Ewangelia według św. Mateusza |
Ewangelia według św. Marka |
Ewangelia według św. Łukasza |
Ewangelia według św. Jana |
Maria Valtorta |
Księga III - Drugi rok życia publicznego |
– POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA – |
Napisane 4 czerwca 1945. A, 5241-5253
Jezus mówi do mnie, pokazując bieg Jordanu lub raczej miejsce, w którym wpada on do Jeziora Tyberiadzkiego. Leży tam miasto Betsaida – na prawym brzegu rzeki, jeśli patrzy się w kierunku północnym.
«Obecnie miasto nie leży już nad samym jeziorem, lecz nieco w głębi lądu, co powoduje zamieszanie wśród specjalistów. Wyjaśnienia trzeba szukać w fakcie, iż z tej strony jezioro jest wypełnione materiałem, który rzeka naniosła w ciągu dwudziestu wieków. Następowało też osuwanie się spadzistych wzgórz Betsaidy. W przeszłości miasto znajdowało się dokładnie w miejscu ujścia rzeki do jeziora. Nawet najmniejsze łodzie – w porach, gdy wody rzeki były najwyższe – płynęły w górę na dość długim odcinku aż do wysokości Korozain rzeką, która służyła za port i schronienie dla łodzi z Betsaidy w dniach burz na jeziorze. To [wyjaśnienie] nie jest dla ciebie, gdyż niewiele cię to obchodzi, lecz dla wymagających uczonych. A teraz dalej....»
Łodzie apostołów, po przepłynięciu dość krótkiego odcinka jeziora, dzielącego Kafarnaum od Betsaidy, cumują w tym mieście. Inne łodzie podążały za nimi i wysiada z nich wielu ludzi. Przyłączają się do przybyłych z Betsaidy na powitanie Nauczyciela. Jezus wchodzi do domu Piotra, w którym... znowu jest jego małżonka. Wolała żyć raczej sama, niż słuchać nieustannych narzekań matki pod adresem swego męża.
Ludzie na dworze gromkimi okrzykami dopominają się o Nauczyciela. To denerwuje Piotra. Wychodzi na taras i przemawia do ziomków, a przynajmniej mówi im, że powinni [okazać] nieco szacunku i uprzejmości. On sam – gdy ma Jezusa w swoim domu – chciałby również nacieszyć się trochę spokojniej obecnością Nauczyciela. Tymczasem – choć kazał swojej małżonce przynieść wiele rzeczy – ma czas i przyjemność ofiarować Nauczycielowi jedynie odrobinę wody z miodem. Piotr gdera. Jezus patrzy na niego z uśmiechem i potrząsając głową mówi:
«Można by sądzić, że nigdy Mnie nie widujesz i że wyjątkowo jesteśmy razem!»
«Ależ tak właśnie jest! Czyż jesteśmy sami, tylko Ty i Ja, kiedy przebywamy pośród ludzi? Nigdy! Pomiędzy Tobą a mną są ludzie ze swymi chorymi, zatroskani, słuchacze, ciekawscy, oszczercy, wrogowie, ale nigdy nie jesteśmy sami – Ty i ja. Dziś natomiast jesteś ze mną, w moim domu, i powinni to zrozumieć.»
Piotr jest naprawdę nadąsany.
«Ależ Ja nie widzę różnicy, Szymonie. Moja miłość jest taka sama. Moje słowo jest takie samo. Czy mówię ci je prywatnie, czy kieruję je do wszystkich, czyż to nie to samo?»
Piotr wyraża swą wielką troskę:
«To dlatego, że jestem tępy i łatwo się rozpraszam. Kiedy mówisz na jakimś placu, na górze, pośród bardzo wielkiego tłumu, ja – nie wiem dlaczego – rozumiem wszystko, lecz niczego sobie potem nie przypominam. Powiedziałem to moim towarzyszom i przyznali mi rację. Inni – to znaczy słuchający Ciebie lud – rozumie Cię i pamięta, o czym mówisz. Ileż to razy słyszeliśmy czyjeś wyznanie: “Już więcej tego nie robiłem, bo Ty tak powiedziałeś.” Albo: “Przyszedłem, bo pewnego dnia usłyszałem, jak mówiłeś to czy tamto, i poruszyło to mojego ducha.”. My – przeciwnie... Hmmm! To jak bieg wody, która przepływa nie zatrzymując się. Na brzegu nie ma już tej samej wody, bo przepłynęła. Przychodzi nowa, ciągle nowa i wciąż jej tak wiele. Jednak przepływa, przepływa, przepływa... Myślę z przerażeniem, że jeśli stanie się tak, jak mówisz, i nadejdzie chwila, kiedy Ciebie już tu nie będzie, aby spełniać rolę rzeki i... i ja... Cóż dam tym wszystkim spragnionym, skoro nie zachowuję nawet jednej kropli z tego, co mi dajesz?»
Inni także przyłączają się do skarg Piotra. Rozpaczają, że nigdy nic nie odnajdują z tego, co słyszeli, kiedy chcą to sobie przypomnieć, by odpowiedzieć licznym pytającym. Jezus uśmiecha się i odpowiada:
«Nie sądzę, [że tak jest]. Ludzie są także z was zadowoleni...»
«O, tak! Z tego, co robimy!... Bo torujemy innym przejście i w tym celu rozpychamy się łokciami. Nosimy chorych, zbieramy jałmużnę i mówimy: “Tak. Nauczyciel to tamten!” Piękne zajęcie, naprawdę!»
«Nie poniżaj się zbytnio, Szymonie.»
«Nie poniżam się, po prostu znam siebie.»
«To najtrudniejsza wiedza. Chcę jednak rozwiać twe obawy. Kiedy mówię, a wy nie możecie wszystkiego zrozumieć i zapamiętać, pytajcie bez lęku, że Mnie zanudzacie lub że Mnie zniechęcacie. Zawsze mamy chwile szczerości. Wtedy otwórzcie przede Mną serca. Tyle daję tak wielu ludziom. Czegóż nie dałbym wam, których Bóg nie może kochać bardziej niż Ja? Mówiłeś o biegu [wody w rzece], która płynie i brzegi jej nie zatrzymują. Nadejdzie dzień, kiedy zauważysz, że każda fala zostawiła ci ziarno, a z każdego ziarenka wyrosła roślina. Znajdziesz w zasięgu ręki kwiaty i rośliny na wszystkie okoliczności i będziesz sam zdziwiony mówiąc: “Cóż mi Pan uczynił?”. Wtedy też będziesz wybawiony z niewoli grzechu i twe obecne cnoty osiągną wysoką doskonałość.»
«Ty to mówisz, Panie, więc ufam Twemu słowu.»
«Teraz chodźmy odnaleźć tych, którzy na nas czekają. Chodźcie. Pokój tobie, niewiasto. Będę twoim gościem dziś wieczorem.»
Wychodzą. Jezus kieruje się w stronę jeziora, aby Go nie potrącał tłum. Piotr dba o to, by oddalić się łodzią na odległość kilku metrów od brzegu, tak że wszyscy mogą słyszeć głos Jezusa, a jest nieco przestrzeni między Nim a słuchaczami.
«[W drodze] z Kafarnaum do tego miejsca zastanawiałem się, co powinienem wam powiedzieć. I znalazłem wskazówkę w wydarzeniach tego ranka.
Widzieliście, że przyszło do Mnie trzech mężczyzn. Jeden spontanicznie, drugi – ponieważ Go poprosiłem, a trzeci – ogarnięty nagłym entuzjazmem. Widzieliście też, że z trzech pozostawiłem jedynie dwóch. Dlaczego? Czy może ujrzałem w trzecim zdrajcę? Nie. Naprawdę. Jednak on nie był przygotowany. Z pozoru najmniej przygotowanym wydawał się ten, który jest przy Mnie, a szedł pogrzebać ojca. Tymczasem najmniej przygotowanym był trzeci. Drugi był przygotowany na swój sposób, tak że potrafił dokonać ofiary naprawdę heroicznej. Heroizm w podążaniu za Bogiem jest zawsze dowodem mocnego duchowego przygotowania. To wyjaśnia niektóre zaskakujące wydarzenia, które mają miejsce wokół Mnie. Najbardziej przygotowani do przyjęcia Chrystusa – jakiekolwiek byłoby ich pochodzenie czy wykształcenie – są ci, którzy przychodzą do Mnie z gotowością i z całkowitą wiarą. Najmniej przygotowani widzą we Mnie człowieka, wybijającego się ze zwyczajności, albo też badają Mnie podejrzliwie i z ciekawością, lub atakują i poniżają różnorodnymi oskarżeniami. Różne sposoby zachowania zależą od [stopnia] braku przygotowania ducha.
W narodzie wybranym wszędzie powinny znajdować się dusze gotowe przyjąć tego Mesjasza, na którego z niepokojem czekali Patriarchowie i Prorocy; tego Mesjasza, który wreszcie przybył, a którego poprzedziły i któremu towarzyszyły wszystkie znaki zapowiedziane przez Proroków; tego Mesjasza, którego duchowa sylwetka zarysowuje się coraz wyraźniej poprzez cuda widzialne, odnoszące się do ciał i żywiołów, poprzez cuda niewidzialne, w sumieniach, które się nawracają, i poprzez cuda dokonane dla pogan, zwracających się ku Bogu Prawdziwemu. Tak jednak nie jest. Stawia się silne przeszkody gotowości podążania za Mesjaszem właśnie dzieciom tego ludu i – rzecz bolesna do wypowiedzenia – jest ich tym więcej, im wyższa jest klasa w społeczeństwie. Nie mówię tego, aby was zgorszyć, lecz doprowadzić do modlitwy i zastanowienia. Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego więcej jest pogan i grzeszników, którzy idą Moją drogą? Dlaczego ci przyjmują to, co mówię, a inni – nie? Dlatego że synowie Izraela są podobni do perłodajnych ostryg, które zakotwiczone są czy raczej wetknięte w rafę, na której się zrodziły. Są nasyceni, przepełnieni, nadęci swą wiedzą i nie potrafią zrobić miejsca dla nauki Mojej – odrzucając to, co zbędne, aby przyjąć to, co konieczne. Inni nie są tak zniewoleni. To ubodzy poganie lub biedni grzesznicy – podobni do dryfujących statków, których żadna kotwica nie utrzymuje na miejscu. To biedacy, nie posiadający skarbów – lecz jedynie bagaż błędów i grzechów. Pozbywają się tego ciężaru z radością, gdy tylko udaje im się pojąć, czym jest Dobra Nowina, i gdy kosztują tego wzmacniającego miodu, tak całkowicie odmiennego od odrażającej mikstury ich grzechów.
Posłuchajcie, a być może lepiej pojmiecie, jak odmienne mogą być owoce tej samej pracy.
[por. Mt 13,1-9; Mk 4,19; Łk 8,4-8] Siewca wyszedł siać. Jego pola były liczne i różnej wartości. Niektóre otrzymał w spadku po ojcu. Zaniedbanie sprawiło, że rozmnożyły się na nich kolczaste rośliny. Inne sam nabył: kupił je od niedbałego człowieka i pozostawił. Jeszcze inne poprzecinał drogami, bo człowiek ten lubił wygodę i nie chciał nakładać drogi, idąc z jednego miejsca na drugie. Były wreszcie takie, najbliższe domu, którym poświęcił całą swą troskę, aby mieć przed domem przyjemny widok. Te ostatnie były dobrze uprzątnięte z kamieni, cierni, chwastów i innych rzeczy.
Człowiek ten wziął worek z ziarnem – najlepszym ziarnem – i zaczął siać. Ziarno padło na pola najbliższe domu, na dobrą glebę, pulchną, zaoraną, oczyszczoną, dobrze nawożoną. Upadło też na pola poprzecinane ścieżkami i drogami, które urodzajną ziemię okryły brudem suchego pyłu. Inna część [ziarna] upadła na pola, na których nieudolność człowieka pozwoliła wyrosnąć ciernistym roślinom. Co prawda przeorał je pług i wydawało się, że już ich nie ma. Tymczasem chwasty te nadal istniały, gdyż tylko ogień, który niszczy je zupełnie, nie pozwala im się odrodzić. Reszta ziarna padła na kupione za bezcen pola, które człowiek pozostawił takimi, jakie były: niezbyt głęboko zaorane, nie oczyszczone z kamieni, rozrzuconych po ziemi. Tworzyły one na niej jakby twardy bruk, w który nie mogły wrosnąć delikatne korzenie.
Po zasianiu całego ziarna powrócił do domu i powiedział: “O! Jak dobrze! Teraz trzeba tylko czekać na żniwa.” Potem cieszył się, bo z upływem dni widział, jak kiełkuje ziarno na polach blisko domu i jak wyrasta... O! Jakie jedwabiste dywany! A potem kłosy... O, co za morze! Zboże następnie bielało i uderzając kłosami śpiewało niebu ‘hosanna’. Człowiek mówił sobie: “Wszystkie pola będą jak to! Przygotujmy sierpy i spichlerze. Ileż chleba! Ile złota!” I zachwycał się...
Zebrał zboże z pól najbliższych domu, potem poszedł na te, które odziedziczył po ojcu, lecz pozostawił zdziczałe. Stanął z otwartymi ustami. Ziarno wzeszło co prawda obficie, bo pola były dobre, a ziemia – o którą dbał ojciec – żyzna i urodzajna, jednak jej żyzność sprawiła, że wzrosły również ciernie, poruszone wprawdzie przez pług, lecz wciąż żywe. Wyrosły one i stworzyły prawdziwy dach z gałązek tak najeżonych cierniami, że kiełki nie mogły się przez nie przedostać. Przebiło się tylko kilka rzadkich kłosów. Reszta była prawie całkowicie martwa, zaduszona.
Człowiek powiedział sobie: “Nie zadbałem o to miejsce. Gdzie indziej jednak nie było cierni, tam będzie lepiej”. I poszedł na pola niedawno nabyte. Zaskoczenie zwiększyło smutek. Cienkie i wyschłe listki zbóż leżały wszędzie jak suche siano. Suche siano! “Jak to? Jak to?” – pytał człowiek, jęcząc. “Przecież tu nie było cierni! Przecież ziarno było takie samo! Przecież zboże wyrosło gęste i piękne! Widać to po listkach dobrze uformowanych i licznych. Dlaczego zatem wszystko zmarniało i nie powstały nawet kłosy?” Z bólem zaczął ryć w ziemi, aby zobaczyć, czy znajdzie tam gniazda kretów lub inne szkodniki. Nie, nie było ani robaków, ani gryzoni. Ale ile kamieni, ileż kamieni, rumowisko! Pola były nimi zupełnie pokryte i odrobina ziemi, która je okrywała, wprowadzała w błąd. O, gdyby użył pługa w odpowiednim czasie! O, gdyby trochę pokopał, zanim nabył te pola, zanim je zakupił jako teren dobry! O! Gdyby przynajmniej – popełniwszy błąd ich zakupienia za proponowaną sumę, bez upewnienia się co do ich wartości – użyźnił je, nawet za cenę zmęczenia! Teraz było już za późno i żale były zbyteczne.
Człowiek podniósł się, upokorzony, i udał się na pola, które poprzecinał małymi ścieżkami dla swej wygody... I rozdarł z bólu szaty. Nie było tam nic, zupełnie nic... Ciemną ziemię pola okrywała lekka warstwa białego pyłu... Człowiek upadł na ziemię, jęcząc: “A tu, dlaczego? Tu nie ma cierni ani kamieni. Przecież to są nasze pola. Dziadek, ojciec i ja zawsze je posiadaliśmy i przez długie, długie lata użyźnialiśmy je. Zrobiłem na nich wprawdzie ścieżki, usunąłem ziemię z pól, lecz to nie mogło ich uczynić do tego stopnia nieurodzajnymi...” Płakał jeszcze, kiedy została mu udzielona odpowiedź na jego bolesne skargi. Ogromne stada ptaków uporczywie chodziły od ścieżek do pola, od pola do ścieżek, aby szukać, szukać, szukać ziaren, ziaren, ziaren... Pole stało się siatką dróżek, na których brzegi upadły ziarna i przyciągnęły stada ptaków. Zjadły najpierw ziarno, leżące na ścieżkach, a potem to z pola, aż do ostatniego ziarenka.
Tak więc ten sam zasiew na różnych polach przyniósł odmienny plon: tu stokrotny, tam sześćdziesięciokrotny, gdzie indziej trzydziestokrotny, a jeszcze gdzie indziej nie przyniósł go wcale. Kto ma uszy do słuchania, niechaj słucha. Zasiew to Słowo, które jest takie samo dla wszystkich. Miejsca, na które ono pada, to wasze serca. Niech każdy to pojmie i zastosuje. Pokój niech będzie z wami.»
Potem zwracając się do Piotra, mówi mu:
«Odpłyń tak daleko, jak możesz, i zatrzymaj się po drugiej stronie.»
Podczas gdy dwie łodzie posuwają się nieco po rzece, aby potem zatrzymać się przy brzegu, Jezus siada i pyta nowego ucznia:
«Kto został teraz u ciebie w domu?»
«Moja matka i starszy brat, od pięciu lat żonaty. Siostry rozproszyły się po okolicy. Mój ojciec był bardzo dobry i matka go opłakuje, zasmucona...»
Młodzieniec przerywa nagle, bo czuje szloch podchodzący do serca. Jezus bierze go za rękę i mówi:
«Ja też poznałem ten ból i widziałem, jak płakała Moja Matka. Rozumiem cię więc dobrze...»
Tarcie łodzi o brzeg przerywa rozmowę. Wysiadają. Tu nie ma już niskich pagórków Betsaidy zanurzających – jeśli można tak powiedzieć – swe nosy w jeziorze, lecz równina z bogatymi plonami, rozciągająca się na brzegu naprzeciw Betsaidy od strony północnej.
«Idziemy do Meron?» – pyta Piotr.
«Nie. Pójdziemy ścieżką przez pola.»
Pola, piękne i dobrze utrzymane, ukazują kłosy jeszcze delikatne, lecz już uformowane. Wszystkie są tej samej wysokości. Z powodu lekkiego falowania, którym znaczy je chłodny wiatr od północy, wydają się tworzyć inne małe jezioro, na którym rolę żagli spełniają drzewa wznoszące się to tu, to tam, pełne świergotu ptaków.
«Te pola nie są jak te z przypowieści» – zauważa kuzyn Jakub.
«Nie, z pewnością! Ptaki ich nie zniszczyły, nie ma cierni ani kamieni. Piękne ziarno! Za miesiąc będzie już jasne... a za dwa miesiące gotowe pod sierp i do spichrza.» – mówi Judasz Iskariota.
«Nauczycielu... przypominam Ci, co powiedziałeś w moim domu. Tak pięknie mówiłeś. Jednak zaczynam mieć w głowie zamęt, podobny do tych obłoków w górze...» – mówi Piotr.
«Dziś wieczorem ci to wyjaśnię. Jesteśmy już niedaleko Korozain. – Patrząc na nowego ucznia Jezus mówi: – Daje się temu, kto daje; posiadanie zaś nie odbiera zasługi płynącej z daru. Zaprowadź Mnie do [rodzinnego] grobu i do domu twojej matki.»
Młody mężczyzna klęka i zalany łzami całuje rękę Jezusa.
«Wstań. Chodźmy. Mój duch odczuł twój smutek. Moją miłością chcę umocnić twoją odwagę.»
«Izaak, starzec, opowiadał mi, jak bardzo jesteś dobry. Izaak, wiesz? Ten, któremu uzdrowiłeś córkę. On mnie pouczał. Widzę jednak, że Twoja dobroć jest jeszcze większa, niż mówił.»
«Pójdziemy też pozdrowić starca, aby mu podziękować za to, że Mi dał ucznia.»
Przybywają do Korozain i pierwszym napotkanym domem jest właśnie dom Izaaka. Starzec akurat wraca do domu. Na widok grupy złożonej z Jezusa i [uczniów] – w której jest młodzieniec z Korozain – podnosi rękę z laską, wstrzymuje oddech i otwiera usta. Jezus uśmiecha się i Jego uśmiech przywraca mu mowę.
«Niech Bóg Cię błogosławi, Nauczycielu! Skądże mi ten zaszczyt?»
«Chcę ci powiedzieć: “dziękuję”.»
«Ależ za co, mój Boże! To ja muszę Ci to powiedzieć. Ale wejdź, wejdź. O! Co za szkoda, że moja córka jest daleko, u swej teściowej! Bo wyszła za mąż, wiesz? Wszystkie błogosławieństwa [spływają], odkąd Cię spotkałem! Wyzdrowiała, a zaraz potem bogaty krewny powrócił z daleka, wdowiec z dziećmi potrzebującymi matki... O! Przecież już Ci to wszystko mówiłem! Mam starą głowę! Wybacz mi.»
«Twoja głowa jest mądra, dlatego zapomina pochwalić się dobrem, uczynionym dla Nauczyciela. Zapomnieć o uczynionym przez siebie dobru to mądrość. Ujawnia pokorę i ufanie Bogu.»
«Ale ja... nie wiem...»
«A ten uczeń, to nie dzięki tobie go mam?»
«O!... Przecież ja nic nie uczyniłem, wiesz o tym. Powiedziałem mu tylko prawdę... i cieszę się, że Eliasz jest z Tobą.»
Starzec odwraca się do Eliasza ze słowami:
«Twoja matka po pierwszym zaskoczeniu otarła łzy, kiedy się dowiedziała, że zostałeś z Nauczycielem. Twój ojciec miał pomimo to godny pogrzeb. Niedawno został złożony w grobie.»
«A mój brat?»
«Milczy... wiesz... twoja nieobecność była dla niego czymś ciężkim... z powodu wioski... On jeszcze tak myśli...»
Młodzieniec zwraca się do Jezusa:
«Powiedziałeś to. Jednak nie chciałbym, aby on był umarły... Spraw, żeby ożył jak ja i niech Ci służy.»
Inni nie rozumieją i patrzą na siebie pytająco. Jezus odpowiada:
«Nie trać nadziei i trwaj.»
Potem błogosławi Izaaka i wychodzi mimo jego nalegania.
Zatrzymują się najpierw przy zamkniętym grobie. Modlą się. Następnie, przez winnicę częściowo uprzątniętą, idą do domu Eliasza.
Spotkanie dwóch braci jest raczej chłodne. Starszy jest obrażony i chce to okazać. Młodszy czuje się po ludzku winny i nie reaguje. Wchodzi jednak matka. Bez słowa rzuca się na twarz i całuje kraj szaty Jezusa. Jej przybycie rozpogadza atmosferę i umysły na tyle, że wszyscy chcą uczcić Nauczyciela. Jednak Jezus niczego nie przyjmuje i mówi tylko:
«Niech wasze serca będą sprawiedliwe wobec siebie nawzajem, jak sprawiedliwym był ten, którego opłakujecie. Nie nadawajcie ludzkiego piętna temu, co jest nadludzkie: śmierci i wezwaniu do misji. Dusza sprawiedliwego nie jest wstrząśnięta tym, że jego syn nie był przy wkładaniu do grobu jego zwłok. Przeciwnie nawet, uspokoiła się, myśląc o bezpiecznej przyszłości swego Eliasza. Niech światowy sposób myślenia nie mąci łaski powołania. Chociaż świat mógł się dziwić, nie widząc go przy grobie ojca, jednak aniołowie radowali się widząc go u boku Mesjasza. Bądźcie sprawiedliwi. Niech syn będzie pociechą dla ciebie, matko. Wychowałaś go mądrze i został wezwany przez Mądrość. Wszystkich was błogosławię. Pokój niech będzie z wami, teraz i na zawsze.»
Powracają na drogę, którą szli, aby udać się do rzeki i do Betsaidy. Eliasz nie zatrzymał się ani na chwilę na rodzicielskim progu. Po pożegnalnym pocałunku matki poszedł za Nauczycielem z prostotą dziecka, idącego za swoim ojcem.