Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga III - Drugi rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA    –

21. UZDROWIENIE WNUKA

FARYZEUSZA ELIASZA Z KAFARNAUM

Napisane 11 maja 1945. A, 5022-5028

Jezus właśnie dopływa łodzią do Kafarnaum. Zbliża się zachód słońca i jezioro całe błyszczy kolorem żółto-czerwonym. Podczas gdy dwie łodzie manewrują, przybijając do brzegu, Jan mówi:

«Idę zaraz do źródła i wezmę wody, abyś mógł ugasić pragnienie.»

«Woda jest tu dobra» – woła Andrzej.

«Tak, jest dobra. Wasza miłość sprawia, że smakuje Mi jeszcze bardziej.»

«Zaniosę rybę do domu. Niewiasty przygotują ją na wieczerzę. Potem będziesz do nas mówił, do nas i do nich?»

«Tak, Piotrze.»

«Teraz przyjemniej jest wracać do domu. Przedtem wydawaliśmy się koczownikami. Z niewiastami jest porządek, więcej miłości. Poza tym... kiedy widzę Twoją Matkę, natychmiast mija mi całe zmęczenie. Nie wiem...»

Jezus uśmiecha się i milczy.

Łódź trze o piasek na brzegu. Jan i Andrzej, którzy są tylko w krótkim odzieniu, skaczą do wody i z pomocą chłopców wyciągają łódź na brzeg. Kładą deskę służącą za pomost. Najpierw wysiada Jezus. Czeka, aż druga łódź dopłynie do brzegu, aby być ze wszystkimi [uczniami]. Potem, wolnym krokiem idą w stronę źródła. Jest to źródło naturalne. Wypływa nieco poza wioską i jego woda wpada do kamiennego zbiornika, świeża, obfita, srebrzysta. Ta woda jest tak przejrzysta, że zachęca do picia. Jan, który poszedł wcześniej z amforą, już powraca i podaje Jezusowi przelewającą się manierkę. Zbawiciel pije wielkimi haustami.

«Jak musiałeś być spragniony, mój Nauczycielu! A ja, głupi, nie wziąłem ze sobą wody.»

«Nic nie szkodzi, Janie. Teraz już wszystko minęło» – Jezus głaszcze go.

Wracają i widzą Szymona Piotra. Był w domu z rybą. Nadbiega tak szybko, jak potrafi.

«Nauczycielu! Nauczycielu! – woła ledwie dysząc – Wioska jest poruszona, bo jedyny wnuk faryzeusza Eliasza właśnie umiera, ukąszony przez węża. Poszedł ze swoim dziadkiem, wbrew woli matki, do ogrodu oliwnego. Eliasz doglądał prac. Dziecko bawiło się przy korzeniach starego drzewa oliwnego, włożyło rękę do dziury, mając nadzieję znaleźć w niej jaszczurkę, a znalazło węża. Starzec wygląda na szaleńca. Matka dziecka, która, nawiasem mówiąc, nienawidzi teścia – i ma słuszne powody – oskarża go o morderstwo. Dziecko z każdą chwilą stygnie. Krewni ich nie lubią! Nie mają już więc nikogo bliskiego!»

«Niesnaski w rodzinie to straszna rzecz.»

«Mówię Ci, Nauczycielu, że węże nie polubiły węża: Eliasza. I zabiły mu małego węża. Żałuję, że mnie ujrzał, bo wołał za mną: “Nauczyciel jest tutaj?” Żal mi małego. To było piękne dziecko i to nie jego wina, że był wnukiem faryzeusza.»

«Tak. To nie jego wina...»

Idą ku osadzie i widzą idących w ich stronę licznych ludzi. Wołają i płaczą. Na ich czele [idzie] stary Eliasz.

«Znalazł nas. Odejdźmy!»

«A dlaczego? Ten starzec cierpi.»

«Ten starzec Cię nienawidzi. Pamiętaj o tym. To jeden z Twoich pierwszych i najbardziej zajadłych oskarżycieli w Świątyni.»

«Pamiętam, że jestem Miłosierdziem.»

Stary Eliasz – rozczochrany, zmieniony na twarzy, w niedbałych szatach – biegnie do Jezusa z wyciągniętymi ramionami i pada Mu do stóp wołając:

«Litości! Litości! Przebacz! Nie mścij się na niewinnym za moją zatwardziałość. Ty jeden możesz go ocalić! To Bóg, twój Ojciec tu Ciebie przyprowadził. Wierzę w Ciebie! Oddaję Ci cześć! Kocham Cię! Przebaczenia! Byłem niesprawiedliwy, kłamałem. Zostałem ukarany. Już same te godziny są karą. Pomocy! To dziecko! Jedyny syn mojego zmarłego syna. A ona mnie oskarża, że to ja go zabiłem.»

Płacze, uderzając rytmicznie głową o ziemię.

«Powstań! Nie płacz tak. Czy chcesz umrzeć i nie zajmować się wzrastającym wnukiem?»

«On umiera, umiera! Być może już nie żyje. Mnie zabij, mnie też! Nie chcę żyć w tym pustym domu! O, smutne moje ostatnie dni!»

«Eliaszu, wstań i chodźmy...»

«Ty... naprawdę przyjdziesz? A wiesz, kim ja jestem?»

«Nieszczęśliwym [człowiekiem]. Chodźmy.»

Starzec wstaje i mówi:

«Idę przed Tobą, ale Ty biegnij, biegnij, szybko!»

Oddala się pospiesznie z powodu rozpaczy przeszywającej mu serce.

«Panie, czy sądzisz, że go tym zmienisz? O! Jakiż bezużyteczny cud! Pozwól umrzeć temu małemu wężowi! Stary również umrze ze zgryzoty i... dzięki temu będzie o jednego mniej na Twojej drodze. Bóg pomyślał o tym, by...»

«Ależ, Szymonie! Zaprawdę teraz ty jesteś wężem.»

Jezus ostro odpycha Piotra i idzie dalej. Piotr spuszcza głowę.

Przy wielkim placu w Kafarnaum jest piękny dom, przed którym tłoczy się hałaśliwy tłum... Jezus idzie w tym kierunku. Dochodzi tam akurat w chwili, gdy przez otwarte drzwi wychodzi stary mężczyzna, a za nim niewiasta. Ma rozrzucone włosy, a w ramionach trzyma dziecko w agonii. Jad paraliżuje już organy i śmierć jest bliska. Zwisa zraniona ręka, na której, u podstawy kciuka, znać ślad ukąszenia. Eliasz krzyczy tylko:

«Jezu! Jezu!»

Jezus – ściśnięty, zgnieciony prawie przez tłum, który uniemożliwia Mu niemal każdy gest – bierze małą rączkę i podnosi ją do ust. Wysysa ranę, następnie dmucha na małą woskową twarz o lekko otwartych, szklistych oczach. Potem prostuje się i mówi:

«Teraz dziecko się budzi. Nie przestraszcie go tyloma przerażonymi twarzami. Będzie się i tak bał, przypominając sobie węża.»

Rzeczywiście chłopiec, którego twarz przybiera różowy kolor, otwiera buzię i lekko ziewa. Przeciera oczy, potem je otwiera i zaskoczony widzi, że znajduje się pomiędzy tak wielkim tłumem. Następnie przypomina sobie i próbuje uciec, skacząc tak nagle, że upadłby, gdyby Jezus nie pochwycił go szybko w ramiona.

«Już dobrze, dobrze! Czego się boisz? Popatrz na piękne słońce! Oto jezioro, to twój dom, a tutaj jest mama i dziadek.»

«A wąż?»

«Nie ma go już. Ja jestem tutaj.»

«Ty, tak...»

Dziecko zastanawia się... Potem głosem prawdziwie niewinnym mówi:

«Dziadek kazał mi mówić o Tobie: “przeklęty”, ale ja tak nie powiem. Ja bardzo Cię kocham.»

«Ja? Ja ci to powiedziałem? [– zaprzecza Eliasz –] Dziecko majaczy. Nie wierz w to, Nauczycielu. Zawsze Cię szanowałem...»

Lęk minął i to sprawia, że już się ujawnia dawna natura.

«Słowa mają i nie mają wartości. Biorę je za takie, ile są warte. Żegnaj, mały. Żegnaj, niewiasto. Żegnaj, Eliaszu. Kochajcie się i miłujcie Mnie, jeśli potraficie.»

Jezus odwraca się i idzie w stronę domu, w którym mieszka.

«Dlaczego, Nauczycielu, nie uczyniłeś błyskotliwego cudu? Należało rozkazać, by jad wyszedł z dziecka. Powinieneś był się ukazać jako Bóg. Zamiast tego wyssałeś jad. Tak samo jak zrobiłby to pierwszy lepszy.»

Judasz z Kariotu nie jest zbyt zadowolony. Wolałby coś bardziej widowiskowego. Inni są tego samego zdania.

«Powinieneś był rozgnieść tego nieprzyjaciela, posługując się Twą mocą. Chyba słyszałeś? On od razu odzyskał swój jad...»

«Nic nie znaczy ten jad. Zważcie jednak, że – gdybym postąpił tak, jak wy chcielibyście, abym działał – on powiedziałby, że pomagał Mi Belzebub. W swej zrujnowanej duszy on może przyjąć jeszcze tylko Moją moc lekarza. Nic innego. Cud tych prowadzi do wiary, którzy są już na tej drodze. Jednak tych, którym brak pokory – a wiara zawsze dowodzi istnienia pokory w duszy – cud prowadzi do bluźnienia. Lepiej więc unikać tego niebezpieczeństwa, uciekając się do metod pozornie ludzkich. To nędza niedowiarków – ich nieuleczalne ubóstwo. Żaden pieniądz go nie usunie, gdyż żaden cud nie doprowadzi ich ani do wiary, ani do bycia lepszymi. Trudno. [Wypełniłem] Mój obowiązek. Oni [wybierają] swój zły los.»

«Dlaczego więc to zrobiłeś?»

«Dlatego, że jestem Dobrocią i aby nie można było powiedzieć, że byłem mściwy wobec nieprzyjaciół i wyzywający wobec prowokatorów. Gromadzę nad ich głowami rozżarzone węgle. I to oni mi je podają, abym je gromadził. Bądź dobry, Judaszu, synu Szymona. Staraj się nie działać jak oni! No, już wystarczy. Chodźmy do Mojej Matki. Ona się ucieszy, że uzdrowiłem małe dziecko.»


   

Przekład: "Vox Domini"