Ewangelia według św. Mateusza |
Ewangelia według św. Marka |
Ewangelia według św. Łukasza |
Ewangelia według św. Jana |
Maria Valtorta |
Księga III - Drugi rok życia publicznego |
– POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA – |
32. KAZANIE NA GÓRZE (część trzecia)
Napisane 26 maja 1945. A, 5154-5171
To samo miejsce i ta sama godzina. Tłum jest ten sam, być może jeszcze liczniejszy. Nie ma Rzymianina. Ludzie gromadzą się nawet na najdalszych ścieżkach idących ku dolinie. Jezus mówi:
[por. Mt 5,33-37]
«Jednym z częstych błędów człowieka jest brak uczciwości, nawet w odniesieniu do samego siebie. Ponieważ zaś trudno przychodzi człowiekowi być szczerym i uczciwym, dlatego sam stworzył sobie wędzidło, żeby posłusznie iść wyznaczoną sobie drogą. Jest to zresztą wędzidło, którego miejsce sam zmienia jak nieposkromiony koń, dostosowując marsz do swych upodobań, albo zdejmuje je zupełnie – bo tak mu wygodnie – nie troszcząc się już o naganę, jaką może otrzymać od Boga, ludzi lub własnego sumienia. Wędzidłem tym jest przysięga.
[por. Mt 5,33] Przysięga nie jest konieczna pomiędzy ludźmi uczciwymi, dlatego też Bóg jej nie uczył. Przeciwnie nawet, kazał wam powiedzieć: “Nie dawajcie fałszywego świadectwa” – nic więcej nie dorzucając. Człowiek bowiem powinien być szczery i wierny swemu słowu. Oto co Księga Powtórzonego Prawa mówi o przyrzeczeniach, które pochodzą z serca uważającego się za złączone z Bogiem, [oraz o ślubach składanych] w potrzebie lub z wdzięczności: “co z ust twych już wyszło, tego strzeż i wypełnij ślub, który twe usta złożyły jako dar dobrowolny Panu, Bogu twemu”. Mówi się zawsze o danym słowie, o niczym innym jak tylko o samym słowie. Ten, kto odczuwa potrzebę złożenia przysięgi, nie jest już pewien sam siebie ani opinii bliźniego o sobie. Ten, kto wymaga przysięgi, ujawnia przez to, że niezbyt wierzy w szczerość i uczciwość przysięgającej osoby.
Jak widzicie, zwyczaj składania przysięgi jest następstwem ludzkiej nieuczciwości i stanowi hańbę dla człowieka: podwójną hańbę. Człowiek bowiem nie jest wierny nawet tej hańbiącej rzeczy, jaką jest składanie przysięgi i – szydząc z Boga z taką samą łatwością, z jaką drwi sobie z bliźniego – z największą łatwością i z największym spokojem popełnia krzywoprzysięstwo. Czy istnieje stworzenie bardziej podłe niż krzywoprzysięzca? Ten, kto posługuje się sformułowaniem świętym, prowadzi bliźniego do zaufania mu. Często [w formule przysięgi] prosi Boga o współudział lub poręczenie albo przyzywa uczuć osób najdroższych: ojca, matki, małżonki, dzieci, zmarłych; [powołuje się na] swe własne życie, a nawet na najcenniejsze organy. Robi to dla wsparcia swych kłamliwych wypowiedzi. Oszukuje więc bliźniego. To świętokradca, złodziej, zdrajca, zabójca. Kogo? Ależ – Boga, gdyż miesza Prawdę z nikczemnością swych kłamstw i drwi z Niego prowokująco: uderz mnie, zaprzecz mi, jeśli potrafisz. Ty jesteś tam, a ja jestem tu i kpię sobie [z Ciebie].” Tak!
Śmiejcie się, śmiejcie się do woli, kłamcy i szydercy! Jednak nadejdzie chwila, w której nie będziecie się śmiać i Ten, któremu została dana wszelka władza, ukaże się wam w straszliwym majestacie. Samym Swym wyglądem przyciągnie waszą uwagę i porazi was samym Swym spojrzeniem, zanim jeszcze, zanim Jego głos strąci was ku wiecznemu przeznaczeniu, znacząc was przekleństwem.
[Krzywoprzysięzca] to złodziej, bo przywłaszcza sobie szacunek, na jaki nie zasługuje. Bliźni – poruszony przysięgą – przyznaje mu go, a ten wąż czyni sobie zeń ozdobę, ukazując się takim, jakim nie jest. To zdrajca, bo przez przysięgę obiecuje coś, czego nie chce dotrzymać. To zabójca, bo albo zabija cześć swego bliźniego, odbierając mu przez fałszywą przysięgę szacunek w oczach innych, albo zabija własną duszę. Krzywoprzysięzca jest nikczemnym grzesznikiem w oczach Boga, który widzi prawdę nawet wtedy, gdy nikt inny jej nie dostrzega. Boga nie oszuka się ani kłamliwymi słowami, ani obłudnym zachowaniem. On widzi. Nawet na jedną chwilę nie traci z oczu żadnego człowieka. Nie ma umocnionej twierdzy ani piwnicy, do której nie przeniknęłoby Jego spojrzenie. Bóg wnika nawet do waszego wnętrza – szczególnej twierdzy otaczającej serce każdego człowieka. On nie osądza was na podstawie waszych przysiąg, lecz dokonanych czynów.
[por. Mt 5,34] Oto dlaczego polecenie – dane dla zahamowania, poprzez złożenie przysięgi, kłamstwa i łatwości, z jaką uchybia się danemu słowu – Ja zastępuję innym nakazem. Nie mówię, jak przodkom: “Nie przysięgajcie fałszywie i bądźcie wierni waszym przysięgom”, lecz powiadam: “Nigdy nie przysięgajcie”. Ani na Niebiosa, które są tronem Boga, ani na ziemię, która jest podnóżkiem Jego stóp, ani na Jerozolimę i na jej Świątynię, które są siedzibą wielkiego Króla i domem Pana, naszego Boga.
Nie przysięgajcie na groby zmarłych ani na ich duchy. Groby pełne są resztek tego, co najniższe w człowieku, i tego, co jest wspólne ze zwierzętami. Duchy zaś pozostawcie w ich siedzibie. Postępujcie tak, by nie cierpiały i nie były przerażone duchy sprawiedliwych, które posiadają już pewne poznanie Boga. Posiadają pewne poznanie, częściowe, [nie widzenie uszczęśliwiające], bo aż do momentu Odkupienia nie będą posiadać Boga w całej pełni Jego wspaniałości. Nie mogą zatem nie cierpieć, widząc wasze grzechy. A jeśli nie są sprawiedliwi, nie powiększajcie ich udręk przypominając im swoimi grzechami popełnione przez nich zło. Zostawcie, zostawcie zmarłych świętych w pokoju, a tych, którzy nie są świętymi – w ich udręce. Nie odbierajcie niczego pierwszym ani nie dorzucajcie czegokolwiek drugim. Po co odwoływać się do zmarłych? Oni nie mogą mówić. Święci – bo zakazuje im tego miłość: musieliby bowiem zbyt często wam zaprzeczać. Potępieni – bo Piekło nie otwiera swych bram, a oni otwierają usta jedynie po to, by przeklinać. Każdy ich głos jest zagłuszany przez nienawiść szatana i demonów, bo potępieni są demonami.
[por. Mt 5,36] Nie przysięgajcie ani na głowę waszego ojca, ani waszej matki, ani waszej żony, ani waszych niewinnych dzieci. Nie macie do tego prawa. Czyż oni są pieniędzmi lub towarem? Czy są podpisem na papierze? Są czymś więcej i mniej od tych rzeczy. Są wprawdzie krwią i ciałem z twojej krwi, człowiecze, lecz są też stworzeniami wolnymi i nie możesz się nimi posługiwać jak niewolnikami dla poręczenia jednego z twoich fałszerstw. Są też czymś mniej niż twój własny podpis. Ty bowiem jesteś rozumny, wolny i dorosły. Nie jesteś głupcem ani nieświadomym dzieckiem, które z tego powodu muszą reprezentować rodzice. Jesteś tym, czym jesteś: człowiekiem wyposażonym w rozum, a w konsekwencji odpowiadasz za swoje czyny i musisz sam działać tak, by poręczeniem szacunku, jaki potrafiłeś zrodzić w swoim bliźnim, stały się twoje czyny i słowa – przez twoją uczciwość i szczerość, a nie przez uczciwość, szczerość krewnych oraz przez szacunek, jaki oni potrafili wzbudzić. Czy ojcowie odpowiadają za swoje dzieci? Tak, dopóki są nieletnie. Potem każdy odpowiada za siebie. Dzieci sprawiedliwych nie zawsze są sprawiedliwe, a święta niewiasta nie zawsze poślubia świętego męża. Po co więc składać poręczenia [oparte na] sprawiedliwości współmałżonka? Podobnie z grzesznika mogą się zrodzić dzieci święte i jak długo zachowują niewinność, wszystkie są święte. Po cóż więc brać istotę czystą dla poręczenia działania nieczystego, jakim jest przysięga, której potem nie chce się spełnić?
Nie przysięgajcie też na waszą głowę ani na wasze oczy, język i ręce. Nie macie do tego prawa. Wszystko, co posiadacie, należy do Boga. Wy jesteście tylko czasowymi stróżami moralnych lub materialnych skarbów, jakich Bóg wam udzielił. Czemu więc posługujecie się tym, co nie jest wasze? Czy możecie dodać choćby jeden włos na waszej głowie lub zmienić jego kolor? A skoro nie potraficie tego uczynić, po co macie używać wzroku, mowy, wolności swych członków dla umocnienia przysięgi? Nie prowokujcie Boga. On mógłby wziąć was za słowo i wysuszyć wasze oczy, sprawić, że uschną drzewa w waszych sadach; mógłby odebrać wam dzieci i domy, aby wam przypomnieć, że On jest Panem, a wy – Jego poddanymi i że przeklęty jest bałwochwalca, stawiający siebie ponad Boga, którego prowokuje swoim kłamstwem.
[por. Mt 5,37] Niech wasza mowa będzie: tak, tak i nie, nie. Nic więcej. Wszystko, co ponadto mówicie, podpowiada wam Zły, ażeby potem wyśmiać się z was, bo – nie mogąc wszystkiego zapamiętać – kłamiecie, zostajecie wyszydzeni i uznani za krętaczy.
[por. Mt 6,5] Szczerości, dzieci! W słowie i w modlitwie. Nie czyńcie, jak obłudnicy. Kiedy się modlą, lubią wystawać w synagogach lub na rogach placów, aby ich ludzie widzieli i chwalili jako pobożnych i sprawiedliwych. Kiedy natomiast przebywają w swych rodzinach, obrażają Boga i bliźniego. Nie zastanawiacie się nad tym, że to jest podobne do krzywoprzysięstwa? Po co chcecie utrzymywać coś, co nie jest prawdą, aby zdobyć szacunek, na jaki nie zasługujecie? Celem modlitwy obłudnej jest powiedzenie: “Zaprawdę jestem święty. Przysięgam to na oczach tych, którzy mnie widzą modlącego się i nie mogą zaprzeczyć, że mnie widzieli, jak się modliłem.” To zasłona okrywająca istniejącą niegodziwość. Modlitwa odmawiana w takim celu staje się bluźnierstwem.
Pozostawcie Bogu ogłoszenie was świętymi. Niech całe wasze życie woła o was: “Oto sługa Boga”. Wy zaś, wy – z miłości do samych siebie – milczcie. Nie dawajcie waszym językiem, pobudzonym pychą, powodu do zgorszenia w oczach aniołów. Lepiej by było, żebyście się stali niemi w jednym momencie, niż ogłosili się sami – z powodu nieumiejętności panowania nad pychą i językiem – sprawiedliwymi i miłymi w oczach Boga. Pozostawcie ludziom pysznym i zakłamanym tę nędzną chwałę! Zostawcie im tę przelotną nagrodę, tę biedną nagrodę! Oni jednak jej pragną i nie posiądą innej, bo nie można mieć więcej niż jedną: albo prawdziwa zapłata, pochodząca z Nieba – wieczna oraz sprawiedliwa – albo nagroda fałszywa, pochodząca z ziemi i trwająca tak długo jak ludzkie życie, a często jeszcze krócej. Po tym życiu dotknie ich bardzo uciążliwa kara, bo ta niesłuszna nagroda została im już wypłacona.
Posłuchajcie, jak powinniście się modlić waszymi wargami, pracą, całą swoją osobą, porywem serca, które kocha Boga. Tak, widzieć w Nim Ojca, lecz pamiętać także, że On jest waszym Stwórcą, a wy – stworzeniem, które ma zachowywać się w Bożej obecności z pełną szacunku miłością – zawsze, czy się modli, czy coś robi, czy chodzi, czy wypoczywa, czy przyjmuje zapłatę, czy kogoś wynagradza. Porywem serca – powiedziałem. To pierwsza i podstawowa cecha, bo wszystko pochodzi z serca. Jakie jest serce, taka myśl, słowo, spojrzenie, działanie.
[por. Łk 6,45, Mt 12,34] To ze swego serca sprawiedliwy czerpie dobro, a im więcej go czerpie, tym więcej go znajduje, bo dobro, którego się udziela, rodzi nowe dobro. To jak krew, która się odnawia w krwiobiegu i powraca do serca, wciąż ubogacana nowymi składnikami, pochodzącymi z wchłoniętego tlenu lub sokami z przyjętych pokarmów. Człowiek zły, przeciwnie, może wydobywać ze swego serca mrocznego, wypełnionego oszustwem i jadem, tylko truciznę i kłamstwa, które coraz bardziej się rozwijają, umocnione gromadzonymi przewinieniami, podobnie jak nad dobrym gromadzą się Boże błogosławieństwa. Wierzcie też, że obfitość serca wylewa się przez usta i ujawnia w czynach.
Miejcie serca pokorne, czyste, kochające, ufne i szczere. Kochajcie Boga miłością skromną, jaką dziewica darzy oblubieńca. Zaprawdę powiadam wam: każda dusza jest dziewicą zaślubioną Przedwiecznemu Oblubieńcowi, naszemu Panu, Bogu. Ta ziemia jest czasem zaręczyn, których duchowym swatem jest anioł dany każdemu człowiekowi jako stróż. A wszystkie godziny życia, wszystkie okoliczności życia są jak służące, przygotowujące małżeńską wyprawę. Godzina śmierci to czas dopełnienia zaślubin. Wtedy przychodzi poznanie, uściski, przenikanie. Ozdobiona szatą prawdziwej małżonki dusza może zdjąć zasłonę i rzucić się w objęcia swego Boga bez [obawy], że takie miłowanie Małżonka może kogoś zgorszyć.
[por Mt 6,6] Na razie jednak – o dusze połączone z Bogiem więzami zaręczyn – kiedy chcecie rozmawiać z Oblubieńcem, wejdźcie do zacisza waszego domu, a przede wszystkim do spokoju waszej wewnętrznej siedziby i mówcie, [jak] cieleśni aniołowie wspierani przez waszych aniołów stróżów, mówcie do Króla aniołów. Mówcie do waszego Ojca w kryjówce waszego serca i wewnętrznego mieszkania. Pozostawcie na zewnątrz wszystko, co należy do świata: gorące pragnienie bycia zauważanym i dawania przykładu; staranie o długie modlitwy, pełne słów, słów i słów, monotonnych, letnich, pozbawionych miłości. Z miłości pozbądźcie się miar w modlitwie.
[por. Mt 6,7] Zaprawdę, są osoby, które trwonią bardzo wiele godzin na monologu powtarzanym samymi tylko wargami. To prawdziwy monolog i ten odgłos tak jest pusty, że nawet anioł stróż go nie słucha, lecz usiłuje mu zaradzić, pogrążając się spontanicznie w żarliwej modlitwie za głupca, którego strzeże. Zaprawdę, są osoby, które nie spędziłyby inaczej tych godzin, nawet gdyby Bóg się im ukazał, mówiąc: “Zbawienie świata wymaga, abyście porzucili to bezduszne gadulstwo i poszli po prostu zaczerpnąć wody ze studni, by zrosić nią ziemię – z miłości do Mnie i do waszych bliźnich”.
Zaprawdę, są osoby, które uważają swój monolog za ważniejszy niż życzliwe przyjęcie gościa lub miłosierną pomoc udzieloną potrzebującemu. Te dusze wpadły w bałwochwalstwo modlitwy.
Modlitwa jest aktem miłości. Można kochać zarówno wyrabiając chleb, jak modląc się, czuwając przy chorym, rozmyślając, pielgrzymując do Świątyni, troszcząc się o rodzinę, poświęcając jagnię, a nawet – ofiarowując swe słuszne pragnienia skupienia się w Panu. Wystarczy nasycić miłością całą swą istotę i całe działanie. Nie lękajcie się! Ojciec widzi. Ojciec rozumie. Ojciec słucha. Ojciec udziela tego, czego potrzeba. Iluż łask udziela za jedno miłosne westchnienie, prawdziwe, doskonałe! Jaka obfitość łask za ukrytą ofiarę spełnioną z miłością!
[por. Mt 6,8] Nie bądźcie jak poganie. Bóg nie potrzebuje, abyście Mu mówili, co ma uczynić. To wy tego potrzebujecie. Poganie mogą to mówić swym bożkom, które nie potrafią ich usłyszeć. Jednak wy nie postępujcie tak wobec Boga Prawdziwego, Duchowego, który jest nie tylko Bogiem i Królem, lecz także waszym Ojcem wiedzącym, zanim Go poprosicie, czego wam potrzeba.
[por. Mt 7,7-11; Łk 11,9-13]
Proście, a otrzymacie. Szukajcie, a znajdziecie. Pukajcie, a otworzą wam. Kto bowiem prosi – otrzymuje, kto szuka – znajduje, a kto puka do drzwi, ujrzy, jak się otwierają. Kiedy dziecko wyciąga do was rączkę, mówiąc: “Ojcze, chce mi się jeść”, czy podacie mu może kamień? Dacie mu węża, kiedy prosi o rybę? Z pewnością nie. Ponadto, dając chleb i rybę, dorzucicie pieszczotę i błogosławieństwo, bo przyjemnie jest ojcu karmić swe dziecko i widzieć jego szczęśliwy uśmiech. Skoro więc wy, istoty o sercach niedoskonałych, potraficie dawać dobre rzeczy waszym dzieciom jedynie z powodu miłości naturalnej – którą także zwierzę odczuwa do swego potomstwa – wasz Ojciec, który jest w Niebiosach, udzieli o wiele więcej proszącym Go o to, co pożyteczne i konieczne dla ich dobra. Nie lękajcie się prosić i nie bójcie się, że nie otrzymacie!
Ostrzegam was jednak przed błędem, w który łatwo można wpaść. Nie postępujcie jak ludzie o słabej wierze i miłości, jak poganie prawdziwej religii. Istotnie bowiem pośród wierzących są poganie, których biedna religia stanowi gmatwaninę zabobonów i wiary, przebudowaną konstrukcję, w którą wdarły się pasożytnicze rośliny wszelkiego rodzaju, krusząc ją i przewracając. Ci – słabi i poganie – czują, że umiera ich wiara, gdy nie są wysłuchiwani.
Prosicie. Wydaje się wam słuszne o coś prosić. Rzeczywiście, w danym momencie ta łaska nie byłaby bezużyteczna. Jednak życie nie kończy się z tą chwilą. A to, co jest dobre dziś, mogłoby takim nie być jutro. Wy tego nie wiecie, bo znacie jedynie obecną chwilę – i to jeszcze z łaski Bożej. Bóg jednak zna także przyszłość i często – dla zaoszczędzenia wam większej troski – nie wysłuchuje modlitwy. W ciągu roku Mojej publicznej działalności wiele razy słyszałem serca jęczące: “Jakże wiele cierpiałem, gdy Bóg mnie nie wysłuchał. Teraz zaś mówię: ‘Tak było dobrze, bo ta łaska przeszkodziłaby mi dojść do tej Bożej godziny’.” Słyszałem innych, którzy mówili i mówili do Mnie: “Dlaczego, Panie, nie wysłuchujesz mnie? Udzielasz innym, a nie mnie?” A jednak, choć cierpiałem na widok bólu, musiałem powiedzieć: “Nie mogę”. Wysłuchanie ich oznaczałoby przeszkodzenie im w dążeniu do życia doskonałego.
Ojciec także mówi czasami: “Nie mogę”. To nie oznacza, że nie mógłby spełnić tego natychmiast. Odmawia, bo zna następstwa. Posłuchajcie. Małe dziecko cierpi na chorobę jelit. Matka wzywa lekarza, który mówi: “Aby wyzdrowieć, potrzebuje całkowitej diety”. Dziecko płacze, krzyczy, błaga, wydaje się umierać. Matka, zawsze pełna współczucia, dołącza swoje lamenty do dziecięcych. Całkowity zakaz [jedzenia] wydaje się jej nieczułością lekarza. Ma wrażenie, że post i łzy zaszkodzą jej dziecku. Jednak lekarz pozostaje nieubłagany. Na koniec mówi: “Niewiasto, ja wiem to, czego ty nie wiesz. Chcesz stracić dziecko czy mam je ocalić?” Matka krzyczy: “Chcę, aby żyło!” “Zatem – oświadcza lekarz – nie mogę mu pozwolić na jedzenie. To oznaczałoby śmierć.” Tak czasem mówi Ojciec. Wy – jak ta matka – litujecie się nad waszym “ja”. Nie chcecie, aby płakało z powodu odmówionej mu łaski. Bóg jednak mówi: “Nie mogę. To byłoby twoim nieszczęściem.” Nadejdzie dzień – może dopiero w wieczności – kiedy powiecie: “Dziękuję, mój Boże, że nie wysłuchałeś mojej niemądrej prośby!”
[por. Mt 6,16] To co powiedziałem o modlitwie, mówię też o poście. Poszcząc nie przybierajcie smutnego oblicza, jak czynią obłudnicy, którzy nienaturalnie wykrzywiają twarz, aby świat wiedział i wierzył – nawet jeśli to nie jest prawdą – że oni poszczą. W pochwale świata otrzymali już swą nagrodę i nie będą mieli innej.
[por. Mt 6,17] Wy zaś, kiedy pościcie, miejcie radosny wygląd, wiele razy obmyjcie sobie twarz, by ukazała się świeża i gładka. Namaśćcie sobie brodę i wylejcie pachnidło na włosy. Na ustach waszych niech będzie uśmiech kogoś, kto dobrze się najadł.
[por. Mt 6,18] O, zaprawdę, to nie pokarm, lecz miłość was podtrzymuje! Kto pości z miłości, ten miłością się karmi. Zaprawdę powiadam wam, nawet jeśli świat powie o was “próżni” i “celnicy”, Ojciec dojrzy heroiczną tajemnicę i udzieli wam podwójnej nagrody: za post oraz za rezygnację z pochwał, jakie moglibyście otrzymać.
Teraz, gdy wasze dusze zostały nasycone, idźcie nakarmić ciała. Niech ci dwoje ubodzy pozostaną z nami. Będą błogosławionymi gośćmi, którzy nadadzą smak naszemu chlebowi. Pokój niech będzie z wami.»
Zostaje dwoje biedaków: niewiasta ogromnie wychudzona i staruszek, bardzo podeszły w latach. Jednak nie przybyli razem. Przypadek ich połączył. Pozostali na uboczu, upokorzeni, wyciągając na próżno ręce do przechodzących.
Jezus idzie prosto do nich, bo nie mają śmiałości się zbliżyć i bierze ich za ręce, wprowadzając do grona uczniów, pod rodzaj namiotu wzniesionego przez Piotra na uboczu. Być może chronią się pod nim w nocy lub gromadzą się w najcieplejszych godzinach dnia. To namiot z gałęzi i... płaszczy. Jest jednak pożyteczny, choć taki niski, że Jezus i Iskariota, dwaj najwyżsi, muszą się pochylać, aby wejść.
«Oto ojciec, a oto siostra. Przynieście to, co mamy. Podczas posiłku posłuchamy ich opowiadania.»
Jezus osobiście usługuje dwojgu zawstydzonym biedakom i słucha ich żałosnej historii. Starzec jest sam, odkąd jego córka odeszła daleko z mężem i zapomniała o ojcu. Niewiasta też jest sama, od dnia, w którym gorączka zabiła jej męża. Sama też jest chora.
«Ludzie pogardzają nami, bo jesteśmy biedni – mówi starzec – Chodzę, prosząc o jałmużnę, by uzbierać coś na odbycie Paschy. Mam osiemdziesiąt lat. Zawsze świętowałem Paschę, a ta jest być może ostatnia. Chcę odejść na łono Abrahama ze spokojnym sumieniem. Jak wybaczyłem córce, tak mam nadzieję sam otrzymać przebaczenie. Chcę świętować moją Paschę.»
«Droga jest daleka, ojcze.»
«Dłuższa jest droga do Nieba, jeśli się nie dopełni rytu.»
«Pójdziesz sam? A jeśli poczujesz się źle w drodze?»
«Anioł Boży zamknie mi oczy.»
Jezus głaszcze jego drżącą białą głowę i pyta niewiastę: «A ty?»
«Szukam pracy. Gdybym lepiej jadła, wyzdrowiałabym z gorączki, a gdybym odzyskała zdrowie, mogłabym pracować przy zbożu.»
«Czy sądzisz, że tylko pokarm może cię uzdrowić?»
«Nie. Jesteś też Ty... ale ja jestem biedna, zbyt biedna, by móc prosić o litość.»
«A gdybyś wyzdrowiała, czego chciałabyś potem?»
«Już niczego. Miałabym o wiele więcej niż to, czego mogłabym oczekiwać.»
Jezus uśmiecha się i podaje jej kawałek chleba umoczony w odrobinie wody z octem, która służy za napój. Niewiasta je nic nie mówiąc, a Jezus nadal się uśmiecha.
Posiłek szybko się skończył. Był tak skromny! Apostołowie i uczniowie idą szukać cienia na zboczach, pośród krzewów. Jezus zostaje sam pod namiotem. Starzec położył się na trawie i zasnął zmęczony.
W chwilę później niewiasta – która oddaliła się, by wypocząć w cieniu – podchodzi do Jezusa. Ten uśmiecha się, aby ją ośmielić. Idzie zalękniona, a jednak radosna. Dochodzi do namiotu. Potem radość bierze górę. Szybko robi ostatnie kroki i upada na twarz z tłumionym okrzykiem:
«Uzdrowiłeś mnie! Błogosławiony! To godzina silnych dreszczy... a już ich nie mam... O!»
Całuje stopy Jezusa.
«Jesteś pewna, że wyzdrowiałaś? Nie powiedziałem ci tego. To mógłby być przypadek...»
«O! Nie! Zaraz zrozumiałam Twój uśmiech, kiedy podawałeś mi chleb. Twoja moc weszła we mnie z tym kęsem. Nie mam Ci nic do dania w zamian, nic innego jak tylko moje serce. Rozkazuj Twej służebnicy, Panie, a będzie Ci posłuszna aż do śmierci.»
«Dobrze. Widzisz tego starca? On jest sam i jest sprawiedliwy. Ty miałaś męża i śmierć ci go odebrała. On miał córkę i odebrał mu ją egoizm. To gorsze. A jednak on nie złorzeczy. Nie jest to sprawiedliwe, by szedł sam ku swej ostatniej godzinie. Bądź dla niego córką.»
«Dobrze, mój Panie.»
«Jednak weź pod uwagę, że to oznacza pracować dla dwojga.»
«Teraz jestem silna. Zrobię to.»
«Idź więc tam, na ten stok i powiedz wypoczywającemu na nim mężczyźnie – temu w szarym odzieniu – żeby przyszedł do Mnie.»
Niewiasta szybko odchodzi i powraca z Szymonem Zelotą.
«Pójdź, Szymonie. Chcę z tobą porozmawiać. Zaczekaj, niewiasto.»
Jezus odchodzi na odległość kilku metrów.
«Czy sądzisz, że byłoby trudno Łazarzowi przyjąć jeszcze jedną pracownicę?»
«Łazarzowi? Sądzę, że on nie wie nawet, ilu ma pracowników. Jeden więcej, jeden mniej!... Ale kto to jest?»
«Ta niewiasta. Uzdrowiłem ją i...»
«To wystarczy, Nauczycielu. Skoro ją uzdrowiłeś, to znak, że ją kochasz. To, co Ty kochasz, jest świętością dla Łazarza. Ręczę za niego.»
«Prawda, to co kocham, jest święte dla Łazarza. Dobrze powiedziałeś. I dlatego Łazarz zostanie świętym, kochając bowiem to, co Ja kocham, pokocha doskonałość. Chcę połączyć tego starca z tą niewiastą i sprawić, by ten patriarcha radośnie dopełnił swej ostatniej Paschy. Bardzo kocham świętych starców i jeśli mogę zapewnić im pogodny schyłek życia, jestem szczęśliwy.»
«Kochasz także dzieci...»
«Tak, i chorych...»
«I tych, którzy płaczą...»
«I tych, którzy są sami...»
«O, mój Nauczycielu! Czy wiesz, że kochasz wszystkich? Nawet wrogów?»
«Nie zauważam tego, Szymonie. Kochać, to Moja natura. Oto starzec budzi się. Chodźmy mu powiedzieć, że będzie świętował Paschę z córką przy boku i że już mu nie zabraknie chleba.»
Powracają do namiotu, gdzie czeka na nich niewiasta, potem wszyscy troje idą do starca, który usiadł i wiąże sandały.
«Co robisz, ojcze?»
«Schodzę ku dolinie. Mam nadzieję znaleźć schronienie na noc, a jutro będę żebrał przy drodze, potem niżej... niżej... za jakiś miesiąc, jeśli nie umrę, będę w Świątyni.»
«Nie.»
«Nie mogę? Dlaczego?»
«Dlatego [– mówi Jezus –] że dobry Bóg tego nie chce. Nie pójdziesz sam. Ta niewiasta pójdzie z tobą. Zaprowadzi cię tam, dokąd jej wskażę, i zostaniecie przyjęci z miłości do Mnie. Będziesz obchodził Paschę, lecz bez wyczerpywania się. Już niosłeś swój krzyż, ojcze. Odłóż go teraz i skup się na modlitwie dziękczynnej do dobrego Boga.»
«Ale dlaczego... dlaczego.... ja... ja nie zasługuję na tak wiele... Ty... córką...? To więcej niż gdybyś mi ujął dwadzieścia lat... A dokąd mnie wysyłasz?...»
Łzy spływają na wielką krzaczastą brodę starca.
«Do Łazarza, syna Teofila. Nie wiem, czy go znasz...»
«O!... Jestem z krańców Syrii i pamiętam Teofila... Ale... ale... O! Błogosławiony Synu Boga, pozwól niech Cię pobłogosławię!»
Jezus – siedzący na trawie, naprzeciw starca – naprawdę musi się schylić, aby ten mógł Mu położyć uroczyście dłonie na głowie. Swoim gromkim, niskim starczym głosem wypowiada nad Jezusem dawne błogosławieństwo:
«Pan niech Cię błogosławi i strzeże. Niech Pan Ci ukaże Swe pogodne oblicze i niech się zlituje nad Tobą. Niech Pan zwróci na Ciebie Swe spojrzenie i niech Ci udzieli pokoju.»
Jezus, Szymon i niewiasta odpowiadają wspólnie:
«Niech się tak stanie.»