Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga III - Drugi rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA    –

34. KAZANIE NA GÓRZE (część piąta).

Napisane 29 maja 1945 i 12 sierpnia 1944. A, 5184-5211 i 3296-3303

Wspaniały poranek. Powietrze jest jeszcze bardziej orzeźwiające niż zwykle. To co odległe, wydaje się bliskie i można by sądzić, że ogląda się rzeczy przez lupę, która wyraźnie ukazuje najdrobniejsze szczegóły. Tłum przygotowuje się do słuchania Nauczyciela. Z dnia na dzień natura jest coraz piękniejsza przywdziewając bujną szatę wiosennej pełni. Przypada ona w Palestynie – jak mi się wydaje – dokładnie na przełomie marca i kwietnia, potem bowiem przyjmuje już ona wygląd letni z dojrzałymi plonami i ulistnieniem gęstym i pełnym.

Teraz wszystko tonie w kwiatach. Ze szczytu góry – która sama przyoblekła się w kwiaty, nawet w miejscach, w których wydawałoby się, że nic nie może zakwitnąć – widać równinę z falami zbóż jeszcze giętkich. Wiatr porusza nimi jak niebieskozielonymi falami z lekka słomkowozłotymi u szczytu kłosów, formujących ziarno w najeżonych warkoczach. Ponad zbożem, poruszającym się pod wpływem lekkiego wiatru, wznoszą się drzewa owocowe, całe pokryte płatkami, można by rzec – ogromne puszki do pudru lub kule waty białej lub różowawej albo intensywnie różowej czy też żywo czerwonej. Drzewa oliwne – skupione w swych szatach pokutujących ascetów – modlą się, a ich modlitwa zamienia się w śnieg białych kwiatów, na razie ledwo widocznych.

Hermon ma wierzchołek z różowego alabastru. Całuje go słońce. Z alabastru odrywają się dwie diamentowe nitki – stąd wydaje się, że to nitki – z których słońce wysnuwa jakby nierzeczywiste iskry. Potem znikają za zielonymi galeriami drzew i widać je dopiero w dolinach, gdzie formują biegi rzek, kierujących się z pewnością do niewidocznego stąd jeziora Meron. Potem wypływają z niego jako piękne wody Jordanu, aby następnie wpaść ponownie do jasnego szafiru Morza Galilejskiego, które jest samym drżeniem błysków jakby drogocennych kamieni, dla których słońce staje się oprawą i płomieniem. Wydaje się, że łodzie z żaglami przemierzające to lustro – spokojne i wspaniałe w otoczeniu ogrodów i cudownych wiosek – kierowane są przez lekkie chmurki, żeglujące po innym morzu: niebie. Naprawdę stworzenie śmieje się w ten wiosenny dzień o tej porannej porze.

Ludzie napływają i napływają bez przerwy. Wspinają się ze wszystkich stron: starzy, zdrowi, chorzy, małe dzieci, małżonkowie, chcący rozpocząć życie z błogosławieństwem Bożego słowa, żebracy, ludzie zamożni, przywołujący apostołów. Składają im ofiarę dla ubogich, a czynią to w tak ukrytych miejscach, jakby pragnęli się wyspowiadać. Tomasz wziął jeden z ich podróżnych worków i spokojnie wsypuje do niego cały skarb złożony z monet, jakby to była pasza dla kurcząt. Potem niesie wszystko w pobliże skały, skąd Jezus przemawia. Śmieje się uradowany i mówi:

«Ciesz się, Nauczycielu! Dziś jest tego dla wszystkich!»

Jezus uśmiecha się i mówi:

«I zaczniemy zaraz, ażeby smutni od razu zostali pocieszeni. Ty i twoi towarzysze zbierzcie chorych i biednych. Przyprowadźcie ich do przodu.»

Zostało to wykonane w dość krótkim czasie, choć trzeba było wysłuchiwać historii tej czy tamtej osoby. Trwałoby to o wiele dłużej, gdyby nie konkretne działanie Tomasza, który wchodzi na skałę, aby go ujrzano, i woła potężnym głosem:

«Niech wszyscy, którzy cierpią fizycznie, przejdą na prawo, tam gdzie jest cień.»

Naśladuje go Iskariota, również wyposażony w głos o niezwykłej sile i pięknie. Krzyczy:

«Niech wszyscy, którzy sądzą, że mają prawo do jałmużny, podejdą tu do mnie. Uważajcie, aby nie kłamać, bo oko Nauczyciela czyta w sercach.»

Tłum kłębi się i rozdziela na trzy grupy: chorych, ubogich i czekających tylko na naukę. Jednak pomiędzy ostatnimi dwie lub trzy osoby wydają się pragnąć czegoś innego niż zdrowie i pieniądze, czegoś potrzebniejszego niż te rzeczy. To kobieta i dwóch mężczyzn. Patrzą, patrzą na apostołów, lecz nie ośmielają się mówić. Mija ich Szymon Zelota o surowym wyglądzie, następnie – Piotr zajęty przemawianiem do dziesięciu urwisów, którym obiecuje oliwki, jeśli pozostaną spokojni aż do końca, a klapsy, jeśli będą hałasować w czasie pouczeń Nauczyciela. Przechodzi Bartłomiej, starszy i poważny, potem – Mateusz i Filip. Niosą w ramionach kalekę, któremu trudno byłoby przedrzeć się przez gęsty tłum. Następnie przechodzą kuzyni Pana, podają ramię prawie ślepemu żebrakowi i ubogiej niewieście. Nie wiem, ile ma lat. Płacze opowiadając Jakubowi wszystkie swe nieszczęścia. Dalej to Jakub, syn Zebedeusza, z biedną dziewczynką na rękach, z pewnością chorą. Wziął ją od matki. Ta idzie za nim strwożona, by tłum nie zrobił dziecku krzywdy. Na koniec przechodzą dwaj nierozłączni, jak można by rzec: Andrzej i Jan. Jeśli bowiem Jan ze swą spokojną naturą świętego dziecka chodzi z wszystkimi swymi towarzyszami, to Andrzej – z powodu wielkiej nieśmiałości – woli iść z dawnym towarzyszem połowów i wiary w Chrzciciela. Zatrzymali się u wylotu dwóch głównych ścieżek, by jeszcze kierować tłum na miejsca. Teraz jednak z góry [widać, że] nie ma już innych pielgrzymów na kamienistych drogach i obydwaj [apostołowie] spotykają się, by iść do Nauczyciela z otrzymanymi darami. Jezus pochyla się już nad chorymi i po każdym cudzie słychać ‘hosanna’ tłumu.

Niewiasta, która wydaje się ogromnie zasmucona, ośmiela się pociągnąć szatę Jana, który uśmiechając się rozmawia z Andrzejem. Uczeń pochyla się i pyta:

«Czego chcesz, niewiasto?»

«Chciałabym porozmawiać z Nauczycielem...»

«Czy jesteś chora? Nie jesteś biedna...»

«Nie jestem ani chora, ani biedna, lecz potrzebuję Go... bo są choroby bez gorączki i nędze bez ubóstwa, a moja... moja...»

Płacze.

«Patrz, Andrzeju, ta niewiasta ma jakąś troskę i chciałaby o niej powiedzieć Nauczycielowi. Jak to zrobimy?»

Andrzej spogląda na niewiastę i mówi:

«Z pewnością ujawnienie tej troski zadałoby ci ból...»

Niewiasta potakuje głową. Andrzej mówi dalej:

«Nie płacz... Janie, zaprowadź ją do naszego namiotu. Ja przyprowadzę Nauczyciela.»

Jan uśmiechnięty prosi o zrobienie przejścia, Andrzej zaś idzie w przeciwnym kierunku, w stronę Jezusa. Dwóch zasmuconych mężów obserwuje te manewry i jeden z nich zatrzymuje Jana, a drugi – Andrzeja. W chwilę potem obydwaj znajdują się wraz z Janem i niewiastą za osłoną z liści, służącą za ogrodzenie namiotu.

Andrzej dochodzi do Jezusa w chwili uzdrawiania paralityka, który zwinnie jak tancerz podnosi kule niby dwa trofea, wykrzykując błogosławieństwo. Apostoł szepcze:

«Nauczycielu, za naszym namiotem jest troje zapłakanych [ludzi]. To cierpienia serca i wszyscy nie mogą ich poznać...»

«Dobrze. Jest jeszcze ta dziewczynka i ta niewiasta, potem przyjdę. Idź im powiedzieć, żeby mieli wiarę.»

Andrzej oddala się. Jezus pochyla się nad dziewczynką, którą matka wzięła z powrotem na ręce.

«Jak się nazywasz?» – pyta Jezus.

«Maria.»

«A Ja jak się nazywam?»

«Jezus» – odpowiada dziewczynka.

«A kim jestem?»

«Mesjaszem Pana, który przyszedł, by czynić dobrze ciałom i duszom.»

«Kto ci to powiedział?»

«Mama i tata, którzy w Tobie pokładają ufność, że będę żyła.»

«Żyj i bądź dobra.»

Dziewczynka, jak myślę, cierpiała na kręgosłup, bo choć ma siedem lat, a może więcej, poruszała jedynie rękami i była cała ściśnięta, od pach po biodra, grubymi i sztywnymi opaskami. Widać je, bo matka rozchyliła ubranko, by je pokazać. Dziewczynka trwa w bezruchu przez kilka minut. Potem zrywa się, ześlizguje z matczynej piersi na ziemię i biegnie do Jezusa, właśnie uzdrawiającego chorą, której przypadku nie rozumiem.

Wszyscy chorzy zostali wysłuchani i to oni krzyczą najgłośniej w ogromnym tłumie, gorąco wielbiącym [Jezusa]:

«Synu Dawida, chwało Boga i nasza chwało!»

Jezus idzie w stronę namiotu. Judasz z Kariotu woła:

«Nauczycielu! A oni?»

Jezus odwraca się ze słowami:

«Niech zaczekają tam, gdzie są, też zostaną pocieszeni.»

Odchodzi szybko za gałęzie, gdzie z Andrzejem i Janem znajdują się trzy zasmucone osoby.

«Najpierw niewiasta. Chodź ze Mną ku tym zaroślom. Mów bez obawy.»

«Panie, mój mąż opuścił mnie dla ladacznicy. Mam pięcioro dzieci. Najmłodsze ma dwa lata... Wielki jest mój ból... Myślę o dzieciach... Nie wiem, czy będzie je chciał, czy mi je pozostawi. Chłopców, przynajmniej najstarszego, będzie chciał [zabrać]... A ja, która wydałam go na świat, nie będę mogła mieć radości patrzenia na niego? Co pomyślą o ojcu albo o mnie? Muszą myśleć źle o jednym z nas. Nie chciałabym, aby osądzały swego ojca...»

«Nie płacz. Ja jestem Panem życia i śmierci. Twój mąż nie poślubi tej niewiasty. Idź w pokoju i bądź nadal dobra.»

«Ale... nie zabijesz go? O, Panie, ja go kocham!»

Jezus uśmiecha się:

«Ja nikogo nie zabiję. Jednak będzie ktoś, kto wykona swój zawód. Wiedz, że demon nie jest większy od Boga. Wracając do swego miasta dowiesz się, że był ktoś, kto zabił to złe stworzenie i to w taki sposób, że twój mąż zrozumie, co zamierzał zrobić, i pokocha cię odnowioną miłością.»

Niewiasta całuje rękę Jezusa, którą położył na jej głowie, i odchodzi. Podchodzi jeden z mężczyzn i mówi:

«Mam córkę, Panie. Niestety udała się do Tyberiady z przyjaciółkami i [stało się] tak, jakby połknęła truciznę. Powróciła jak pijana. Chce odejść z jakimś Grekiem... a ponadto... Och, po co mi się urodziła? Jej matka jest chora ze smutku i być może od tego umrze... Ja... jedynie Twoje słowa, jakie usłyszałem poprzedniej zimy, powstrzymują mnie przed zabiciem jej. Jednak, zapewniam Cię, moje serce już ją przeklęło.»

«Nie. Bóg, który jest Ojcem, nie przeklina z powodu grzechu uporczywie popełnianego. Czego chcesz ode Mnie?»

«Żebyś ją doprowadził do nawrócenia.»

«Ja jej nie znam i ona z pewnością do Mnie nie przyjdzie.»

«Ale Ty możesz nawet z daleka zmienić jej serce! Wiesz, kto mnie do Ciebie wysłał? Joanna, żona Chuzy. Miała akurat udać się do Jerozolimy, kiedy przyszedłem do jej pałacu zapytać, czy zna tego podłego Greka. Myślałem, że może go zna, bo – choć jest dobra – żyje w Tyberiadzie, a Chuza chodzi do pogan... Nie znała go, ale powiedziała: “Idź do Jezusa. On wezwał mojego ducha z tak daleka i uzdrowił mnie, tym wezwaniem, z suchot. On uzdrowi też serce twojej córki. Będę się modlić, a ty, miej wiarę.” Mam wiarę. Widzisz to. Miej litość, Nauczycielu.»

«Twoja córka dziś wieczór będzie płakać na kolanach swej matki, prosząc o przebaczenie. Ty także bądź dobry jak jej matka i przebacz. Przeszłość jest martwa.»

«Dobrze, Nauczycielu. Jak chcesz i bądź błogosławiony.»

Odwraca się, chcąc odejść... potem wraca z powrotem:

«Przebacz, Nauczycielu... ale lękam się... Rozwiązłość jest takim demonem! Daj mi nitkę z Twej szaty. Włożę ją pod poduszkę córki. Demon nie będzie jej kusił w czasie snu.»

Jezus śmieje się i potrząsa głową... ale zaspokaja [prośbę] mężczyzny mówiąc:

«Abyś był spokojniejszy. Jednak wierz, że jeśli Bóg mówi: ‘Chcę’, diabeł odchodzi i niczego innego nie trzeba. Pragnę, abyś to zachował jako pamiątkę po Mnie.»

Daje mu włókienko frędzla. Podchodzi trzeci:

«Nauczycielu, mój ojciec umarł. Sądziliśmy, że miał dużo pieniędzy. Nie znaleźliśmy ich jednak. Nie byłoby to wielkie zło, bo braciom nie brak chleba. Jednak jako najstarszy mieszkałem z ojcem. Dwaj bracia oskarżają mnie o to, że pieniądze znikły za moją sprawą. Chcą wytoczyć mi proces o kradzież. Widzisz moje serce. Nie ukradłem najmniejszej monety. Mój ojciec przechowywał denary w szkatule, w żelaznej skrzynce. Po jego śmierci otwarliśmy skrzynkę, ale szkatuły tam już nie było. Oni mówią: “To ty wziąłeś ją tej nocy, kiedy myśmy spali”. To nieprawda. Pomóż mi przywrócić pokój i wzajemny szacunek.»

Jezus patrzy na niego uważnie i uśmiecha się.

«Dlaczego się uśmiechasz, Nauczycielu?»

«Bo winnym jest twój ojciec. Winnym jak dziecko, które ukrywa zabawkę, aby mu jej nie odebrano.»

«Jednak on nie był skąpy. Wierz mi. Czynił dobrze.»

«Wiem, lecz był w podeszłym wieku... To choroba starców... Chciał ukryć swe pieniądze dla was, a skłócił was z powodu nadmiaru uczucia. Skrzynka jest zakopana u stóp schodów do piwnicy. Mówię ci o tym, abyś wiedział, że Ja wiem wszystko. Teraz, gdy ci to mówię, przez zwykły przypadek twój młodszy brat – uderzając w gniewie ziemię – poruszył ją. Znaleźli pieniądze. Są zmieszani i żałują, że cię oskarżali. Powróć spokojnie do domu i bądź dla nich miły. Nie wyrzucaj im braku szacunku.»

«Nie, Panie. Nawet tam nie pójdę. Pozostanę, aby Cię słuchać. Odejdę jutro.»

«A jeśli odbiorą ci pieniądze?»

«Mówisz przecież, że nie należy być chciwym. Nie chcę takim być. Wystarczy mi, że zapanuje między nami zgoda. Zresztą... nie wiedziałem, co było w skrzynce, i nie dbam o to, czy wyjaśnienia będą nieścisłe. Myślę, że te pieniądze miały się zgubić... Jeśli mi ich odmówią, będę żył jak przedtem. Wystarczy, że nie będą mnie nazywać złodziejem.»

«Daleko postąpiłeś na Bożej drodze. Podążaj nią nadal i niech pokój będzie z tobą.»

On także odchodzi radosny. Jezus powraca do tłumu, do biednych, i rozdaje jałmużnę, według własnego osądu. Teraz wszyscy są zadowoleni i Jezus może nauczać.

 


[por. Mt 6,24; Łk 16,13] [Dwie drogi; Bóg i Mamona]

«Pokój niech będzie z wami. Kiedy wyjaśniam wam drogi Pańskie, robię to po to, abyście nimi kroczyli. Czy możecie iść równocześnie ścieżką, która skręca w prawo, i tą, która wiedzie w lewo? To niemożliwe, bo jeśli wejdziecie na jedną, musicie porzucić drugą. Nawet gdyby ścieżki leżały blisko siebie, nie moglibyście iść jedną stopą po jednej, a drugą – po drugiej. Skończyłoby się to zmęczeniem i zabłądzeniem, nawet gdyby chodziło o jakiś zakład.

Pomiędzy ścieżką Boga i szatana jest duża odległość. Nie przestaje się ona zwiększać, dokładnie tak jak te dwie ścieżki, które tu są połączone, lecz w miarę obniżania się ku dolinie oddalają się coraz bardziej od siebie, jedna – zmierza w stronę Kafarnaum, druga – ku Ptolemaidzie.

Z życiem jest tak samo. Toczy się ono pomiędzy przeszłością i przyszłością, pomiędzy złem i dobrem. Pośrodku znajduje się człowiek ze swą wolą – z możliwością wolnego wyboru. Na krańcach z jednej strony jest Bóg i Jego Niebiosa, z drugiej – szatan i jego Piekło. Człowiek może wybierać. Nikt go nie przymusza. Nie mówcie Mi, usprawiedliwiając swe schodzenie ścieżką w dół: “Szatan nas kusi”. Przecież Bóg też nas “kusi” Swą miłością i pokusa ta jest bardzo silna. Pociąga nas przez Swe słowa, a one są bardzo święte; przez Swe obietnice, które są bardzo ponętne! Dlaczego więc pozwolić się kusić tylko przez jednego – i to przez tego, który najmniej zasługuje na słuchanie? Czyż słowa, obietnice, miłość Boga nie wystarczą, by unieszkodliwić truciznę szatana?

Uważajcie, aby to nie przemawiało na waszą niekorzyść. Zdrowie fizyczne nie chroni przed zakażeniami, lecz ułatwia ich pokonywanie. Jeśli zaś ktoś jest chory, a przez to już osłabiony, prawie zawsze ulega nowemu zarażeniu. Jeśli przeżyje, będzie bardziej chory niż wcześniej, bo nie ma we krwi mocy, by całkowicie zniszczyć zakaźne zarazki. Tak samo jest ze sferą wyższą. Jeśli ktoś jest moralnie i duchowo zdrowy i silny, to nie znaczy – wierzcie Mi – że nie jest wolny od pokus, lecz zło nie zapuszcza w nim korzenia. Nieraz ktoś mówi Mi: “Chodziłem do tej lub do tego, czytałem to lub tamto, próbowałem doprowadzić do dobra tego lub tamtego, jednak zło, które było w ich umyśle i w ich sercach, zło, które było w tej książce, weszło we mnie”. Odpowiadam: “To świadczy, że stworzyłeś już grunt podatny na wchłonięcie wszystkiego. To świadczy, że jesteś słabym człowiekiem, któremu brak siły moralnej i duchowej. Przecież nawet dzięki naszym wrogom powinniśmy tworzyć dobro. Obserwując bowiem ich błędy, mamy się uczyć unikania ich. Człowiek inteligentny nie pozwala się zwieść przez pierwszą usłyszaną naukę. Człowiek całkowicie nasycony jakąś doktryną, nie umie zrobić w sobie miejsca innej nauce. To wyjaśnia trudności, jakie napotykamy, usiłując przekonać do pójścia za prawdziwą Nauką ludzi, zafascynowanych bez reszty jakimś innym nauczaniem. Kiedy Mnie zapewniasz, że zmieniasz poglądy przy najmniejszym powiewie wiatru, widzę, że masz w sobie pustkę. Twoja duchowa twierdza ma wiele wyłomów; wydmy – które powinny chronić twoją myśl – zawierają szczeliny w tysiącach miejsc. Przez nie wylewają się wody zdrowe, a napływają – zepsute, ty natomiast jesteś tak niemądry i obojętny, że nawet tego nie spostrzegasz i w żaden sposób temu nie zapobiegasz. Jesteś nieszczęśnikiem.”

Umiejcie zatem wybrać spośród dwóch ścieżek tę dobrą i iść nią, przeciwstawiając się, przeciwstawiając i przeciwstawiając pokusom zmysłowości, świata, wiedzy i demona. Pozostawcie ludziom świata środki wstrętne, kompromitujące, nieszczere umowy z dwoma [osobami], wzajemnie sobie zaprzeczające. To nie powinno istnieć nawet pośród ludzi świata, jednak nie są oni uczciwi. Wy zatem – przynajmniej wy, ludzie Boży – nie miejcie ich. Nie możecie zawierać układów z Bogiem i z Mamoną. Nie miejcie takich [układów] nawet ze sobą, gdyż byłyby bez wartości. Wasze czyny – jeśli będą mieszaniną dobra z tym, co dobrem nie jest – mogą całkowicie utracić wartość: niedobre bowiem [czyny] mogą później przekreślić te w pełni dobre. Złe czyny sprawiają, że wpadacie prosto w ręce Nieprzyjaciela.

Nie postępujcie więc tak, lecz służcie wiernie. Nikt nie może służyć dwom panom o różnych przekonaniach. Jeśli jednego kocha, drugiego będzie nienawidził i odwrotnie. Nie możecie należeć równocześnie do Boga i do Mamony. Duch Boży nie pogodzi się z duchem świata. Jeden się wznosi, a drugi – spada. Jeden uświęca, a drugi – deprawuje. A jeśli jesteście zepsuci, jakże będziecie mogli działać w sposób czysty? Zmysłowość rozpala się u tych, którzy są zdeprawowani, a w ślad za zmysłowością – inne żądze. Wiecie już, jak została zepsuta Ewa, a Adam – za jej pośrednictwem.

Szatan pocałował oczy niewiasty i tak je oczarował, że każde jej spojrzenie – dotąd czyste – stało się nieczyste i rozbudziło obcą ciekawość. Potem szatan pocałował jej uszy i otwarł je na słowa wiedzy nieznanej – swojej. Nawet myśl Ewy chciała poznać to, co nie jest konieczne. Potem szatan oku i myśli przebudzonej dla Zła ukazał to, czego wcześniej nie widziały ani nie pojmowały. Wszystko w Ewie zostało obudzone i zepsute. Niewiasta poszła do Mężczyzny ujawniając mu swój sekret i przekonała Adama, by skosztował nowego owocu, tak pięknego z wyglądu, a aż dotąd zakazanego. I pocałowała go ustami, i popatrzyła na niego oczyma, w których był już szatański zamęt. I zniszczenie wniknęło w Adama, który ujrzał, i jego oko zaczęło pożądać zakazanego owocu. Ugryzł go wraz z towarzyszką i spadli z wielkich wyżyn w błoto.

Gdy ktoś jest zdeprawowany, wtedy wciąga w zepsucie drugiego, chyba że ów jest święty we właściwym znaczeniu tego słowa.


[por. Mt 6,22; Łk 11,34] [Oko światłem ciała]

Uważajcie na wasz sposób patrzenia, mężczyźni: na spojrzenie oka i umysłu. Jeśli są zepsute, mogą tylko niszczyć resztę. Oko jest światłością ciała. Twoja myśl jest światłem serca. 

Jeśli jednak oko twoje nie będzie czyste – a z powodu podporządkowania organów skażonej myśli ulegają one zepsuciu – wszystko w tobie zostanie zaciemnione i zwodnicze obłoki wywołają w tobie nieczyste wyobrażenia. Wszystko jest czyste w tym, kto ma myśl czystą, dającą mu czyste spojrzenie, a światło Boże zstępuje i staje się panem tam, gdzie zmysły nie stoją na przeszkodzie. 

[por. Mt 6,23] Lecz jeśli z powodu złej woli przyzwyczaiłeś wzrok do nieczystych spojrzeń, wszystko w tobie stanie się ciemnością. Bez pożytku będziesz patrzył nawet na rzeczy najświętsze. W mroku będą [dla ciebie] tylko ciemnością i będziesz dokonywał dzieł ciemności.

Tak więc, synowie Boży, niech każdy strzeże siebie przed samym sobą. Uważajcie bardzo na wszelkie pokusy. Być kuszonym to jeszcze nie zło. Atleta przez walkę przygotowuje się do zwycięstwa. Złem jest zostać zwyciężonym przez brak zaprawy i uwagi. Wiem, że wszystko kusi. Wiem, że bronienie się męczy. Wiem, że walka wyczerpuje. Pomyślcie jednak o tym, co dają wam te rzeczy. Czy chcielibyście za jedną godzinę jakiejś przyjemności utracić wieczny pokój? Co wam pozostaje z przyjemności ciała, złota, złej myśli? Nic. Co zdobywacie odtrącając je? Wszystko. Mówię do grzeszników, człowiek bowiem jest grzesznikiem. Powiedzcie Mi więc prawdę: czy po zaspokojeniu zmysłów, pychy lub skąpstwa czujecie się bardziej wypoczęci, radośniejsi, bezpieczniejsi? Czy w godzinie – która następuje po zaspokojeniu [tych pragnień], a która jest zawsze czasem refleksji – czujecie się faktycznie na pewno szczęśliwi? Ja nie kosztowałem tego chleba zmysłów, jednak odpowiadam za was: “Nie. [Odczuwacie] osłabienie, niezadowolenie, niepewność, obrzydzenie, obawę, rozdrażnienie. Oto sok wyciśnięty z tej minionej godziny.”

Kiedy mówię wam: “Nigdy tego nie czyńcie”, proszę was równocześnie: “Nie bądźcie bezwzględni wobec tych, którzy błądzą.” Przypomnijcie sobie, że wszyscy jesteście braćmi, że każdy ma ciało i duszę. Myślcie, że liczne są przyczyny, które prowadzą kogoś do grzechu. Bądźcie miłosierni wobec grzeszników, podnoście ich z dobrocią i prowadźcie do Boga. Ukazujcie im, że ścieżka, którą szli, jest najeżona niebezpieczeństwami dla ciała, dla umysłu i dla ducha. Czyńcie to, a otrzymacie w zamian wielką zapłatę, bo Ojciec, który jest w Niebiosach, jest miłosierny wobec dobrych i potrafi każdego wynagrodzić stokrotnie. Mówię wam więc...»

Jezus mówi, że należy tu przepisać wizję, którą otrzymałam 12 sierpnia 1944 (...) Potem kontynuuje: «Patrz i pisz. Oto Ewangelia Miłosierdzia, dana specjalnie dla tych, którzy odnajdą się w grzesznicy, [Magdalenie], a których zapraszam do pójścia za nią drogą zbawienia.»

 

Jezus stoi na skale i przemawia do niezliczonego tłumu. To miejsce skaliste. Samotne wzgórze pomiędzy dwoma dolinami. Wierzchołek wzniesienia ma formę jarzma lub raczej wielbłądziego garbu, tak że kilka metrów przed szczytem tworzy naturalny amfiteatr, w którym głos odbija się czysto, jak w bardzo dobrze zbudowanej sali koncertowej.

Wzgórze jest całe w kwiatach. To musi być piękna pora roku. Zboża na równinach zaczynają nabierać jasnego koloru i wkrótce będą gotowe do zżęcia. Na północy błyszczy w słońcu śnieżna pokrywa wysokiej góry. Zaraz poniżej, na wschodzie, Morze Galilejskie wydaje się stłuczonym lustrem, którego niezliczone odłamki są jak szafiry całowane słońcem. Oślepia swym lazurowym i złotym migotaniem. Odbija się w nim jedynie kilka strzępiastych chmur, wędrujących po bardzo czystym niebie, oraz ruchliwe cienie kilku żagli. To są chyba pierwsze godziny poranka, bo na górskiej trawie, pomiędzy łodygami, widać jeszcze diamenty rosy. Ponad jeziorem Genezaret ciągną się dalekie równiny, które z powodu lekkiej mgły – to być może rosa tak paruje – wydają się je przedłużać, lecz kolorem zieleni przechodzącej w opal. Jeszcze dalej widnieje łańcuch górski, którego kapryśne grzbiety przywodzą na myśl zarys chmur na pogodnym niebie.

Niektórzy siedzą na trawie lub na kamieniach. Inni – stoją. Apostołowie nie są w komplecie. Widzę Piotra i Andrzeja, Jana i Jakuba. Słyszę, że wołają dwóch innych: Natanaela i Filipa. Jest jeszcze ktoś, kto chyba nie należy do ich grona. Być może to ostatni przybyły, nazywany Szymonem. Innych apostołów nie ma, a może ich nie dostrzegam w licznym tłumie.

Nauczanie Jezusa trwa już od jakiegoś czasu. Pojmuję, że chodzi o kazanie na górze, chociaż błogosławieństwa zostały już wypowiedziane. Wydaje mi się nawet, że mowa zmierza ku końcowi, bo Jezus mówi:

«Czyńcie to, a otrzymacie w zamian wielką zapłatę, bo Ojciec, który jest w Niebiosach, jest miłosierny wobec dobrych i potrafi każdego wynagrodzić stokrotnie. Mówię wam więc...»

W tłumie, który znajduje się przy ścieżce prowadzącej ku równinie, powstaje wielkie poruszenie. Osoby stojące najbliżej Jezusa rozglądają się. Ich uwaga została odwrócona. Jezus przestaje mówić i patrzy w tym samym kierunku, co inni. Jest poważny i piękny w Swym ciemnoniebieskim odzieniu, z ramionami skrzyżowanymi na piersi. Słońce muska Mu twarz pierwszym promykiem, który pojawia się nad wschodnim wierzchołkiem wzniesienia.

«Zróbcie miejsce, pospólstwo! – krzyczy porywczym głosem mężczyzna. – Zróbcie miejsce przechodzącej piękności!...»

Zbliża się czterech eleganckich strojnisiów. Jeden z nich jest z pewnością Rzymianinem, bo nosi togę. Tryumfalnie niosą na splecionych rękach, jak na krześle, Marię z Magdali, [w tym czasie] jeszcze wielką grzesznicę, która śmieje się pięknymi ustami. Odrzuca w tył głowę o złotych włosach, całą w warkoczach i lokach, podtrzymywanych kosztownymi spinkami i złotą blaszką usianą perłami, formującą na czole jakby diadem. Lekkie loki spadają, przysłaniając jej wspaniałe oczy, które są przez tę wymyślną sztuczkę jeszcze większe i jeszcze bardziej uwodzące. Diadem znika za uszami pod masą warkoczy, spadających na szyję bardzo białą i odsłoniętą. A nawet... odsłonięcie kończy się o wiele poniżej szyi. Ramiona ma obnażone aż do łopatek, a jeszcze bardziej – piersi. Jej szatę podtrzymują na ramionach dwa złote łańcuszki. Nie ma rękawów. Wszystko okrywa, jeśli można tak powiedzieć, woal, służący do uchronienia skóry przed spaleniem przez słońce. Szata jest bardzo zwiewna i wydaje się jakby niewiasta – przechylając się, jak to czyni dla oczarowania, to na jednego, to na drugiego wielbiciela – nic nie miała na plecach. Rzymianin jest chyba jej ulubieńcem, bo to do niego szczególnie kierują się jej uśmiechy i spojrzenia. Na jego ramię częściej opada głowa kobiety.

«Oto zadowolona bogini – mówi Rzymianin. – Rzym dał wierzchowca nowej Wenus, a tam znajduje się Apollo, którego chciałaś ujrzeć. Oczaruj go więc... lecz zostaw i nam kilka okruchów twoich wdzięków.»

Maria śmieje się. Zwinnym i prowokującym ruchem ześlizguje się na ziemię, odsłaniając stopy – obute w białe sandały ze złotymi zapinkami – i częściowo nogi. Potem owija się szatą podobną do welonu, bardzo jasną, z wełny delikatnej, jak i bardzo białej, podtrzymywaną w talii, lecz bardzo nisko, na wysokości bioder, pasem splecionym ze złotych guzów. Niewiasta wygląda jak kwiat: kwiat z ciała, nieczysty, rozwinięty jakby w czarodziejski sposób na zielonej równinie, na której rosną liczne konwalie i dzikie narcyzy.

Jest dziś wyjątkowo piękna. Usta małe i purpurowe wydają się goździkiem odrywającym się od doskonałej bieli zębów. Twarz i ciało mogłyby zadowolić najbardziej wybrednego malarza lub rzeźbiarza – tak dla barwy, jak i dla formy: piersi i biodra proporcjonalne, talia w sposób naturalny giętka i szczupła w zestawieniu z biodrami i klatką piersiową. Wydaje się boginią, jak rzekł Rzymianin: boginią wyrzeźbioną w różowawym marmurze, której boki oplata lekka tkanina, by następnie licznymi fałdami opaść z przodu. Wszystko jest dopracowane, by się podobać.

Jezus patrzy na nią uważnie. Ona zuchwale wytrzymuje Jego spojrzenie, śmiejąc się i lekko odwracając się z powodu łaskotania. To Rzymianin przesuwa po jej odkrytych ramionach i dekolcie konwalię zerwaną w trawie. Maria, z wyuczonym i udawanym gniewem, podnosi welon i mówi:

«Uszanuj moją niewinność.»

To wywołuje wybuch hałaśliwego śmiechu czterech mężczyzn. Jezus nadal na nią patrzy. Kiedy zgiełk wywołany śmiechem ucichł, Jezus – jakby pojawienie się tej kobiety ożywiło płomień przemowy, która zmierzała ku końcowi – ponownie zabiera głos i już więcej na nią nie patrzy. Spogląda na słuchaczy, którzy wydają się poruszeni i zgorszeni tym wydarzeniem. Jezus mówi:

«Powiedziałem, że macie być wierni Prawu, pokorni, miłosierni, kochać nie tylko braci tej samej krwi, lecz także ludzi, którzy są dla was braćmi, bo zrodzili się, jak wy, z człowieka. Powiedziałem wam, że przebaczenie jest pożyteczniejsze niż chowanie uraz, że lepiej jest współczuć, niż być nieubłaganym. Teraz mówię wam, że nie można potępiać, jeśli nie jest się wolnym od grzechu, który nas samych prowadzi do potępienia. Nie czyńcie jak uczeni w Piśmie i faryzeusze, którzy są surowi dla wszystkich, z wyjątkiem siebie. Nazywają nieczystym to co zewnętrzne i może zanieczyścić jedynie zewnętrznie, a przyjmują nieczystość do swego wnętrza, do swego serca.

Bóg nie przebywa z nieczystymi, nieczystość bowiem niszczy to, co stanowi własność Boga: dusze – a przede wszystkim dusze dzieci, które są aniołami rozproszonymi po ziemi. Biada tym, którzy wyrywają im skrzydła z okrucieństwem demonicznych zwierząt i rzucają w błoto te niebiańskie kwiaty, dając im poznać smak materii! Biada!... Lepiej byłoby dla nich, gdyby umarli spaleni piorunem niż popełnili taki grzech!


[por. Łk 6,24] Biada wam, bogaci i żyjący w rozkoszach! Pośród was bowiem – którym lenistwo i pieniądze służą za łoże i poduszkę – fermentuje największa nieczystość! 

[por. Łk 6,25] Teraz jesteście nasyceni. Aż do gardła dochodzi wam pokarm pożądliwości i dławi was. Odczujecie jednak głód – straszliwy, nie do zaspokojenia, którego przez wieczność nic nie złagodzi. Teraz jesteście bogaci. Ileż dobra moglibyście wyświadczyć waszym bogactwem, tymczasem czynicie nim zło sobie i innym. Poznacie straszliwe ubóstwo pewnego dnia, który nigdy się nie skończy. 

[por. Łk 6,25] Teraz się śmiejecie. Uważacie się za zwycięzców. Wasze łzy wypełnią jednak jeziora Gehenny i już nigdy nie ustaną.


[por. Mt 5,27] Gdzie gnieździ się cudzołóstwo? Skąd bierze się zepsucie dziewcząt? Dlaczego ktoś, mając łoże małżeńskie, posiada dwa lub trzy łoża rozpustne, trwoniąc na nich pieniądze i żywotność ciała, którą Bóg dał mu, ażeby pracował dla swojej rodziny, a nie po to, by się wyczerpywał w odrażających związkach, stawiających człowieka niżej od nieczystego zwierzęcia?

Słyszeliście, co zostało powiedziane: “Nie będziesz cudzołożył”. 

[por. Mt 5,28] A Ja wam mówię, że ten, kto popatrzył pożądliwie na niewiastę, i ta, która poszła do mężczyzny mając nieczyste pragnienia, już przez to samo popełniają cudzołóstwo w swym sercu. Żadna przyczyna nie usprawiedliwia cudzołóstwa. Żadna. Ani opuszczenie, ani odtrącenie przez męża. Ani litość wobec oddalonej niewiasty. Macie tylko jedną duszę. Kiedy więc połączyła się ona z drugą związkiem wierności, niech nie kłamie. Inaczej to piękne ciało, którym grzeszycie, pójdzie z wami, dusze nieczyste, w wieczne płomienie. 

[por. Mt 5,29] Raczej je okaleczcie, lecz go nie zabijajcie na zawsze przez potępienie. Stańcie się na nowo ludźmi, wy, bogaci, ścieki zarobaczone występkiem, stańcie się ponownie ludźmi, by nie wywoływać obrzydzenia Nieba...»

Maria na początku słuchała z twarzą, która była poematem uwodzenia i ironii, co jakiś czas wybuchając pogardliwym śmiechem. Na koniec przemowy poczerwieniała ze złości. Pojmuje, że Jezus – nie patrząc na nią – mówi do niej. Jej gniew coraz bardziej się rozpala. Buntuje się coraz bardziej i na koniec nie wytrzymuje. Owija się butnie welonem i ucieka co sił w nogach po stoku, pozostawiając strzępy szaty na ostach i krzewach dzikich róż rosnących przy ścieżce, ścigana pogardliwymi spojrzeniami tłumu i słowami nauczającego Jezusa. Śmieje się z wściekłością i pogardą.

Nie widzę nic więcej. Jezus mówi mi jednak: «Jeszcze zobaczysz.»

Jezus kontynuuje:

«Oburza was to wydarzenie. To już od dwóch dni nasze schronienie – położone tak daleko od błota – dosięga świst szatana. Nie jest to więc już schronienie, dlatego je opuścimy. Chcę wam jednak omówić do końca ten ‘najdoskonalszy’ kodeks w jasności światła na horyzoncie. Tu Bóg naprawdę ukazuje się w Swej wspaniałości Stwórcy. Widząc Jego cuda możemy wierzyć niezawodnie, że to On jest Panem, a nie szatan. Zły nie może stworzyć nawet źdźbła trawy. Bóg natomiast potrafi wszystko. Niech to nas pocieszy. Teraz jednak wszyscy jesteście w słońcu i to wam przeszkadza. Rozejdźcie się więc na zbocza. Tam jest cień i chłód. Zjedzcie posiłek, jeśli chcecie. Będę do was mówił na ten sam temat. Wiele przyczyn spowodowało opóźnienie. Jednak nie żałujcie. Tutaj jesteście z Bogiem.»

Tłum krzyczy:

«Tak, tak, z Tobą!»

Ludzie przechodzą do zagajników rozsianych w taki sposób od strony wschodniej, że gałęzie chronią ich przed zbyt silnym słońcem. W międzyczasie Jezus mówi do Piotra, by rozebrał namiot.

«Ależ... naprawdę odchodzimy?»

«Tak.»

«Dlatego że ona przyszła?...»

«Tak, ale nie mów tego nikomu, zwłaszcza Zelocie. Byłoby mu smutno z powodu Łazarza. Nie mogę dopuścić, by słowo Boże spotkało się z pogardą pogan...»

«Rozumiem, rozumiem...»

«Zrozum więc jeszcze jedno.»

«Co, Nauczycielu?»

«Konieczność milczenia w pewnych wypadkach. Ufam ci. Jesteś Mi bardzo drogi, masz jednak impulsywny charakter, co prowadzi cię do raniących uwag.»

«Rozumiem... Nie chcesz z powodu Łazarza i Szymona...»

«I także z powodu innych.»

«Myślisz, że będą dziś?...»

«Dziś, jutro i pojutrze, zawsze. I zawsze będzie konieczne czuwanie nad impulsywnością Mojego Szymona, syna Jony. Idź, idź zrobić to, co ci poleciłem.»

Piotr odchodzi, wzywając na pomoc towarzyszy. Iskariota pozostaje zamyślony na uboczu. Jezus woła go trzy razy, ale on nie słyszy. W końcu odwraca się:

«Potrzebujesz mnie, Nauczycielu?» – pyta.

«Tak. Idź i ty zjeść posiłek i pomóc twym towarzyszom.»

«Nie jestem głodny, tak samo jak i Ty.»

«Ja nie jestem głodny, lecz z innych powodów. Jesteś wzburzony, Judaszu?»

«Nie, Nauczycielu, zmęczony...»

«Teraz pójdziemy nad jezioro, a potem do Judei, Judaszu... I do twojej matki. Obiecałem ci to...»

Judasz czuje się już lepiej.

«Pójdziesz naprawdę tylko ze mną?»

«Oczywiście. Kochaj Mnie, Judaszu. Chciałbym, abyś miał w sobie Moją miłość w takim stopniu, żeby cię to uchroniło od wszelkiego zła.»

«Nauczycielu... jestem człowiekiem. Nie jestem aniołem. Mam chwile zmęczenia. Czy to grzech odczuwać potrzebę snu?»

«Nie. Jeśli będziesz spał na Mojej piersi. Popatrz tam, jak szczęśliwi są ludzie i jak radosny roztacza się stąd widok. Judea wiosną też musi być bardzo piękna.»

«Bardzo piękna, Nauczycielu. Jednak tam wyżej, w górach, wiosna jest spóźniona. Kwiaty są przepiękne, sady jabłoniowe – wspaniałe. Mój, dzięki trosce mamy, jest jednym z najpiękniejszych. A kiedy ona się w nim przechadza – z gołąbkami, które za nią biegną, żeby otrzymać ziarno – wierz mi, że ten widok uspokaja serce.»

«Wierzę. Jeśli Moja Matka nie będzie zbyt zmęczona, z przyjemnością zaprowadzę Ją do twojej. Pokochają się, bo obydwie są dobre.»

Judasz, pochłonięty tą myślą, uspokaja się. Zapomina o braku apetytu i o zmęczeniu i biegnie do swych towarzyszy śmiejąc się radośnie. Jest wysoki, więc bez trudu rozwiązuje najwyższe supły [namiotu]. Potem je chleb z oliwkami, ciesząc się jak dziecko. Jezus patrzy na niego ze współczuciem, potem idzie ku apostołom.

«Oto chleb, Nauczycielu, i jajko. Dał mi je ten bogacz w czerwonej szacie. Powiedziałem mu: “Jesteś szczęśliwy, bo słuchasz. Jezus mówi i jest wyczerpany. Daj mi jedno jajko. Lepiej zrobi Jemu niż tobie.”»

«Ależ, Piotrze!»

«Nie, Nauczycielu! Jesteś blady jak niemowlę, które ssie wyczerpaną pierś, i stajesz się chudy jak ryba po tarle. Pozwól.... Nie chcę słyszeć wymówek. Teraz włożę je do ciepłego popiołu. Spaliłem gałęzie... Wypijesz to jajko... Nie wiem, jak długo... ile to dni? Pewnie od tygodni jemy tylko chleb i oliwki... i trochę mleka... O! Można by rzec, że się oczyszczamy. A Ty jesz jeszcze mniej niż inni, a mówisz za wszystkich. Oto jajko. Wypij je, zanim ostygnie. Dobrze Ci zrobi.»

Jezus jest posłuszny, a widząc, że Piotr je tylko chleb, pyta:

«A ty? A oliwki?»

«Ech... będą potrzebne potem. Obiecałem je.»

«Komu?»

«Dzieciom. Zresztą, jeśli nie będą spokojne do końca, ja zjem oliwki, a im dam pestki, to znaczy klapsy.»

«Ależ!...»

«Ech! Nigdy bym ich nie bił. Nawet gdyby były [niegrzeczne]! Otrzymałem tyle [klapsów]. A gdyby mi dano wszystkie, na które zasłużyłem przez swoje psoty, otrzymałbym ich dziesięć razy więcej! Ale to dobrze robi. Dlatego że ich tyle otrzymałem, jestem taki...»

Wszyscy się śmieją ze szczerości apostoła.

«Nauczycielu, chciałbym Ci powiedzieć, że dziś jest piątek, a ci ludzie... Nie wiem, czy uda im się jeszcze znaleźć jedzenie na jutro lub wrócić do swych domów» – mówi Bartłomiej.

«To prawda. Jest piątek!» – mówi wielu.

«Nie szkodzi. Bóg się o to zatroszczy, ale powiemy im o tym.»

Jezus wstaje i idzie na nowe miejsce, pośrodku tłumu rozproszonego w zaroślach.

«Przede wszystkim przypominam wam, że dziś jest piątek. Mówię wam więc, że ci – którzy obawiają się, że nie zdążą na czas do domów lub nie potrafią uwierzyć, iż Bóg nakarmi jutro Swe dzieci – mogą od razu odejść, aby noc nie zaskoczyła ich w drodze.»

Z całego tłumu podnosi się jakieś pięćdziesiąt osób. Inni pozostają na miejscach. Jezus uśmiecha się i zaczyna mówić:


[por. Mt 5,27] «Słyszeliście, że zostało niegdyś powiedziane: “Nie cudzołóż”. Ci z was – którzy słyszeli Mnie nauczającego w innych miejscach – wiedzą, że wiele razy mówiłem o tym grzechu. Tak, zwróćcie bowiem uwagę, iż grzech ten nie dotyczy jednej osoby, lecz dwóch lub trzech. Wyjaśnię to. Ten, kto popełnia cudzołóstwo, grzeszy ze względu na samego siebie. Grzeszy też z powodu swego wspólnika i grzeszy, narażając na grzech żonę lub zdradzonego męża, którzy mogą wpaść w rozpacz lub popełnić zbrodnię. To [mogłoby się stać] z powodu grzechu popełnionego [jako czyn zewnętrzny]. 

[por. Mt 5,28] Jednak Ja mówię wam coś więcej. Ja powiadam wam: “Nie tylko grzech popełniony jako czyn zewnętrzny, lecz samo pragnienie popełnienia go już jest grzechem.”

Czym jest cudzołóstwo? To gorączkowe pożądanie tego lub tej, która do nas nie należy. Zaczyna się grzeszyć pragnieniem, kontynuuje się przez uwodzenie, dopełnia się namawianiem, a akt wszystko wieńczy.

Jak się zaczyna? Zazwyczaj przez nieczyste spojrzenie. Mówiłem o tym już wcześniej. Nieczyste oko widzi to, co jest ukryte dla czystego, i przez oko pragnienie wchodzi do gardła, głód do ciała, a gorączka do krwi. Pragnienie, głód i gorączka cielesna. To początek obłędu. Jeśli osoba, na którą się patrzy, jest uczciwa, ten kto szaleje, pozostaje sam, tarzając się jak na rozżarzonych węglach lub posuwa się do oczernienia z zemsty. Jeśli jest nieuczciwa, odwzajemnia spojrzenie i wtedy zaczyna się staczanie w grzech. Dlatego powiadam wam: “Kto pożądliwie patrzy na kobietę, już popełnił z nią cudzołóstwo, bo w myślach dokonał już upragnionego przez siebie aktu.”

[por. Mt 5,29] Jeśli twoje prawe oko jest dla ciebie okazją do zgorszenia, wyłup je i odrzuć daleko od siebie. To korzystniejsze. Lepiej bowiem dla ciebie być bez oka, niż wpaść na zawsze w piekielne ciemności. 

[por. Mt 5,30] A jeśli twoja prawa ręka zgrzeszyła, odrąb ją i wyrzuć. Lepiej jest dla ciebie mieć o jeden członek mniej, niż całemu wpaść do piekła. To prawda, powiedziano, że okaleczeni nie mogą służyć Bogu w Świątyni. Jednak po ziemskim życiu ci – którzy są zniekształceni od urodzenia, jeśli są święci, oraz ci, którzy są zniekształceni z powodu cnoty – staną się piękniejsi niż aniołowie i będą służyli Bogu, kochając Go w radości Nieba.

[por. Mt 5,31-32; 19,4-9, Mk 10,4] [Nierozerwalność małżeństwa]

Zostało też powiedziane: “Niech ten, kto oddala swą żonę, da jej list rozwodowy.” To jednak musi być odrzucone. To nie pochodzi od Boga. Bóg powiedział Adamowi: “To jest towarzyszka, którą stworzyłem dla ciebie. Wzrastajcie i rozmnażajcie się na ziemi, napełniajcie ją i czyńcie sobie poddaną.” I Adam, napełniony jasnym poznaniem – grzech bowiem jeszcze nie przyćmił jego umysłu, stworzonego przez Boga jako doskonały – zawołał: “Ta dopiero jest kością z moich kości i ciałem z mojego ciała. Będzie się nazywała niewiastą, to znaczy drugim ja, bo została wydobyta z mężczyzny. Z tego powodu mężczyzna pozostawi swego ojca i matkę i obydwoje staną się jednym ciałem.” W powiększonym blasku świateł Odwieczna Światłość potwierdziła z uśmiechem to, co powiedział Adam i co stało się pierwszym niezmiennym prawem. To pierwsze prawo – autentyczne, zrodzone w ziemskim Raju i potwierdzone przez Boga – nie zostało teraz wymazane, chociaż ze względu na coraz większą zatwardziałość człowieka ludzki prawodawca musiał ustanowić nowe prawo i chociaż z powodu wzrastającej zmienności człowieka musiał go pohamować, mówiąc: “jeśli ją oddaliłeś, nie możesz wziąć jej z powrotem”.

[por. Mt 5,32] Ja wam jednak powiadam: “Ktokolwiek oddala żonę, z wyjątkiem dowiedzionego nierządu, naraża ją na cudzołóstwo.” I rzeczywiście tak jest. Cóż bowiem uczyni dziewięćdziesiąt oddalonych kobiet na sto? Drugi raz wyjdą za mąż. Jakie będą tego konsekwencje? O! Ileż można by o tym powiedzieć! Czy nie wiecie, że w ten sposób możecie wywołać niechciane kazirodztwo? Ileż łez wylano z powodu rozpusty! Tak, z powodu rozpusty! To nie ma innej nazwy. Bądźcie szczerzy. Wszystko można przezwyciężyć, kiedy duch jest prawy. Wszystko też można sobie uzasadnić dla zaspokojenia swej zmysłowości, jeśli duch jest rozwiązły. Jeśli kocha się w sposób święty, wszystko można przezwyciężyć: chłód niewiasty, jej ociężałość, względną niezdolność do prac, kłótliwość, umiłowanie przepychu – nawet choroby i porywczość. Jeśli jednak po jakimś czasie nie kocha się już jak pierwszego dnia, wtedy wydaje się niemożliwe to, co jest bardziej niż możliwe, i wyrzuca się biedną niewiastę na ulicę, i odsyła na jej zgubę. [W takim właśnie sensie] cudzołoży ten, kto oddala żonę.

Cudzołoży i ten, kto poślubia osobę porzuconą. Jedynie śmierć rozrywa małżeństwo. Pamiętajcie o tym. A jeśli dokonaliście nieszczęśliwego wyboru, nieście jego konsekwencje jako krzyż. Będziecie dwojgiem nieszczęśliwych, lecz świętych. Nie unieszczęśliwicie waszych dzieci, które są niewinnymi istotami narażonymi na największe cierpienie z powodu tej niefortunnej sytuacji.

Miłość do waszych dzieci powinna skłaniać was do zastanowienia się setki razy, także wtedy gdy umrze wasz współmałżonek. O! Gdybyście umieli zadowolić się tym, co mieliście, i o czym Bóg powiedział: “Wystarczy!” Gdybyście potrafili – wy, wdowcy, i wy, wdowy – ujrzeć w śmierci nie tyle umniejszenie, ile wywyższenie doskonałości rodzicielskiej! Stać się matką, za zmarłą matkę; być ojcem, za ojca, który odszedł. Mieć jakby dwie dusze w jednej! Zebrać miłość do dzieci ze stygnących warg umierającego [współmałżonka] i powiedzieć: “Odejdź w pokoju, bez lęku o tych, którzy od ciebie pochodzą. Będę ich nadal kochać, za ciebie i za siebie – kochać podwójnie. Będę ojcem i matką. Nieszczęście sieroctwa nie będzie im ciążyć. Nie odczują też naturalnej zazdrości dziecka w odniesieniu do tego lub tej, która – skutek ponownego małżeństwa – zajmuje uświęcone miejsce ojca lub matki, wezwanych przez Boga do innego mieszkania.”

Dzieci, Moje nauczanie dobiega końca, jak zmierza ku końcowi dzień wraz z zachodzącym słońcem. Chcę, abyście z tego spotkania na górze zapamiętali te słowa. Zachowajcie je w waszych sercach. Często je sobie przypominajcie. Niech będą dla was nieustannym przewodnikiem. A przede wszystkim bądźcie dobrzy dla słabych.

[por. Mt 7,1n, Łk 6,37n] Nie osądzajcie, aby nie być sądzonymi. Pamiętajcie, że mogłaby nadejść chwila, w której Bóg by wam przypomniał: “Tak właśnie osądzałeś. Wiedziałeś więc, że to jest złe. Popełniłeś zatem grzech świadomym czynem. Teraz doświadczysz kary.”

Miłość jest już odpuszczeniem. Miejcie w sobie miłość dla wszystkich i w każdym wypadku. Jeśli wielka Boża pomoc zachowuje was w prawości, nie unoście się pychą. Usiłujcie wchodzić po drabinie doskonałości, choćby nie wiadomo jak była długa, i wyciągajcie ręce do zmęczonych, nieświadomych, do ofiar rozczarowań.

[por. Mt 7,3n, Łk 6,41] Po co przyglądać się z tak wielką uwagą źdźbłu w oku twego brata, jeśli nie troszczysz się o to, by najpierw wyjąć belkę ze swego oka? Jakże możesz mówić bliźniemu: “Pozwól mi wyjąć źdźbło z twego oka”, kiedy oślepia cię belka tkwiąca w twoim oku? Nie bądź obłudnikiem, synu. Wyjmij najpierw belkę, którą masz w swoim oku, a wtedy będziesz mógł wyjąć źdźbło z oka brata, nie niszcząc go zupełnie.

Unikajcie braku roztropności, gdyż byłoby to brakiem miłości. Powiedziałem wam: “Wyciągajcie ręce do zmęczonych, nieświadomych, do ofiar niespodziewanych rozczarowań”. Miłością jest pouczanie nieświadomych, zachęcanie tych, którzy utracili siły, dawanie nowych skrzydeł tym, którzy z różnych przyczyn złamali swoje. Jest jednak nieroztropnością ujawnianie odwiecznych prawd tym, którzy są zarażeni satanizmem. Oni przywłaszczą je sobie, aby udawać proroków, aby wśliznąć się pomiędzy prostych i niszczyć, sprowadzać na złą drogę, poniżać bluźnierczo sprawy Boże. Okazywać szacunek, umieć mówić i umieć milczeć, umieć rozmyślać i umieć działać – oto cnoty prawdziwego ucznia, który będzie pozyskiwał nowych wyznawców i służył Bogu. Macie rozum, a jeśli będziecie sprawiedliwi, Bóg napełni was wszelką Swoją światłością, aby jeszcze lepiej pokierować waszym rozumem.

[por. Mt 7,6n] Myślcie, że prawdy wieczne podobne są do pereł. Nigdy nie widziano, żeby perły rzucano świniom, które wolą żołędzie i cuchnące pomyje niż drogocenne kamienie. One zdeptałyby je bezlitośnie, a potem – wściekłe, że je oszukano – zwróciłyby się przeciw wam, aby was rozszarpać. Nie dawajcie rzeczy świętych psom. To [są słowa] na teraz i na potem.

[por. Mt 7,24n; Łk 6,46n] Długo do was mówiłem, Moje dzieci. Słuchajcie Moich słów. Ten, kto ich słucha i wprowadza w życie, podobny jest do męża roztropnego, który – chcąc zbudować dom – wybrał teren kamienisty. Z pewnością będziecie się trudził przy budowaniu fundamentów. Trzeba mu będzie używać kilofa i dłuta, stwardnieją mu ręce i zmęczy plecy. Jednak potem będzie mógł wylać zaprawę wapienną w pęknięcia skały i położyć na niej cegły – ściśle jak na murze fortecy – i powstanie dom solidny jak skała. Przyjdzie niepogoda, huragany, deszcze i sprawią, że wyleją rzeki, albo będą nań dąć wiatry i uderzać weń fale. Ten dom wszystko przetrwa. Tak jest z tym, którego wiara ma solidne podstawy. Przeciwnie, ten kto słucha – nie pozwalając jednak, by [słowo] wniknęło weń i nie usiłując wyryć Moich słów w swoim sercu, bo wie, że musiałby sobie zadać wiele trudu, doświadczać cierpienia, wykorzenić zbyt wiele rzeczy – podobny jest do tego, kto z lenistwa i głupoty buduje swój dom na piasku. Kiedy tylko przyjdzie niepogoda, szybko wzniesiony dom równie szybko się zawali, a głupiec popatrzy, przygnębiony, na rumowisko i zniszczenie posiadłości. Pozostaną tu tylko ruiny – jeszcze do naprawienia, jednak przy wielkim nakładzie wydatków i trudu. W przypadku budowli ducha – która się wali, bo została źle wzniesiona – nic już nie zostaje do odbudowania. W przyszłym życiu już się nie buduje. Biada temu, kto może pokazać jedynie zwaliska!

Skończyłem. Schodzę teraz w stronę jeziora. Błogosławię was w imię Boga Jednego w Trójcy. Niech Mój pokój będzie z wami.»

Tłum jednak krzyczy:

«Idziemy z Tobą. Pozwól nam iść! Nikt nie ma takich słów jak Twoje!»

I idą za Jezusem, który nie schodzi tym zboczem, którym wszedł, lecz przeciwległym. Idzie prosto do Kafarnaum. Droga biegnąca w dół jest bardziej stroma, dzięki czemu można zejść szybciej. Schodzą pośpiesznie do podnóża góry, usadowionej na równinie zielonej i ukwieconej.

Jezus mówi: «Na dziś wystarczy. Reszta jutro.»


   

Przekład: "Vox Domini"