Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga III - Drugi rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

80. JEZUS I UCZNIOWIE W DRODZE

DO ASKALONU

Napisane 14 lipca 1945. A, 5646-5662

Poranek budzi śpiących chłodnym powiewem. Powstają z piasku, na którym spali, osłonięci przez wydmę usianą kilkoma wyschniętymi trawami i wspinają się na jej szczyt. Przed nimi znajduje się głęboka piaszczysta zatoka, podczas gdy całkiem blisko i dalej są tereny, na których widać piękne uprawy. Wyschnięty strumyk ukazuje białe kamienie. Mają kolor jasny, jak piasek. Prowadzi w tej bieli wyschniętych kości aż do morza, błyszczącego w oddali falami przynoszącymi poranny przypływ, a przede wszystkim lekki wietrzyk, rysujący ocean.

Idą wzdłuż wydmy aż do wyschniętego strumienia, przechodzą przez niego, podejmują marsz poprzez wydmy obsuwające się im pod stopami, a całe tak pofalowane, że wydają się przedłużeniem morza. Tu jednak zamiast poruszających się fal są fale suche, zmieniające się. Dochodzą do wilgotnego brzegu i idą swobodniej. Jan jest jak urzeczony widokiem morza bez końca, oświetlonego pierwszymi promieniami słońca. Wydaje się pić to piękno i jego oczy stają się bardziej błękitne. Piotr, bardziej praktyczny, zdejmuje obuwie, podnosi ubranie i brodzi po wodzie, przy brzegu, szukając kraba lub jakiejś muszli do wyssania. W odległości dwóch dobrych kilometrów rozciąga się przy brzegu piękne nadmorskie miasto, na linii skał w kształcie półksiężyca, na które wiatr i silne wichry nanoszą piasek. Teraz – gdy morze odchodzi po przypływie – odsłaniają się także i tutaj podwodne skały, zmuszając do powrotu na suchy piasek, aby nie męczyć stóp na kamieniach.

«Którędy wchodzimy, Panie? Stąd widać tylko zwarty mur. Od strony morza nie można wejść. Miasto jest w najgłębszym punkcie łuku» – mówi Filip.

«Chodźcie. Wiem, którędy się wchodzi.»

«Byłeś już tutaj?»

«Jeden raz, gdy byłem mały, ale tego nie przypomniałbym sobie. Wiem jednak, którędy się przechodzi.»

«Dziwne! Zauważyłem to tyle razy... Nigdy nie pomylisz drogi. Kilka razy my ją Tobie pomyliliśmy. Ale Ty! Zawsze wydaje się, że bywałeś w miejscu, do którego zmierzasz» – zauważa Jakub, syn Zebedeusza.

Jezus uśmiecha się, ale nie odpowiada. Idzie pewnie do małego wiejskiego przedmieścia, gdzie ogrodnicy uprawiają jarzyny dla miasta. Poletka i ogrody są uporządkowane i zadbane. Niewiasty i mężczyźni uprawiają je. Polewają bruzdy wodą, wyciąganą ze studzien mozolnie rękami albo też starym i skrzypiącym urządzeniem [złożonym z szeregu] wiader poruszanych przez biednego osiołka, który z zasłoniętymi oczyma krąży wokół studni. Nic jednak nie mówią.

Jezus pozdrawia:

«Pokój wam.»

Ludzie pozostają jednak, jeśli nie wrodzy, to obojętni.

«Panie, tu grozi nam śmierć z głodu. Nie rozumieją Twojego pozdrowienia. Teraz ja spróbuję» – mówi Tomasz.

Zagaduje pierwszego ogrodnika, którego widzi, mówiąc:

«Dużo kosztują twoje jarzyny?»

«Nie więcej niż w innych ogrodach. Drogo lub tanio – to zależy od tego, jak gruba jest sakiewka.»

«Dobrze to powiedziałeś. Jak widzisz, nie umieram z głodu. Jestem gruby i pełen kolorów, także bez twoich jarzyn. To znak, że moja sakiewka jest dobrą żywicielką. Krótko: jest nas trzynastu i możemy kupić. Co nam sprzedasz?»

«Jajka, warzywa, wczesne migdały, jabłka wysuszone ze starości, oliwki... to, czego chcesz.»

«Daj mi jajka, jabłka i chleba dla wszystkich.»

«Chleba nie mam. Znajdziesz go w mieście.»

«Jestem głodny teraz, a nie za godzinę. Nie wierzę, że nie masz chleba.»

«Nie mam. Żona dopiero go wyrabia. Ale widzisz tam tego staruszka? On ma zawsze dużo, bo jest bliżej drogi i często wędrowcy proszą go o chleb. Idź do Ananiasza i poproś. Ja zaraz ci przyniosę jajka. Ale zwróć uwagę, że dwa kosztują denara.»

«Łotr! Twoje kury znoszą może jajka ze złota?»

«Nie. Ale nie jest przyjemnie pośród smrodu kurcząt i na darmo tam nie stoję. A poza tym, czyż nie jesteście Żydami? Płaćcie więc.»

«Zostaw je sobie. Masz swoją zapłatę» – Tomasz odwraca się.

«Ej, człowieku! Chodź. Dam ci je za mniej. Trzy za denara.»

«Ani cztery. Wypij je i niech ci zostaną w gardle.»

«Chodź, posłuchaj. Ile mi chcesz dać?»

Ogrodnik dogania Tomasza.

«Nic. Już ich nie chcę. Chciałem tylko coś przekąsić przed wejściem do miasta. Ale tak jest lepiej. Nie będę tracić głosu i apetytu, wygadując historyjki. Zjem dobry posiłek w gospodzie.»

«Dam ci dwie sztuki za dwudrachmę.»

«Ufff, jesteś gorszy od bąka. Daj mi twoje jajka, ale świeże. Jeśli nie, wrócę i zrobię ci gębę bardziej żółtą, niż ją masz.»

Tomasz idzie i wraca. W pole płaszcza ma co najmniej dwa tuziny jajek.

«Widzieliście? Ja będę robił zakupy w tym kraju złodziei, teraz i potem. Wiem, jak ich traktować. Mają dużo pieniędzy i przychodzą robić zakupy u nas dla swoich kobiet. Bransolety nigdy nie są wystarczająco duże, a o cenę targują się całymi dniami. Mszczę się. Teraz pójdziemy do tego drugiego skorpiona. Chodź i ty, Piotrze. Janie, weź jajka.»

Idą do starca, który ma pola obok głównej drogi. Prowadzi ona do miasta od strony północnej, wzdłuż domów przedmieścia. To piękna droga, dobrze wybrukowana, z pewnością zbudowali ją Rzymianie. Brama miasta od strony wschodniej jest teraz bliska. Widać, że poza nią droga ciągnie się dalej prosto, z prawdziwie artystyczną osłoną, bo zmienia się w podwójny zacieniony portyk, podtrzymywany marmurowymi kolumnami. Ludzie przechodzą w jego orzeźwiającym cieniu, pozostawiając środek drogi dla osłów, wielbłądów, psów i koni.

«Witaj! Sprzedasz nam chleba?» – pyta Tomasz.

Starzec albo nie słyszy, albo nie chce słyszeć. Trzeszczenie urządzenia [wyciągającego wodę] jest istotnie tak wielkie, że trudno się usłyszeć. Piotr traci cierpliwość i krzyczy:

«Zatrzymaj twojego Samsona! Przynajmniej odetchnie, aby nie umrzeć na moich oczach. I posłuchaj nas!»

Człowiek zatrzymuje osła i patrzy z ukosa na rozmówcę, ale Piotr rozbraja go, mówiąc:

«Ech! Nie jest słuszne dawać imię Samsona osłu? Jeśli jesteś Filistynem, powinno ci się podobać, bo jest obrazą dla Samsona. Jeśli jesteś Izraelitą, powinno ci się podobać, bo przypomina klęskę filistyńską. Widzisz, z tego powodu...»

«Jestem Filistynem i jestem z tego dumny.»

«Robisz dobrze. Będę i ja cię chwalił, jeśli nam dasz chleba.»

«Ale czy nie jesteś Żydem?»

«Jestem chrześcijaninem.»

«Gdzie to jest?»

«To nie jest miejsce. To jest Osoba. I ja należę do tej Osoby.»

«Jesteś niewolnikiem?»

«Jestem bardziej wolny niż każdy inny człowiek, bo ten, kto należy do tej Osoby, zależy już tylko od Boga.»

«Czy mówisz prawdę? Nie zależy nawet od Cezara?»

«Phiii! Czymże jest Cezar w porównaniu z Tym, za którym idę, i do którego należę, i w imię którego proszę cię o chleb?»

«Ale gdzie jest ten Potężny?»

«To ten człowiek tam, który patrzy tu i uśmiecha się. Jest Chrystusem, Mesjaszem. Czy nigdy nie słyszałeś o Nim?»

«Tak. Król Izraela. Pokona Rzym?»

«Rzym? Ależ cały świat i także Piekło.»

«A wy jesteście dowódcami Jego [wojsk]? Tak ubrani? Może po to, żeby umknąć przed prześladowaniami wstrętnych Żydów?»

«Tak i nie. Ale daj mi chleba. W czasie jedzenia ci to wyjaśnię.»

«Chleba? Ależ i wody, i wina, i stołki w cieniu, dla ciebie i dla towarzysza, i dla twego Mesjasza. Zawołaj Go.»

Piotr biegnie szybko do Jezusa:

«Chodź, chodź! Ten stary Filistyn da nam wszystko, czego chcemy. Sądzę jednak, że zasypie Cię pytaniami... Powiedziałem mu, kim jesteś... powiedziałem mu to w przybliżeniu. Ale jest przychylny.»

Idą wszyscy do ogrodu warzywnego, gdzie człowiek już rozłożył ławy wokół prymitywnego stołu ustawionego w altanie z winorośli.

«Pokój tobie, Ananiaszu. Niech ziemia rozkwitnie tu za twoją miłość i niech ci daje żyzny owoc.»

«Dziękuję. Pokój i Tobie. Usiądź, usiądźcie. Anibo! Nubi! Chleba, wina, wody. Szybko» – starzec rozkazuje dwóm niewiastom.

Z pewnością pochodzą z Afryki, gdyż jedna jest całkowicie czarna, ma grube wargi i włosy kręcone, druga – bardzo ciemna, chociaż o urodzie europejskiej. Starzec wyjaśnia:

«Córki niewolnic mojej małżonki. Zmarła ona i zmarły te, które z nią przyszły. Córki pozostały. Górny i dolny Nil. Moja żona była stamtąd. Zakazane, co? Ja się o to nie troszczę. Nie jestem z Izraela, a niewiasty niższej rasy są spokojne.»

«Nie jesteś z Izraela?»

«Jestem siłą faktu, bo Izrael jest dla nas jak jarzmo na szyi. Ale... Ty jesteś Izraelitą i obrażam Cię moim mówieniem...»

«Nie. Nie obrażam się. Chciałbym tylko, abyś i ty usłyszał głos Boga.»

«Nie mówi do nas.»

«To ty tak sądzisz. Mówię do ciebie... i to jest Jego głos.»

«Ty jesteś Królem Izraela.»

Niewiasty – które akurat przybyły z chlebem, wodą, winem i słyszą rozmowę o “królu” – zatrzymują się, oniemiałe. Spoglądają na młodego jasnowłosego mężczyznę, uśmiechającego się, pełnego godności, którego pan nazywa “królem”, a potem wycofują się, prawie czołgając się z szacunku. [Jezus mówi do nich:]

«Dziękuję wam, niewiasty. Pokój także wam.»

Potem, zwróciwszy się do starca:

«Są młode... Możesz dalej wykonywać swoją pracę.»

«Nie. Ziemia jest nawodniona i może poczekać. Mów choć trochę. Anibo, odepnij osła i daj mu schronienie. A ty, Nubi, rozlej ostatnie wiadra, a potem... Zatrzymasz się, Panie?»

«Nie przeszkadzaj sobie więcej. Wystarczy Mi trochę się posilić, a potem wejdę do Askalonu.»

«Nie przeszkadzasz mi. Idź zatem do miasta. Ale wieczorem przyjdź. Podzielimy się chlebem i solą... Pośpieszcie się! Ty – do chleba. A ty zawołaj Geteusza. Niech zabije koźlę i przygotuje je na wieczór. Idźcie.»

Dwie niewiasty odchodzą bez słowa.

«A więc jesteś królem? A gdzie wojska? Herod jest okrutny, w każdej dziedzinie. Odbudował nam Askalon, ale dla swojej chwały. A teraz!... Ale Ty znasz lepiej ode mnie to, co jest hańbą Izraela. Jak to zrobisz?»

«Mam tylko broń, która pochodzi od Boga.»

«Miecz Dawida?»

«Miecz Mojego słowa.»

«O! Biedny marzycielu! Stępi się i utraci ostrość na brązie serc.»

«Tak sądzisz? Moim celem nie jest królestwo świata. Dla was wszystkich pragnę Królestwa Niebieskiego.»

«Dla nas wszystkich? I dla mnie też, Filistyna. Także dla moich niewolnic?»

«Dla wszystkich. Dla ciebie i dla nich. I nawet dla największego dzikusa, który żyje pośród afrykańskich puszcz.»

«Chcesz utworzyć królestwo tak wielkie? Dlaczego nazywasz je [Królestwem] Nieba? Mógłbyś je nazwać Królestwem Ziemi.»

«Nie. Nie pojmuj tego niewłaściwie. Moje Królestwo jest Królestwem prawdziwego Boga. Bóg jest w Niebie. Dlatego to jest Królestwo Niebieskie. Każdy człowiek ma duszę przyobleczoną w ciało, a dusza może żyć tylko w Niebie. Ja chcę uleczyć duszę, usunąć z niej błędy i różne formy nienawiści. Pragnę doprowadzić ją do Boga przez dobroć i miłość.»

«To mi się bardzo podoba. Inni... ja do Jerozolimy nie chodzę, ale wiem, że inni z Izraela od wieków nie mówią w ten sposób. Zatem Ty nas nie nienawidzisz?»

«Nie nienawidzę nikogo.»

Starzec zastanawia się, potem pyta:

«A te dwie niewolnice też mają dusze jak wy z Izraela?»

«Oczywiście. Nie są przecież schwytanymi dzikimi zwierzętami. Są nieszczęśliwymi stworzeniami. Trzeba je kochać. Czy ty je kochasz?»

«Nie traktuję ich źle. Pragnę posłuszeństwa, ale nie używam bata i odżywiam je dobrze. Zwierzę źle odżywione nie pracuje – tak się mówi. Ale i człowiek wynędzniały nie przynosi korzyści. A ponadto urodziły się w domu. Widziałem je jako maleństwa. Zostaną teraz same, bo ja jestem bardzo stary. Wiesz, prawie osiemdziesiąt lat. One i Geteusz to pozostałość po moim domu z przeszłości. Przyzwyczaiłem się do nich jak do mebli. Zamkną mi oczy...»

«A potem?...»

«A potem... Hmm! Nie wiem. Pójdą służyć i dom się rozpadnie. To przykre. Stał się bogaty dzięki mojej pracy. Ta ziemia znowu stanie się piaszczysta, nieurodzajna... Ta winnica... Sadziliśmy ją z moją małżonką. I to rozarium. Egipskie, Panie. Odczuwam w nim zapach mojej małżonki... Wydaje mi się dzieckiem... jedyne dziecko już pogrzebałem... proch teraz, u jej stóp... Cierpienia... Lepiej umrzeć za młodu i nie widzieć tego... i śmierci, która nadchodzi przed...»

«Twój syn nie jest martwy ani twoja małżonka. Żyje nadal ich duch. Martwe jest ciało. Śmierć nie powinna przerażać. Śmierć jest życiem dla tego, kto pokłada nadzieję w Bogu i żyje sprawiedliwie. Myśl o tym... Idę do miasta. Powrócę wieczorem i poproszę cię o szopę na spoczynek z Moimi [apostołami].»

«Nie, Panie. Mam wiele pustych pokoi. Ofiarowuję Ci je.»

Judasz kładzie na stole pieniądze.

«Nie. Nie chcę. Jestem z ziemi znienawidzonej przez was. Ale może jestem lepszy od panujących nad nami. Żegnaj, Panie.»

«Pokój tobie, Ananiaszu.»

Dwie niewolnice razem z Geteuszem – muskularnym starszym wieśniakiem – przybiegły, aby zobaczyć, jak odchodzi.

«Pokój i wam. Bądźcie dobrzy. Żegnajcie.»

Jezus dotyka lekko kręconych włosów Nubi i również jaśniejących i prostych Aniby, uśmiecha się do mężczyzny i odchodzi.

Po niedługim czasie wchodzą do Askalonu, drogą z podwójnym portykiem, prowadzącą prosto do centrum miasta. Znać tu naśladownictwo [stylu] rzymskiego ze zbiornikami i źródłami, z placami, służącymi za forum, z wieżami wzdłuż murów, a wszędzie imię Heroda naniesione przez niego samego dla jego chwały, wziąwszy pod uwagę to, że Askalonici go nie uwielbiają. Jest duży ruch, a wzmaga się jeszcze bardziej w miarę upływu czasu i zbliżania się do centrum miasta. Jest ono otwarte, przestrzenne. Na morzu – błyski światła. Wydaje się ono zamknięte – jak turkus w objęciu czerwonego korala – przez domy rozsiane wzdłuż głębokiego łuku, który formuje wybrzeże. To nie zatoka, lecz prawdziwy łuk, cząstka koła. Słońce maluje je całe bladoróżowym kolorem.

«Podzielimy się na cztery grupy. Ja odchodzę, a raczej wam pozwalam iść. Potem sam zdecyduję, [dokąd się udam]. Idźcie. Po godzinie nony spotkamy się u Bramy, przez którą weszliśmy. Bądźcie rozważni i cierpliwi.»

Jezus patrzy, jak odchodzą. Został tylko z Judaszem, który oświadczył, że do “tych” on nic nie powie, bo są gorsi od pogan. Gdy jednak czuje, że Jezus chce chodzić tu i tam bez przemawiania, wtedy zmienia postanowienie i mówi:

«Może wolałbyś zostać sam? Poszedłbym z Mateuszem, Jakubem i Andrzejem. Są najmniej zdolni...»

«Idź więc. Żegnaj.»

I Jezus obchodzi sam miasto, idąc wzdłuż i wszerz, nieznany pośród ludzi – zajętych, nie zauważających Go nawet. Tylko dwoje lub troje zaciekawionych dzieci podnosi głowy. Jakaś niewiasta ubrana prowokacyjnie zdecydowanym [krokiem] wychodzi Mu naprzeciw, z uśmiechem pełnym ukrytych myśli. Jezus patrzy na nią tak surowo, że ta – zaczerwieniwszy się i spuściwszy oczy – odchodzi. Na rogu jeszcze się odwraca. Jakiś wieśniak, który zaobserwował to wydarzenie, rzuca jej ostre słowo, więc ze wstydu – z powodu porażki – owija się płaszczem i ucieka. Dzieci natomiast krążą wokół Jezusa, patrzą na Niego, odpowiadają uśmiechem na Jego uśmiech. Jedno bardziej odważne pyta:

«Kim jesteś?»

«Jezusem» – odpowiada głaszcząc je.

«Co robisz?»

«Czekam na przyjaciół.»

«Z Askalonu?»

«Nie, z Moich stron i z Judei.»

«Jesteś bogaty? Bo ja jestem. Mój ojciec ma piękny dom i robi w nim dywany. Chodź obejrzeć. Jest tu blisko.»

Jezus idzie sam z dzieckiem. Wchodzą długim korytarzem, który jest jakby zadaszoną uliczką. Jego półmrok ożywia jaśniejący w głębi skrawek morza, całego rozpalonego słońcem. Spotykają drobną, płaczącą dziewczynkę.

«To Dina. Jest biedna, wiesz? Moja matka daje jej jedzenie. Jej matka nie może już zarabiać na życie, a ojciec zginął na morzu. Burza... gdy płynął z towarem z Gazy... po towar do portu Wielkiej Rzeki. Ponieważ rzeczy należały do mojego ojca, a ojciec Diny kierował naszym statkiem, dlatego teraz mama dba o nich. Jest jednak tak wiele dzieci, które zostały bez ojca... Co Ty na to powiesz? Musi być ciężko być sierotą i ubogim. Oto mój dom. Nie mów, że byłem na ulicy. Powinienem być w szkole, ale mnie odesłano, bo rozśmieszałem kolegów tym...»

Wyciąga spod ubrania pajaca wystruganego z drewna, z kawałka miękkiego drewna, rzeczywiście bardzo śmiesznego. Ma drewniaki i bardzo karykaturalny nos.

Jezus opanowuje uśmiech, który drży na Jego wargach, i mówi:

«Może to jest nauczyciel, co? Albo krewny? To nieładnie.»

«Nie. To przełożony synagogi żydowskiej. Jest stary i brzydki i zawsze się z niego śmiejemy.»

«I to właśnie nie jest dobre. Jest z pewnością starszy od ciebie i...»

«O! Jest stary, kuleje i jest prawie ślepy, a taki brzydki!... To nie moja wina, że tak jest!»

«Nie, lecz jesteś w błędzie wyśmiewając się ze starca. Ty też, kiedy będziesz stary, będziesz brzydki. Przygarbisz się, będziesz miał niewiele włosów, będziesz źle widział i będziesz chodził z laską. Tak będziesz wyglądał. I co wtedy? Czy będzie ci się podobało, że wyśmieje cię jakieś dziecko nie okazujące szacunku? A poza tym po co wywoływać gniew nauczyciela i rozpraszać kolegów? To źle. Twój ojciec, gdyby o tym wiedział, ukarałby cię. Twojej matce sprawiłoby to cierpienie. Ja nic im nie powiem. Ty jednak daj Mi zaraz dwie rzeczy: obietnicę, że nie będziesz więcej popełniał tych uchybień, i tę kukiełkę. Kto ją zrobił?»

«Ja, Panie... – mówi zasmucone dziecko, świadome teraz powagi swoich złych czynów... i dodaje: – Tak lubię obrabiać drewno! Czasem biorę wzór z kwiatów dywanu lub ze zwierząt, które są na nim przedstawione. Wiesz?... Smoki, sfinksy i jeszcze inne zwierzęta...»

«To możesz robić. Jest tyle pięknych rzeczy na ziemi! Dajesz Mi więc obietnicę i oddasz Mi tę kukiełkę? W przeciwnym razie nie będziemy przyjaciółmi. Zachowam to na pamiątkę po tobie i będę się za ciebie modlił. Jak się nazywasz?»

«Aleksander. A co Ty mi dasz?»

Jezus jest zakłopotany. Ma zawsze tak niewiele! Przypomina sobie jednak, że ma piękną zapinkę do kołnierza płaszcza. Szuka w torbie, znajduje, odpina i daje ją dziecku.

«A teraz chodźmy. Uważaj jednak, bo nawet gdy odejdę, to nie przeszkodzi Mi wiedzieć o wszystkim. I jeśli się dowiem, że jesteś zły, powrócę tu i powiem wszystko twojej mamie.»

Układ został zawarty. Wchodzą do domu. Za korytarzem jest wielki dziedziniec, po jego bokach – duże pomieszczenia, w których znajdują się krosna. Służąca, która otwarła, zaskoczona widokiem dziecka z nieznajomym, zawiadamia swą panią. Ta – niewiasta wysoka o bardzo łagodnym obliczu – nadbiega i pyta:

«Czy chłopiec poczuł się źle?»

«Nie, niewiasto. Przyprowadził Mnie, abym zobaczył dywany. Jestem cudzoziemcem.»

«Chcesz coś kupić?»

«Nie. Nie mam pieniędzy, ale mam przyjaciół, którzy lubią piękne rzeczy i są bogaci.»

Niewiasta patrzy z zaciekawieniem na mężczyznę, który w ten sposób, bez wstydu przyznaje się do ubóstwa. Mówi:

«Sądziłam, że jesteś jakimś panem. Masz zachowanie i wygląd wielkiego pana.»

«Wcale nie. Jestem po prostu galilejskim rabbim: Jezusem z Nazaretu.»

«Zajmujemy się handlem i nie mamy uprzedzeń. Wejdź i oglądaj.»

Prowadzi Go, aby pokazać dywany, nad którymi pracują młode dziewczęta pod nadzorem pani. Dywany mają rzeczywiście wielką wartość dzięki wzorom i barwom. Wielkie, miękkie, można by rzec: kobierce kwiatów lub kalejdoskopy z klejnotów. Na innych, zmieszane z kwiatami, alegoryczne symbole: skrzydlate konie, syreny, smoki lub heraldyczne gryfy, podobne do naszych [wzorów].

Jezus podziwia:

«Jesteś bardzo zręczna. Cieszę się, że mogłem to wszystko zobaczyć. I jestem zadowolony, że jesteś dobra.»

«Skąd o tym wiesz?»

«To widać na twojej twarzy. A twój syn mówił mi o Dinie. Bóg ci to wynagrodzi. Nawet nie wierząc bliska jesteś Prawdy, bo masz w sobie miłość.»

«Jakiej prawdy?»

«O Panu Najwyższym. Ten – kto kocha bliźniego, kto swej rodzinie i robotnikom okazuje miłość i rozszerza ją na nieszczęśliwych – ma już w sobie samym Religię. Ta mała to Dina, prawda?»

«Tak. Jej matka umiera. Wezmę ją potem do siebie, ale nie do [pracy przy] dywanach. Jest zbyt mała i mizerna. Podejdź, Dino, do tego Pana.»

Dziewczynka o smutnym obliczu nieszczęśliwych dzieci podchodzi nieśmiało. Jezus głaszcze ją mówiąc:

«Zaprowadzisz Mnie do twojej matki? Chciałabyś, żeby wyzdrowiała, prawda? Zaprowadź Mnie więc do niej. Żegnaj, niewiasto. Żegnaj i ty, Aleksandrze, i bądź dobry.»

Wychodzi, trzymając dziewczynkę za rękę.

«Jesteś jedynaczką?» – pyta.

«Mam trzech młodszych braci. Ostatni nie poznał swego ojca.»

«Nie płacz. Czy potrafisz uwierzyć, że Bóg może uzdrowić twoją matkę? Wiesz przecież, że istnieje jeden Bóg, który kocha ludzi... który ich stworzył... że szczególnie kocha dobre dzieci... że On wszystko może?»

«Wiem o tym, Panie. Przedtem mój brat, Tolmesz, chodził do szkoły i w szkole był z Żydami. Dzięki niemu dowiedzieliśmy się o wielu rzeczach. Wiem, że On istnieje i że nazywa się Dżeowa i że nas ukarał, bo Filistyni byli dla Niego niedobrzy. Dzieci hebrajskie zawsze nam to wyrzucają. W tamtym jednak czasie ja nie istniałam ani moja mama, ani ojciec... Dlaczego więc...» – łzy przerywają jej słowa.

«Nie płacz. Bóg cię kocha... ciebie także... i przyprowadził Mnie tutaj do ciebie i do twojej mamy. Czy wiesz, że Izraelczycy oczekują Mesjasza, który ma przyjść ustanowić Królestwo Niebieskie? Królestwo Jezusa, Odkupiciela i Zbawiciela świata?»

«Wiem o tym, Panie. I oni straszą nas, mówiąc: “A wtedy biada wam!”»

«A czy wiesz, co zrobi Mesjasz?»

«Sprawi, że Izrael będzie wielki, a nas potraktuje bardzo źle.»

«Nie. On odkupi świat, usunie grzech, nauczy nie grzeszyć. Będzie kochał ubogich, chorych, strapionych. Pójdzie do nich. Nauczy bogatych, zdrowych i szczęśliwych miłowania ich. Przypomni, że należy być dobrym, aby otrzymać Życie wieczne i szczęśliwe w Niebie. To uczyni i nikogo nie będzie uciskał.»

«A jak się dowiemy, że to On?»

«Będzie kochał wszystkich i uzdrawiał chorych, którzy będą w Niego wierzyć. On wybawi grzeszników i nauczy miłości.»

«O! Gdyby tu przybył zanim umrze moja mama! Jakże bym wierzyła! Jak bardzo bym Go prosiła! Poszłabym Go szukać, aż bym Go znalazła, i powiedziałabym Mu: “Jestem biednym dzieckiem, bez ojca, moja matka umiera. W Tobie pokładam nadzieję.” Jestem pewna, że On by mnie przyjął, chociaż jestem Filistynką.»

Cała wiara, prosta i silna, drży w głosie dziewczynki. Jezus uśmiecha się, patrząc na biedne maleństwo idące u Jego boku. Dziewczynka nie widzi tego promiennego uśmiechu, bo patrzy przed siebie, na dom teraz już bliski.

Dochodzą do bardzo ubogiego domku w głębi zaułku.

«To tutaj, Panie, wejdź...»

Ubogi pokoik, siennik, a na nim – wyczerpane ciało. Troje dzieci, od dziesięciu do trzech lat, siedzi przy posłaniu. Wszędzie obraz nędzy i głodu.

«Pokój tobie, niewiasto. Nie ruszaj się. Nie trudź się. Spotkałem twoją córeczkę i wiem, że jesteś chora. Przyszedłem. Czy chciałabyś wyzdrowieć?»

Niewiasta bardzo słabym głosem odpowiada:

«O, Panie!... Dla mnie już wszystko skończone!...» – i płacze.

«Twoja córka doszła do wiary, że Mesjasz mógłby cię uzdrowić. A ty?»

«O! Ja też bym uwierzyła, gdzież jednak jest Mesjasz?»

«Jestem Nim Ja, który z tobą mówię.»

Jezus – który stał pochylony nad posłaniem i szeptał te słowa blisko twarzy chorej – teraz prostuje się i woła:

«Chcę tego. Bądź uzdrowiona!»

Dzieci niemal boją się Jego majestatycznego wyglądu i stoją wokół posłania matki. Na ich twarzach maluje się zaskoczenie. Dina przyciska ręce do piersi. Promyk nadziei i szczęścia błyszczy na jej twarzyczce. Ciężko oddycha, jeśli można tak powiedzieć, tak wielkie jest jej wzruszenie. Ma otwarte usta, aby powiedzieć coś, co już szepcze jej serce. Widzi, jak jej matka, przedtem woskowa i wyczerpana, teraz – jakby przyciągana i przenikana jakąś siłą – podnosi się, by usiąść, a potem wciąż z oczami utkwionymi w Zbawicielu, wstaje. Dina wydaje okrzyk:

«Mamusiu!»

Wypowiedziała słowo, które wypełniało jej serce!...

A potem inne:

«Jezu!»

I obejmując matkę, zmusza ją do uklęknięcia. Mówi:

«Uwielbiaj! Uwielbiaj! To On, ten, o którym nauczyciel Tolmesza mówił: “Mesjasz zapowiedziany przez Proroków”.»

«Uwielbiajcie prawdziwego Boga, bądźcie dobrzy, pamiętajcie o Mnie. Żegnajcie» [– mówi Jezus.]

Wychodzi szybko, podczas gdy one obydwie, szczęśliwe, pozostają z twarzami przy ziemi...


   

Przekład: "Vox Domini"