noc jest pogodna, chłodna i jasna. Pójdziemy, jak długo będzie świecił księżyc, a potem prześpimy się do świtu. Zaprowadzę dwóch uczniów o imieniu Juda, aby uczcili groby Machabeuszy, których chwalebne imiona noszą.

«Sami z Tobą!» – mówi Iskariota uszczęśliwiony.

«Nie, ze wszystkimi. Ale odwiedzenie grobu Machabeuszy będzie ze względu na was: abyście umieli naśladować ich w sposób nadprzyrodzony, tocząc boje i odnosząc zwycięstwa na polu całkowicie duchowym.»


   

Przekład: "Vox Domini"