Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga I   –  Przygotowanie

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA  –

13. ODDANIE MARYI DO ŚWIĄTYNI

Napisane 30 sierpnia 1944. A, 3499-3507

Widzę Maryję idącą pomiędzy ojcem i matką ulicami Jerozolimy. Przechodnie zatrzymują się, żeby popatrzeć na piękną Dziewczynkę. Jest ubrana w śnieżną biel i okryta bardzo lekką tkaniną, ozdobioną gałązkami i kwiatami, które widać jako nieprzejrzyste [wzory] na delikatnym tle. To chyba jest ten sam welon, który miała Anna w dniu swego oczyszczenia. Annie jednak nie opadał nawet do pasa, natomiast maleńkiej Maryi sięga do samej ziemi, otaczając Ją jakby jasną, świetlistą mgłą rzadkiej piękności.

Jasne włosy spadają na ramiona, a właściwie na delikatny karczek, widoczny przez lekką tkaninę, na której nie ma w tym miejscu wzorów. Welon przytrzymuje na czole bladoniebieska wstążka, na której są wyhaftowane – z pewnością przez mamę – malutkie, srebrne lilie. Jak wspomniałam, ten śnieżny strój sięga do samej ziemi, dlatego tylko czasem widać małe stópki w białych sandałach. Drobne dłonie wyglądają z długich rękawów jak dwa płatki magnolii. Poza niebieską wstążką na czole nie ma innego koloru. Maryja wydaje się okryta śniegiem.

Joachim ubrany jest tak samo, jak w dniu oczyszczenia Anny. Annę zaś spowija ciemny fiolet. Także płaszcz – okrywający jej nawet głowę – jest ciemnofioletowy. Zsuwa się jej mocno na oczy, na biedne matczyne oczy czerwone od łez: na oczy, które nie chcą płakać, a przede wszystkim nie chcą, żeby je widziano zapłakane. Poły płaszcza nie potrafią jednak powstrzymać łez [wylewanych] w ukryciu. To ukrycie jest zarówno ze względu na przechodniów, jak i na Joachima, który – zazwyczaj tak pogodny – dziś ma spojrzenie zamglone łzami już wylanymi i tymi, które jeszcze płyną. Idzie, mocno pochylony. Welon ma zawinięty na głowie jak turban i tylko jego końce zwisają wzdłuż twarzy. Joachim wygląda bardzo staro. Kto go widzi, musi myśleć, że to dziadek, a może nawet pradziadek prowadzonego za rękę Maleństwa. Biedny ojciec, złamany bliskim rozstaniem, powłóczy nogami z widocznym w całej postawie znużeniem, co go postarza o co najmniej dwadzieścia lat. Twarz ma nie tylko jak starzec, ale jak ktoś chory, taki jest zmęczony i smutny. Wargi drżą mu lekko pomiędzy dwiema fałdami skóry, zaznaczonymi dziś silnie po obu stronach nosa.

Oboje usiłują powstrzymać łzy. Może udaje im się ukryć je przed wieloma [przechodniami], ale nie przed Maryją. Jest mała i dlatego bacznie przygląda się im z dołu, spoglądając to na ojca, to na matkę. Ci zaś przymuszają drżące wargi do uśmiechu i silniej ściskają dłońmi malutkie rączki Maryi, za każdym razem gdy się do nich uśmiecha. Myślą z pewnością: “Ujrzymy już o jeden uśmiech mniej.”

Idą wolno. Milczą. Chcą jak najbardziej odwlec chwilę rozstania. Wszystko [stwarza okazję do] zatrzymania się... Lecz każda droga musi się skończyć! Ta również prawie dobiega już końca. I oto, u szczytu wznoszącej się ciągle w górę uliczki, widać mur okalający Świątynię. Anna wydaje jęk i ściska mocniej rączkę Maryi.

[Łk 1,5-7] «Anno droga! Jestem przy tobie!» – mówi jakiś głos, dochodzący z cienia niskiego łuku arkady domu, który stoi na zbiegu ulic. To Elżbieta. Zapewne czekała, a teraz podchodzi, tuli do serca Annę. Ponieważ ta płacze, mówi [do niej]:

«Chodź, wejdź na chwilę do domu przyjaciół, a potem pójdziemy razem. Jest też Zachariasz.»

Wszyscy wchodzą do mrocznej, niskiej izby, oświetlonej jasno płonącym ogniem. Właścicielka – zapewne przyjaciółka Elżbiety, której Anna nie zna – zaraz dyskretnie się wycofuje, by niespodziewani [goście] czuli się swobodnie.

«Nie myśl, że się rozmyśliłam lub że z niechęcią oddaję swój skarb Panu... – mówi Anna przez łzy – Ale moje serce... O, moje serce tak boli, moje stare serce, mające powrócić do bezdzietnej samotności... Gdybyś to czuła...»

«Rozumiem to, moja Anno! Ale ty jesteś dobra i Bóg pocieszy cię w samotności! Maryja będzie prosić o pokój dla Swej mamy. Prawda?»

Maryja głaszcze i całuje matczyne ręce, zbliżając je do twarzy, aby ją pogłaskały. Anna ściska w dłoniach tę małą twarzyczkę i całuje ją, całuje, nienasycona w całowaniu. Zachariasz wchodzi z pozdrowieniem: «Pokój Pana dla sprawiedliwych!».

«Tak – odpowiada Joachim. – Proś o pokój, bo nasze serca drżą przed złożeniem daru jak ojcu Abrahamowi, gdy wspinał się na górę, a my nie mamy innej ofiary, żeby tę wykupić. Nie chcemy też tego, bo jesteśmy wierni Bogu. Jednakże cierpimy, Zachariaszu! Kapłanie Boży, zrozum nas i niech cię nie gorszy [nasze zachowanie]!»

«Nigdy. Przeciwnie, wasza boleść – która umie nie wykraczać poza to, co dozwolone, i nie prowadzi was do niewierności – jest dla mnie szkołą miłości do Przedwiecznego. Ufajcie! Prorokini Anna zajmie się z serdeczną troskliwością kwiatem Aarona i Dawida. W tej chwili Maryja będzie jedyną lilią świętego rodu Dawida w Świątyni. Będą Jej strzec jak królewskiej perły. Czasy dobiegają kresu. Matki z tego rodu powinny więc bardziej troszczyć się o poświęcenie córek dla Świątyni, bo z dziewicy z rodu Dawida wyjdzie Mesjasz. Wiara jednak upada i dlatego miejsca przeznaczone dla dziewic są puste. Jest ich zbyt mało w Świątyni. A z królewskiego pokolenia nie ma żadnej, odkąd przed trzema laty Sara, córka Elizeusza, wyszła za mąż. To prawda, że brakuje jeszcze trzydziestu lat do wyznaczonego czasu, lecz... No cóż, miejmy nadzieję, że Maryja będzie pierwszą z licznych dziewic dawidowych, [które przybędą czuwać] przed Świętą Zasłoną. No i... Kto wie...»

Zachariasz nie mówi nic więcej, tylko przygląda się Maryi w zamyśleniu. Potem dodaje:

«Ja też będę nad Nią czuwał. Jestem kapłanem i mam [w Świątyni] swoją władzę. Wykorzystam ją dla tego aniołka. Elżbieta będzie Ją często odwiedzać...»

«Tak! Oczywiście! Tak bardzo potrzebuję [pomocy] Boga. Będę prosić to Dziecko, by przekazało Przedwiecznemu [moją prośbę].»

Anna nabrała otuchy.

Elżbieta, chcąc ją jeszcze bardziej podnieść na duchu, pyta:

«To twój ślubny welon? A może utkałaś go z nowego batystu?»

«To mój welon. Poświęcam go Panu wraz z Nią. Nie mam już dobrego wzroku... Nasz majątek też bardzo się zmniejszył przez podatki i niepowodzenia... Nie mogłam robić większych wydatków. Przygotowałam tylko bogatą wyprawę na czas Jej pobytu w Domu Bożym i na potem... bo sądzę, że ja już nie będę Jej ubierać do ślubu... Chcę jednak, aby to ręka Jej mamy przystroiła Ją do ślubu, utkała len i szaty panny młodej, choć wtedy będzie już zimna i bezwładna.»

«O, dlaczego tak myślisz?» [– pyta Elżbieta.]

«Jestem stara, kuzynko. Nigdy nie odczuwałam tego tak wyraźnie, jak pod ciężarem obecnego cierpienia. Oddałam temu kwiatkowi ostatnie siły mojego życia, by Ją nosić i wykarmić! A teraz... teraz... cierpienie z powodu Jej utraty odbiera mi resztę sił!»

«Nie mów tak przy Joachimie!»

«Masz słuszność. Będę żyła dla mojego małżonka.»

Joachim zdaje się nie słyszeć, jest bowiem zajęty rozmową z Zachariaszem. Usłyszał jednak. Wzdycha i znów ma oczy pełne łez.

«Jest czas między tercją a sekstą. Myślę, że pora już iść.»

Wszyscy wstają, by nałożyć płaszcze i wyruszyć w drogę. Jednak przed ich wyjściem Maryja klęka w progu z wyciągniętymi ramionami – jak malutki, błagający cherubin – i prosi:

«Ojcze! Matko! Wasze błogosławieństwo!»

Nie płacze, mała dzielna. Jej maleńkie usta drżą jednak i głos łamie się, z powodu powstrzymywanego łkania. Bardziej niż zwykle przypomina żałosny, drżący głos turkawki. Jej twarz jest pobladła, a oczy mają strapiony wyraz, pełen smutnego poddania się. Jeszcze mocniejsze będzie ono wtedy, gdy ujrzę Ją na Kalwarii i przy Grobie. Wtedy nie będzie można na Nią patrzeć bez głębokiego bólu.

Rodzice błogosławią Ją i całują, jeden, dwa, dziesięć razy... Nie mogą przestać... Elżbieta płacze cicho. Nawet Zachariasz jest niezmiernie wzruszony, choć nie chce tego okazać.

Wychodzą. Maryja jak przedtem – pomiędzy ojcem i matką. Z przodu idzie Zachariasz z małżonką. Już są w obrębie Świątyni.

«Pójdę do Najwyższego Kapłana, a wy tymczasem idźcie na Wielki Dziedziniec.»

Przechodzą przez trzy dziedzińce i przez trzy łączące je przedsionki. Już są u stóp szerokiego, uwieńczonego złotem, marmurowego sześcianu. Każda z kopuł podobna jest do połowy wielkiej pomarańczy. Błyszczą one w słońcu, które teraz, w południe, pada prostopadle na obszerny dziedziniec, otoczony majestatycznymi budowlami i oświetla rozległą, szeroką przestrzeń oraz potężne schody, prowadzące do Świątyni. Tylko portyk u szczytu schodów jest w cieniu na całej długości fasady. Najwyższe zaś drzwi, z brązu i złota, wydają się ciemniejsze i wspanialsze, przez kontrast z tak wielką, otaczającą je jasnością.

Stojąca w silnym słońcu Maryja wydaje się bielsza niż śnieg. Znajduje się u stóp schodów, pomiędzy ojcem i matką. Jak mocno muszą bić serca tym trojgu! Elżbieta stoi przy Annie, nieco w tyle, o pół kroku za nią. Na srebrzysty głos trąby wielkie wrota obracają się na osi zawieszenia. Gdy toczą się na kulach z brązu, wydają dźwięk podobny do cytry.

Ukazuje się wnętrze Świątyni z zawieszonymi w głębi lampami. Widać wyłaniający się, majestatyczny orszak, który posuwa się wolno ku drzwiom. Towarzyszą mu dźwięki srebrnych trąbek, obłoki kadzideł i światła. Już są na progu. Na przedzie stoi zapewne Najwyższy Kapłan – starzec w uroczystych szatach z cieniutkiego lnu. Na nich ma krótką, też lnianą tunikę, a na wierzchu – jeszcze jakby bardzo kolorowy ornat lub szatę, jak u diakona. Czerwień i złoto, fiolet i biel mieszają się ze sobą i błyszczą w słońcu jak klejnoty. Dwa prawdziwe klejnoty błyszczą silnie na jego ramionach. Być może są to klamry w kosztownej oprawie. Na piersiach iskrzy się klejnotami płytka zawieszona na złotym łańcuchu. Różne wisiory i ozdoby lśnią na kraju krótkiej tuniki, a złoto rozświetla mu czoło i czubek głowy. Przypomina mi to okrycie głowy duchownych prawosławnych: mitra zaokrąglona, nie tak spiczasta jak u katolików. Wspaniała osobistość zbliża się do krawędzi schodów. Skąpany teraz w złotych promieniach słońca [Arcykapłan] wygląda jeszcze uroczyściej. Pozostałe osoby ustawiają się przed drzwiami i czekają w cieniu portyku. Z lewej strony stoi grupa młodych dziewcząt w białych szatach razem z prorokinią Anną i innymi starszymi niewiastami, zapewne nauczycielkami.

Najwyższy Kapłan patrzy na Dziecko i uśmiecha się. Musi wydawać się bardzo mała u stóp schodów, godnych egipskiej świątyni! Kapłan unosi ramiona ku niebu, modląc się. Wszyscy chylą głowy, jakby uniżeni majestatem Kapłana zjednoczonego z Odwiecznym Majestatem. Potem daje znak Maryi, która opuszcza matkę i ojca i pnie się po schodach jak urzeczona. Uśmiecha się. Uśmiecha się do mroku Świątyni, gdzie wisi drogocenna Zasłona... Jest już na szczycie schodów, u stóp Najwyższego Kapłana, który kładzie Jej obie ręce na głowie. Ofiara została przyjęta. Czy kiedykolwiek Świątynia posiadała czystszą hostię?

Potem [Kapłan] odwraca się, kładzie rękę na ramieniu Maryi, prowadząc jakby na ołtarz tę Owieczkę bez skazy i podchodzi do bram Świątyni. Przed wejściem zatrzymuje się jednak i zadaje pytanie:

«Maryjo z rodu Dawida, czy takie jest Twoje życzenie?»

Słysząc w odpowiedzi dźwięczne: “tak” – woła:

«Więc wejdź. Krocz w mojej obecności i bądź doskonała.»

I Maryja wchodzi, ogarnia Ją mrok. Za nią – grupa dziewic i nauczycielek, następnie grupa lewitów, którzy zasłaniają Ją coraz bardziej i oddzielają... Już Jej nie ma... Teraz drzwi obracają się na osi zawieszenia, wydając dźwięczny odgłos. Otwór staje się coraz węższy. Widać, jak orszak kieruje się w stronę [miejsca] Świętego. Pozostała tylko szpara – i już nic. [Drzwi] się zamknęły.

Ostatniemu akordowi dźwięcznych zawiasów towarzyszy łkanie dwojga starców i ich wspólne wołanie: «Maryjo! Córko!»

A potem dwa jęki splatają się z sobą:

«Anno!»

«Joachimie!»

I kończą słowami: «Oddajmy chwałę Panu, który przyjmuje Ją do Swego Domu i wprowadza na Swoją drogę.»

I tak wszystko się kończy.


   

Przekład: "Vox Domini"