Ewangelia według św. Mateusza |
Ewangelia według św. Marka |
Ewangelia według św. Łukasza |
Ewangelia według św. Jana |
Maria Valtorta |
Księga II - Pierwszy rok życia publicznego |
– POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA – |
NIEDALEKO KOROZAIN
[por. Mk 1,40-45; Łk 5,12-16; por. Mt 8,1-4]
Napisane 6 lub 8 listopada 1944. A, 3957-3966
Z dokładnością doskonałej fotografii widzę w duchu, od samego rana, jeszcze przed świtem, biednego trędowatego. To naprawdę wrak człowieka. Tak bardzo wyniszczyła go choroba, że nie potrafiłabym powiedzieć, w jakim jest wieku. Na wpół nagi szkielet ukazuje ciało, które stało się jak u wysuszonej mumii. Jego dłonie i stopy są wykrzywione, brak im niektórych części do tego stopnia, że wydaje się, jakby te biedne kończyny nie należały do człowieka. Dłonie wykrzywione i wygięte we wszystkich kierunkach wydają się łapami jakiegoś skrzydlatego potwora, zaś stopy – pomniejszone i zniekształcone – są jak kopyta byka.
A potem głowa!... Myślę, że gdyby jakiś trup nie był złożony w grobie, lecz mumifikowałoby go słońce i wiatr, to miałby głowę taką jak [głowa] tego chorego. Gdzieniegdzie pozostało na niej kilka kępek włosów, przyklejonych do żółtawej i pokrytej strupami skóry na czaszce jakby wysuszonej pyłem. Oczy z ledwością na wpół otwarte i zapadnięte, wargi i nos zżarte przez chorobę, sprawiającą, że nagie są już chrząstki i dziąsła. Uszy to już jedynie nieforemne resztki małżowin. Na tym wszystkim rozciąga się wysuszona skóra, żółta jak niektóre kaoliny. Kości zdają się ją przebijać. Skóra musi mieć za zadanie trzymać razem te biedne kości w swym nędznym worku, całym pooranym bliznami i rozdartym gnijącymi ranami. Ruina! Przywodzi mi to na myśl widmo obiegającej ziemię Śmierci, ze szkieletem pokrytym wysuszoną skórą, odzianej w niechlujny płaszcz – cały w łachmanach. Chory nie ma jednak w rękach kosy, lecz sękaty kij, oderwany z pewnością od jakiegoś drzewa.
Stoi na progu jakiejś groty, oddalonej od zamieszkałych okolic. Ta grota jest bardzo zniszczona. Nie umiem powiedzieć, czy początkowo nie był to grobowiec lub chatka drwala. Może są to resztki jakiegoś zniszczonego domu. Patrzy w stronę drogi, oddalonej o jakieś sto metrów od jego kryjówki. [Jest to] droga bardzo ruchliwa, zakurzona i jeszcze mocno nasłoneczniona. Nie ma na niej nikogo. Jak okiem sięgnąć – słońce, pył i pustka. O wiele dalej, gdyby iść w kierunku północno-zachodnim, powinno się dojść do wioski lub do miasta. Widzę bowiem pierwsze domy w odległości około jednego kilometra.
Trędowaty patrzy i wzdycha, potem bierze obtłuczoną misę i napełnia ją [wodą] ze strumienia. Pije. Wchodzi w poplątane cierniste [krzewy] za swą kryjówką, pochyla się, wyrywa z ziemi kilka dzikich rzodkiewek. Powraca do strumienia, obmywa je niewielką ilością wody z największego brudu i je powoli, z trudnością podnosząc do ust poranionymi rękami. Muszą być twarde jak z drewna. Ma trudności z gryzieniem. Obficie ślini rzodkiewki, ale nie udaje mu się ich przełknąć pomimo licznych łyków połykanej wody.
«Gdzie jesteś, Ablu?» – woła jakiś głos.
Trędowaty porusza się i ma na ustach coś, co można by nazwać uśmiechem. Jednak jego wargi są tak bardzo zżarte, że ta próba uśmiechu jest tylko jakimś nieokreślonym grymasem. Odpowiada głosem dziwnym, świszczącym, przypominającym nawoływania niektórych ptaków, których dokładnej nazwy nie znam:
«Tu jestem! Nie wierzyłem już, że przyjdziesz. Myślałem, że coś ci się stało. Byłem smutny... Gdyby mi nawet ciebie zabrakło, cóż stałoby się z biednym Ablem?»
Mówiąc to, zbliża się w kierunku drogi na odległość dozwoloną przez Prawo. Widzę go, jak zatrzymuje się w połowie drogi. Jest na niej człowiek, który wydaje się biec, tak szybko się zbliża.
«Czy to ty, Samuelu? O, jeśli to nie ciebie słyszę, kimkolwiek jesteś, nie czyń mi krzywdy!»
«To ja, Ablu, to ja – i w dobrym zdrowiu. Popatrz, jak biegam. Spóźniłem się, wiem, przykro mi ze względu na ciebie, ale dowiesz się... o, będziesz szczęśliwy. A tu mam nie jak zwykle kawałki chleba, lecz cały bochenek, świeży i dobry, cały dla ciebie. Mam też dobrą rybę i ser. Wszystko dla ciebie. Chcę, abyś miał święto, biedny przyjacielu, abyś się przygotował na jeszcze większe święto.»
«Jak to się stało, że jesteś tak bogaty? Nic nie rozumiem...»
«Zaraz ci opowiem.»
«I zdrowy! Wydaje się, że to nie ty...»
«Wyobraź sobie, dowiedziałem się, że w Kafarnaum jest ten Rabbi, ten święty, i poszedłem tam...»
«Zatrzymaj się, zatrzymaj! Jestem zakażony.»
«O, nieważne. Już niczego się nie boję.»
Istotnie, mężczyzna [o imieniu Samuel] – będący biednym chromym człowiekiem uleczonym i tak dobrze potraktowanym przez Jezusa – idąc szybkim krokiem znalazł się zaledwie o kilka kroków od trędowatego. Mówił cały czas, podchodząc i śmiejąc się ze szczęścia. Jednak trędowaty mówi: «Zatrzymaj się w Imię Boga. Jeśli ktoś cię zobaczy...»
«Stoję. Spójrz, przyniosłem ci jedzenie. Jedz, a ja w tym czasie będę mówił.»
Stawia pakunek na wielkim kamieniu i otwiera go. Potem oddala się o kilka kroków. Trędowaty rzuca się na to niezwyczajne jedzenie.
«O! Już od dawna nie miałem takiej uczty. Jakie to dobre! A myślałem, że pójdę dziś spać z pustym żołądkiem. Nikogo litościwego... dzisiaj... nawet ciebie... Pogryzłem kilka rzodkiewek...»
«Biedny Abel! Myślałem o tym, ale powiedziałem sobie: “Niech tak będzie. Teraz jest smutny, ale potem będzie szczęśliwy!”» [– mówi Samuel]
«Szczęśliwy, tak, z powodu tego jedzenia, ale potem...»
«Nie, będziesz szczęśliwy na zawsze!»
Trędowaty potrząsa głową.
«Pomyśl, Ablu, jeśli możesz uwierzyć, będziesz szczęśliwy.»
«Ale uwierzyć w co?»
«W Rabbiego. W Rabbiego, który mnie uzdrowił.»
«Ale ja jestem trędowaty, w najwyższym stopniu! Jakże mógłby mnie uzdrowić?»
«O, On może tego [dokonać]! On jest święty.»
«Tak, Elizeusz także uzdrowił trędowatego Naamana... Wiem o tym... ale ja... nie mogę iść do Jordanu.»
«Zostaniesz uzdrowiony nie potrzebując wody. Posłuchaj! Ten Rabbi – to Mesjasz, rozumiesz? Mesjasz! Syn Boga. On uzdrawia wszystkich, którzy mają wiarę. Mówi: “Chcę tego”, i demony uciekają, zdeformowane członki prostują się, a niewidomi odzyskują wzrok.»
«O, jaką ja miałbym wiarę! Ale jak mogę ujrzeć Mesjasza?»
«Po to tu przyszedłem. On jest tu, w tej wsi. Wiem, gdzie jest dziś wieczorem. Jeśli chcesz... Powiedziałem sobie: “Powiem o tym Ablowi i jeśli Abel uzna, że ma wiarę, zaprowadzę go do Nauczyciela.”»
«Samuelu, czy jesteś szalony? Jeśli zbliżę się do domów, zostanę ukamienowany.»
«Nie, nie aż do domów. Kiedy zapadnie noc, zaprowadzę cię do tamtego lasku. Potem pójdę zawołać Nauczyciela. Przyprowadzę Go do ciebie...»
«Idź, idź zaraz! Pójdę tam sam, aż do tego miejsca. Pójdę tym rowem, za parkanem, a ty, idź... idź... O! Idź po Niego, dobry przyjacielu! Gdybyś wiedział, czym jest ta choroba. I czym jest nadzieja uzdrowienia!...»
Trędowaty nie zajmuje się już jedzeniem. Płacze i gestykuluje, błagając przyjaciela.
«Odchodzę, a ty bądź tam» [– mówi Samuel.]
Uzdrowiony chromy oddala się bardzo szybkim krokiem. Abel z trudnością schodzi do rowu, przylegającego do drogi i otoczonego krzakami wyrosłymi na wysuszonym dnie. Jedynie pośrodku płynie pasemko wody. Zapada noc. Nieszczęśnik prześlizguje się pomiędzy krzakami, cały czas obserwując, czy nie ma kogoś na drodze. Dwa razy kładzie się w rowie: za pierwszym razem – kiedy jakiś jeździec mija go kłusem na wierzchowcu, za drugim razem – kiedy trzej mężczyźni, obładowani sianem, idą ku wsi. Potem [trędowaty] na nowo rusza w drogę.
Jezus z Samuelem przybywa przed nim do lasku.
«Zaraz tu przyjdzie. Idzie powoli z powodu swoich ran. Bądź cierpliwy» [– wyjaśnia Samuel Jezusowi.]
«Nie spieszę się» [– odpowiada Jezus.]
«Uzdrowisz go?»
«Czy ma wiarę?»
«O!... umierał z głodu. Zobaczył jedzenie po latach niedostatku, a jednak wszystko porzucił po kilku kęsach, żeby tu przybiec.»
«Jak go poznałeś?»
«Wiesz, że... żyłem z jałmużny od czasu mojego nieszczęścia i przemierzałem drogi, chodząc z jednego miejsca na drugie. Przechodziłem tamtędy co tydzień i tak poznałem tego biedaka... Pewnego dnia w czasie burzy z powodu głodu podszedł – zdolny zmusić nawet wilki do ucieczki – aż do drogi prowadzącej ku wsi, szukając czegoś. Przeszukiwał odpadki jak pies. Miałem w sakwie suchy chleb, który dali mi litościwi ludzie, i podzieliłem się z nim. Odtąd jesteśmy przyjaciółmi i co tydzień przychodzę, aby odnowić jego zapasy. [Dzielę się] tym, co mam. Jeśli mam dużo, daję dużo, jeśli mam mało – mało. Robię, co mogę, jakby to był mój brat. Od tego wieczoru, kiedy mnie uzdrowiłeś – bądź za to błogosławiony – myślę o nim... i o Tobie.»
«Jesteś dobry, Samuelu, i dlatego nawiedziła cię łaska. Kto kocha, zasługuje na wszystko od Boga... Oto ktoś w krzakach...»
«To ty, Ablu?»
«Tak, to ja.»
«Podejdź. Nauczyciel czeka tu na ciebie, pod drzewem orzechowym.»
Trędowaty wychodzi z rowu i wspina się na brzeg. Przeszedł go i zbliża się od strony łąki. Jezus, oparty o bardzo wysokie drzewo orzechowe, czeka na niego.
«Nauczycielu, Mesjaszu, Święty, miej nade mną litość!» [– woła trędowaty] i osuwa się pod stopy Jezusa. Z twarzą przylegającą do ziemi mówi jeszcze:
«O, mój Panie! Jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić!»
Potem ośmiela się podnieść na kolana. Wyciąga szkieletowate ramiona, powykręcane dłonie i podnosi kościstą twarz, całkiem wyniszczoną. Łzy spadają z chorych oczu, które zżarł trąd.
Jezus spogląda na niego z wielką litością. Patrzy na zjawę, którą pożera tak straszliwa choroba, że jej bliskość znieść może jedynie prawdziwa miłość, tak jest odpychający i cuchnący. I oto Jezus wyciąga rękę, piękną zdrową prawicę, jakby chciał pogłaskać biedaka. Ten – nie podnosząc się – przechyla się gwałtownie do tyłu na pięty i krzyczy: «Nie dotykaj mnie! Miej nad Sobą litość!»
Mimo to Jezus robi krok do przodu. Dostojny, tchnący słodką dobrocią kładzie palce na głowie toczonej trądem. Mówi głośno, głosem będącym samą miłością, ale i pełnym mocy:
«Chcę tego, bądź oczyszczony!»
[Jezus] trzyma przez kilka minut rękę na biednej głowie.
«Wstań. Idź do kapłana. Wypełnij to, co nakazuje Prawo. Nie mów, co ci uczyniłem. Bądź tylko dobry, nie grzesz już nigdy więcej. Błogosławię cię.»
«O! Panie! – woła Samuel z radością, widząc przemianę przyjaciela. – Ablu! Jesteś całkiem uzdrowiony!»
«Tak. Jest zdrowy. Zasłużył na to przez swoją wiarę. Żegnaj. Pokój niech będzie z tobą.»
«Nauczycielu! Nauczycielu! Nauczycielu! Już Cię nie opuszczę, nie mogę Cię opuścić!»
«Uczyń to, czego wymaga Prawo. Potem jeszcze się zobaczymy. Po raz drugi [mówię ci]: niech Moje błogosławieństwo spocznie na tobie.»
Jezus odchodzi, dając znak Samuelowi, aby pozostał [z Ablem]. Dwaj przyjaciele płaczą z radości i przy świetle księżyca powracają do groty, aby po raz ostatni zatrzymać się w tym nieszczęsnym schronieniu.