Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga II - Pierwszy rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA    –

54. POWRÓT DO NAZARETU PO SPOTKANIU Z JONASZEM

Napisane 27 stycznia 1945. A, 4295-4305

Zaledwie odrobina światła. W drzwiach nędznej chatki – nazywam ją tak, bo byłby to zbyt wielki honor nazwać ją ‘domem’ – znajduje się Jezus ze Swymi [uczniami] i Jonasz oraz inni wieśniacy, wynędzniali jak on. To godzina pożegnania.

«Czy już Cię nie zobaczę, mój Panie? – pyta Jonasz. – Przyniosłeś światło naszym sercom. Twoja dobroć uczyniła te dni świętem, które będzie trwało przez całe życie. Jednak zobaczyłeś, jak jesteśmy traktowani. Większą troską otacza się zwierzęta niż nas i bardziej po ludzku traktuje się drzewa. One mają wartość pieniężną. My jesteśmy jedynie narzędziami do dostarczania pieniędzy. I wykorzystuje się nas, dopóki nie umrzemy, wyczerpawszy nasze siły. Jednak Twe słowa pieściły nas jak anielskie skrzydła. Chleb wydawał nam się obfitszy i lepszy, bo Ty jadłeś go z nami – chleb taki, jakiego nie daje się tu nawet psom. Powróć przełamać go z nami, Panie. Jedynie Tobie ośmielam się to powiedzieć. Dla każdego innego byłoby obrazą ofiarowanie takiego schronienia i takiego pożywienia, jakiego nie godzi się dać żebrakowi. Ale Ty...»

«Ale Ja znajduję w nim woń i smak niebiański, gdyż znajduję w nim wiarę i miłość. Powrócę, Jonaszu, powrócę. Pozostań na swym miejscu, jak zwierzę przywiązane do dyszla. Niech to miejsce będzie dla ciebie jakubową drabiną. I rzeczywiście, z Nieba do ciebie zstępują aniołowie, uważnie gromadząc wszelkie twe zasługi, aby je zanieść do Boga. Jednak przyjdę do ciebie, aby podnieść cię na duchu. Wszyscy pozostańcie Mi wierni. O! Chciałbym dać wam pokój, nawet ten ludzki. Jednak nie mogę. Muszę wam powiedzieć: znoście nadal cierpienie. A to jest bolesne dla Kogoś, kto kocha...»

«Panie, skoro nas kochasz, już nie cierpimy. Przedtem nie było nikogo, kto by nas kochał... O! Gdybym przynajmniej mógł ujrzeć Twoją Matkę!» [– woła Jonasz]

«Nie martw się, przyprowadzę Ją. Kiedy pora roku będzie łagodniejsza, wtedy przyjdę razem z Nią. Nie narażaj się na okrutne kary z powodu pośpiechu, by Ją zobaczyć. Umiej czekać, jak czeka się na wschód gwiazdy – pierwszej gwiazdy. Ona ukaże ci się niespodziewanie jak pierwsza wieczorna gwiazda, której nie widzimy, a która nagle migocze na niebie. I pomyśl, że nawet już teraz Ona rozsiewa Swe dary miłości na ciebie. Żegnajcie wszyscy. Niech Mój pokój was strzeże przeciw zatwardziałości tych, którzy was dręczą. Żegnaj, Jonaszu. Nie płacz. Czekałeś tyle lat z cierpliwą wiarą. Teraz obiecuję ci oczekiwanie, które będzie o wiele krótsze. Nie płacz. Nie pozostawię cię samego. Twoja dobroć osuszyła Moje dziecięce łzy. Czyż nie jest słuszne, by Moja dobroć uciszyła twój płacz?»

«Tak... lecz Ty odchodzisz... a ja pozostaję...»

«Jonaszu, przyjacielu, nie pozwól, bym odszedł przygnieciony ciężarem, że nie mogłem przynieść ci ulgi...»

«Już nie płaczę, Panie... ale jak to zrobię, by żyć nie widząc Ciebie – teraz, gdy wiem, że żyjesz?»

Jezus głaszcze przygnębioną twarz starca, a potem odchodzi. Jednak, stanąwszy na granicy nędznego podwórza, rozwiera ramiona i błogosławi wioskę. Potem oddala się.

«Co uczyniłeś?» – dopytuje się Szymon, który zauważył niezwykły gest [Jezusa].

«Położyłem pieczęć na wszystkich rzeczach, by demony nie mogły ich niszczyć, a przez to szkodzić tym nieszczęśliwym. Nie mogę nic więcej...»

[Szymon odzywa się:] «Nauczycielu... chodźmy szybciej do przodu. Chciałbym powiedzieć Ci coś, tak by tego nie słyszano.»

Oddalają się od grupy i Szymon mówi:

«Chciałbym Ci powiedzieć, że Łazarz ma polecenie korzystania z [moich] pieniędzy, aby wspomagać wszystkich, którzy, w Imię Jezusa, schronią się u niego. Czy nie moglibyśmy wyzwolić Jonasza? Ten człowiek jest wyniszczony pracą i ma już tylko jedną radość: posiadanie Ciebie. Dajmy mu ją. Na czym miałaby tu polegać jego praca? [Jako człowiek] wolny byłby Twoim uczniem na tej pięknej i tak opustoszałej równinie. Tutaj najbogatsi z Izraela mają wspaniałe ziemie i eksploatują je w lichwiarski sposób, gnębiąc niemiłosiernie swoich pracowników. Wiem o tym od lat. Nie mógłbyś się tutaj na długo zatrzymać, gdyż panuje tu sekta faryzeuszy, i nie sądzę, by kiedykolwiek stała Ci się przyjazna. Najbardziej nieszczęśliwi w Izraelu są ci uciśnieni i pozbawieni światła robotnicy. Słyszałeś. Nawet w czasie Paschy nie mogą się spokojnie modlić, podczas gdy ich okrutni panowie z pompą i ceremonialnością zasiadają w pierwszych rzędach wiernych. [Ci biedacy] będą się cieszyć wiedząc, że Ty już jesteś. Będą doznawać radości słuchając Twoich słów, powtarzanych przez kogoś, kto nie zmieni w nich ani joty. Jeśli jesteś o tym przekonany, Nauczycielu, wydaj polecenia, a Łazarz to wykona.»

«Szymonie, pojąłem, dlaczego wyzbyłeś się wszystkiego. Znam ludzkie myśli i pokochałem cię także z tego powodu. Czyniąc szczęśliwym Jonasza, uszczęśliwisz także Jezusa. O! Jaka to dla Mnie udręka widzieć, jak cierpi ktoś dobry! Jedynie dlatego męczy Mnie Moja sytuacja biedaka i wzgardzonego przez świat. Gdyby słyszał Mnie Judasz, powiedziałby: “Czyż nie jesteś Słowem Bożym? Rozkaż, a kamienie staną się złotem i chlebem dla tych nieszczęśliwych”. I tak zastawiłby [na Mnie] ponownie zasadzkę szatana. Ja bardzo pragnę nasycić głodnych, ale nie w taki sposób, jak chciałby to uczynić Judasz. Jesteście jeszcze za mało uformowani, aby pojąć głębię Moich słów. Jednak tobie to wyjaśnię. Gdyby Bóg zabezpieczał wszystko, okradłby Swych przyjaciół, gdyż pozbawiłby ich możliwości okazywania miłosierdzia, a przez to – wypełniania przykazania miłości. Moi przyjaciele powinni nosić ten szczególny znak Boga, wspólny z Nim: święte miłosierdzie, które ukazuje się w czynach i w słowach. Nieszczęścia bliźnich dostarczają Moim przyjaciołom sposobności do okazywania miłosierdzia. Czy zrozumiałeś tę myśl?»

«Jest głęboka. Rozmyślam nad nią i chylę się przed nią z pokorą. Pojmuję bowiem, jak bardzo jestem ograniczony, a jak wielki jest Bóg, który pragnie nas ze wszystkimi Swoimi najsłodszymi cechami, aby nas nazwać Swymi dziećmi. Bóg ujawnia się przede mną w Swoich licznych doskonałościach dzięki całemu światłu, które wkładasz mi do serca. Z dnia na dzień – jak ktoś kto kroczy naprzód po nieznanym terenie – rozwijam znajomość tej ogromnej Rzeczywistości, jaką jest Doskonałość pragnąca nas nazwać [Swoimi] dziećmi. Mam wrażenie, że wznoszę się jak orzeł albo zanurzam się jak ryba w dwóch głębinach bez końca: w niebie i w morzu, a potem znowu się wznoszę lub jeszcze bardziej się zanurzam, nie dochodząc nigdy do ich granic. Kimże jednak jest Bóg?»

«Bóg jest niedosięgłą Doskonałością, Bóg jest Pełnią Piękna, Bóg jest Nieskończoną Mocą, Bóg jest Istotą Niepojętą, Bóg jest niedościgłą Dobrocią, Bóg jest niezniszczalnym Współczuciem, Bóg jest niezmierzoną Mądrością, Bóg jest Miłością – to Miłość jest Bogiem. To Miłość! To Miłość! Mówisz, że im bardziej poznajesz Boga w Jego doskonałości, tym bardziej wydaje ci się, że wznosisz się lub zagłębiasz w dwóch nieskończonych głębinach, w lazurze bez cienia... Jednak kiedy pojmiesz, czym jest Miłość-Bóg, już więcej nie wzniesiesz się ani nie zagłębisz w lazurze, lecz w olśniewającym wirze płomieni. Zostaniesz wchłonięty przez piękno, które stanie się dla ciebie śmiercią i życiem. Będziesz całkowicie posiadał Boga, gdy dobrowolnie zechcesz Go zrozumieć i osiągnąć. Wtedy będziesz miał udział w Jego doskonałości.»

«O, Panie!...» – Szymon jest zdruzgotany.

Nastaje chwila ciszy. Dochodzą do drogi. Jezus zatrzymuje się, czekając na innych. Kiedy są razem, Lewi upada na kolana:

«Powinienem Cię opuścić, Nauczycielu, ale Twój sługa zwraca się do Ciebie z jedną prośbą: zabierz mnie do Swej Matki. On jest sierotą jak ja. Nie odmawiaj mi tego, co dajesz jemu, abym i ja mógł ujrzeć oblicze Matki...»

«Chodź, wszystko o co się prosi w imię Mojej Matki, daję w imię Mojej Matki...» [– odpowiada Jezus.]

...Jezus jest sam. Idzie szybko pośród drzew oliwnych obciążonych małymi oliwkami, już dobrze uformowanymi. Zachodzące właśnie słońce rzuca promienie na liście drzew cennych i niosących pokój. Jedynie z rzadka udaje mu się przeniknąć gęste gałęzie, natomiast główny trakt, ściśnięty pomiędzy dwoma skarpami, jest zakurzoną wstęgą olśniewającej jasności.

Jezus idzie naprzód i uśmiecha się. Dochodzi do stromego miejsca... i uśmiecha się jeszcze żywiej. Oto Nazaret... Wydaje się drżeć w słońcu, tak ogarnia go jego jasność. Jezus idzie w dół jeszcze szybciej. Dochodzi do drogi, już nie troszcząc się o słońce. Można by powiedzieć, że frunie, tak szybko idzie w Swym płaszczu, którym okrył Sobie głowę i który nadyma się i porusza na bokach i z tyłu. Droga jest pusta i cicha aż do pierwszych domostw. Tam słychać dochodzące z wnętrza domów lub z ogrodów głosy: to dziecka, to kobiety. Listowie ogrodów rzuca cień aż na drogę. Jezus korzysta z tych cienistych plam, by wymknąć się nielitościwemu słońcu. Wchodzi w uliczkę w połowie zacienioną. Spotyka niewiasty skupione wokół dającej orzeźwienie studni. Prawie wszystkie pozdrawiają Go wysokimi głosami, [ciesząc się] z Jego szczęśliwego powrotu.

«Pokój wam wszystkim... ale zachowajcie milczenie. Chcę sprawić niespodziankę Mojej Matce.»

«Jej szwagierka poszła z konwią świeżej wody, ale powinna wrócić. Zostały bez wody. Źródło wyschło. Może woda zanika w spalonej ziemi, zanim dojdzie do Twego ogrodu. Nie wiemy. Przed chwilą mówiła tak Maria Alfeuszowa. Już wraca.»

Matka Judy i Jakuba przychodzi z konwią na głowie i po jednej w każdej ręce. Nie widzi jeszcze Jezusa i woła:

«Tak będzie szybciej. Maryja się bardzo smuci, bo rośliny umierają z pragnienia. A są to jeszcze te, które [posadził] Józef i Jezus. Można by rzec, że widok spragnionych roślin rozdziera Jej serce.»

«Ale teraz, gdy Mnie zobaczy...» – mówi Jezus, wychodząc zza grupy [niewiast].

«O! Mój Jezu! Błogosławię Cię! Powiem Jej zaraz...»

«Nie, właśnie tam idę. Daj Mi konwie.»

«Drzwi są uchylone. Maryja jest w ogrodzie. O! Jak będzie szczęśliwa! Mówiła o Tobie jeszcze dziś rano. Ale przyjść w tym słońcu! Cały jesteś spocony! Jesteś sam?»

«Nie, z przyjaciółmi. Ale przyszedłem pierwszy, aby wcześniej ujrzeć Mamę. A Juda?» [– pyta Jezus.]

«Jest w Kafarnaum. Często tam chodzi...»

Maria [Alfeuszowa] nic więcej nie mówi. Uśmiecha się i ociera welonem pot z twarzy Jezusa.

Konwie są gotowe. Jezus bierze dwie na ramiona. Posługuje się Swoim pasem, aby umocować je równo. Trzecią bierze do ręki. Idzie szybko, dochodzi do domu, popycha drzwi, wchodzi do małego pomieszczenia, które wydaje się mroczne, gdy przychodzi się ze słońca. Powoli podnosi zasłonę zamykającą wejście do ogrodu i patrzy. Maryja stoi przy krzewie różanym, [odwrócona] tyłem do domu, i użala się nad spragnioną roślinką. Jezus stawia konew na podłodze i miedź brzęczy uderzając o kamień.

«Już z powrotem, Mario? – mówi Maryja nie odwracając się. – Chodź, chodź. Popatrz na ten krzew różany! A te biedne lilie! Wszystkie umrą, jeśli ich nie poratujemy. Przynieś też paliki, aby wyprostować tę opadającą łodygę.»

«Wszystko przyniosę, Mamo!»

Maryja odwraca się gwałtownie. Pozostaje przez chwilę z szeroko otwartymi oczyma, potem z krzykiem biegnie, wyciągając ręce do Syna, który już otwarł ramiona i czeka na Nią z pełnym miłości uśmiechem.

«O! Mój Synu!»

«Mamo kochana!»

Długie słodkie powitania... Maryja jest tak szczęśliwa, że nie widzi ani nie uświadamia Sobie, że Jezus jest cały spocony. Ale wreszcie zauważa to: «Synu, dlaczego [przyszedłeś] o takiej porze? Jesteś purpurowy i krople potu spływają z Ciebie jak z gąbki. Chodź, chodź do środka. Niech Mama Cię wytrze i da ochłodę. Zaraz przyniosę Ci nową szatę i czyste sandały. Ale, Synu! Synu! Dlaczego udałeś się w drogę w takim słońcu? Rośliny umierają z upału, a Ty, Mój Kwiecie, jesteś w drodze!»

«Aby szybciej przyjść do Ciebie, Mamo!»

«O! Synu ukochany! Czy jesteś spragniony? O, oczywiście! Przygotuję Ci...»

«...Spragniony Twego pocałunku, Mamo i Twoich pieszczot. Pozwól Mi pozostać tak z głową na Twoim ramieniu jak kiedyś, gdy byłem całkiem mały... O! Mamo! Jak Mi Ciebie brakuje!»

«Ależ, powiedz Mi, że mam przyjść, Synu, a przyjdę. Czego Ci brakowało podczas Mojej nieobecności? Ulubionej potrawy? Czystej szaty? Wygodnego posłania? O! Powiedz Mi, Moja Radości, czego Ci było brak. Twoja służebnica, o Mój Panie, spróbuje temu zaradzić.»

«Niczego prócz Ciebie...»

Jezus, który wszedł [do domu] trzymany przez Mamę za rękę, usiadł na skrzyni przysuniętej do muru. Naprzeciw Siebie ma Maryję, którą obejmuje ramionami, opierając głowę na Jej sercu i całując Ją od czasu do czasu. Teraz patrzy na Nią uważnie [mówiąc]:

«Pozwól Mi popatrzeć na Ciebie. Niech Moje oczy napełnią się Tobą, o Moja święta Mamo!»

«Najpierw ubranie. Źle jest pozostawać tak spoconym. Chodź.»

Jezus jest posłuszny. Kiedy powraca w świeżej szacie, podejmują na nowo rozmowę pełną słodyczy.

«Przybyłem z uczniami i przyjaciółmi. Zostawiłem ich w lesie Meleka. Przyjdą jutro o świcie. Ja... nie mogłem dłużej czekać. Moja Mamo!... – Jezus całuje Jej ręce. – Maria Alfeuszowa wyszła, aby zostawić nas samych. Ona również zrozumiała, jak bardzo byłem spragniony Ciebie. Jutro... jutro będziesz należała do Moich przyjaciół, a Ja do Nazarejczyków. Jednak dziś wieczorem jesteś dla Mnie Przyjaciółką, a Ja – dla Ciebie. Przyprowadziłem Ci... O! Mamo, odnalazłem pasterzy z Betlejem i przyprowadziłem Ci dwóch z nich. Są sierotami, a Ty jesteś Matką. Matką wszystkich, a tym bardziej sierot. I przyprowadziłem Ci także kogoś, kto potrzebuje Ciebie, by zwyciężyć samego siebie. I innego, który jest sprawiedliwy, a który [wiele] płakał. I jeszcze Jana... Przynoszę Ci pozdrowienie od Eliasza, Izaaka, Tobiasza, teraz Macieja, Jana i Symeona. Jonasz jest najbardziej nieszczęśliwy. Do niego Cię zaprowadzę. Obiecałem to. Innych muszę jeszcze odnaleźć. Samuel i Józef są w Bożym pokoju.»

«Byłeś w Betlejem?» [– pyta Maryja.]

«Tak, Mamo. Wziąłem tam uczniów, którzy byli ze Mną. A Tobie przyniosłem te kwiatki, które wyrosły pomiędzy kamieniami na progu...»

«O! – Maryja bierze suche łodyżki i całuje je. – A Anna?»

«Zginęła w czasie masakry Heroda» [– mówi Jezus.]

«O, biedna! Tak bardzo Cię kochała!»

«Mieszkańcy Betlejem wiele wycierpieli... Nie byli sprawiedliwi wobec pasterzy. Ale wiele cierpieli...»

«Jednak wobec Ciebie byli wtedy dobrzy!»

«Tak i dlatego trzeba ich żałować. Szatan jest zazdrosny o ich dobroć i popycha ich do zła. Byłem także w Hebronie. Pasterze, prześladowani...»

«O! Do tego stopnia?»

«Tak. Wspomógł ich Zachariasz i dzięki niemu mieli panów i chleb, nawet jeśli ich panowie byli twardzi. Jednak to dusze sprawiedliwe, więc prześladowania oraz rany uczyniły z nich budowle świętości. Zgromadziłem ich. Uzdrowiłem Izaaka i... dałem Moje imię pewnemu dziecku... W Jutcie, gdzie mieszkał chory Izaak i gdzie powrócił do życia, jest teraz niewinna grupa, która nosi imiona Marii, Józefa, Jesai...»

«O! Twoje Imię!»

«I Twoje także, i Sprawiedliwego. A w Kariocie, ojczyźnie jednego ucznia, wierny Izraelita umarł na Moim sercu... ciesząc się z posiadania Mnie... A potem... O! Jak wiele rzeczy mam Ci do opowiedzenia, Moja doskonała Przyjaciółko, słodka Matko! Jednak na początku proszę Cię o wielką wyrozumiałość wobec tych, którzy przybędą jutro. Posłuchaj, oni Mnie kochają... ale nie są doskonali. Ty, Nauczycielka cnoty... O! Matko, pomóż Mi uczynić ich lepszymi... Chciałbym ich wszystkich zbawić...»

Jezus osunął się do stóp Maryi. Teraz ukazuje się Ona w Swym matczynym dostojeństwie.

«Synu! Cóż więcej od Ciebie może uczynić Twoja biedna Matka?»

«Uświęcić ich... Twoja cnota uświęca. Specjalnie przyprowadziłem ich do Ciebie. Mamo... kiedyś powiem Ci: “Przyjdź”, bo wtedy stanie się niezbędne uświęcenie umysłów, abym mógł znaleźć w nich pragnienie odkupienia. A Ja sam nie będę mógł... Twoje milczenie będzie działać jak Moje słowo. Twoja czystość przyjdzie na pomoc Mojej mocy. Twoja obecność oddali szatana... a Twój Syn, Mamo, znajdzie siłę, wiedząc, że jesteś całkiem blisko. Przyjdziesz, prawda, Moja słodka Mamo?»

«Jezu! Mój drogi Synu! Czuję, że nie jesteś szczęśliwy... Co Ci jest, Dziecko Mego serca? Czy świat był dla Ciebie twardy? Nie? Wierząc w to czuję ulgę... ale... O, tak! Przyjdę. Gdzie chcesz i jak chcesz, kiedy chcesz. Nawet teraz, w słońcu, przy blasku gwiazd, w chłodzie i w zawierusze. Potrzebujesz Mnie? Oto jestem.»

«Nie, nie teraz. Ale pewnego dnia... Jak słodki jest ten dom! I Twoja pieszczota! Pozwól Mi tak zasnąć, z głową na Twoich kolanach. Jestem taki zmęczony! Jestem wciąż Twym Małym Synkiem...»

Jezus rzeczywiście zasypia, zmęczony i wyczerpany, siedząc na macie z głową na matczynych kolanach. Szczęśliwa Matka głaszcze Jego włosy.


   

Przekład: "Vox Domini"