Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga III - Drugi rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

56. Z BEROT DO JEROZOLIMY

Napisane 20 czerwca 1945. A, 5385-5391

Zbiera się na deszcz. Piotr przypomina mi Eneasza, tylko role są odwrócone, bo zamiast dźwigać swego ojca, ma na ramionach małego Jabesa, całego okrytego płaszczem. Mała głowa wyłania się zza siwiejącej głowy Piotra, który śmieje się brodząc po kałużach. Chłopiec obejmuje jego szyję ramionami.

«To mogło nam być zaoszczędzone» – zrzędzi Iskariota, zdenerwowany z powodu wody: tej, która spada z nieba, i tej, która z ziemi ochlapuje im ubrania.

«Ech! Tak wielu rzeczy moglibyśmy uniknąć!» – odpowiada Jan z Endor, przyglądając się swym jednym okiem – które, jak sądzę, widzi za dwoje – pięknemu Judaszowi.

«Cóż chcesz powiedzieć?»

«Chcę powiedzieć, że niepotrzebnie sądzimy, iż żywioły powinny mieć wzgląd na nas, skoro my nie mamy względu na bliźnich – i to w sprawach o wiele ważniejszych niż dwie krople wody lub jedno chlapnięcie.»

«To prawda, lecz lubię wchodzić do miasta w czystym odzieniu. Mam wielu przyjaciół postawionych wysoko...»

«Uważaj więc, abyś nie spadł.»

«Żartujesz sobie ze mnie?» [– pyta Judasz]

«Nie! Jestem jednak starym nauczycielem i... starym uczniem. Odkąd żyję, uczę się. Najpierw nauczyłem się żyć, a potem obserwowałem życie, następnie poznałem jego gorycz i doświadczyłem bezużytecznej sprawiedliwości kogoś, kto jest “sam” przeciw Bogu i przeciw społeczności. Bóg ukarał mnie wyrzutami [sumienia], społeczeństwo – łańcuchami, i w rezultacie upadłem pod razami sprawiedliwości. Teraz wreszcie pojąłem: teraz właśnie uczę się “żyć”. Teraz, będąc nauczycielem i uczniem – rozumiesz chyba – to dla mnie... naturalne, że powtarzam lekcję.»

«Ale ja jestem apostołem...» [– mówi Judasz do Jana z Endor.]

«A ja jestem biednym nieszczęśnikiem, wiem, i nie powinienem był udzielać ci pouczeń. Widzisz jednak: nigdy nie wiemy, czym możemy się stać. Sądziłem, że umrę na Cyprze jako pedagog uczciwy i poważany, a stałem się mordercą i skazańcem. A gdyby mi powiedziano, że zostanę uczniem Świętego – wtedy gdy podnosiłem nóż, aby się zemścić, gdy nosiłem łańcuchy, nienawidząc całego świata – powątpiewałbym o zdrowiu zmysłów tego, kto by mi to mówił. A jednak... widzisz! Może więc i ja mogę tobie, apostołowi, udzielić jakiejś dobrej lekcji? Z powodu mojego doświadczenia, nie ze względu na moją świętość. O tym nawet nie myślę.»

«Miał rację tamten Rzymianin, nazywając cię Diogenesem.»

«Tak. Diogenes jednak szukał człowieka, lecz nie znalazł go. Ja, szczęśliwszy od niego, znalazłem węża tam, gdzie sądziłem, że mam małżonkę, i kukułkę w osobie, którą uznawałem za przyjaciela. Ale po tylu latach błąkania się w szaleństwie, z powodu tego poznania, znalazłem Człowieka – Świętego.»

«Ja nie znam innej mądrości niż [mądrość] Izraela.»

«Jeśli tak jest, to masz już czym się bronić. Teraz jednak masz także wiedzę, a raczej – mądrość Bożą.»

«To to samo.»

«O, nie! To jak dzień zamglony przy dniu słonecznym.»

«Chcesz mi udzielać lekcji? Ale ja jej nie chcę!» [– ucina Judasz.]

«Pozwól mi mówić! Najpierw zwracałem się do dzieci: były roztargnione; potem – do cieni: przeklinały mnie; potem – do kur: były lepsze od jednych i od drugich, o wiele lepsze. Teraz rozmawiam sam ze sobą, nie mogąc jeszcze rozmawiać z Bogiem. Dlaczego chcesz mi w tym przeszkodzić? Widzę tylko jednym okiem, kopalnie zrujnowały moje życie, serce mam chore od bardzo wielu lat. Pozwól przynajmniej, by mój umysł nie wyjałowił się.»

«Jezus jest Bogiem.»

«Wiem o tym. Wierzę w to. Bardziej niż ty, bo ja powróciłem do życia dzięki Niemu, a ty – nie. Chociaż On jest Dobrem, zawsze przecież jest Bogiem. Dlatego biedny nieszczęśnik, jakim jestem, nie ośmiela się traktować Go tak poufale, jak ty. Dusza moja mówi do Niego... ale wargi nie mają śmiałości. Myślę, że On słyszy duszę, pośród łez jej wdzięczności i miłości nawróconego.»

«To prawda, Janie. Odczuwam twoją duszę» – mówi Jezus, przyłączając się do rozmowy. Judasz czerwieni się ze wstydu, a mąż z Endor – z radości. [Jezus mówi:]

«Słyszę twoją duszę, to prawda. I odczuwam też wysiłek twego ducha. Dobrze powiedziałeś. Kiedy zostaniesz ukształtowany we Mnie, wtedy przyda ci się to, że byłeś nauczycielem i uważnym uczniem. Rozmawiaj, rozmawiaj, nawet sam ze sobą...»

«Pewnego razu, Nauczycielu, nie tak dawno temu, powiedziałeś mi, że to źle rozmawiać z własnym ja» – zauważa Judasz niegrzecznie.

«To prawda, powiedziałem tak. A to dlatego, że ty źle o kimś mówiłeś przed twoim własnym ja. Ten człowiek nie mówi źle, on medytuje – i to we wspaniałym celu. Nie wyrządza zła.»

«Słowem, jestem w błędzie!» – Judasz staje się agresywny.

«Nie. Cień okrywa twoje serce. Pogoda jednak nie może być zawsze ładna. Rolnicy pragną deszczu i jest miłością modlić się o to, by nadszedł. Deszcz także jest miłością. Spójrz, oto piękna tęcza, która z Atarot sięga po Rama. Minęliśmy Atarot. Smutna dolina znajduje się za nami. Tu wszędzie są uprawy i radość z powodu słońca rozpraszającego chmury. Gdy będziemy w Rama, do Jerozolimy pozostanie trzydzieści sześć stadiów. Ujrzymy ją ponownie za tym wzniesieniem, które przypomina miejsce straszliwej rozpusty, jakiej oddawali się mieszkańcy Gibea. To straszliwa rzecz – kąsanie ciała, Judaszu...»

Judasz nie odpowiada, tylko oddala się, rozgniewany, krocząc po kałużach.

«Cóż mu się dziś stało?» – pyta Bartłomiej.

«Zamilknij, żeby nie usłyszał cię Szymon, syn Jony. Unikajmy kłótni i... nie zatruwajmy Szymona. Jest tak szczęśliwy ze swoim chłopcem!»

«Dobrze, Nauczycielu. Jednak to źle i powiem mu o tym.»

«On jest młody, Natanaelu. Ty także byłeś młody...»

«Tak... ale... powinien okazywać szacunek!» – [Natanael] mimowolnie podnosi głos. Przybiega Piotr:

«Co się dzieje? Kto nie okazał szacunku? Nowy uczeń?» – i patrzy na Jana z Endor, który dyskretnie usunął się, kiedy pojął, że Jezus napomina apostoła i właśnie rozmawia z Jakubem Alfeuszowym i Szymonem Zelotą.

«Wcale nie. On jest pełen szacunku jak mała dziewczynka.»

«A, to dobrze! W przeciwnym razie... ech, jego jedyne oko byłoby zagrożone. A więc... to... Judasz!...»

«Posłuchaj, Szymonie, czy nie powinieneś zajmować się twoim małym? Zabrałeś Mi go, a teraz mieszasz się do przyjacielskiej rozmowy pomiędzy Natanaelem i Mną. Czy nie wydaje ci się, że chcesz robić zbyt wiele?»

Jezus uśmiecha się tak spokojnie, że Piotr nie wie, co myśleć. Patrzy na Bartłomieja... Ten jednak wzniósł swe orle oczy ku niebu... Podejrzenie Piotra rozprasza się.

Pojawienie się Miasta całkowicie odwraca jego uwagę. Jest już niedaleko, widoczne w całym swym pięknie pagórków, ogrodów oliwnych, domów, a szczególnie – Świątyni. Widok ten zawsze musiał być źródłem wzruszeń i dumy dla Izraelitów. Kwietniowe, bardzo ciepłe w Judei słońce szybko osuszyło kamienie konsularnej drogi. Kałuż teraz trzeba by naprawdę szukać. Apostołowie doprowadzają się do porządku na skraju drogi. Odwijają szaty, które podnieśli. Myją zabłocone nogi w czystym strumyku, czeszą włosy, ubierają płaszcze. To samo czyni Jezus. Widzę, że wszyscy postępują tak samo.

Wejście do Jerozolimy musiało być czymś ważnym. Stanąć przed jej murami w czasie święta, musiało oznaczać tyle co stanąć przed królem. To Święte Miasto było “prawdziwą” królową Izraelitów. Rozumiem to dobrze w tym roku, gdy zauważam zachowanie się tłumów na tej konsularnej drodze. Tu grupy różnych rodzin ustawiają się w określonym porządku. Wszystkie niewiasty razem, mężczyźni osobno w drugiej grupie, dzieci – w tej lub tamtej, ale wszystkie poważne i spokojne. Niektórzy składają zniszczone płaszcze, a wyciągają nowe z podróżnej torby lub zmieniają sandały. Potem marsz staje się uroczysty, pełen dostojeństwa. W każdej grupie jest solista rozpoczynający śpiew hymnów: dawnych, pochwalnych hymnów Dawida. Ludzie patrzą na siebie życzliwiej, jakby widok Domu Bożego przydał im łagodności. Patrzą na Dom Święty, ogromny sześcian marmurowy, nad którym górują złote kopuły – prawdziwa perła pośrodku okazałych murów [okalających] Świątynię.

Apostołowie ustawiają się następująco: najpierw Jezus i Piotr, z dzieckiem pośrodku. Za nimi: Szymon, Iskariota i Jan. Potem Andrzej, który zmusił Jana z Endor do pozostania pomiędzy nim i Jakubem, synem Zebedeusza. W czwartym rzędzie – dwaj kuzyni Pana, z Mateuszem, i wreszcie – Tomasz z Filipem i Bartłomiejem. Jezus zaczyna śpiew mocnym i bardzo pięknym głosem: lekkim barytonem, przechodzącym także w brzmienie tenorowe. Odpowiada mu Judasz Iskariota, czysty tenor, i Jan swym głosem, krystalicznym i młodym, oraz dwa głosy barytonowe kuzynów Jezusa i niski głos Tomasza – tak niski, że nie można go już określić jako baryton. Inni – wyposażeni w mniej piękne głosy – towarzyszą przytłumionym chórem mistrzom grupy. (Śpiewają Psalmy zwane pieśniami stopni.) Mały Jabes – anielskim głosem pośród potężnych głosów męskich – śpiewa bardzo dobrze. Zna bowiem, być może lepiej od innych, Psalm 122: “Uradowałem się, gdy mi powiedziano: Pójdziemy do domu Pańskiego!” Prawdziwa radość rozświetla to małe oblicze, tak smutne przed zaledwie kilkoma dniami. Oto mury są już całkiem blisko. Oto Brama Rybna. Ulice zatłoczone ludźmi. Idą zaraz do Świątyni na pierwszą modlitwę, a potem – pokój w zaciszu Getsemani, wieczerza i spoczynek.

Wędrówka do Jerozolimy skończyła się.


   

Przekład: "Vox Domini"