Ewangelia według św. Mateusza |
Ewangelia według św. Marka |
Ewangelia według św. Łukasza |
Ewangelia według św. Jana |
Maria Valtorta |
Księga VI - Męka Jezusa Chrystusa |
– POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA – |
31. POWRÓT DO WIECZERNIKA
Napisane 28 marca 1945. A, 11727-11755
Józef z Arymatei gasi jedną z pochodni. Rzuca okiem po raz ostatni i kieruje się ku wyjściu grobowca, trzymając płonącą dużą pochodnię, która mu pozostała.
Maryja pochyla się raz jeszcze, by pocałować Syna poprzez okrycia. Chciałaby równocześnie zapanować nad Swoim bólem, aby zachować rodzaj szacunku wobec Zwłok, które – już zabalsamowane – do Niej nie należą. Kiedy jednak jest całkiem blisko twarzy, nie panuje już nad Sobą i ogarnia Ją nowy atak rozpaczy.
Podnoszą Ją nie bez trudu, odsuwają z wielkim wysiłkiem od pogrzebowego łoża. Układają na miejsce poruszone tkaniny i raczej niosą biedną Matkę, niż Ją podtrzymują. Maryja oddala się z twarzą zwróconą w tył, aby jeszcze spojrzeć, aby widzieć Swego Jezusa, który pozostaje sam w ciemnościach grobu.
W świetle wieczoru wychodzą do milczącego ogrodu. Względna jasność, która powróciła już po tragedii Golgoty, znowu słabnie z powodu zapadającej nocy. W sadzie Józefa półmrok jest jeszcze większy niż gdzie indziej. Tu bowiem gałęzie są gęste, chociaż jeszcze pozbawione liści. Jedynie białe pączki znajdują się na jabłoniach, dziwnie opóźnione, bo gdzie indziej są na nich już rozwinięte kwiaty, a nawet pokrywają je drobne owoce.
Toczą ciężki kamień na grób. Długie gałęzie potarganego krzewu różanego spadają z wysokości groty ku ziemi i wydają się pukać w te wrota, pytając: “Dlaczegóż to zamykacie się przed Matką pogrążoną we łzach?”
Wydaje się, że i one płaczą kroplami krwi czerwonych, spadających płatków oraz koronami, kładącymi się wzdłuż ciemnego kamienia, i ściśniętymi pączkami, które pukają w bezlitosne zamknięcie. Zaraz te wrota grobu zostaną skropione inną krwią i innymi łzami. Maryja bowiem – aż dotąd podtrzymywana przez Jana i dość spokojna w Swym szlochu – wyzwala się z rąk apostoła i z krzykiem, z powodu którego, jak sądzę, drżą nawet włókienka roślin, rzuca się na zamknięcie, naciera na wystającą część, aby ją usunąć. Zdziera Sobie skórę z dłoni, łamie paznokcie, lecz nie udaje się Jej. Napiera nawet głową, pchając ostry występ. A Jej jęk ma w sobie coś z ryku lwicy omdlewającej przy pułapce, w której są Jej małe – pełna czułości i groźna w swej matczynej miłości. Nie ma w Sobie nic z łagodnej Dziewicy z Nazaretu, niewiasty cierpliwej, jaką dotąd znali. To tylko matka i po prostu matka, przywiązana w Swojej miłości do Swego dziecka wszystkimi włóknami i wszystkimi nerwami Swego ciała. To najprawdziwsza “Pani” tego ciała, które zrodziła: jedyna Pani po Bogu, która nie chce, aby Ją pozbawiono tej własności. To “Królowa” broniąca Swego diademu: Syna, Syna, Syna.
Wszelki bunt i wszelkie bunty, jakie przez trzydzieści trzy lata każda inna kobieta zgromadziłaby w sobie przeciw niesprawiedliwości świata wobec jej dziecka, wszelkie okrucieństwa, święte i godziwe, jakimi każda inna matka posłużyłaby się, aby uderzyć i zabić własnymi rękami i własnymi zębami zabójców Swego dziecka, wszystko, co przez miłość do rodzaju ludzkiego zawsze poskramiała, wzbiera teraz w Jej sercu, gotuje się w Jej krwi. Jest równocześnie łagodna w Swoim bólu, który przyprawia Ją o majaczenie. Nie czyni wyrzutów, nie burzy się, prosi tylko kamień, aby się otworzył i pozwolił Jej przejść, bo Jej miejsce jest w środku, gdzie On jest. Prosi tylko mężczyzn, bezlitosnych w swoim współczuciu, aby byli Jej posłuszni i otworzyli.
Pukała, zakrwawiła ręce o kamień, który nie ustępuje. Teraz zaś odwraca się, opiera, obejmując kamień rozwartymi ramionami. Straszliwa w dostojeństwie Bolejącej Matki nakazuje:
«Otwórzcie! Nie chcecie? Dobrze więc, tutaj zostaję. Nie w środku? Zatem na zewnątrz. To tu jest Mój chleb i Moje posłanie. Tutaj jest Moja siedziba. Nie mam innych domów ani innych celów. Wy odejdźcie. Wróćcie to tego potwornego świata. Ja zostaję tutaj, gdzie nie ma żądzy ani zapachu krwi.»
«Nie możesz, Niewiasto!»
«Nie możesz, Matko!»
«Nie możesz, droga Maryjo!»
Usiłują oderwać Jej ręce od kamienia, przerażeni tymi oczyma, których jeszcze nie znają, z błyskiem, który czyni je twardymi, oczyma władczymi, szklistymi, fosforyzującymi.
Gwałtowność nie jest cechą łagodnych ani pokorni nie potrafią trwać w pysze... I Maryja traci nagle zapalczywość Swej woli i władczy styl Swego rozkazu. Powraca Jej łagodne spojrzenie udręczonej gołębicy, Jej gest traci dostojeństwo. Na nowo czyni błagalny gest i składa obie ręce, prosząc:
«O! Zostawcie Mnie! W imię waszych umarłych, w imię żyjących, których kochacie, miejcie litość nad biedną Matką!... Posłuchajcie... Posłuchajcie Mego serca. Potrzebuje pokoju, aby znikło to okrutne bicie. Zaczęło tak bić na Kalwarii. Młot walił bum... bum... bum... a każde uderzenie raniło Moje Dziecko... i odbijało się echem w Moim mózgu i w Moim sercu... Moja głowa przepełniona jest tymi uderzeniami... Moje serce biło z taką szybkością jak to bum... bum... bum... w ręce, w stopy Mojego Jezusa... Mojego małego Jezusa... Mojego Dziecka! Mojego Dziecka!»
Powraca cała udręka, która wydawała się już ukojona po modlitwie do Ojca, przy stole namaszczenia. Wszyscy płaczą.
«Mam potrzebę nie słyszeć już tych krzyków i tych uderzeń. A świat pełen jest głosów i wrzawy. Każdy głos wydaje mi się “donośnym okrzykiem” [Jezusa], przez który skamieniała krew w Moich żyłach. Wszelki hałas wydaje Mi się odgłosem młotka uderzającego w gwoździe. Nie mogę widzieć twarzy ludzi. A świat pełen jest twarzy... To niemal od dwunastu godzin widzę twarze zabójców... Judasza... katów... kapłanów... żydów... Wszyscy, wszyscy zabójcy!... Precz, precz!... Nie chcę już widzieć nikogo... W każdym człowieku jest wilk i wąż. Czuję odrazę i lęk przed człowiekiem... Zostawcie Mnie tutaj, pod tymi spokojnymi drzewami, na tej ukwieconej trawie... Wkrótce będą gwiazdy... One zawsze były Jego przyjaciółkami i Moimi... Wczoraj wieczorem dotrzymywały Nam towarzystwa w Naszej samotnej agonii... One wiedzą o tak wielu rzeczach... Pochodzą od Boga... O! Boże! Boże!... – płacze i klęka. – Pokoju, Mój Boże! Tylko Ty Mi pozostajesz!»
«Chodź, Moja córko! Bóg udzieli Ci pokoju. Ale chodź. Jutro jest szabat paschalny. Nie będziemy mogli przynieść Ci tutaj jedzenia...»
«To nic! Nic! Ja nie chcę jedzenia! Ja chcę Mojego Dziecka! Nakarmię się Moim bólem i napoję Moimi łzami... Tutaj... Słyszycie, jak śpiewa ta sówka? Płacze ze Mną, a wkrótce zapłaczą też słowiki. A jutro w słońcu zapłaczą skowronki i gajówki, i wszystkie ptaki, które On tak miłował. Synogarlice przyjdą uderzać ze Mną w tę skałę i mówić, mówić: “Wstań, Moja miłości, i pójdź! Miłości, która Cię trzyma w zagłębieniu skały, w szczelinie stoku, pozwól Mi ujrzeć twą twarz, pozwól mi usłyszeć twój głos!” Ach! Co mówię? Oni także, oni także, źli zabójcy, przypomnieli mi to słowami Kantyku! Tak, przyjdźcie, o córki Jerozolimskie, aby ujrzeć waszego Króla z diademem, w jaki Jego ojczyzna przystroiła Go na dzień Jego zaślubin ze śmiercią, dzień Jego tryumfu Odkupiciela!»
«Spójrz, Maryjo! Strażnicy świątynni przybywają. Chodźmy stąd, aby Ci nie okazywali pogardy.»
«Strażnicy? Ich pogarda? Nie. To są tchórze, tchórze. I jeśli bym po nich stąpała, straszliwa w Mojej boleści, uciekaliby jak szatan przed Bogiem. Ale przypominam sobie, że jestem Maryją... i nie uderzę ich tak, jak miałabym prawo to uczynić. Pozostanę dobra... oni nawet Mnie nie zobaczą. A jeśli Mnie ujrzą i zapytają: “Czego chcesz?”, powiem im: “Jałmużny oddychania powietrzem nasyconym balsamem, który wychodzi z tej szczeliny”. Powiem: “W imię waszej matki”... Wszyscy mają matki... Dobry łotr też to powiedział...»
«Ależ ci ludzie są gorsi od łotrów. Znieważą Cię.»
«O!... Czy jest jeszcze jakaś zniewaga, której nie znam po tym, czego doznałam dzisiaj?»
Magdalena znajduje argument zdolny skłonić Bolejącą do posłuszeństwa.
«Ty jesteś dobra, Ty jesteś święta i Ty wierzysz, i Ty jesteś odważna. Ale my, czymże my jesteśmy?... Widzisz to! Większość z nas uciekła, a ci, którzy zostali – drżą. Wątpliwość, która już w nas jest, pokonałaby nas. Ty jesteś Matką. Nie masz tylko praw i obowiązków w stosunku do Twego Syna. Masz także obowiązki i prawa w odniesieniu do tych, którzy do Niego należą. Musisz z nami wrócić, do nas, aby nas zgromadzić, aby nas umocnić, aby w nas wlać Swoją wiarę. Powiedziałaś to, po słusznym wytknięciu nam naszej bojaźliwości i niedowiarstwa: “Będzie Mu łatwiej zmartwychwstać, jeśli nie będzie miał na sobie tych niepotrzebnych chust”. Mówię Ci: “Jeśli uda nam się zjednoczyć w wierze w Jego zmartwychwstanie, to wtedy szybciej powstanie z martwych. Wezwiemy Go naszą miłością...” Matko, Matko mojego Zbawiciela, miłości Boga, powróć do nas, aby dać nam tę miłość, którą Ty posiadasz! Czy chcesz, żeby na nowo się zagubiła Maria z Magdali, którą On ocalił z tak wielką litością?»
«Nie. Wyrzucano by Mi to. Masz rację. Muszę wrócić... poszukać apostołów... uczniów... krewnych... wszystkich... Powiedzieć... powiedzieć: wierzcie. Powiedzieć: On wam wybacza... Komu to już powiedziałam?... A! Iskariocie... Trzeba... Tak, trzeba go poszukać, nawet jego... bo to największy z grzeszników...»
Maryja trwa tak z głową spuszczoną, drży jakby ze wstrętu, a potem mówi:
«Janie, poszukasz go i przyprowadzisz. Musisz to zrobić i Ja muszę to zrobić. Ojcze, niech nawet to będzie dla Odkupienia Ludzkości. Chodźmy.»
Wstaje. Wychodzą z ogrodu pogrążonego w półmroku. Strażnicy patrzą na nich, bez reakcji. Droga zakurzona i poruszona rzeką ludzi, którzy nią przeszli, i uderzona stopami, kamieniami i kijami, okrąża Kalwarię, aby dojść do drogi głównej równoległej do murów. I tu są jeszcze wyraźne ślady wydarzeń. Dwa razy Maryja wydaje okrzyk i pochyla się, aby przyjrzeć się ziemi w tym słabym świetle. Wydaje Jej się, że widzi krew, i myśli, że to krew Jej Jezusa. Sądzę jednak, że są to tylko kawałki sukna, rozdartego w zamęcie ucieczki.
Mały strumyk, biegnący wzdłuż ulicy, szemrze łagodnie w wielkiej ciszy, która wszystko ogarnia. Oto mały most, prowadzący stromą ścieżką na Kalwarię, naprzeciw bramy Sędziowskiej. Maryja – zanim zniknie za nią – odwraca się, aby spojrzeć na szczyt Kalwarii... i wylewa łzy rozpaczy. Potem mówi:
«Chodźmy. Ale prowadźcie Mnie, bo nie chcę widzieć Jerozolimy, jej ulic, jej mieszkańców.»
«Tak, tak, ale pospieszmy się. Zamkną bramy... Widzisz?... Wzmocnili straże. Rzym boi się zamieszek.»
«Ma rację. Jerozolima to kryjówka tygrysów! To plemię morderców! To mnóstwo rozbójników. Uzurpatorzy wyciągają swe drapieżne szpony nie tylko ku dobrom materialnym, lecz i – ku życiu. To już od trzydziestu dwóch lat zastawiają pułapki na Moje Dziecko... To był baranek jak mleko i róża... to był mały baranek o złotych kręconych włoskach... Ledwie umiał powiedzieć “Mama” i zrobić pierwsze kroki, i śmiać się usteczkami, w kolorze jasnego koralu, i małymi ząbkami, kiedy przybyli, aby Go poderżnąć... Teraz zaś mówią, że bluźnił, że pogwałcił szabat i nakłaniał do buntu, i chciał tronu, i grzeszył z kobietami... Ale cóż On wtedy mógł uczynić? Jakie bluźnierstwo mógł wygłosić, kiedy potrafił z trudem zawołać Swą Mamę? Jakże mógł pogwałcić Prawo, jeśli On, Odwieczny Niewinny, był wtedy też małym niewinnym człowieczkiem? Jaki bunt mógł wzniecić, skoro nie potrafił nawet kaprysić? O jaki tron się ubiegał? On miał Swój tron na ziemi i w Niebie, i nie domagał się innego. W Niebie – na łonie Ojca; a na ziemi – na Moich kolanach. Nigdy nie spojrzał zmysłowo, i wy, piękne i młode niewiasty, możecie to potwierdzić. A zatem... a zatem... Doświadczenie Jego zmysłów ograniczało się do potrzeby ciepła i pokarmu. Tak, był pełen miłości i przykładał Swoją małą główkę do Mojej ciepłej piersi, aby na niej spać i aby pić z niej Moją miłość, która wylewała się wraz z mlekiem...
O! Moje Dzieciątko!... I oni chcieli Cię uśmiercić! Chcieli Ci odebrać życie! Twój jedyny skarb. Matce [chcieli odebrać] Syna, a Synowi – Matkę, aby nas uczynić najuboższymi i najbardziej zrozpaczonymi na całym świecie. Po co odbierać życie Żyjącemu? Dlaczego ktoś przypisuje sobie prawo do odbierania czegoś tak dobrego, jak życie? Przecież ono jest dobrem dla kwiatu i zwierzęcia, dobrem dla człowieka. On, Mój Jezus, niczego od was nie żądał. Ani pieniędzy, ani klejnotów, ani domów. Miał jeden mały i święty dom. Opuścił go z miłości do was, ludzi-hien. Z siedziby, jaką ma nawet najmniejsze ze zwierząt, On zrezygnował dla was. I poszedł, ubogi i samotny, w świat. Nie miał już posłania, które uczynił Mu Sprawiedliwy [Józef], nie miał nawet chleba, jaki przygotowywała Mu Jego Mama. I spał, gdzie mógł, i jadał, co mógł. W domach ludzi dobrych... w każdym domu syna człowieczego... na posłaniu z trawy, na łące, strzeżony przez gwiazdy... siedząc za stołem lub dzieląc z ptakami Bożymi ziarna pszenicy i owoce dzikich krzewów. O nic was nie prosił, przeciwnie – dawał wam. Chciał tylko życia, aby dawać wam Życie, przez Swoje słowo. A wy, a ty, Jerozolimo, wy pozbawiliście Go życia. Czy jesteś napojona i nasycona Jego Krwią i Jego Ciałem? Albo może Ci to jeszcze nie wystarczy? A ty, hieno – która wcześniej byłaś nietoperzem i sępem – czy chcesz paść się teraz Jego Zwłokami? Czy chcesz – nie nasycona Jego hańbą i męczarniami – rzucić się i weselić pohańbieniem Jego ziemskiej powłoki i ponownym ujrzeniem Jego katuszy, Jego drżenia, Jego łkania, Jego konwulsji we Mnie, w Matce Tego, którego zabiliście?
Czy już przybyliśmy? Dlaczego się zatrzymujecie? Czego ten człowiek chce od Józefa? Co mówi?»
Józef zatrzymał się z jednym z rzadkich przechodniów i w absolutnej ciszy opuszczonego miasta dobrze słychać ich słowa.
«Wiemy, że wszedłeś do domu Piłata, profanatorze Prawa. Odpowiesz za to. Pascha jest ci zabroniona! Jesteś zanieczyszczony» [– odzywa się do Józefa z Arymatei.]
«Ty też, Elchiaszu. Dotknąłeś mnie, a jestem pokryty krwią Chrystusa i Jego śmiertelnym potem!»
«Ach! Potworność! Precz! Precz! Ta krew, precz!»
«Nie bój się. On Cię już opuścił i przeklął.»
«Ale Ciebie też, przeklęty. Nie myśl jednak, że teraz – gdy jesteś w dobrych stosunkach z Piłatem – będziesz mógł ukryć ciało. Podjęliśmy już działania, aby ta gra się skończyła.»
Nikodem podszedł powoli, a niewiasty zatrzymały się z Janem, opierając się o zamknięty portal.
«Widzieliśmy – odpowiada Józef – Tchórze! Boicie się nawet umarłego! Ale z moim ogrodem i z moim grobem uczynię, co mi się wyda dobre.»
«Zobaczymy.»
«Zobaczymy. Odwołam się do Piłata.»
«Tak. Teraz układasz się z Rzymem.»
Nikodem podchodzi:
«Lepiej z Rzymem niż z demonem, jak wy [to czynicie], bogobójcy! Ale powiedz mi, jak to się stało, żeś odzyskał odwagę? Przed chwilą uciekałeś w przerażeniu. Już ci przeszło? Czy to, co ci się przydarzyło, jeszcze nie wystarczy? Czyż jeden z twoich domów nie spłonął? Drżyj! Kara nie skończyła się, przeciwnie – nadchodzi. Zagraża ci bardziej niż pogańska Nemezis. Ani stróże, ani pieczęcie nie przeszkodzą Mścicielowi powstać i uderzyć ciebie.»
«Przeklęty!» – Elchiasz rzuca się do ucieczki i potrąca niewiasty. Zauważa Maryję i wypowiada straszliwą zniewagę pod Jej adresem. Jan nic nie mówi, tylko skokiem pantery rzuca się i przewraca go. Przygniata go kolanami, zaciska mu ręce wokół szyi i mówi:
«Proś Ją o przebaczenie albo cię uduszę, demonie.»
Nie puszcza go dopóty, dopóki tamten, przygnieciony i na wpół uduszony rękami Jana, nie mówi:
«Przepraszam.»
Jego krzyk przyciągnął jednak straże.
«Puść go! Co się dzieje? Znowu zamieszki? Wszyscy się zatrzymajcie albo uderzymy was. Kim jesteście?»
«Józef z Arymatei i Nikodem, uprawnieni przez Prokonsula do pogrzebania uśmierconego Nazarejczyka. Powracamy od grobu z Matką, synem i krewnymi oraz przyjaciółmi. A on znieważył Matkę. Zmusiliśmy go do przeprosin.»
«Tylko tyle? Trzeba go było udusić. Idźcie. Żołnierze, zatrzymać tego człowieka. Czegóż chcą jeszcze te wampiry? Nawet serca matek? Żegnajcie, żydzi!»
«To straszne! Ale oni już nie są ludźmi... Janie, bądź dla nich dobry. Wspomnij na Mojego i twojego Jezusa. On głosił przebaczenie.»
«Matko, masz rację. Ale to są przestępcy i sprawiają, że tracę głowę. Kiedy Ciebie znieważają, to świętokradztwo i nie mogę na to pozwolić.»
«To są przestępcy i oni wiedzą, że nimi są. Spójrz, jak ich jest mało na ulicach i jak szybko skręcają ukradkiem w inne drogi. Zbrodniarze boją się po zbrodni. Kiedy ich widzę, jak uciekają, jak wchodzą do domów, jak ze strachu się barykadują, to budzi to we Mnie odrazę. Widzę ich wszystkich winnych bogobójstwa. Spójrz tam, Mario, na tego starca. Gdy go teraz oświetla światło tych otwierających się drzwi, wydaje Mi się, że widziałam go, jak przechodził na Kalwarii oskarżając Jezusa, tam na górze... a przecież sam stoi już nad grobem. Nazwał Go łotrem. Mój Jezus, łotrem!?... A ten chłopiec, który ledwie przestał być dzieckiem, wypowiadał odrażające bluźnierstwa, wzywając Jego Krwi na siebie... O! Nieszczęsny!... A ten człowiek – tak muskularny i tak silny – czy powstrzymał się przed uderzeniem Go? O! Nie chcę patrzeć! Spójrzcie! Na ich twarzach odbija się obraz ich dusz i... oni nie mają już twarzy ludzi, lecz demonów... Odważni byli wobec Człowieka związanego, ukrzyżowanego... A teraz uciekają, kryją się, zamykają się. Boją się. Kogo? Umarłego. Dla nich to tylko umarły, bo nie uznają, że jest Bogiem. Czegóż zatem się boją? Przed kim zamykają drzwi? Przed wyrzutami sumienia, przed karą. Na próżno! Wyrzuty sumienia są w was i będą was dręczyć wiecznie. Kara nie jest [karą] ludzką. I żeby się przed nią [ukryć], na nic się zdadzą zamki i kije, drzwi i sztaby. Ona zstępuje z Niebios, od Boga, Mściciela Swego Ofiarowanego. Ona przeniknie przez mury i drzwi i naznaczy was swym niebieskim płomieniem. Naznaczy was nadprzyrodzoną karą, która was czeka. Świat przyjdzie do Chrystusa. Przyjdzie do Tego, który jest Synem Boga i Moim. Przyjdzie do Tego, któregoście przebili, lecz wy... wy będziecie na zawsze naznaczeni jako Kainowie Boga, naznaczeni jako hańba rasy ludzkiej. Ja, która z was się zrodziłam, Ja, która jestem Matką wszystkich, muszę powiedzieć, że dla Mnie, waszej Córki, byliście kimś gorszym niż ojczymami. A w bezgranicznej liczbie Moich dzieci, wy jesteście tymi, których przyjęcie sprawia Mi najwięcej trudu. Was bowiem plami zbrodnia [popełniona] na Moim Dziecku. I nie nawracacie się, nie mówicie: “Ty byłeś Mesjaszem. Rozpoznajemy Cię i adorujemy Ciebie.”
Oto nowy patrol rzymski. Nie ma już Miłości na ziemi. Nie ma już Pokoju między ludźmi. Nienawiść i wojna burzą się jak te kopcące pochodnie. Sprawujący władzę boją się rozszalałego tłumu. Wiedzą z doświadczenia, że kiedy ta bestia – nazywająca się człowiekiem – zakosztowała smaku krwi, staje się żądna rzezi... Ale nie bójcie się ich. To nie są prawdziwe lwy ani prawdziwe pantery, to są bardzo tchórzliwe hieny. Rzucają się na bezbronnego baranka, lecz boją się lwa uzbrojonego we włócznię i władzę. Nie lękajcie się tych pełzających szakali. Wasz żelazny krok zmusza ich do ucieczki, a błysk waszych włóczni sprawia, że stają się łagodniejsi od zajęcy. Te włócznie! Jedna z nich otwarła serce Mojego Syna! Która? Widzieć je... to mieć strzałę [utkwioną] w sercu... A jednak chciałabym mieć je wszystkie w drżących rękach, aby zobaczyć, która z nich ma jeszcze ślady krwi, i powiedzieć: “To ta! Daj Mi ją, żołnierzu! Daj ją Matce przez wspomnienie na twą oddaloną matkę, a Ja będę się modlić za nią i za ciebie.” I żaden żołnierz nie odmówiłby Mi, bo oni, ludzie wojny, byli lepsi [od was] w agonii Syna i Matki. O! Dlaczego tam, na górze, nie pomyślałam o tym? Czułam się tak, jakbym otrzymała cios w głowę. Ogłuszyły Mnie te uderzenia... O! Jakie uderzenia! Kto sprawi, że nie będę ich już więcej słyszeć w tej Mojej biednej głowie? Włócznia... Jakże chciałabym ją [mieć]!...»
«Możemy ją odnaleźć, Matko. Centurion wydawał się bardzo dobry wobec nas. Sądzę, że mi jej nie odmówi. Pójdę jutro.»
«Tak, tak, Janie. Jestem biedna, mam niewiele pieniędzy, lecz wyzbędę się ostatniej monety, aby mieć to żelazo... O! Jak mogłam nie pomyśleć o tym wtedy?»
«Maryjo, Moja droga, nikt z nas nie zauważył tej rany... Kiedy ją ujrzałaś, żołnierze byli daleko.»
«To prawda... Jestem otępiała przez ból. A szaty? Nic nie mam po Nim! Oddałabym Moją krew, aby je otrzymać...»
Maryja wylewa znowu łzy rozpaczy. I tak dochodzi do drogi, przy której znajduje się wieczernik. Jest już czas, bo Maryja jest wyczerpana i naprawdę wlecze się jak ledwie chodząca staruszka, o [czym zresztą sama] mówi. [Pocieszają Ją]:
«Odwagi! Już doszliśmy!»
«Doszliśmy? Tak krótka jest droga, która dziś rano wydała Mi się tak długa? Dziś rano? Czy to było dziś rano? Nie wcześniej? Ileż godzin albo stuleci minęło, odkąd weszłam tu wczoraj wieczorem i wyszłam dziś rano! Czy Ja naprawdę jestem pięćdziesięcioletnią Matką? A może jestem niewiastą już stuletnią? Może żyłam wiele lat i całe stulecia ciążą na Moich przygarbionych ramionach i na siwych włosach? Wydaje Mi się, że przeżyłam całą boleść świata i że ona cała znajduje się na Moich barkach, uginających się pod tym ciężarem. Krzyż niematerialny, lecz jakże ciężki! Z kamienia. Być może jeszcze cięższy niż krzyż Mojego Jezusa. Ja bowiem niosę Mój i Jego [krzyż] – ze wspomnieniem Jego udręki i z rzeczywistością Mojej. Wejdźmy, bo wejść musimy. Ale to nie jest pociecha, lecz powiększenie bólu. To przez te drzwi wszedł Mój Syn na ostatni posiłek. To przez nie wyszedł, aby iść na spotkanie śmierci. I musiał postawić nogę tam, gdzie zdrajca postawił swoją, aby wezwać tych, którzy mieli ująć Niewinnego. To w tych drzwiach ujrzałam Judasza... ujrzałam Judasza! I nie przeklęłam go. Przemówiłam do niego jak matka, umęczona, udręczona z powodu Syna dobrego i syna złego... Widziałam Judasza! To demona w nim ujrzałam! Zawsze trzymałam Lucyfera pod Moją piętą i patrzyłam wyłącznie na Boga. Nigdy nie spuściłam wzroku na szatana. Teraz poznałam jego twarz, patrząc na Zdrajcę. Rozmawiałam z demonem... I uciekł, bo on nie znosi Mojego głosu. Czy teraz porzucił [Judasza]? W taki sposób, żebym mogła przemówić do tego umarłego; żebym Ja, Matka, mogła począć go na nowo we krwi Boga i zrodzić go dla Łaski? Janie, przysięgnij Mi, że go poszukasz i że nie będziesz dla niego okrutny. Ja nie jestem taka... Ja, która przecież miałabym prawo... O! Pozwólcie Mi wejść do tego pokoju, w którym Mój Jezus spożył ostatni posiłek: tam, gdzie głos Mojego Dziecka wypowiedział w spokoju Swe ostatnie słowa!»
«Tak, pójdziemy tam. Ale teraz, spójrz, chodź tutaj, gdzie byliśmy wczoraj. Odpocznij. Pożegnaj odchodzącego Józefa i Nikodema.»
«Pożegnam ich, tak. O! Żegnam ich, dziękuję im, błogosławię im!» – mówi Maryja.
«Ależ chodź, chodź... wejdziesz tam w wolnej chwili.»
«Nie. Teraz... Józefie... O! Nie znałam nikogo o tym imieniu, kto by Mnie nie kochał...» – mówi Maryja.
Maria, małżonka Alfeusza, wybucha płaczem.
«Nie płacz... Nawet Józef... To z miłości twój syn się mylił... On chciał Mi po ludzku zapewnić spokój... Ale dziś!... Widziałaś go... O! Wszyscy Józefowie są dobrzy dla Maryi... Józefie, dziękuję ci... i tobie również, Nikodemie... Moje serce upada do waszych stóp, tak zmęczonych z powodu tej długiej drogi, jaką przeszliście dla Niego... Za ostatni hołd, jaki Mu złożyliście, mogę wam dać tylko Moje serce... I daję je wam, wierni przyjaciele Mego Syna... i... i wybaczcie słowa, które przeszyta bólem Matka powiedziała wam u grobu...»
«O! Święta! Ty przebacz!» – mówi Nikodem.
«Bądź teraz tak dobra i odpocznij, w wierze. Jutro przyjdziemy» – dodaje Józef.
«Tak, przyjdziemy, jesteśmy na Twoje rozkazy.»
«Jutro jest szabat...» – zauważa pani domu.
«Szabat umarł. Przyjdziemy. Żegnaj. Niech Pan będzie z wami» – odchodzą.
«Chodź, Maryjo.»
«Tak, Matko, chodź.»
«Nie. Otwórzcie. Obiecaliście Mi to uczynić po pożegnaniu. Otwórzcie te drzwi! Nie możecie ich zamykać przed Matką, przed tą Matką, która usiłuje wdychać powietrze z wonią oddechu i ciała Jej Dziecka. Czy nie wiecie, że ten oddech i to ciało Ja Mu dałam? Ja, która nosiłam Go przez dziewięć miesięcy, urodziłam, karmiłam mlekiem, wychowałam, troszczyłam się? To jest Mój oddech! Ta woń ciała jest Moja! Moja, uczyniona piękniejszą w Moim Jezusie. Pozwólcie Mi odczuć to raz jeszcze.»
«Ależ tak, Moja droga, jutro. Dziś jesteś zmęczona. Płoniesz od gorączki. Nie możesz. Jesteś chora.»
«Tak, chora. Ale to dlatego, że mam w oczach widok Jego Krwi, a w nozdrzach – zapach Jego Ciała okrytego ranami. Niech ujrzę stół, na którym wspierał się żywy i zdrowy. Niech poczuję zapach Jego młodzieńczego ciała. Otwórzcie! Nie grzebcie Mnie po raz trzeci! Już Mi Go ukryliście pod wonnościami i opaskami, potem zamknęliście Mi Go pod kamieniem. A teraz dlaczego, dlaczego zabraniacie Matce odnaleźć Jego ostatni ślad w oddechu, jaki zostawił za tymi drzwiami? Pozwólcie Mi wejść. Będę szukać na ziemi, na stole, na Jego miejscu, śladów Jego stóp, Jego rąk. I będę je całować, całować aż do wyczerpania Moich warg. Będę szukać... szukać... Może znajdę włos z Jego jasnej głowy – jakiś włos nie pokryty krwią. Czy wiecie, co oznacza włos Syna dla Jego Mamy? Ty, Mario, córko Kleofasa, ty, Salome?... Jesteście matkami i nie rozumiecie tego? Janie? Janie? Posłuchaj Mnie. Jestem twoją Matką. On Mnie nią uczynił. On! Powinieneś Mi być posłuszny. Otwórz! Kocham cię, Janie. Zawsze cię kochałam, bo ty kochałeś Jego. Będę cię kochać jeszcze bardziej. Ale... otwórz... Otwieraj, mówię ci! Nie chcesz? Nie chcesz? Ach! Nie mam już więc syna?! Jezus niczego Mi nigdy nie odmawiał, gdyż był Moim Synem. Ty odmawiasz. Zatem nim nie jesteś. Nie rozumiesz Mojego bólu... O! Janie, przebacz... przebacz... Otwórz... Nie płacz... Otwórz... O, Jezu!... Jezu!... Posłuchaj Mnie... Niech Twój duch uczyni cud! Otwórz Twojej biednej Mamie te drzwi, których nikt nie chce Mi otworzyć! Jezu! Jezu!»
Maryja uderza dłońmi zaciśniętymi w pięści w dobrze zamknięte drzwi. Ogarnia Ją atak męki. Na koniec blednie, szepcząc:
«O! Mój Jezu! Idę! Idę!» – i bez sił opada w ramiona płaczących niewiast. Podtrzymują Ją, zapobiegając Jej upadkowi pod drzwiami. Zanoszą Ją do pokoju naprzeciw.