Ewangelia według św. Mateusza |
Ewangelia według św. Marka |
Ewangelia według św. Łukasza |
Ewangelia według św. Jana |
Maria Valtorta |
Księga VI - Męka Jezusa Chrystusa |
– POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA – |
35. NOC WIELKIEJ SOBOTY
Napisane 31 marca 1945. A, 11807-11828
Maria Alfeuszowa wchodzi ostrożnie i słucha. Być może myśli, że Dziewica usnęła. Zbliża się, pochyla i widzi Ją na kolanach, z twarzą przy ziemi, na chuście. Szepcze:
«O, nieszczęsna! Tak tu została!»
Pewnie sądzi, że Maryja śpi lub straciła przytomność. Ale Ona, wychodząc ze Swej modlitwy, mówi:
«Nie. Ja się modliłam.»
«Ale na kolanach! W ciemnościach! W chłodzie! Przy otwartym oknie! Spójrz, jesteś zziębnięta.»
«Ale czuję się lepiej, Mario. Tylko Przedwieczny wie, jak wyczerpałam się podtrzymywaniem tak wielu chwiejnych, oświecaniem tylu dusz, które nawet śmierć Jezusa nie oświeciła. W czasie modlitwy zaś wydawało Mi się, że czuję anielską woń, świeżość Nieba, pieszczotę skrzydeł... Przez jedną chwilę... Nie więcej. Zdało Mi się, że do morza mirry, która w swej wściekłości pogrąża Mnie już od trzech dni, wpadła kropla uspokajającej słodyczy. Wydawało mi się, że zamknięte sklepienie Niebios uchyliło się i promienna smużka zstąpiła na Porzuconą. Wydawało Mi się, że – przychodząc z nieskończonej dali – jakiś duchowy szept mówił Mi: “To rzeczywiście skończone”. Moja modlitwa – aż do tej chwili pełna rozpaczy – uspokoiła się. Zabarwiła się promiennym pokojem... o! Zaledwie odcieniem tego promiennego pokoju, jaki posiadały Moje kontakty z Bogiem na modlitwie... Moje modlitwy!... Mario, czy bardzo kochałaś swego Alfeusza, kiedy byłaś zaślubioną dziewicą?»
«O! Maryjo!... Radowałam się jutrzenką, mówiąc sobie: “Noc minęła. Jedna mniej na oczekiwanie”. Cieszyłam się o zachodzie słońca, mówiąc sobie: “Znowu skończył się dzień. Bliższe jest moje wejście pod jego dach”. A kiedy słońce chyliło się ku zachodowi, śpiewałam jak skowronek myśląc: “Wkrótce przyjdzie”. A kiedy widziałam, jak przychodził ze swym pięknym obliczem jak mój Juda – to dlatego Juda jest moim ulubieńcem – ze swym okiem zakochanego jelenia, jak u mojego Jakuba, o!... wtedy już nie wiedziałam, gdzie się znajduję! I kiedy pozdrawiał mnie, mówiąc: “Słodka oblubienico!”, a ja mogłam mu powiedzieć: “Mój panie”, wtedy... Sądzę, że gdyby mnie w tamtej chwili zmiażdżył wielki wóz albo gdyby dosięgła mnie strzała, nie odczułabym bólu. I potem, kiedy byłam jego małżonką... Ach!...»
Maria zatraca się w ekstazie wspomnień. Potem odzywa się:
«Ale skąd to pytanie?»
«Aby ci wyjaśnić, czym były dla Mnie modlitwy. Pomnóż przez sto swoje odczucia, spotęguj je tysiące, tysiące razy, a zrozumiesz, czym zawsze była dla Mnie modlitwa, oczekiwanie na tę godzinę... Tak, myślę, że nawet wtedy gdy nie modliłam się w spokoju groty lub Mojej izdebki, lecz oddawałam się niewieścim pracom, Moja dusza bez przerwy się modliła... Ale kiedy mogłam powiedzieć: “Oto nadchodzi godzina Mojego skupienia się w Bogu”, Moje serce płonęło, bijąc mocno. A kiedy zatracałam się w Nim... wtedy... Nie... Tego nie mogę ci wyjaśnić. Kiedy będziesz w światłości Boga, wtedy pojmiesz... Ale wszystko to od trzech dni straciło się... I to było jeszcze bardziej rozdzierające niż nie mieć już Syna... A szatan trudził się przy dwóch nałożonych na siebie ranach: śmierci Mojego Dziecka i opuszczenia przez Boga; trudził się, by zadać trzecią ranę, straszliwą: nieobecności wiary. Mario, kocham cię bardzo i jesteś Moją krewną. Powiesz o tym później twoim synom - apostołom, aby potrafili wytrwać w apostolacie i pokonać szatana. Jestem pewna, że gdybym poddała się tej wątpliwości i gdybym uległa pokusie szatana, i gdybym powiedziała: “To niemożliwe, że On zmartwychwstanie”, zaprzeczając Bogu – bo to powiedzieć znaczyłoby zaprzeczyć Prawdzie i Potędze Boga – w nicość wpadłoby tak wielkie Odkupienie. Ja, nowa Ewa, na nowo ugryzłabym owoc pychy i duchowego zmysłu i zniweczyłabym dzieło Mojego Odkupiciela. Apostołowie będą w ten sposób stale kuszeni: przez świat, przez ciało, przez władzę, przez szatana. Niech pozostaną nieugięci, na przekór wszelkim udrękom – a cielesne cierpienia będą jeszcze najlżejsze – ażeby nie zniszczyć tego, co Jezus uczynił.»
«Ty, Maryjo, powiedz to moim synom... Cóż może powiedzieć Twoja biedna szwagierka?! O, a jednak! Gdyby przyszli! Cierpliwości!... uciec w pierwszej godzinie!... Ale potem!...»
«Widzisz, że Łazarz i Szymon mieli polecenie przyprowadzić ich do Betanii. Jezus wie wszystko...»
«Tak... Ale... Och! Kiedy ich ujrzę, zrobię im gorzkie wyrzuty. Byli tchórzami. Niechże by wszyscy nimi byli, ale nie oni – moi synowie! Nigdy im nie wybaczę...»
«Przebacz, przebacz... To była chwila zagubienia... Nie wierzyli w to, że Jezus zostanie pojmany. On to wprawdzie powiedział...»
«To dlatego im nie wybaczę. Wiedzieli o tym. Byli więc przygotowani. Kiedy się o czymś wie i kiedy wierzy się temu, kto mówi, nic nie zaskakuje!»
«Mario, On także wam powiedział: “Zmartwychwstanę”. A przecież... gdybym mogła otworzyć wasze piersi i głowy, na sercu i na mózgu mielibyście wypisane: “To nie może się stać”.»
«Przynajmniej... Tak... Trudno w to uwierzyć... Ale my przynajmniej pozostałyśmy na Kalwarii.»
«To dzięki niezasłużonej łasce Boga. Inaczej też byśmy uciekli. Longin, słyszałaś? Powiedział: “Rzecz straszna”. A przecież jest żołnierzem. My, niewiasty, same z jednym chłopcem wytrwałyśmy, dzięki bezpośredniej pomocy Boga. Więc się tym nie chełp. To nie nasza zasługa.»
«A dlaczego nie oni?...»
«Bo oni będą kapłanami jutra i muszą wiedzieć... Muszą wiedzieć – doświadczywszy tego na sobie – jak łatwo człowiekowi wiernemu jakiemuś Credo wyprzeć się wiary. Jezus nie chce kapłanów, którzy o mało co staliby się Jego najbardziej zaciętymi nieprzyjaciółmi....»
«Mówisz o Jezusie tak, jakby już powrócił...»
«Widzisz? Sama poświadczasz, że nie wierzysz. Jakże więc możesz robić wyrzuty synom?»
Maria Alfeuszowa nie wie, co odpowiedzieć. Pozostaje z pochyloną głową, dotykając mimowolnie różnych przedmiotów. Znajduje lampkę i wychodzi z nią. Po chwili przychodzi z zapaloną i stawia ją na zwykłym miejscu.
Maryja ponownie usiadła naprzeciw rozpostartej chusty. Chusta ta – w żółtym świetle lampy oliwnej, przy jej drżącym płomieniu – nabiera jakiejś szczególnej żywotności i [wizerunek] wydaje się poruszać ustami i oczyma.
«Nic nie jesz?» – pyta szwagierka Maryi nieco udręczona.
«Trochę wody. Chce Mi się pić.»
Maria wychodzi i powraca... z mlekiem.
«Nie nalegaj, nie mogę. Wody – tak. Nie mam już w sobie wody... Sądzę, że nie mam też krwi. Ale...»
Ktoś puka do drzwi. Maria Alfeuszowa wychodzi. Szept w sieni... a potem Jan wsuwa głowę do środka.
«Janie, wróciłeś. Znowu nic?»
«Nie. [Jest] Szymon Piotr... i płaszcz Jezusa... razem... w Getsemani. Płaszcz... – Jan osuwa się na kolana i mówi: – Oto on. Ale jest cały podarty i zakrwawiony. Ślady dłoni – to ślady rąk Jezusa, bo On miał takie długie i delikatne dłonie. Ale rozdarcia pochodzą od zębów. Widać wyraźnie, że to zęby człowieka. Myślę, że to był... że to był Judasz Iskariota, bo blisko miejsca, w którym Szymon Piotr znalazł płaszcz, znajdował się strzęp żółtej szaty Judasza. Wrócił tam... potem... zanim się zabił. Spójrz, Matko.»
Maryja cały czas głaszcze i całuje ciężki czerwony płaszcz Swego Syna, lecz przynaglona przez Jana rozkłada tkaninę i widzi krwiste ślady, ciemniejące na krwawej czerwieni, i rozdarcia zębów. Szepcze z drżeniem:
«Ile krwi!»
Wydaje się, że tylko ją widzi.
«Matko... ziemia jest od niej zaczerwieniona. Szymon, który pobiegł tam, w górę, w pierwszych godzinach poranka, mówi, że na trawie była jeszcze świeża krew, na listkach... Jezus... Nie wiem... Nie wydawał się zraniony... Skąd więc tyle krwi?»
«Z Jego Ciała. W trwodze... O! Jezus - całkowita Ofiara!... O! Mój Jezus!» – Maryja lamentuje tak udręczona, z płaczem tak wyczerpującym, że niewiasty pojawiają się w drzwiach, patrzą, a potem się wycofują.
«To... To było wtedy, gdy Go wszyscy opuścili... Wy... co robiliście, kiedy On przeżywał udrękę Swej pierwszej agonii?»
«Spaliśmy, Matko...» – Jan płacze.
«Szymon tam był? Opowiedz.»
«Poszedłem poszukać płaszcza. Miałem zamiar poprosić o to Jonasza i Marka... Ale uciekli. Dom jest zamknięty i wszystko – opuszczone. Wtedy zszedłem w dół aż do murów, aby przejść całą tę drogę, jak w czwartek... Byłem tego wieczoru tak zmęczony, tak strapiony, że nie mogłem sobie przypomnieć, gdzie Jezus zostawił płaszcz. Wydawało mi się, że najpierw go miał, a potem już go nie miał... Na miejscu ujęcia – nic... Tam, gdzie byliśmy w trójkę – nic... Poszedłem ścieżką, którą odszedł Nauczyciel... I sądziłem, że Szymon Piotr też nie żyje, bo ujrzałem go skulonego przy skale. Krzyknąłem. Podniósł głowę... Myślałem, że oszalał, tak był zmieniony. Wydał okrzyk i usiłował uciec. Ale zachwiał się, oślepiony wylewanymi łzami, i złapałem go. Powiedział mi: “Zostaw mnie. Jestem demonem. Zaparłem się Go, jak to zapowiedział... i zapiał kogut, i On na mnie spojrzał... Uciekłem... Biegałem we wszystkie strony po polach i potem znalazłem się tutaj. I widzisz? Jahwe sprawił, że znalazłem tu Jego Krew, aby mnie oskarżyć. Wszędzie krew! Wszędzie krew! Na skale, na ziemi, na trawie. To ja sprawiłem, że się rozlała... jak ty, jak wszyscy... Ale ja zaparłem się tej Krwi.” Wydawało mi się, że majaczył. Usiłowałem go uspokoić i odejść z nim. Ale nie chciał. Mówił: “Tutaj! Tutaj!... aby strzec tej krwi i Jego płaszcza. Moimi łzami chcę ją zmyć. Kiedy już nie będzie krwi na tej tkaninie, być może wtedy powrócę pomiędzy żyjących, bijąc się w piersi i mówiąc: “Zaparłem się Pana”. Powiedziałem więc Piotrowi, że Ty chcesz go ujrzeć, że to Ty wysłałaś mnie, żebym go odszukał. Ale nie chciał wierzyć. Wtedy powiedziałem mu, że chciałaś też zobaczyć Judasza, żeby mu przebaczyć, i że cierpiałaś, nie mogąc tego uczynić z powodu jego samobójstwa. Wtedy płakał już spokojniej. Chciał wiedzieć wszystko. Opowiedział mi, że na trawie była jeszcze świeża krew i że to Judasz płaszcz podarł, bo znalazł kawałek jego szaty. Pozwoliłem mu mówić, mówić, a potem rzekłem: “Chodź do Matki”. O! Ileż musiałem prosić, ażeby go przekonać! A kiedy zdawało mi się, że już mi się to udało, i wstałem, aby z nim przyjść, on już nie chciał. Przyszedł dopiero pod wieczór. Ale po przejściu przez bramę ukrył się w opustoszałym ogrodzie, mówiąc: “Nie chcę, żeby mnie ludzie widzieli. Na moim czole noszę napis: “To ten, który wypiera się Boga”. Teraz, kiedy jest całkiem ciemno, udało mi się go przywlec tutaj.»
«Gdzie jest?» [– pyta Maryja.]
«Za tymi drzwiami» [– odpowiada Jan.]
«Niech wejdzie.»
«Matko...»
«Janie...»
«Nie czyń mu wyrzutów. On jest skruszony» [ – prosi Jan.]
«Tak mało Mnie jeszcze znasz? Wprowadź go.»
Jan wychodzi. Powraca sam. Mówi:
«Nie ma śmiałości. Spróbuj Ty go zawołać.»
Maria mówi łagodnie:
«Szymonie, synu Jonasza, przyjdź.»
Nic.
«Szymonie Piotrze, przyjdź.»
Nic.
«Piotrze Jezusa i Maryi, wejdź.»
Gorzki wybuch płaczu. Ale nie wchodzi. Maryja wstaje. Zostawia płaszcz na stole i idzie do drzwi.
Piotr stoi skulony na zewnątrz jak pies bez pana. Zwinięty w kłębek płacze tak głośno, że nie słyszy odgłosu drzwi, które otwierają się skrzypiąc, ani odgłosu sandałów Maryi. Zauważa, że Ona jest przy nim, kiedy się pochyla, aby ująć go za dłoń przyciśniętą do oczu, i zmusza go do wstania. Wchodzi do pokoju, ciągnąc Piotra jak dziecko. Zamyka drzwi i rygluje je, pochylona od bólu tak, jak on od wstydu. Powraca na Swoje miejsce.
Piotr zbliża się do Jej stóp na kolanach i płacze bez opamiętania. Maryja głaszcze jego siwiejące włosy, zlane potem z powodu boleści. Nic innego tylko ta pieszczota, aż Piotr się trochę uspokaja. Wreszcie Piotr mówi:
«Nie możesz mi wybaczyć. Nie głaszcz mnie, bo ja się Go wyparłem.»
Maryja mówi:
«Piotrze, wyparłeś się Go, to prawda. Byłeś na tyle zuchwały, żeby wyprzeć się Go publicznie. Miałeś tchórzliwą odwagę, ażeby to uczynić. Wszyscy inni... z wyjątkiem pasterzy, Manaena, Nikodema i Józefa, i Jana, mieli tylko tchórzostwo. Wyparli się Go wszyscy: mężowie i niewiasty izraelskie, z wyjątkiem kilku... Nie liczę bratanków i Alfeusza, syna Sary... oni to krewni i przyjaciele. Ale inni!... Nie mieli szatańskiej odwagi kłamać, by się ocalić, ani odwagi duchowej, by okazać skruchę i zapłakać, ani jeszcze większej – by się publicznie przyznać do błędu. Jesteś biednym człowiekiem. Raczej byłeś nim, dopóki miałeś o sobie wysokie mniemanie. Teraz jesteś mężczyzną. Jutro staniesz się świętym. Ale nawet gdybyś nie był tym, kim jesteś, mimo to bym ci przebaczyła. Przebaczyłabym Judaszowi, aby ocalić jego ducha. Wartość bowiem ducha, nawet jednego, zasługuje na podjęcie wszelkich wysiłków, aby pokonać odrazę i niechęć – aż do wyniszczenia się przez to. Pamiętaj o tym, Piotrze. Powtarzam ci: “Wartość jednej duszy jest tak wielka, że – nawet gdybyśmy mieli umrzeć z powodu wysiłku znoszenia jej bliskości – trzeba tak ją trzymać w ramionach, jak Ja trzymam twoją siwą głowę. [Zrobilibyśmy to], gdybyśmy rozumieli, że trzymając ją tak, możemy ją ocalić.” Podobnie matka... Po [wymierzeniu] rodzicielskiej kary, tuli do serca głowę winnego syna i bardziej niż przez uderzenia rodzicielskie, przez słowa rozdartego serca, które bije, bije miłością i bólem, [domaga się poprawy] i otrzymuje. Piotrze Mojego Syna, biedny Piotrze! Byłeś, jak wszyscy, w rękach szatana w tej godzinie ciemności, a nie zauważyłeś tego i sądzisz, że działałeś samodzielnie. Chodź, chodź tu do serca Matki synów Mojego Syna. Tutaj szatan nie może ci już zaszkodzić. Tu uciszają się burze, w oczekiwaniu na słońce: Mojego Jezusa, który zmartwychwstanie i powie ci: “Pokój, Mój Piotrze”. Teraz wstaje gwiazda poranna, czysta i piękna. Sprawia, że czystym i pięknym staje się wszystko, co ona całuje. Tak samo jak w orzeźwiające poranki wiosenne pięknieją jasne wody naszego morza. To dlatego tak pragnęłam cię [ujrzeć]. U stóp Krzyża zostałam umęczona dla Niego i dla was i – jakże mogłeś tego nie czuć? – przyzywałam wasze duchy tak mocno, że sądzę, iż naprawdę do Mnie przybyły. I trzymałam je w kąpieli Jego Krwi i Jego łez, zamknięte w Moim Sercu czy raczej – złożone na Moim Sercu jak chleby pokładne. Mogłam to zrobić, bo On, w Janie, uczynił Mnie Matką całego Swego potomstwa... Jakże pragnęłam twojej [obecności]!... W ten poranek, w to popołudnie i w tę noc, i w nowy dzień... Dlaczego kazałeś tak długo czekać Matce, biedny Piotrze, zraniony i zdeptany przez demona? Czy nie wiesz, że zadaniem matek jest wszystko uporządkować, uzdrowić, przebaczyć, przyprowadzić? Przyprowadzam cię do Niego. Chciałbyś Go ujrzeć? Czy chciałbyś zobaczyć Jego uśmiech, aby się przekonać, że On jeszcze cię kocha? Tak? O! Zatem oderwij się od Moich biednych kobiecych kolan i przyłóż czoło do Jego ukoronowanego czoła, a usta do Jego zranionych ust, i pocałuj twego Pana.»
«On nie żyje... Nigdy już nie będę mógł [tego zrobić].»
«Piotrze, odpowiedz Mi. Jaki jest – według ciebie – ostatni cud twego Pana?»
«Cud Eucharystii. Albo raczej, nie... cud uzdrowienia żołnierza, tam... tam... O, nie każ Mi sobie tego przypominać!...»
«Niewiasta wierna, kochająca, odważna podeszła do Niego na Kalwarii i otarła Jezusowi twarz. A On, żeby powiedzieć, co potrafi miłość, umieścił Swe Oblicze na suknie. Oto ono, Piotrze. Spójrz, co otrzymała niewiasta – w godzinie piekielnych ciemności i Bożego gniewu – tylko dlatego, że kochała. Pamiętaj o tym, Piotrze, w godzinach, kiedy będzie ci się wydawać, że demon jest silniejszy od Boga. Bóg był więźniem ludzi, już umęczony, skazany, ubiczowany, już umierający... A jednak w najcięższych prześladowaniach Bóg zawsze jest Bogiem. I jeśli nawet uderza się w Ideę, którą wzbudza Bóg, On sam jest nietykalny. To właśnie mówi Bóg przez tę tkaninę, bez słów, wszystkim zaprzeczającym, niedowierzającym, wszystkim zadającym głupie pytania: “dlaczego”; wszystkim winnym, [mówiącym z powątpiewaniem]: “to nie może być”; tym, którzy w sposób świętokradzki stwierdzają: “to, czego nie rozumiem, nie jest prawdą”. Spójrz na to płótno. Któregoś dnia – jak Mi opowiadałeś – powiedziałeś do Andrzeja: “Mesjasz miałby się objawić tobie? To nie może być prawdą!” Potem jednak twój ludzki rozum musiał się ugiąć przed potęgą ducha, który ujrzał Mesjasza tam, gdzie nie widział go umysł. Innym razem – na jeziorze, w czasie burzy – zapytałeś: “Mam iść, Nauczycielu?” Potem – w połowie drogi, na wzburzonej wodzie – zwątpiłeś, mówiąc: “Woda nie może mnie utrzymać”. I wątpiąc – z powodu [swego] ciężaru – o mało co byś się utopił. To tylko wtedy, gdy – wbrew ludzkiemu rozsądkowi – górował duch, który umiał uwierzyć, mogłeś znaleźć pomoc Boga. Innym razem powiedziałeś: “Skoro Łazarz umarł przed czterema dniami, to po co przybyliśmy? Żeby umrzeć na darmo.” Swoim ludzkim rozsądkiem nie potrafiłeś przyjąć innego rozwiązania. Jednak twój rozum poddał się duchowi. On to ukazał ci – przez wskrzeszonego – chwałę Tego, który go wskrzesił; wskazał ci, że nie przyszliście na próżno. Innym razem, słuchając – i to wiele razy – twego Pana mówiącego o śmierci, o śmierci okrutnej, stwierdziłeś: “To nigdy się nie stanie!” I widzisz, jakie zaprzeczenie znalazł twój rozsądek. Teraz czekam, aby usłyszeć słowo [pochodzące] od twojego ducha, odnoszące się do tego ostatniego wydarzenia...»
«Przepraszam.»
«Nie to. Inne słowo.»
«Wierzę.»
«Inne...»
«Nie wiem...»
«Kocham. Piotrze, kochaj. Zostanie ci wybaczone, będziesz wierzył i staniesz się silny. Będziesz Kapłanem, nie faryzeuszem, który uciska i ma tylko formułki, a nie czynną wiarę. Spójrz na Jezusa. Miej śmiałość na Niego popatrzeć. Wszyscy spojrzeli i oddali Mu cześć. Nawet Longin... A ty byś nie potrafił? A przecież umiałeś się wyprzeć! Jeśli nie spojrzysz na Niego teraz, poprzez ogień Mojej matczynej, czułej boleści – która was jednoczy, przywraca wam pokój – już nie będziesz potrafił [tego uczynić]. On zmartwychwstaje. Jakże będziesz mógł popatrzeć na Niego w Jego nowym blasku, jeśli nie będziesz znał Jego twarzy w przejściu od Nauczyciela, jakiego znasz, do Zwycięzcy, którego nie znasz? Cały bowiem Ból wieków i świata, obrabiał to oblicze dłutem i młotkiem w tych godzinach, jakie minęły od czwartkowego wieczora do piątkowej nony, i zmienił Jego twarz. Przedtem to był tylko Nauczyciel i Przyjaciel. Teraz – to Sędzia i Król. Wstąpił na tron, ażeby sądzić, i nosi koronę. I taki pozostanie. Po Zmartwychwstaniu nie będzie Człowiekiem - Sędzią i Królem, lecz Bogiem - Sędzią i Królem. Spójrz na Niego. Popatrz na Niego, gdy jeszcze Człowieczeństwo i Boleść zakrywa Go, abyś mógł popatrzeć na Niego, gdy zatryumfuje w Swej Boskości.»
Piotr w końcu podnosi głowę z kolan Maryi i patrzy na Nią, z oczyma zaczerwienionymi od łez, z obliczem dużego, zrozpaczonego dziecka, oszołomionego popełnionym przez siebie złem i ogromem napotkanego dobra. Maryja zmusza go do spojrzenia na swego Pana. Piotr jakby przed żyjącym obliczem jęczy:
«Przebacz, przebacz! Nie wiem, jak to się stało. Co to było. Nie byłem sobą. Było coś, co sprawiało, że nie byłem sobą! Ale ja Cię kocham, Jezu! Kocham Cię, mój Nauczycielu! Powróć! Powróć! Nie odchodź w ten sposób, bez powiedzenia mi, że mnie rozumiesz!»
W tym samym czasie Maryja powtarza gest, który wykonała już w pomieszczeniu grobu. Stojąca z wyciągniętymi ramionami wydaje się kapłanką w chwili ofiarowania. I jak tam ofiarowała Hostię bez skazy, tak tutaj ofiarowuje skruszonego grzesznika. To istotnie Matka świętych i grzeszników! A potem sama podnosi Piotra, pociesza go jeszcze i mówi mu:
«Teraz bardziej się cieszę, bo wiem, że jesteś tutaj. Będziesz teraz u boku niewiast i Jana. Potrzebujecie odpoczynku i posiłku. Idź i bądź dobry...» – mówi jak do dziecka.
Dom – spokojniejszy w tę drugą noc od czasu śmierci Jezusa – usiłuje powrócić do ludzkiej zwyczajności, do snu, do pokarmu. Ma wygląd jednego ze zmęczonych i pogodzonych z losem domostw, w których ci, co przeżyli, otrząsają się powoli od ciosu zadanego przez śmierć. Tylko Maryja chce nadal i wytrwale pozostać na Swoim miejscu, w Swym oczekiwaniu, w Swojej modlitwie. Zawsze. Zawsze. Zawsze. W imieniu żyjących i umarłych, w imieniu sprawiedliwych i grzesznych. Dla powrotu, dla powrotu, dla powracającego Syna.
Szwagierka Maryi pragnęła z Nią pozostać, lecz teraz śpi głęboko, siedząc w kącie, z głową opartą o mur. Marta i Maria Magdalena przychodzą dwa razy, lecz potem, zaspane, oddalają się do sąsiedniej izby i po kilku słowach i one zapadają w sen... A dalej w pokoiku małym jak zabawka śpi Salome i Zuzanna. Na dwóch matach, rzuconych na podłogę, śpią Piotr i Jan. W chrapanie pierwszego wplata się mimowolny szloch. Drugi z uśmiechem dziecka śni o radości.
Życie powraca do swej aktywności, a ciało do swych praw... Jedynie Gwiazda Zaranna błyszczy bez spoczynku, ze Swą miłością. Czuwa przy obliczu Syna.
I tak mija noc Wielkiej Soboty. O brzasku jutrzenki pieje kogut. Stawia on na nogi Piotra, który swoim wylęknionym i bolesnym krzykiem budzi innych śpiących.
Wytchnienie się skończyło, powraca cierpienie. A w Maryi stale rośnie niepokój oczekiwania.
Koniec Księgi Szóstej