Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga III - Drugi rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

66. PRZYPOWIEŚĆ O SYNU MARNOTRAWNYM

Napisane 30 czerwca 1945. A, 5491-5502

«Janie z Endor, chodź tu ze Mną. Muszę ci coś powiedzieć» – mówi Jezus, stając na progu domu.

Mężczyzna biegnie, zostawiając dziecko, które czegoś uczył:

«Co chcesz mi powiedzieć, Nauczycielu?» – pyta.

«Chodź ze Mną na górę.»

Wchodzą na taras i siadają w zacienionym kącie, bo choć to dopiero poranek, słońce praży już mocno. Jezus spogląda na pola uprawne, na których dzień po dniu ziarno nabiera złocistego koloru, a owoce na drzewach stają się coraz większe. Odnosi się wrażenie, że chce doścignąć myślą te przemiany roślin.

«Posłuchaj, Janie. Sądzę, że Izaak przybędzie dziś z wieśniakami Giokany przed ich odejściem. Poprosiłem Łazarza o pożyczenie wozu Izaakowi, dla przyśpieszenia ich powrotu. Niech się nie obawiają spóźnienia, za które by ich ukarano. Łazarz pożycza wóz, bo on czyni wszystko, co mu mówię. Od ciebie zaś chcę czegoś innego. Mam tu pewną sumę, daną Mi przez jedno stworzenie dla biednych Pana. Zazwyczaj to jeden z Moich apostołów przechowuje pieniądze i rozdaje jałmużnę. Robi to zwykle Judasz z Kariotu, czasem inni. Nie ma Judasza. A nie chcę, aby inni wiedzieli, co robię. Nawet Judasz tym razem nie dowie się. Ty to uczynisz w Moim imieniu...»

«Ja, Panie?... Ja? O, nie jestem godny!...»

«Przyzwyczaisz się do pracy w Moje Imię. Czy to nie dlatego przyszedłeś?»

«Tak, ale sądziłem, że muszę pracować nad odbudowaniem mojej biednej duszy.»

«Więc daję ci środek. Jak zgrzeszyłeś? Przeciw Miłosierdziu i Miłości. Nienawiścią zrujnowałeś swą duszę. Dzięki miłości i miłosierdziu odbudujesz ją. Daję ci materiał do tego. Będę się tobą posługiwał głównie do dzieł miłosierdzia i miłości. Potrafisz leczyć. Potrafisz mówić. Dzięki temu jesteś zdolny leczyć słabości fizyczne i moralne i masz moc, aby to uczynić. Rozpoczniesz tym dziełem. Trzymaj sakiewkę. Dasz ją Micheaszowi i jego przyjaciołom. Podziel na równe części i zrób to, jak ci mówię. Uczynisz dziesięć części. Potem dasz cztery Micheaszowi: jedną dla niego, jedną dla Saula, jedną dla Joela i jedną dla Izajasza. Sześć pozostałych dasz Micheaszowi, aby przekazał je staremu ojcu – dla niego i jego towarzyszy. W ten sposób doznają pociechy.»

«Dobrze. Cóż im jednak powiem, aby to wyjaśnić?»

«Powiesz: “To po to, abyście pamiętali o pewnej duszy, która dostępuje wybawienia”.»

«Ależ oni mogą pomyśleć, że chodzi o mnie! To niesprawiedliwe!»

«Dlaczego? Czy nie chcesz wybawienia?»

«Nie jest sprawiedliwe, że mogą pomyśleć, iż to ja jestem ofiarodawcą...»

«Nie przejmuj się tym i rób, jak ci mówię.»

«Jestem posłuszny... ale przynajmniej pozwól mi coś do tego dorzucić. W każdym razie... teraz niczego już nie potrzebuję. Książek nie kupuję. Nie muszę karmić kur. Dla siebie niewiele mi potrzeba... masz, Nauczycielu. Zatrzymam tylko trochę pieniędzy na kupno sandałów...»

Z sakiewki, którą ma za pasem, wyjmuje wiele monet i dodaje je do tych, które trzyma Jezus.

«Niech Bóg cię pobłogosławi za miłosierdzie... Janie, wkrótce się rozstaniemy, bo pójdziesz z Izaakiem.»

«Zasmuca mnie to, Nauczycielu, ale jestem posłuszny.»

«Mnie też jest smutno, że się oddalisz, tak jednak Mi potrzeba wędrujących uczniów. Ja już nie wystarczam. Wkrótce wyprawię apostołów, potem wyślę uczniów. I zdziałasz wiele dobra. Zachowam cię do szczególnych zadań. Na razie będziesz się formował z Izaakiem. On jest tak dobry, a Duch Boży naprawdę pouczył go w czasie długiej choroby. I to jest człowiek, który zawsze wszystko wybaczał... Zresztą rozstać się nie oznacza: już się więcej nie ujrzeć. Często będziemy się spotykać i za każdym razem, gdy się zobaczymy, będę mówił specjalnie do ciebie. Pamiętaj o tym...»

Jan pochyla się. Ukrywa twarz w dłoniach, wybuchając szlochem. Jęczy:

«O! Powiedz mi zaraz coś, co mnie przekona, że mi przebaczono... że mogę służyć Bogu... Gdybyś wiedział... teraz, gdy się rozwiał dym nienawiści, kiedy widzę moją duszę... i jak... i kiedy myślę o Bogu...»

«Wiem. Nie płacz. Pozostań pokorny, ale nie poniżaj się. Poniżanie się to pycha. Miej jedynie, miej tylko pokorę. Chodźmy, nie płacz...»

Jan z Endor powoli się uspokaja... Kiedy Jezus to widzi, mówi:

«Chodź, pójdziemy pod jabłonie. Zgromadźmy towarzyszy i niewiasty. Będę mówił do wszystkich, lecz tobie powiem, jak Bóg cię kocha.»

Schodzą. Gromadzą wokół siebie innych, przybywających stopniowo. Siadają kołem w cieniu jabłoni. Także Łazarz, który zajęty był rozmową z Zelotą, dołącza się do wszystkich. Razem jest dwadzieścia osób.

[por. Łk 15,11-32] «Posłuchajcie. To piękna przypowieść, która w bardzo wielu wypadkach wskaże wam drogę swoim światłem.

Pewien człowiek miał dwóch synów. Starszy był poważny, pracowity, życzliwy, posłuszny. Jednak był trochę ograniczony. Pozwalał bowiem, by nim kierowano, żeby nie męczyć się decydowaniem o sobie. Drugi zaś był bardziej inteligentny od starszego. Był jednak też buntowniczy, roztargniony, lubił wygodę i przyjemność, był rozrzutny i leniwy. Inteligencja jest wielkim darem Bożym. Ale jest darem, którego trzeba używać roztropnie. W przeciwnym razie staje się ona jak niektóre leki, które – źle użyte – nie leczą, lecz zabijają. Ojciec zgodnie ze swoim prawem i obowiązkiem przywoływał go do życia bardziej roztropnego, jednak bez żadnego skutku. Spotykały go tylko niegrzeczne odpowiedzi, a syn bardziej utwierdzał się w swych przewrotnych myślach. Wreszcie któregoś dnia, po bardziej gwałtownej sprzeczce, młodszy syn powiedział:

“Daj mi moją część posiadłości. Dzięki temu nie będę więcej słyszał twoich upomnień i narzekań brata. Każdemu [daj, co mu się należy,] i niech się to wszystko skończy.”

“Uważaj – odpowiedział ojciec – bo wkrótce zrujnujesz się. Co wtedy zrobisz? Pomyśl, że ja – z powodu ciebie – nie będę niesprawiedliwy i nie odbiorę ani grosza twemu bratu, aby go dać tobie.”

“O nic takiego cię nie poproszę. Bądź pewny. Daj mi [tylko] moją część.”

Ojciec kazał oszacować ziemie i cenne przedmioty. Widząc, że pieniądze i klejnoty były warte tyle co ziemia, dał starszemu pola i winnice, trzody i oliwki, a młodszemu – pieniądze oraz klejnoty, które młodzieniec szybko sprzedał, zamieniając wszystko na pieniądze.

Uczyniwszy to, po kilku dniach udał się do dalekich krajów, gdzie żył jak wielki pan. Trwonił wszystko, co posiadał, w hulankach różnego rodzaju, każąc się uważać za syna królewskiego, bo wstydził się powiedzieć: “jestem wieśniakiem”. W ten sposób zapierał się ojca. Uczty, przyjaciele i przyjaciółki, szaty, wino, uciechy... rozwiązłe życie... Szybko zobaczył, jak zmniejszył się majątek i nadeszła bieda. Nędzę powiększyło jeszcze i to, że przyszedł na kraj wielki głód, który doprowadził do wyczerpania reszty majątku. Chciał iść do ojca. Był jednak pyszny i nie potrafił. Poszedł więc do bogacza z okolicy, byłego przyjaciela z dobrych czasów. Prosił go mówiąc: “Przyjmij mnie do grona sług, wspominając na czas, kiedy korzystałeś z mojego bogactwa.”

Widzicie, jak głupi jest człowiek! Woli poddać się pod bat jakiegoś pana zamiast powiedzieć do ojca: “Wybacz! Zbłądziłem!”

Ten młodzieniec poznał wiele niepotrzebnych rzeczy dzięki swej wielkiej inteligencji. Nie chciał jednak nauczyć się tego, co powiedział Eklezjastyk: “Kto porzuca ojca swego, jest jak bluźnierca, a przeklęty przez Pana, kto pobudza do gniewu swą matkę.” Był inteligentny, ale nie był mądry.

Człowiek, do którego się zwrócił – w zamian za tak wiele korzyści, jakie miał dzięki niemądremu młodzieńcowi – wyznaczył tego głupca do pilnowania świń, znajdował się bowiem w kraju pogańskim i było tam wiele świń. Posłał go na swe posiadłości, by doglądał świń. Brudny, obdarty, śmierdzący, wygłodzony – bo pokarm był znikomy dla wszystkich sług, a szczególnie dla najniższych, a on, cudzoziemiec, dozorca świń i pośmiewisko, za takiego uchodził – widział świnie karmiące się żołędziami i wzdychał: “Gdybym mógł przynajmniej tymi owocami napełnić sobie żołądek! Ale są zbyt gorzkie! Nawet pomimo głodu nie wydają mi się dobre.” I płakał, myśląc o niedawnych obfitych ucztach u tyrana, pośród wybuchów śmiechu, śpiewów, tańców... Myślał też o skromnych, a bardzo pożywnych posiłkach, w oddalonym domu, o porcjach, które ojciec wydzielał wszystkim sprawiedliwie, zachowując dla siebie zawsze najmniej, zadowolony, że widzi zdrowy apetyt swoich synów... myślał też o porcjach wydzielanych sługom przez tego sprawiedliwego i wzdychał: “Pracownicy mego ojca, nawet najniżsi, mają chleba pod dostatkiem... a ja tu umieram z głodu...”

Długi wysiłek zastanawiania się... długa walka dla zdławienia pychy... Wreszcie nadszedł dzień, gdy – odrodzony w pokorze i mądrości – powstał i powiedział: “Idę do mojego ojca! Głupia jest ta pycha, która mnie więzi. I dlaczego? Po co cierpieć w ciele, a jeszcze bardziej w sercu, gdy mogę uzyskać przebaczenie i pociechę? Idę do mojego ojca. To postanowione. Co mu jednak powiem? Ależ to, co zrodziło się we wnętrzu, w tym upodleniu, pośród nieczystości, pośród dokuczliwego głodu! Powiem mu: ‘Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Niebu i przeciw tobie. Nie jestem już godzien nazywać się twoim synem. Traktuj mnie więc jak najniższego pośród twoich najemników, ale znoś mnie pod swoim dachem, żebym widział cię, jak przechodzisz...’ Nie będę mógł mu powiedzieć: ‘...ponieważ cię kocham.’ Nie uwierzyłby w to. Ale to powie mu moje życie. I ojciec zrozumie, i zanim umrze, jeszcze mi pobłogosławi... O! Mam nadzieję, bo mój ojciec mnie kocha.”

Powróciwszy wieczorem do wioski, zwolnił się u swego pana i – żebrząc po drodze – powrócił do domu. Oto pola ojca... i dom... i ojciec, który kierował pracami, postarzały, wychudzony z bólu, ale zawsze dobry... Winowajca – patrząc na tę ruinę, którą spowodował – zatrzymał się wystraszony... Ojciec jednak, odwracając głowę, ujrzał go. Wybiegł mu na spotkanie, gdy był jeszcze daleko. Dobiegłszy do niego, rzucił mu się na szyję i ucałował go. Tylko ojciec rozpoznał w tym upodlonym żebraku swe dziecko i tylko on doznał poruszenia miłości. Syn – objęty ramionami ojca, z głową na jego ramieniu – wymamrotał pośród szlochania:

“Ojcze, pozwól mi rzucić się do twoich stóp”.

“Nie, mój synu. Nie do stóp... na moje serce. Ono tak bardzo cierpiało z powodu twojej nieobecności i musi odżyć, czując twoje ciepło na mojej piersi.”

I syn, płacząc jeszcze mocniej, powiedział: “O, mój ojcze! Zgrzeszyłem przeciw Niebu i przeciwko tobie. Nie jestem już godzien, byś mnie nazywał synem. Ale pozwól mi żyć między twoimi sługami, pod twoim dachem. [Chcę] widzieć cię, jeść twój chleb, służyć ci, sycić się twoim oddechem. I przez każdy kęs chleba, przez każdy twój oddech umocni się moje serce, tak zepsute, i stanę się szlachetny...”

Ojciec zaś – trzymając go ciągle w objęciach – zaprowadził go do sług, którzy zgromadzili się w pewnej odległości i obserwowali. Powiedział im: “Przynieście tu szybko najpiękniejsze szaty, miednice z wonną wodą. Umyjcie go, skropcie pachnidłami, przyobleczcie go na nowo, włóżcie mu nowe sandały i pierścień na palec. Potem weźcie utuczone cielę i zabijcie je. I niech przygotują ucztę. Ten bowiem syn mój był martwy, a teraz ożył; był zagubiony, a odnalazł się. Chcę, aby teraz odnalazł prostą dziecięcą miłość. Moja miłość i uczta w domu z powodu jego powrotu powinny mu ją przywrócić. Powinien pojąć, że zawsze jest dla mnie kochanym dzieckiem, które urodziło się jako ostatnie; [że jest dla mnie zawsze takim,] jakim było w odległym dzieciństwie, gdy kroczyło u mego boku, uszczęśliwiając mnie swoim uśmiechem i ciągłym szczebiotaniem.” I słudzy tak uczynili.

Starszy syn był w polu i dowiedział się o tym dopiero, gdy wrócił. Wieczorem, wracając do domu, zobaczył, że oświetlają go lampy. Usłyszał też dźwięki instrumentów i odgłosy tańców, dochodzące od domu. Zawołał sługę, który przybiegł od swych zajęć, i zapytał go: “Co tu się dzieje?”

A sługa odpowiedział: “Powrócił twój brat! Ojciec kazał zabić tłuste cielę, bo odzyskał syna – i to zdrowego, uleczonego z wielkiej choroby – i zarządził ucztę. Tylko na ciebie czeka, by zacząć.”

Ale pierworodny syn, w złości, nie chciał wejść, a nawet zaczął oddalać się od domu. Wydawała mu się bowiem niesprawiedliwością taka uczta dla młodszego brata, który nie tylko był młodszy, ale również zły.

Ojciec, powiadomiony o tym, wybiegł na zewnątrz. Podszedł do niego, usiłując przekonać go i prosząc, żeby nie zaprawiał goryczą jego radości. Pierworodny syn odpowiedział ojcu: “I chcesz, żebym był spokojny? Jesteś niesprawiedliwy i okazujesz pogardę pierworodnemu. Odkąd mogłem pracować, służyłem ci, już od wielu lat. Nie przekroczyłem nigdy ani jednego twego nakazu, [nie zlekceważyłem] ani jednego twego pragnienia. Zawsze byłem blisko ciebie, i kochałem cię za dwóch, aby wyleczyć cię z rany zadanej przez mojego brata. A ty nie dałeś mi nawet koźlęcia, abym zabawił się z przyjaciółmi. Tego – który cię obraził, który cię opuścił, który stał się leniem i marnotrawcą i który wraca teraz przynaglony głodem – obsypujesz zaszczytami i dla niego zabijasz najpiękniejsze cielę. Czy warto pracować i być bez wad?! Tego nie powinieneś mi czynić!”

Ojciec odpowiedział mu, tuląc go do serca: “O, synu mój! Sądzisz, że cię nie kocham, bo nie rozwieszam świątecznej zasłony nad twoimi czynami? Twój sposób postępowania jest sam z siebie święty i świat cię za to pochwala. Ten twój brat natomiast potrzebuje podniesienia w oczach świata i we własnych oczach. Uważasz, że cię nie kocham, bo nie daję ci widzialnej zapłaty? Rano i wieczorem jesteś przecież obecny w każdym oddechu, w każdej myśli i w moim sercu. W każdej chwili cię błogosławię. Posiadasz stałą nagrodę przebywania zawsze ze mną i wszystko, co do mnie należy, jest także twoje. Ale trzeba było ucztować i urządzić uroczystość dla twego brata. Był on bowiem martwy, a powstał z martwych do Dobra; był zagubiony, a powrócił do naszej miłości.”

I pierworodny ugiął się.

I tak, Moi przyjaciele, dzieje się w Domu Ojca. Kto uznaje siebie za równego młodszemu synowi z przypowieści, niech pomyśli też, że – jeśli stanie się do niego podobnym w powrocie do Ojca – Ojciec mu powie: “Nie [padaj] do Moich stóp, lecz na Moje serce, które cierpiało z powodu twojej nieobecności, a teraz jest szczęśliwe z powodu twojego powrotu”. Kto zaś jest w sytuacji syna pierworodnego i bez winy wobec Ojca, niech nie będzie zazdrosny o radość ojcowską, ale niech weźmie w niej udział, okazując miłość ocalonemu bratu.

Skończyłem mówić. Pozostań, Janie z Endor i ty, Łazarzu. Inni niech idą przygotować stoły. Wkrótce przyjdziemy.»

Wszyscy odchodzą. Jezus mówi do Łazarza i do Jana [z Endor], z którymi pozostał sam:

«Tak stanie się z drogą ci duszą, na którą czekasz, Łazarzu, i tak jest już z twoją, Janie. Dobroć Boga przekracza wszelką miarę.»

...Apostołowie z Matką i niewiastami idą w kierunku domu. Przed nimi idzie podskakując Margcjam. Jednak szybko powraca, bierze Maryję za rękę i mówi Jej:

«Chodź ze Mną. Muszę Ci coś pokazać, tylko Tobie.»

Maryja zgadza się. Powracają do studni mieszczącej się w rogu małego dziedzińca, całkiem ukrytej przez gęste pnącza. [Rośliny] pną się od ziemi aż do tarasu, tworząc łuk. Za nimi stoi Iskariota.

«Judaszu, czego chcesz? Idź, Margcjamie... Powiedz, czego chcesz?»

«Jestem winny... Nie ośmielam się iść do Nauczyciela ani stanąć przed towarzyszami... Pomóż mi...»

«Pomogę ci. Nie myślisz jednak o bólu, jaki zadajesz? Mój Syn płakał z powodu ciebie, a twoi towarzysze cierpieli. Chodź. Nikt ci nic nie powie. A jeśli potrafisz, nie wpadaj ponownie w swe błędy. To niegodne człowieka i to bluźnierstwo wobec Słowa Boga.»

«A Ty, Matko, przebaczasz mi?»

«Ja? Ja się nie liczę przy tobie, który uważasz się za tak wielkiego. Jestem najmniejszą ze służebnic Pana. Jakże możesz przejmować się Mną, skoro nie masz litości dla Mojego Syna?»

«To dlatego, że ja też mam matkę, i jeśli otrzymam Twoje przebaczenie, będzie mi się wydawało, że otrzymałem je od niej.»

«Ona nie wie o tej winie.»

«Kazała mi jednak przysiąc, że będę dobry dla Nauczyciela. Jestem krzywoprzysięzcą. Czuję wyrzut duszy mojej matki.»

«Odczuwasz to? A smutek i wyrzut Ojca i Słowa? Ich nie odczuwasz? Jesteś nieszczęśliwy, Judaszu! Siejesz boleść w samym sobie i w tych, którzy cię kochają.»

Maryja jest bardzo poważna i zasmucona. Mówi bez goryczy, lecz bardzo poważnie. Judasz płacze.

«Nie płacz, lecz stań się lepszy. Chodź.»

Maryja bierze go za rękę i wchodzi z nim do kuchni. Jest to dla wszystkich ogromnym zaskoczeniem. Maryja jednak – uprzedzając wszelkie zachowania pozbawione miłości – mówi:

«Judasz wrócił. Uczyńcie jak starszy syn, po przemowie ojca. Janie, powiedz o tym Jezusowi.»

Jan, syn Zebedeusza, wychodzi z pośpiechem. Cisza zalega w kuchni... Potem Judasz mówi:

«Wybaczcie mi, poczynając od ciebie, Szymonie. Ty masz serce tak ojcowskie. Ja jestem sierotą, ja też...»

«Tak, tak, wybaczam ci. Proszę cię, nie mów już o tym. Jesteśmy braćmi... I nie podobają mi się te wypraszane przeprosiny na przemian z ponownymi upadkami. To upokorzenie dla tego, kto je otrzymuje, i dla tego, kto ich udziela. Oto Jezus. Idź do Niego. To wystarczy.»

Judasz idzie. Piotr zaś, nie mogąc zrobić nic innego, zabiera się z zapałem do łamania suchego drewna.


   

Przekład: "Vox Domini"