Ewangelia według św. Mateusza |
Ewangelia według św. Marka |
Ewangelia według św. Łukasza |
Ewangelia według św. Jana |
Maria Valtorta |
Księga III - Drugi rok życia publicznego |
– POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA – |
65. JEZUS I POGANIE W BETANII
Napisane 29 czerwca 1945. A, 5478-5491
W spokoju szabatu Jezus odpoczywa blisko pól lnu, należących do Łazarza, całych w kwiatach. Zamiast: “blisko pól lnu” – można by rzec: zanurzony w bardzo wysokim lnie, siedzi na skraju bruzdy, pochłonięty własnymi myślami. Przy Nim jest tylko kilka milczących motyli i jakaś jaszczurka, która podchodzi z szelestem i patrzy na Niego gagatowymi ślepiami, podnosząc trójkątną głowę. Gardziel ma jasną, pulsującą. Nic więcej. W to kończące się popołudnie nawet najlżejsze tchnienie wiatru nie porusza wysokich łodyg.
Z daleka, być może z ogrodu Łazarza, dochodzi śpiew jakiejś niewiasty, a z nim radosne krzyki dziecka, które z kimś się bawi. Potem jeden, dwa, trzy głosy wołające: «Nauczycielu!»
«Jezu!»
Jezus podrywa się i wstaje. Wyłania się z tego zielono-błękitnego morza, choć len w pełni swego rozkwitu jest wysoki.
«Janie, On tam jest!» – woła Zelota.
A Jan z kolei krzyczy:
«Matko, Jezus jest tam, we lnie!»
Kiedy Jezus zbliża się ścieżką, prowadzącą w stronę domu, Maryja podchodzi.
«Czego chcesz, Matko?»
«Mój Synu, przybyli poganie z niewiastami. Mówią, że dowiedzieli się od Joanny, że tutaj jesteś. Mówią też, że oczekiwali na Ciebie w tych dniach przy [wieży] Antonia...»
«A, rozumiem! Już idę. Gdzie oni są?»
«W domu Łazarza, w ogrodzie. Rzymianie bardzo go lubią, bo on nie odczuwa wobec nich odrazy, jaką my mamy. Kazał im wjechać wozami do wielkiego ogrodu, aby nikogo nie gorszyć.»
«To dobrze, Matko. To żołnierze i rzymskie niewiasty. Wiem to.»
«A czego chcą od Ciebie?»
«Tego, czego wiele osób w Izraelu nie chce: światłości.»
«Ale jak w Ciebie wierzą? Jak w kogo – w Boga?»
«W ich języku: tak. Im bowiem łatwiej niż nam jest przyjąć ideę wcielenia jakiegoś boga w śmiertelne ciało.»
«Uwierzyli więc w Ciebie...»
«Jeszcze nie, Mamo. Muszę najpierw zburzyć ich wiarę. Na razie jestem w ich oczach mędrcem, filozofem – jak mówią. Jednak zarówno to pragnienie poznania doktryn filozoficznych, jak i ich skłonność do wiary w możliwość wcielenia się jakiegoś boga, pomaga Mi w prowadzeniu ich do prawdziwej Wiary. Wierz, ich myśl jest prostsza niż wielu w Izraelu.»
«Czy jednak są szczerzy? Mówi się, że Chrzciciel...»
«Nie. Gdyby to zależało od nich, Jan byłby na wolności i bezpieczny. Tego, kto nie jest buntownikiem, zostawiają w spokoju. Więcej jeszcze. Powiadam Ci, być przy nich prorokiem – oni mówią: filozofem, bo wzniosłość nadprzyrodzonej mądrości jest dla nich zawsze filozofią – to mieć zapewniony szacunek z ich strony. Nie martw się tym, Mamo. To nie z ich strony nadejdzie dla Mnie zło...»
«Ale faryzeusze... jeśli się dowiedzą, co powiedzą o Łazarzu? Ty... to jesteś Ty i musisz nieść światu Słowo. Ale Łazarz!... Tak bardzo go już znieważali...»
«Łazarz jest nietykalny. Oni wiedzą, że chroni go Rzym.»
«Zostawiam Cię, Synu. Oto Maksymin. On zaprowadzi Cię do pogan.»
Maryja, która cały czas szła u boku Jezusa, odchodzi pośpiesznie w kierunku domu Zeloty. W tym czasie Jezus wchodzi przez żelazną bramę, otwartą w obrębie ogrodu, w części oddalonej, gdzie ogród zmienia się w sad, blisko miejsca, w którym później będzie grób Łazarza.
Jest tylko Łazarz i nikt więcej:
«Nauczycielu, pozwoliłem sobie ich przyjąć...»
«Dobrze uczyniłeś. Gdzie są?»
«Tam, w cieniu bukszpanu i wawrzynu. Jak widzisz są w odległości około pięciuset metrów od domu.»
«Dobrze, dobrze... Niech Światło zstąpi na was wszystkich.»
«Witaj, Nauczycielu!» – mówi Kwintylianus ubrany po cywilnemu.
Niewiasty wstają na powitanie. Jest Plautyna, Waleria i Lidia, i jeszcze jakaś inna kobieta, starsza. Nie wiem, kim jest, ani czy jest im równa rodem, czy też niższa. Wszystkie ubrane są bardzo prosto. Nie mają niczego, co by je wyróżniało.
«Chcieliśmy Cię usłyszeć, ale Ty nie przyszedłeś... Pełniłem... straż, żeby Cię ujrzeć, ale nie widziałem Cię.»
«Ja też nie zauważyłem żołnierza, który był Mi przyjacielem, przy Bramie Rybnej. Nazywał się Aleksander...»
«Aleksander? Nie wiem, czy to o niego chodzi. Niedawno jednak musieliśmy dla uspokojenia Żydów oddalić jednego żołnierza, którego winą było... rozmawianie z Tobą. Teraz jest w Antiochii, lecz być może powróci. Uff! Jakże męczący są ci ludzie... Chcą rządzić nawet wtedy, gdy są poddanymi! Trzeba naprawdę manewrować, aby nie doprowadzić do poważnych utarczek... Utrudniają nam życie, wierz mi... Ty jednak jesteś dobry i mądry. Będziesz z nami rozmawiał? Być może wkrótce opuszczę Palestynę. Chciałabym mieć coś po Tobie na pamiątkę.»
«Będę z wami rozmawiał. Tak. Nie zawodzę nigdy. Co chcecie wiedzieć?»
Kwintylianus patrzy na kobiety pytająco...
«[Powiedz nam], co chcesz, Nauczycielu» – mówi Waleria.
Plautyna ponownie wstaje i mówi:
«Wiele rozmyślałam... tak wiele chciałabym się dowiedzieć... wszystko, aby mieć osąd. Ale – jeśli można zapytać – chciałabym wiedzieć, jak powstaje wiara, na przykład Twoja, na gruncie, który określiłeś jako pozbawiony wiary prawdziwej. Powiedziałeś, że nasze wierzenia są próżne. Nie mamy zatem nic. Jak dojść do posiadania?»
«Wezmę przykład z czegoś, co posiadacie: świątynie. Wasze budowle sakralne – naprawdę piękne, których jedyną niedoskonałością jest to, że są poświęcone Niczemu – mogą was pouczyć, jak dochodzi się do posiadania wiary i gdzie umieścić wiarę. Przypatrzcie się. Gdzie są budowane? Jakie miejsce, w miarę możności, wybiera się dla nich? Jak są budowane? Miejsce jest na ogół przestronne, wolne i wzniesione. A jeśli przestronne i wolne nie jest, robi się je takim, burząc to co je tarasuje i pomniejsza. Jeśli miejsce nie jest dostatecznie wysokie, buduje się ją na stylobacie trójstopniowym, wyższym niż zwyczajny, używany w świątyniach postawionych na wzniesieniu naturalnym. Zamknięte w świętym obrębie, najczęściej są utworzone z kolumnad i portyków. Między nimi znajdują się drzewa poświęcone bogom, źródła i ołtarze, posągi i stele, poprzedzone zazwyczaj przez propyleje. Dalej jest ołtarz, gdzie odbywają się modły do bóstwa. Naprzeciw tego jest miejsce składania ofiar, bo ofiara poprzedza modlitwę. Najbardziej okazałe świątynie są często otoczone perystylem – wieńcem z cennych marmurów. We wnętrzu jest przedsionek poprzedzający, na zewnątrz lub wewnątrz perystylu, pomieszczenie bożka, przedsionek tylny. Marmury, posągi, frontony, akroteriony, tympanony – wszystkie wygładzone, cenne, ozdobne – czynią ze świątyni budowlę najszlachetniejszą, nawet dla spojrzenia najbardziej prostackiego. Prawda?»
«Tak, Nauczycielu. Widziałeś je i przestudiowałeś bardzo dobrze» – stwierdza chwaląc [Jezusa] Plautyna.
«Przecież wiemy, że nigdy nie opuszczałeś Palestyny!» – wykrzykuje Kwintylianus.
«Nigdy nie odbywałem podróży do Rzymu lub Aten. Znam jednak architekturę grecką i rzymską. Byłem obecny w geniuszu człowieka, który ozdobił Partenon, bo jestem wszędzie, gdzie znajduje się życie i przejawy życia. Razem z Tym, od którego przychodzę, jestem tam, gdzie mędrzec myśli, rzeźbiarz rzeźbi, poeta tworzy, matka śpiewa nad kołyską, człowiek trudzi się nad bruzdami ziemi, lekarz walczy z zarazami, istota żywa oddycha, zwierzę żyje, drzewo rośnie. W huku trzęsienia ziemi lub w grzmocie błyskawicy, w blasku gwiazd lub fali przypływów i odpływów morskich, w locie orła lub w bzykaniu komara – jestem z Najwyższym Stwórcą.»
«A więc... Ty... znasz wszystko? I myśl, i czyny ludzkie?» – pyta jeszcze Kwintylianus.
«Znam je.»
Rzymianie patrzą na siebie zaskoczeni. Długie milczenie. Potem Waleria nieśmiało prosi:
«Rozwiń Swą myśl, Nauczycielu, abyśmy wiedzieli, co robić.»
«Dobrze. Wiara budowana jest tak, jak wznosi się świątynie, z których jesteście bardzo dumni. Zostawia się przestrzeń dla świątyni, przestronne miejsce wokół niej, tworzy się dla niej wzniesienie.»
«Ale gdzie jest świątynia, w której należy umieścić wiarę, to prawdziwe bóstwo?» – pyta Plautyna.
«Wiara nie jest bóstwem, Plautyno. Jest cnotą. Nie ma bóstw w prawdziwej wierze. Jest tylko jeden i Prawdziwy Bóg.»
«Zatem... On jest tam w górze, sam w Swoim Olimpie? A co robi, jeśli jest sam?»
«Wystarcza Sobie samemu, ale zajmuje się wszystkim, co jest w stworzeniu. Powiedziałem ci już wcześniej: także w bzykaniu komara Bóg jest obecny. Z pewnością nie nudzi się. Nie jest jak biedny człowiek, właściciel ogromnego cesarstwa, który czuje się znienawidzony i żyje w ciągłym strachu. Jest Miłością i żyje kochając. Jego Życie jest ustawiczną Miłością. Wystarcza Sobie samemu, bo jest nieskończony i wszechpotężny, bo jest Doskonałością. Bardzo liczne są rzeczy stworzone, które [istnieją i] żyją dzięki Jego ustawicznemu pragnieniu, i On nie ma czasu się nudzić. Nuda to owoc lenistwa i wada. W Niebie Prawdziwego Boga nie ma lenistwa i nie ma wad. Wkrótce będzie miał – oprócz aniołów, którzy Mu służą – lud sprawiedliwych radujących się w Nim. I lud ten będzie wciąż się powiększał o przyszłych wierzących w Prawdziwego Boga.»
«Aniołowie to zapewne geniusze?» – pyta Lidia.
«Nie. Są bytami duchowymi jak Bóg, który ich stworzył.»
«W takim razie, czym są geniusze?»
«Tacy, jakich sobie wyobrażacie, są złudą. Nie istnieją w takiej formie, w jakiej sobie ich przedstawiacie. Z powodu instynktownej u człowieka potrzeby szukania prawdy także wy macie przeczucie, że człowiek nie jest tylko ciałem. Przeczuwacie, że z jego zniszczalnym ciałem jest połączona jakaś istota należąca do nieśmiertelnych. Dzieje się to dzięki bodźcowi duszy, która jest żywa i obecna także u pogan. Ona cierpi w nich, bo jest zawiedziona w swym pragnieniu, bo jest spragniona w swej tęsknocie za Bogiem Żywym, którego pamięta, w tym ciele, w którym mieszka i które jest kierowane przez pogański umysł. [Uważacie, że] geniuszy mają miasta i narody. Wierzycie, czujecie potrzebę wierzenia w geniuszy. Przyjmujecie istnienie geniusza indywidualnego, rodzinnego, miasta, narodów. Macie “geniusza Rzymu”. Macie “geniusza cezara”. I czcicie ich jako niższych bogów. Dojdźcie do prawdziwej wiary, a będziecie mieć poznanie i przyjaźń waszego anioła. Nie będziecie go uwielbiać, lecz czcić. Tylko Boga należy uwielbiać.»
«Mówiłeś o bodźcu duszy, która żyje i jest obecna także u pogan, o jej cierpieniu z powodu zawiedzenia... A od kogo pochodzi dusza?» – pyta Publiusz Kwintylianus.
«Od Boga. On jest Stwórcą.»
«Czyż nie rodzimy się z kobiety poprzez połączenie z mężczyzną? Także i nasi bogowie zostali zrodzeni w taki sposób.»
«Wasi bogowie nie istnieją. Są wytworami waszego umysłu, odczuwającego potrzebę wierzenia. To pragnienie bowiem jest mocniejsze niż potrzeba oddychania. Wierzy nawet ten, kto mówi, że nie wierzy. W coś wierzy. Istotnie, samo powiedzenie: “nie wierzę w Boga”, zakłada jakąś inną wiarę – choćby tylko w samego siebie, we własny, pełen pychy umysł. Wierzy się jednak zawsze. To jest jak z myśleniem. Jeśli mówicie: “Ja nie chcę myśleć” albo też: “Ja nie wierzę w Boga” – już przez te dwa wypowiedziane zdania ujawniacie, że myślicie i nie chcecie wierzyć w Tego, o którego istnieniu wiecie, a o którym nie chcecie myśleć.
Co do człowieka – aby wyrażać się prawdziwie – powinniście mówić: “Człowiek jest zrodzony, jak wszystkie zwierzęta, ze związku między mężczyzną i kobietą. Jednak dusza – czyli to, co odróżnia zwierzę-człowieka od bezrozumnego zwierzęcia – pochodzi od Boga. On ją stwarza za każdym razem, gdy rodzi się człowiek – ściślej: gdy jest poczęty w łonie. Bóg wszczepia duszę w to ciało, które bez niej byłoby tylko zwierzęciem.»
«A my ją posiadamy: my, poganie? Słuchając tego, co mówią Twoi rodacy, to nie sądzę...» – mówi ironicznie Kwintylianus.
«Każdy człowiek zrodzony z niewiasty ma duszę.»
«Powiedziałeś jednak, że grzech ją zabija. Jakże więc w nas, grzesznikach, może ona żyć?» – pyta Plautyna.
«Wy nie grzeszycie przeciwko wierze, bo sądzicie, że trwacie w Prawdzie. Gdy poznacie Prawdę, a nadal będziecie trwać w błędzie, wtedy zgrzeszycie. Podobnie też wiele rzeczy, które dla Izraelitów są grzechem, dla was nim nie są. Bo żadne prawo boskie wam tego nie zakazuje. Grzech jest [popełniany] wtedy, gdy ktoś świadomie buntuje się przeciwko porządkowi danemu przez Boga i mówi: “Wiem, że to, co robię, jest złe, a jednak chcę to uczynić”. Bóg jest sprawiedliwy. Nie może karać kogoś, kto popełnia zło w przekonaniu, że robi dobrze. Karze tego, kto – mając sposobność poznać Dobro i Zło – wybiera to ostatnie i w tym trwa.»
«Zatem w nas dusza jest żywa i obecna?»
«Tak.»
«I cierpiąca? Naprawdę sądzisz, że ona sobie przypomina o Bogu? My sobie nie przypominamy łona, które nas nosiło. Nie potrafimy powiedzieć, jakie jest jego wnętrze. Dusza – jeśli dobrze zrozumiałam – jest duchowo rodzona przez Boga. Czyż może o tym pamiętać, skoro ciało nie przypomina sobie długiego przebywania w łonie?»
«Dusza nie jest bezrozumna, Plautyno. Embrion – tak. Dusza jest dawana, gdy zarodek człowieka jest uformowany. Dusza jest, na podobieństwo Boga, wieczna i duchowa. Wieczna jest od samego momentu stworzenia. Bóg zaś – jako Najdoskonalszy i Wieczny – nie ma początku w czasie, jak i nie będzie miał końca. Dusza – bystra, inteligentna, duchowa, dzieło Boga – pamięta. I cierpi, bo pragnie Boga: Prawdziwego Boga, od którego pochodzi. Jest spragniona Boga. Dlatego właśnie pobudza otępiałe ciało, aby usiłowało zbliżyć się do Boga.»
«Czyli my posiadamy duszę taką, jaką mają ci, których określacie jako “sprawiedliwych” w waszym ludzie? Naprawdę taką samą?»
«[Odpowiedź], Plautyno, musi być różna w zależności od tego, co chcesz powiedzieć. Jeśli masz na myśli pochodzenie i naturę, to jest ona pod każdym względem równa duszy naszych świętych. Jeśli rozumiesz przez to uformowanie, to muszę ci powiedzieć, że jest inna. A jeśli jeszcze mówisz o doskonałości osiągniętej przed śmiercią, to różnica może być ogromna. Ale tak jest nie tylko z wami, poganami. Także syn tego narodu może całkowicie różnić się w życiu przyszłym od świętego. Dusza przechodzi przez trzy fazy: pierwsza – stworzenia; druga – nowego stworzenia; trzecia – doskonałości. Pierwsza jest wspólna dla wszystkich ludzi. Druga jest właściwa dla sprawiedliwych. Przez swą wolę doprowadzają oni duszę do odrodzenia jeszcze pełniejszego, jednocząc swe dobre czyny z dobrocią dzieł Bożych. Sprawiają przez to, że dusza staje się duchowo bardziej doskonała, niż była poprzednio. Przez to tworzą ogniwo, łączące fazę pierwszą z trzecią. Trzecia faza jest właściwa dla błogosławionych, czyli świętych. Przekroczyli o tysiące tysięcy wielkość początkową swojej duszy – właściwej dla człowieka – i uczynili z niej coś odpowiedniego, by spocząć w Bogu.»
«Jak możemy robić przestrzeń, miejsce i wzniesienie dla duszy?»
«Przez zniszczenie wszystkiego, co jest niepotrzebne w waszym ja; przez uwolnienie go od wszystkich błędnych poglądów. Z resztek tego wyburzenia należy zrobić wzniesienie dla ogromnej świątyni. Dusza ma być wznoszona coraz wyżej, na trzech stopniach.
O wy, Rzymianie, lubicie symbole! Popatrzcie więc na trzy stopnie [świątyni] jako na symbole. Mogą wam powiedzieć swe nazwy: pokuta, cierpliwość, stałość. Albo: pokora, czystość, sprawiedliwość. Albo: mądrość, hojność, miłosierdzie. Albo też wreszcie potrójne wspaniałe imię: wiara, nadzieja, miłość.
Spójrzcie jeszcze na symbolikę pasa, który – ozdobny i potężny – otacza teren świątyni. Trzeba umieć otoczyć duszę – królowę ciała, świątynię Ducha Wiecznego – ogrodzeniem, które by ją broniło, nie przygnębiało widokiem brzydoty, nie przeszkadzając jednak światłu. Trzeba otoczyć pasem pewnym, który odgrodzi od pragnienia i miłości do tego, co niższe – czyli ciało i krew – a zwróci do tego, co wyższe: ku duchowi. Odgrodzi przy pomocy woli. Trzeba usunąć nierówności, wyszczerbienia, plamy, żyły słabości z marmuru naszego ja, aby był doskonały wokół duszy. Równocześnie z pasa ustawionego dla ochrony świątyni, [trzeba] uczynić miłosierne schronienie dla bardziej nieszczęśliwych, którzy nie wiedzą, co to jest Miłość. Portyki to rozlanie miłości, litości, pragnienia, aby inni przyszli do Boga. Są podobne do ramion, które z miłością wyciągają się, aby osłonić kołyskę sieroty. A poza pasem – najpiękniejsze rośliny, najbardziej pachnące: hołd dla Stwórcy. Obsiejcie pustą ziemię, a potem uprawiajcie rośliny – cnoty o wszelkich nazwach – ten drugi pas, żywy i kwitnący wokół sanktuarium. A pośród roślin, pośród cnót – źródła. Jednym jest miłość, drugim – oczyszczenie. Przed podejściem do bliskich już propylei, przed zbliżeniem się do ołtarza, trzeba złożyć ofiarę z cielesności, odciąć się od rozwiązłości. A potem – przejść dalej, do ołtarza, aby położyć tam dar ofiarny, a potem jeszcze zbliżyć się do pomieszczenia, gdzie jest Bóg, przechodząc przez przedsionek. Czym jest to pomieszczenie? Obfitością bogactw duchowych, bo nic nigdy nie jest zbyt wielkie, aby stanowić otoczenie dla Boga.
Czy zrozumieliście? Pytaliście Mnie, jak się buduje Wiarę. Powiedziałem wam: “Tak, jak się wznosi świątynie.” Widzicie, że to prawda. Czy macie jeszcze coś do powiedzenia Mi?»
«Nie, Nauczycielu. Sądzę, że Flawia zapisała to, co powiedziałeś. Klaudia chce to wiedzieć. Zapisałaś?»
«Dokładnie» – mówi kobieta, podając woskowane tabliczki.
«Pozostanie, abyśmy mogli ponownie to przeczytać» – mówi Plautyna.
«To wosk. Zmaże się. Wypiszcie sobie to w sercach. Nie wymaże się więcej.»
«Nauczycielu, [nasze serca] są zatarasowane pustymi świątyniami. Rzucimy w nie Twoje Słowo, aby je zwalić. Ale to długa praca – mówi Plautyna wzdychając i kończy: – Wspomnij o nas w Twoim Niebie...»
«Idźcie w pokoju, zrobię to. Opuszczam was. Wiedzcie, że wasze przybycie było Mi bardzo drogie. Żegnaj, Publiuszu Kwintylianusie. Pamiętaj o Jezusie z Nazaretu.»
Kobiety pozdrawiają Go i odchodzą jako pierwsze. Potem, zamyślony, oddala się Kwintylianus. Jezus patrzy, jak odchodzą w towarzystwie Maksymina, który odprowadza ich do wozów.
«O czym myślisz, Nauczycielu?» – pyta Łazarz.
«Że wielu jest nieszczęśliwych [ludzi] na świecie.»
«Ja jestem jednym z nich.»
«Dlaczego, Mój przyjacielu?»
«Bo wszyscy przychodzą do Ciebie, z wyjątkiem Marii. Jej ruina jest więc jeszcze większa?!»
Jezus patrzy na niego i uśmiecha się.
«Uśmiechasz się? Czy nie cierpisz z powodu tego, że Maria jest tak oporna na nawrócenie? Czyżbyś nie cierpiał widząc mój ból? Marta cały czas płacze, od poniedziałkowego wieczora. Kim była ta niewiasta? Wiesz, że przez cały dzień mieliśmy nadzieję, że to była ona?»
«Uśmiecham się, bo jesteś niecierpliwym dzieckiem... I uśmiecham się, bo trwonicie wasze siły i łzy. Gdyby to była ona, pobiegłbym wam o tym powiedzieć.»
«A więc to naprawdę nie była ona?»
«O, Łazarzu!...»
«Masz rację. Cierpliwości! Jeszcze cierpliwości!... Oto, Nauczycielu, klejnoty, które dałeś mi do sprzedania, stały się pieniędzmi dla ubogich. Były bardzo piękne. Klejnoty kobiece.»
«Należały do “tamtej” kobiety.»
«Tak też myślałem. Ach! Gdybyż należały do Marii... Ale ona... ona... Tracę nadzieję, mój Panie!...»
Jezus obejmuje go i trwa przez chwilę bez słowa. Potem mówi:
«Proszę cię, abyś o tych klejnotach nikomu nie mówił. Ona musi uciekać przed podziwem i pragnieniami jak mały obłok, który wiatr gna dalej, nie pozostawiając po nim śladu na lazurze nieba.»
«Bądź spokojny, Nauczycielu... a za to przyprowadź mi Marię, naszą nieszczęśliwą Marię...»
«Pokój z tobą, Łazarzu. To, co obiecałem, uczynię.»