Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga VI - Męka Jezusa Chrystusa

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

11. PONIEDZIAŁEK PO WEJŚCIU  DO JEROZOLIMY. CZĘŚĆ I: DZIEŃ.

Napisane 31 marca 1947. A, 11219-11256

Jezus wychodzi o wczesnej godzinie z namiotu jakiegoś Galilejczyka, tam, gdzie na poziomym obszarze Ogrodu Oliwnego wielu Galilejczyków gromadzi się z okazji świąt. Cały obóz śpi w blasku zachodzącego powoli księżyca, który ogarnia srebrzystą bielą namioty, drzewa, stoki i miasto uśpione w dole...

Jezus przechodzi pewnym krokiem i bez hałasu pomiędzy namiotami. Wyszedłszy z obozu schodzi szybko ścieżkami prowadzącymi ze szczytu ku Getsemani. Przemierza je, wychodzi, idzie przez mały most na Cedronie – srebrzystej wstędze, która szemrze do księżyca – dochodzi do bramy strzeżonej przez żołnierzy. Ta nocna straż przy zamkniętych bramach to być może jakiś środek ostrożności, powzięty przez Prokonsula. Żołnierze – jest ich czterech – rozmawiają, siedząc na wielkich kamieniach, które służą im za miejsca spoczynku przy potężnym murze. Grzeją się przy ogniu z suchych pędów, rzucającym czerwieniejące światło na błyszczące zbroje i groźne hełmy, spod których wyglądają twarze rzymskie, tak odmienne od hebrajskich.

«Kto idzie?» – pyta pierwszy, widząc pojawiającą się zza węgła domu, przylegającego do bramy, wysoką sylwetkę Jezusa i chwyta za drążek włóczni opartej o sąsiedni mur. Inni naśladują go, stając w pozycji regulaminowej. Nie dając Jezusowi czasu na odpowiedź, mówi:

«Nie ma wejścia. Czy nie wiesz, że druga straż już się kończy?»

«Jestem Jezusem z Nazaretu. Mam Matkę w mieście. Idę Ją odnaleźć.»

«O! Mąż, który wskrzesił umarłego z Betanii! Na Jupitera! Wreszcie Go ujrzę!» [– mówi żołnierz] i podchodzi do Jezusa, aby przyjrzeć Mu się z ciekawością. Obchodzi Go dokoła, jakby chcąc się upewnić, że to nic nadzwyczajnego, dziwnego, lecz tylko człowiek, jak wszyscy inni. Mówi:

«O! Bogowie! Jest piękny jak Apollo, lecz całkiem jak my! Nie ma laski ani nakrycia głowy, ani żadnej oznaki Swej władzy!»

Żołnierz jest zaskoczony. Jezus patrzy na niego cierpliwie, uśmiechając się ze słodyczą. Inni, mniej ciekawi – być może widzieli już Jezusa przy innych okazjach – mówią:

«Byłoby dobrze, gdyby był tu o pierwszej straży, kiedy niesiono do grobu piękną młodą dziewczynę, która umarła tego ranka. Ujrzelibyśmy, jak powstaje z martwych...»

Jezus powtarza łagodnie:

«Czy mogę iść do Mojej Matki?»

Czterech żołnierzy trąca się. Najstarszy zabiera głos:

«Co prawda rozkaz mówi, że nie wolno przechodzić, lecz Ty i tak byś przeszedł. Kto wyważa drzwi Hadesu, może równie dobrze sforsować drzwi zamkniętego miasta. A poza tym Ty nie jesteś człowiekiem, który wywołuje bunty. Zakaz Ciebie nie dotyczy. Czyń tak, aby Cię nie ujrzały wewnętrzne patrole. Otwieraj, Markusie Gracjuszu. A Ty... przejdź bez hałasu. Jesteśmy żołnierzami i musimy słuchać...»

«Nie obawiajcie się. Nie zostaniecie ukarani za waszą dobroć.»

Żołnierz otwiera ostrożnie małą bramkę w ogromnej bramie, i mówi:

«Przechodź szybko. Nasza straż już się prawie kończy i zastąpią nas inni, którzy przybędą.»

«Pokój wam.»

«Jesteśmy ludźmi wojny...»

«Pokój, który Ja daję, trwa nawet w czasie wojny, bo jest to pokój duszy.»

Jezus zanurza się w ciemnościach arkady otwartej w murach. Idzie cicho pomiędzy sylwetkami żołnierzy pełniących straż. Otwarte drzwi przepuszczają drżące światło lampy oliwnej, zwykłej latarni, zawieszonej na uchwycie niskiego sufitu. Pozwala to dostrzec ciała żołnierzy, pogrążonych we śnie na matach rozciągniętych na ziemi, owiniętych w płaszcze, z bronią u boku.

Jezus jest już w mieście... i tracę Go z oczu. Widzę natomiast, jak powraca dwóch żołnierzy, których widziałam przed chwilą. Spoglądają, czy Jezus oddalił się, zanim obudzą śpiących zmienników.

«Już Go nie widać... Co On chciał powiedzieć przez Swoje słowa? Chciałbym wiedzieć...» – mówi najmłodszy.

«Trzeba Go było zapytać. On nami nie gardzi. Jedyny Hebrajczyk, który nami nie gardzi i w żaden sposób nie rzuca nam się do gardła» – odpowiada inny, w sile wieku.

«Nie ośmieliłem się. Jakże ja, wieśniak z Benewontu, miałbym mówić do Kogoś, kogo nazywają Bogiem?»

«Bóg na osiołku? Cha! Cha! Tak, to możliwe, gdyby był pijany jak Bachus. Lecz On nie jest pijany. Sądzę, że nie pije nawet mieszaniny wina z miodem. Nie widzisz, jak jest blady i wychudły?»

«A jednak Hebrajczycy...»

«Oni, tak, piją, choć twierdzą, że tego nie robią! I pijani od mocnych win tych ziem i od swojej sycery, ujrzeli Boga w człowieku. Wierz mi: bogowie to bajka. Olimp jest pusty, a na ziemi ich nie ma.»

«Gdyby cię usłyszeli!...»

«Czyż jesteś jeszcze takim dzieckiem, że nie możesz być jeszcze nawet kandydatem?... Czy nie wiesz, że sam Cezar nie wierzy w bogów i że nie wierzą w nich nawet kapłani, wróżbici, wieszczbiarze, westalki – nikt?»

«Zatem dlaczego?...»

«Po co obrzędy? Bo podobają się ludowi i są użyteczne dla kapłanów. Służą też Cezarowi, aby wywołać posłuch, niby bogu na ziemi, którego za rękę trzymają bogowie Olimpu. Lecz pierwszymi nie wierzącymi w to są ci, których my czcimy jako sługi bogów. Ja jestem zwolennikiem Pyrrona [z Elidy]. Przemierzyłem świat. Mam wielkie doświadczenie. Włosy mi wybielały na skroniach, a moja myśl dojrzała. Jako własną regułę mam trzy zasady: kochać Rzym – jedyną boginię i jedyną pewność – aż do poświęcenia życia. W nic nie wierzyć, bo wszystko, co nas otacza, jest iluzją – z wyjątkiem świętej i nieśmiertelnej Ojczyzny. Musimy też wątpić w nas samych, bo nie ma pewności nawet co do tego, czy żyjemy. Zmysły i rozum nie wystarczą, aby nam dać pewność dojścia do poznania Prawdy, a życie i śmierć mają tę samą wartość, bo my nie wiemy ani co to życie, ani co to śmierć» – mówi [żołnierz], ujawniając filozoficzny sceptycyzm co do wyższego bytu...

Drugi [żołnierz] patrzy, waha się. Potem mówi:

«Ja, przeciwnie, wierzę. Chciałbym poznać... poznać tego Człowieka, który przed chwilą tędy przechodził. On z pewnością zna Prawdę. Z Niego wydobywa się coś nadzwyczajnego, jakby światło, które was przenika!»

«Niech cię Eskulap ocali! Jesteś chory! Niedawno przybyłeś do miasta z doliny, a u tych, którzy przebyli tę drogę i nie są jeszcze przyzwyczajeni do klimatu tego regionu, z łatwością pojawia się gorączka. Bredzisz. Chodź. Nie ma nic nad ciepłe wino i wonności, by przez poty wyszła trucizna jordańskiej gorączki...» – i popycha go w kierunku strażników. Lecz tamten wyzwala się, mówiąc:

«Nie jestem chory. Nie chcę odurzającego wina. Chcę czuwać tam, na zewnątrz murów (wskazuje na wnętrze bastionu) i zaczekać na człowieka, który nazwał Siebie Jezusem.»

«Jeśli to oczekiwanie cię nie nudzi... Ja idę zbudzić tamtych na zmianę. Żegnaj...»

I wchodzi z hałasem pomiędzy strażników, aby obudzić swych towarzyszy okrzykiem:

«Godzina wybiła. Chodźcie, wstrętne lenie! Jestem zmęczony!...»

Ziewa hałaśliwie i przeklina, bo pozwolili, że zgasł ogień i nie ma ciepłego wina “tak potrzebnego dla osuszenia palestyńskiej rosy...”

Młody zaś żołnierz, wsparty o mur – który księżyc muska zachodzącym [blaskiem] – czeka, czy Jezus powróci tą drogą. Gwiazdy czuwają nad jego nadzieją... Jezus w tym czasie doszedł do domu Łazarza na Syjonie i puka. Otwiera Mu Lewi:

«Ty, Nauczycielu?! Panie śpią. Dlaczego nie wysłałeś sługi, jeśli czegoś potrzebowałeś?»

«Nie pozwoliliby mu przejść.»

«A, to prawda! Lecz jak Ty przeszedłeś?»

«Jestem Jezusem z Nazaretu i żołnierze pozwolili Mi przejść, ale nie wolno o tym mówić, Lewi.»

«Nie powiem... Oni są lepsi niż wielu z nas!»

«Zaprowadź Mnie tam, gdzie śpi Moja Matka, i nie budź nikogo innego w domu.»

«Jak chcesz, Panie. Łazarz dał polecenie wszystkim kierującym domem, aby byli Ci we wszystkim posłuszni, bez dyskutowania i bez ociągania się. Ledwie błysła jutrzenka, jak polecenie to przyniósł nam sługa, liczne sługi, do wszystkich domów. Słuchać i milczeć. Uczynimy to. Ty nam przywróciłeś pana...»

Mężczyzna drepcze przodem przez przestronne jak galerie korytarze wspaniałego pałacu Łazarza, na wzgórzu Syjonu. Lampa, którą ma w ręku, oświetla dziwacznie sprzęty i obicia zdobiące szerokie korytarze. Mężczyzna zatrzymuje się przed zamkniętymi drzwiami:

«To tutaj jest Twoja Matka.»

«Możesz odejść.»

«A lampa? Nie chcesz jej? Mogę wrócić w ciemnościach. Znam dom. Urodziłem się tutaj.»

«Zostaw ją i nie wyjmuj klucza z zamka w drzwiach. Zaraz wychodzę.»

«Wiesz, gdzie mnie znaleźć. Zamknę z ostrożności, lecz będę gotów otworzyć Ci drzwi, kiedy nadejdziesz.»

Jezus zostaje sam. Puka lekko, tak lekko, że jedynie ktoś, kto czuwa, może Go usłyszeć. Odgłos w pokoju, jakby ktoś odsuwał krzesło, lekki hałas kroków i cichy głos:

«Kto tam?»

«Ja, Mamo. Otwórz.»

Drzwi otwierają się natychmiast. Blask księżyca jest jedynym światłem, oświetlającym spokojny pokój. Promienie padają na nietknięte posłanie. Krzesło jest blisko okna, szeroko otwartego na tajemnice nocy.

«Jeszcze nie spałaś? Jest późno!»

«Modliłam się... Wejdź, Mój Synu. Usiądź tu, gdzie byłam» – wskazuje Mu miejsce przy oknie.

«Nie mogę się zatrzymać. Przyszedłem Cię zaprowadzić do Elizy, do dzielnicy Ofel. Annalia umarła. Nie wiedziałyście o tym?»

«Nie. Nikt... Kiedy, Jezu?»

«Po Moim przejściu.»

«Po Twoim przejściu! A więc byłeś jej Aniołem wyzwolicielem?! Ta ziemia była dla niej takim więzieniem! Jest szczęśliwa! Chciałabym być na jej miejscu! Umarła... śmiercią naturalną? To znaczy, czy to nie było jakieś nieszczęście?»

«Umarła z radości miłowania. Wiedziałem o tym już wtedy, gdy byłem na górze świątynnej. Chodź ze Mną, Mamo. Nie ma obawy, że się zanieczyścimy pocieszając matkę, która trzymała w swych ramionach córkę umarłą z nadprzyrodzonej radości... Nasza pierwsza dziewica! Ta, która przyszła do Nazaretu, do Ciebie, aby Mnie znaleźć i prosić Mnie o tę radość... Dawne, pogodne dni...»

«Przedwczoraj śpiewała jak zakochana gajówka i całowała Mnie, mówiąc: “Jestem szczęśliwa!” I bardzo pragnęła dowiedzieć się wszystkiego o Tobie. Jak Bóg Cię uformował. Jak Mnie wybrał. O pierwszych uderzeniach Mego serca jako poświęconej dziewicy... Teraz pojmuję... Jestem gotowa, Synu.»

Maryja, cały czas mówiąc, spinała warkocze, które spadły Jej na ramiona, sprawiając, że wyglądała tak młodo. Wzięła welon i płaszcz. Wychodzą, czyniąc jak najmniej hałasu. Lewi jest już przy drzwiach. Tłumaczy:

«Wolałem... Z powodu mojej małżonki... Kobiety są tak ciekawskie. Postawiłaby mi setki pytań, a tak o niczym nie wie...»

Otwiera, chce zamknąć. Jezus mówi:

«Przed końcem tej straży przyprowadzę z powrotem Matkę.»

«Będę czuwał całkiem blisko. Nie obawiaj się.»

«Pokój tobie.»

Odchodzą cichymi drogami, opustoszałymi. Księżyc powoli odchodzi, oświetlając jeszcze szczyty najwyższych domów na wzgórzu syjońskim. Dzielnica Ofel jest bardziej oświetlona, domy są tu skromniejsze i niskie.

Oto dom Annalii: zamknięty, mroczny, cichy. Na dwóch schodach domu znajdują się jeszcze zwiędnięte kwiaty, być może te, które dziewica rzucała, nim umarła, lub te, które spadły z jej pogrzebowych mar... Jezus puka do drzwi. Jeszcze raz puka... Słychać odgłos otwieranego na górze okna. Przygnębiony głos:

«Kto tam?»

«Maryja i Jezus z Nazaretu» – odpowiada Maryja.

«O! Idę!...»

Krótkie oczekiwanie, a potem odgłos zamków, które ktoś otwiera. Drzwi otwierają się. Ukazuje się udręczona twarz Elizy, opierającej się z trudnością o drzwi. Gdy Maryja wchodzi – otwierając przed nią ramiona – opada na Jej pierś ze słabym szlochem kogoś, kto tak wiele płakał, że jego łez już nie słychać. Jezus zamyka drzwi i czeka cierpliwie, żeby Jego Matka ukoiła tę rozpacz. Przy drzwiach jest izba. Wchodzą do niej. Jezus niesie lampę, którą Eliza postawiła na progu, nim otwarła drzwi.

Wydaje się, że płacz matki nie skończy się. Eliza odzywa się do Maryi pośród chrapliwego szlochu. Matka rozmawia z Matką. Jezus stoi przy ścianie, milczy... Eliza nie może pogodzić się ze śmiercią, która nadeszła w taki sposób... i w swym cierpieniu zrzuca winę za to na Samuela, narzeczonego - krzywoprzysięzcę:

«To on jej złamał serce, ten przeklęty! Nie mówiła tego, lecz z pewnością cierpiała, kto wie, jak długo! I w radości, w krzyku, serce się jej otwarło. Niech będzie na zawsze przeklęty.»

«Nie, Moja droga. Nie. Nie przeklinaj. To nie jest przyczyna. Bóg tak ją ukochał, że zapragnął jej w Swoim spokoju. Nawet gdyby umarła z powodu Samuela – choć tak nie jest, ale załóżmy to na chwilę – pomyśl z jaką radością umarła, a więc, zauważ, złe działanie zapewniło jej śmierć szczęśliwą.»

«Już jej nie mam! Umarła! Umarła! Ty nie wiesz, co to znaczy stracić córkę! Ja dwa razy kosztowałam tego bólu. Bo już ją opłakiwałam jako umarłą, zanim Twój Syn ją uzdrowił. Ale teraz... Ale teraz... On nie wrócił! Nie miał litości... Utraciłam ją! Utraciłam! Jest już w grobie, moje dziecko! Czy wiesz, co to znaczy widzieć swe dziecko w agonii? Wiedzieć, że musi umrzeć? Ujrzeć je martwe, gdy uważaliśmy, że jest zdrowe i silne? Nie wiesz. Nie możesz o tym mówić... Była piękna jak róża otwierająca się o wschodzie słońca, kiedy przystroiła się tego ranka. Chciała ubrać szatę, którą przygotowałam jej na zaślubiny. Pragnęła nawet włożyć na głowę wianek jak oblubienica. Potem wolała rozpleść już gotową girlandę, ażeby oberwać kwiaty i je rzucać Twemu Synowi, i śpiewała! Śpiewała! Jej głos napełniał dom. Była wdzięczna jak wiosenka. Radość błyszczała w jej oczach jak gwiazdy, a jej otwarte czerwone usta, przy bieli jej zębów, wyglądały jak miąższ granatu. Policzki miała różowe i świeże, jak nowe róże przyozdobione rosą. Stała się biała jak lilia zaledwie rozwinięta. Osunęła się na moją pierś jak ułamana łodyga... Ani jednego słowa! Ani westchnienia! Ani kolorów! Ani spojrzenia! Spokojna, piękna jak anioł Boży, lecz pozbawiona życia. Ty nie wiesz, czym jest mój ból, bo cieszysz się tryumfem Twego Syna i widzisz Go zdrowego i silnego! Dlaczego nie powrócił? W czym ona Mu się nie spodobała, a ja wraz z nią, żeby nie mieć litości dla mojej modlitwy?»

«Elizo! Elizo!... Nie mów... Cierpienie zaślepia cię i czyni głuchą... Elizo, ty nie znasz Mojego cierpienia. I nie znasz głębokiego morza, którym stanie się Moje cierpienie. Widziałaś ją spokojną i piękną, nieruchomiejącą w pokoju. W twoich ramionach... Ja... Ja dłużej niż od trzydziestu lat przypatruję się Mojemu Dziecku i – poza ciałem gładkim i czystym, które dostrzegam i pieszczę – widzę rany Męża Boleści, którym stanie się Mój Syn. Czy wiesz – ty, która mówisz, że Ja nie wiem, co znaczy widzieć dziecko idące dwa razy ku śmierci i raz wchodzące w nią, by pozostać tam w pokoju – czy wiesz, co znaczy dla matki mieć przez tyle lat podobną wizję? Mój Syn! Oto On. Już jest przyobleczony w czerwień, jakby wyszedł z krwawej kąpieli. A wkrótce, niebawem, jeszcze nie sczernieje twarz twojego dziecka w grobie, gdy Ja ujrzę Go przyobleczonego w purpurę Jego niewinnej Krwi. Tej Krwi, którą Mu dałam. I czy wiesz, ty, która przyjęłaś na swym sercu córkę, czym będzie Mój ból, gdy ujrzę Mojego Syna umierającego jak złoczyńca na drzewie [krzyża]? Popatrz na Niego, Zbawiciela wszystkich! Zbawiciela ducha i ciała, bo ciało tych, których On ocali, będzie szczęśliwe i nie zepsute w Jego Królestwie. I spójrz na Mnie! Popatrz na tę Matkę, która, godzina po godzinie, towarzyszy i prowadzi – o, nie powstrzymam Go ani o krok – Swego Syna na Ofiarę! Potrafię cię zrozumieć, biedna mamo. Ty jednak zrozum Moje serce! Nie miej w nienawiści Mojego Syna. Annalia nie zniosłaby agonii swego Pana. I Pan uczynił ją szczęśliwą w godzinie radosnego uniesienia.»

Eliza przestała płakać w obliczu tego objawienia. Patrzy uważnie na Maryję, na Jezusa, który spogląda na nią ze współczuciem... Potem osuwa się do Jego stóp z jękiem:

«Ale ona nie żyje! Nie żyje, Panie! Jak lilia, jak złamana lilia! O Tobie śpiewano, że jesteś tym, który ma upodobanie w liliach! O, to prawda! Ty, zrodzony z Lilii-Maryi, chodzisz często między kobiercami kwiatów i purpurowe lilie zamieniasz w białe i zrywasz je, zabierając je światu. Dlaczego? Dlaczego, Panie? Czy to nie jest słuszne, żeby matka cieszyła się zrodzoną z siebie różą? Po co gasić purpurę, by pojawiła się chłodna biel śmierci lilii?»

«Lilie! One będą symbolem tych, które pokochają Mnie tak, jak Moja Matka ukochała Boga. Biały klomb Boskiego Króla.»

«Jednak my, matki, płaczemy. My, matki, mamy prawo do naszych dzieci. Dlaczego zabierać je życiu?»

«Nie to chcę powiedzieć, niewiasto. Córki pozostaną, lecz poświęcone Królowi, jak dziewice w pałacach Salomona. Przypomnij sobie Pieśń [nad Pieśniami]... I będą oblubienicami, umiłowanymi, na ziemi i w Niebie.»

«Ale moja córka nie żyje! Umarła!»

Płacz Elizy jest na nowo rozdzierający.

«Ja jestem Zmartwychwstaniem i Życiem. Kto we Mnie wierzy, nawet gdyby umarł, żyje i zaprawdę powiadam ci, że nie umrze na wieki. Twoja córka żyje. Żyje na wieki, bo uwierzyła w Życie. Moja śmierć przyniesie jej pełnię Życia. Poznała radość życia we Mnie, przed poznaniem bólu oglądania, jak zostanę wyrwany życiu. Twój ból zaślepia cię i czyni głuchą. Dobrze mówi Moja Matka. Ale wkrótce powiesz to, co ci kazałem powiedzieć tego poranka: “Istotnie, jej śmierć była łaską Bożą”. Uwierz w to, niewiasto. Przerażenie czeka to miejsce. I nadejdzie dzień, kiedy matki, dotknięte tak jak ty, powiedzą: “Chwała Bogu, który oszczędził naszym dzieciom tych dni”. A matki, które nie zostaną dotknięte, będą wołać do Nieba: “Dlaczego, o Boże, nie zabiłeś nam dzieci przed tą godziną?” Uwierz w to, niewiasto. Wierz w Moje słowa. Nie wznoś między tobą i Annalią prawdziwego zamknięcia, które oddziela – muru różnic wiary. Rozumiesz? Nie mogłem przyjść. Wiesz, jak jestem znienawidzony. Niech cię nie myli chwilowy tryumf!... W każdym kącie może na Mnie czyhać zasadzka. Ale przyszedłem sam, nocą, aby cię pocieszyć i powiedzieć ci te słowa. Współczuję cierpieniu matki. Dla pokoju twojej duszy przychodzę ci powiedzieć te słowa. Miej pokój! Pokój!»

«Daj mi go Ty, Panie! Ja nie potrafię! Nie umiem w moim bólu uspokoić się. Lecz Ty, który dajesz życie umarłym i zdrowie umierającym, daj pokój rozdartemu sercu matki.»

«Niech tak będzie, niewiasto. Pokój tobie.»

Jezus kładzie jej ręce [na głowie], błogosławiąc ją i modląc się w milczeniu nad nią. Maryja uklękła przy Elizie i otoczyła ją ramieniem.

«Żegnaj, Elizo. Odchodzę...»

«Już się nie zobaczymy, Panie? Ja przez wiele dni nie wyjdę z domu, a Ty odejdziesz po święcie Paschy. Ty... Ty jesteś jeszcze jakby cząstką mojej córki... bo Annalia... bo Annalia żyła w Tobie i dla Ciebie» – płacze spokojniej, lecz jak bardzo jeszcze płacze!

Jezus patrzy na nią... Głaszcze jej siwą głowę. Mówi:

«Jeszcze Mnie zobaczysz.»

«Kiedy?»

«Od dziś za osiem nocy.»

«I jeszcze mnie pocieszysz? Pobłogosławisz mi, by mi dodać siły?»

«Moje serce pobłogosławi ci całą pełnią Mojej miłości, [którą ma] dla kochających Mnie. Chodź, Matko.»

«Mój Synu, jeśli pozwolisz, chciałabym jeszcze pozostać z tą matką. Ból powraca jak fala, kiedy oddala się Ten, który udziela pokoju... Pozostanę do godziny prymy. Nie boję się iść sama, wiesz o tym. I wiesz, że przeszłabym przez całą nieprzyjacielską armię, aby pocieszyć brata w Bogu.»

«Niech będzie, jak chcesz. Odchodzę. Bóg niech będzie z wami.»

Wychodzi bez hałasu, zamykając za Sobą drzwi pokoju i domu. Powraca w kierunku murów, do Bramy Efraima lub Gnojnej, lub Śmietników, bo wiele razy słyszałam, jak te dwie sąsiadujące ze sobą bramy nazywano tymi trzema nazwami. Jedna otwiera się na drogę wiodącą do Jerycha, która jest w istocie drogą do Efraim. Druga nazwa wskazuje, że jest to brama blisko doliny Hinnom, gdzie pali się śmieci miasta. Bramy te tak są do siebie podobne, że je mylę.

Niebo zaczyna się rozjaśniać od strony wschodniej, choć całe jest jeszcze usiane gwiazdami. Drogi ogarnia mrok gorszy niż ciemności nocy, które księżyc łagodził bielą swej jasności. Żołnierz rzymski ma jednak dobry wzrok i – widząc Jezusa, który podchodzi do bramy – idzie Mu naprzeciw.

«Witaj, czekałem na Ciebie...» – zatrzymuje się z wahaniem.

«Mów bez lęku. Czego chcesz ode Mnie?»

«Wiedzy. Ty rzekłeś: “Pokój, który Ja daję, trwa pomimo wojny, bo to jest pokój duszy.” Chciałbym wiedzieć, jaki jest ten pokój i co to jest dusza. Jak człowiek, który jest na wojnie, może trwać w pokoju? Gdy otwiera się bramy świątyni Janusa, zamyka się bramy pokoju. Te dwie rzeczy nie mogą razem istnieć w świecie.»

[Młody żołnierz] mówi wsparty o zieleniejące ogrodzenie małego ogródka, w uliczce wąskiej jak polna ścieżka, wilgotnej, ciemnej, posępnej, pośród ubogich domów. Z wyjątkiem lekkiego blasku jego wypolerowanego hełmu nic więcej nie widać. Mrok ogarnia twarze i ciała jednolitą ciemnością. Głos Jezusa brzmi spokojnie i promienieje radością, że może zasiać ziarno światła w [sercu] poganina:

«W świecie rzeczywiście nie może istnieć równocześnie pokój i wojna. Jedno wyklucza drugie. Ale w człowieku wojny może istnieć pokój nawet wtedy, gdy uczestniczy w nakazanej wojnie. Może istnieć Mój pokój. Mój pokój pochodzi bowiem z Nieba i nie rani go łoskot wojny ani okrucieństwo masakr. Pokój ten, to coś boskiego, co ogarnia rzecz boską, którą człowiek ma w sobie, a co nazywa się duszą.»

«Coś boskiego we mnie? Boski jest Cezar. Ja jestem synem wieśniaków. Teraz jestem legionistą bez jakiegokolwiek stopnia. Jeśli będę mężny, zostanę setnikiem. Ale kimś boskim – nie.»

«Jest część boska w tobie. To dusza. Pochodzi od Boga: od Boga prawdziwego, dlatego jest boska. To żywy klejnot w człowieku, który żywi się rzeczami bożymi i żywymi – wiarą, pokojem, prawdą. Wojna duszy nie przeraża. Prześladowanie jej nie rani. Śmierć jej nie zabija. Tylko zło, czynienie czegoś, co jest podłe, rani ją lub zabija a także pozbawia pokoju, którego Ja udzielam. Zło bowiem oddziela od Boga.»

«A co to jest zło?»

«Trwać w pogaństwie i czcić bożki, chociaż dobroć Boga prawdziwego dała nam poznać, że istnieje Bóg prawdziwy. Nie kochać ojca, matki, braci ani bliźniego... Kraść, zabijać, być buntownikiem, być rozpustnym, fałszywym. To jest zło.»

«Ach, zatem nie mogę mieć Twojego pokoju! Jestem żołnierzem i rozkazują mi, żebym zabijał. Dla nas nie ma zatem zbawienia?!»

«Bądź sprawiedliwy w czasie wojny jak i w czasie pokoju. Wypełniaj swoje zadanie bez okrucieństwa i bez chciwości. W czasie walk i podbojów myśl, że nieprzyjaciel jest podobny do ciebie i że w każdym mieście są matki i dziewczynki, podobne do twojej matki i do twoich sióstr. Bądź dzielny, nie będąc brutalnym. Nie odchodź od sprawiedliwości ani od pokoju, a Mój pokój pozostanie w tobie.»

«A potem?»

«A potem? Co chcesz powiedzieć?»

«Po śmierci. Co stanie się z dobrem, które uczyniłem, i z duszą – o której mówisz, że nie umiera – jeśli nie czyni się zła?»

«Żyje. Żyje ozdobiona dobrem, które uczyniła, w ogromnym pokoju, o wiele większym niż ten, którego doświadcza się na ziemi.»

«A więc w Palestynie tylko jeden czynił dobro! Zrozumiałem.»

«Kto?»

«Łazarz z Betanii. Jego dusza nie umarła!»

«Rzeczywiście jest sprawiedliwym. Jednak wielu jest podobnych do niego, a umierają bez wskrzeszenia. Ich dusza jednak żyje w Bogu prawdziwym. Dusza bowiem ma inną siedzibę, w Królestwie Bożym. Kto zaś wierzy we Mnie, wejdzie do tego Królestwa.»

«Nawet ja, Rzymianin?»

«Także ty, jeśli będziesz wierzył w Prawdę.»

«Co to jest Prawda?»

«Ja jestem Prawdą i Drogą, aby dojść do Prawdy. I jestem Życiem, i daję Życie, albowiem ten, kto przyjmuje Prawdę, przyjmuje Życie.»

Młody żołnierz zastanawia się... milczy... Potem podnosi głowę. Ma twarz jeszcze czystego młodzieńca i uśmiech jasny, pogodny. Mówi:

«Będę próbował to zapamiętać i dowiedzieć o tym więcej. Podoba mi się...»

«Jak się nazywasz?»

«Witalny, z Benewentu. Z okolic miasta.»

«Zapamiętam twoje imię. Uczyń naprawdę ‘witalnym’ twego ducha, karmiąc go Prawdą. Żegnaj. Otwierają bramy. Wychodzę z miasta.»

«Żegnaj!»

Jezus idzie szybko ku bramie i pospiesznie wchodzi na drogę prowadzącą przez Cedron do Getsemani, a stąd – do obozu Galilejczyków.

Pośród drzew oliwnych na wzniesieniu spotyka Judasza z Kariotu, który także wspina się w stronę budzącego się obozowiska. Znajdując się naprzeciw Jezusa, Judasz reaguje gestem niemal przerażenia. Jezus patrzy na niego uważnie, nic nie mówiąc.

«Poszedłem zanieść żywność trędowatym. Ale... znalazłem dwóch w Hinnom, a pięciu w Siloan. Inni zostali uzdrowieni. Jeszcze tam byli, ale uzdrowieni, więc prosili mnie, abym uprzedził kapłana. Poszedłem o świcie... aby być teraz wolnym... To narobi hałasu. Tak wielka liczba uzdrowionych równocześnie trędowatych, po pobłogosławieniu ich przez Ciebie w obecności tylu ludzi!»

Jezus nic nie mówi. Pozwala mówić Judaszowi... Nie mówi mu: “Dobrze uczyniłeś” ani nic takiego, co odnosiłoby się do działania Judasza i do cudu. Zatrzymuje się nagle, niespodziewanie – i przyglądając się uważnie apostołowi – pyta go:

«Dobrze. Czy jednak posiadanie wolności i pieniędzy coś zmieniło?»

«Co chcesz powiedzieć?» [– pyta Judasz.]

«To: pytam cię, czy się uświęciłeś, odkąd zwróciłem ci wolność i pieniądze. Rozumiesz Mnie... Ach, Judaszu! Pamiętaj! Zawsze pamiętaj: ciebie kochałem bardziej niż kogokolwiek innego, otrzymując od Ciebie mniej miłości niż od innych. Otrzymywałem nawet większą nienawiść. Była to bowiem nienawiść kogoś, kogo traktowałem jak przyjaciela – nienawiść okrutniejsza niż najbardziej bezwzględnego faryzeusza. Pamiętaj jeszcze i to, że Ja nawet teraz cię nie nienawidzę i na tyle, na ile zależy to od Syna Człowieczego, przebaczam ci. Idź teraz. Nie mamy sobie już nic więcej do powiedzenia. Wszystko się dokonało...»

Judasz chciałby coś powiedzieć, lecz Jezus zdecydowanym gestem daje mu znak, aby szedł przodem... Odchodzi więc, ze spuszczoną głową jak ktoś pokonany,...

Na granicy obozowiska Galilejczyków stoją już apostołowie i dwaj słudzy Łazarza.

«Gdzie byłeś, Nauczycielu? A ty, Judaszu? Byliście razem?»

Jezus uprzedza odpowiedź Judasza, mówiąc:

«Miałem coś do powiedzenia pewnym sercom. Judasz był u trędowatych... lecz wszyscy są uzdrowieni z wyjątkiem siedmiu.»

«O, dlaczego do nich poszedł [sam]? Ja też chciałem iść!» – mówi Zelota.

«Aby być teraz wolnym i móc iść z nami – mówi jeszcze Jezus. – Chodźmy. Wejdziemy do miasta przez Bramę Owczą. Pospieszmy się.»

Idzie przodem, przechodząc wśród drzew oliwnych, które prowadzą ich od obozu – w połowie drogi między Betanią a Jerozolimą – do innego mostku, który jest na Cedronie, blisko Bramy Owczej.


[por. Mt 21,18-22; Mk 11,12-14]

Domy wieśniaków są rozrzucone na zboczach. Całkiem w dole, blisko wód strumienia, rozłożysty figowiec pochyla się nad rzeką. Jezus kieruje się ku niemu i usiłuje znaleźć jakieś dojrzałe figi pomiędzy liśćmi szerokimi i gęstymi. Figowiec jednak cały jest w liściach, licznych i bezużytecznych, ale nie ma na jego gałęziach ani jednego owocu.

«Jesteś jak wiele serc w Izraelu. Nie masz słodyczy dla Syna Człowieczego i nie masz litości. Niech nie zrodzi się już z ciebie nigdy ani jeden owoc i niech w przyszłości nikt nie nasyci się twymi owocami» – mówi Jezus.

Apostołowie spoglądają na siebie. Gniew Jezusa kierujący się do drzewa bez owoców, być może dzikiego, zadziwia ich. Nic jednak nie mówią. Dopiero później, po przejściu Cedronu, Piotr pyta:

«Gdzie coś jadłeś?»

«Nigdzie» [– odpowiada Jezus.]

«O, jesteś więc głodny! Tam w dole jest pasterz z kilkoma pasącymi się kozami. Poproszę o mleko dla Ciebie. Załatwię to szybko» – i odchodzi wielkimi susami, a powraca powoli ze starą miseczką wypełnioną mlekiem.

Jezus pije, oddaje miseczkę pastuszkowi, który towarzyszył Piotrowi, i głaszcze dziecko...

[por. Łk 19,47n] Wchodzą do miasta i do Świątyni. Po uwielbieniu Pana Jezus powraca na plac, gdzie rabini udzielają pouczeń. Ludzie otaczają matkę, przybyłą z Cintium, która pokazuje swe niewidome, jak sądzę, dziecko. Jego oczy są białe, jakby miało rozległą kataraktę na źrenicach lub bielmo. Jezus uzdrawia je, muskając gałki oczne Swymi palcami. Potem zaczyna mówić:

[por Mt 21,33n, Mk 12,1n, Łk 20,9n] «Pewien człowiek kupił ziemię i zasadził na niej winnice. Zbudował tam pomieszczenia dla dzierżawców, wieżę dla stróżów, piwnice i miejsca do wytłaczania winogron, i oddał ją pracownikom i dzierżawcom, którym ufał. Potem odjechał daleko.

Gdy nadszedł czas, kiedy winnice mogły przynosić owoc – bo winorośle już na tyle wyrosły, by owocować – właściciel winnicy wysłał sługi do dzierżawców dla odebrania zysków z zebranego plonu. Ale dzierżawcy otoczyli sługi, część z nich obili, część obrzucili ciężkimi kamieniami, raniąc ich mocno, a część – zabili. Ci, którym udało się ujść z życiem i powrócić do właściciela, opowiedzieli, co im się przydarzyło. Właściciel opatrzył ich i pocieszył, i posłał inne sługi, w większej liczbie. Ale dzierżawcy potraktowali ich tak jak pierwszych.

Wtedy właściciel winnicy powiedział: “Poślę im mojego syna. Z pewnością będą mieć wzgląd na mojego spadkobiercę”.

Dzierżawcy jednak – widząc, jak przybywa, i wiedząc, że był spadkobiercą – przywołali jeden drugiego, mówiąc: “Chodźcie! Zgromadźmy się, aby było nas wielu! Wyrzućmy go poza [winnicę], na miejsce oddalone, i zabijmy go. Jego dziedzictwo pozostanie dla nas.” I przyjmując go z obłudnymi honorami, otoczyli go, jakby chcieli urządzić mu przyjęcie. Pocałowali go, a potem związali i bili go mocno, i prowadzili pośród tysięcy drwin na miejsce męczarni, i zabili go.

A teraz wy Mi powiedzcie. Co zrobi ten ojciec i właściciel? Któregoś dnia spostrzeże przecież, że jego syn i dziedzic nie powraca. Odkryje, że jego słudzy - dzierżawcy – ci, którym oddał żyzną ziemię, aby ją uprawiali w jego zastępstwie, korzystając z niej, zgodnie ze sprawiedliwością, i dając swemu panu, co było słuszne – stali się zabójcami jego syna.»

Jezus szafirowymi źrenicami, rozpalonymi jak słońce, razi obecnych, szczególnie zaś grupy najbardziej wpływowych żydów: faryzeuszy i uczonych w Piśmie, rozproszonych pośród tłumu. Nikt się nie odzywa.

«Powiedzcie więc! Przynajmniej wy, nauczyciele Izraela. Powiedzcie właściwe słowo, które przekona lud do tego, co sprawiedliwe. Ja mógłbym powiedzieć jakieś słowo, które – według waszego mniemania – nie będzie dobre. Powiedzcie zatem wy, aby lud nie został wprowadzony w błąd.»

Uczeni w Piśmie, przymuszeni, odpowiadają tak:

«Ukarze nikczemników, gubiąc ich w straszliwy sposób, i odda winnicę innym dzierżawcom, którzy uczciwie będą ją uprawiać i oddawać mu owoc dzierżawionej ziemi.»

«Dobrze powiedzieliście. Tak jest napisane w Piśmie: “Kamień odrzucony przez budujących stał się kamieniem węgielnym. To jest dzieło dokonane przez Pana i jest cudem w naszych oczach”. Ponieważ tak jest napisane i wy o tym wiecie – i uważacie, że słusznie zostaną surowo ukarani owi dzierżawcy, zabójcy syna, dziedzica właściciela winnicy, i że zostanie ona oddana innym dzierżawcom, aby ją uprawiali uczciwie – dlatego to wam powiadam: “Królestwo Boże zostanie wam odebrane i będzie dane ludziom, którzy przyniosą jego owoce. Każdy, kto upadnie, o ten kamień się rozbije, a na kogo on spadnie, zmiażdży go”.»

Przywódcy saduceuszy, faryzeusze i uczeni w Piśmie, aktem iście... heroicznym nie reagują. Tak silna jest wola osiągnięcia celu! W innych sytuacjach przeciwstawiali Mu się za wypowiedzi mniej [surowe]. Dziś natomiast, gdy Pan Jezus mówi im otwarcie, że władza zostanie im odebrana, nie wybuchają, nie dopuszczają się przemocy, nie grożą. Są jak cierpliwe, lecz fałszywe baranki, które pod pozorami łagodności skrywają serce wilka. Ograniczają się jedynie do podchodzenia Go.

Jezus zaczął chodzić to tu, to tam, słuchając tego i tamtego spośród licznych pielgrzymów, którzy zgromadzili się na obszernym dziedzińcu. Niektórzy proszą Go o rady w wielu sprawach. Dotyczą one duszy lub sytuacji rodzinnych albo społecznych. Szukają okazji, by Mu coś powiedzieć, usłyszeli bowiem Jego odpowiedź udzieloną mężczyźnie na temat zagmatwanej sprawy spadkowej.

Otóż [pozostawiony spadek] wywołał podziały i niechęć między różnymi spadkobiercami z powodu jednego syna, którego ojciec miał ze służącą domu, lecz którego adoptował. Prawowici synowie nie chcą ani by należał do ich grona, ani by uczestniczył w podziale dziedziczonych domów i ziem. Nie chcą mieć nic wspólnego z synem z nieprawego łoża. Nie wiedzą jednak, jak rozwiązać ten problem. Przed śmiercią bowiem ojciec kazał im przysiąc, że jak on zawsze równo dzielił chleb z synem nieślubnym i z synami prawowitymi, tak i oni podzielą się spadkiem. Jezus mówi do tego, który w imieniu pozostałych trzech braci postawił Mu pytanie:

«Niech każdy wyrzeknie się części ziemi, aby ją sprzedać i zgromadzić sumę pieniędzy stanowiącą równowartość piątej części całego majątku. Dajcie ją synowi z nieprawego łoża, mówiąc mu: “Oto twoja część. Nie jesteś pozbawiony tego, co ci się należy, i my nie uchybiamy woli naszego ojca. Idź i niech Bóg będzie z tobą.” I bądźcie wspaniałomyślni, dając mu nawet więcej niż ścisłą równowartość jego części. Uczyńcie to przy sprawiedliwych świadkach, a nikt ani na ziemi, ani poza nią, nie wyrazi swego zgorszenia lub nagany. Sami zaś zachowacie pokój między sobą i w was. Nie będziecie bowiem mieli wyrzutów sumienia, że nie okazaliście posłuszeństwa waszemu ojcu, a ten niewinny nie stanie się też powodem waszego zamętu, większego niż gdyby postawiono pośród was złodzieja.»

Mężczyzna mówi:

«Ten bękart naprawdę odebrał pokój naszej rodzinie, zdrowie naszej matce, która umarła ze smutku, i zajął miejsce mu nienależne.»

«Mężu, to nie on jest winny, lecz ten, kto go spłodził. Przecież on nie prosił, by się narodzić i nosić imię bękarta. To żądza waszego ojca zrodziła go, dając boleść jemu i boleść wam. Bądźcie więc sprawiedliwi wobec niewinnego, który już ciężko płaci za cudzą winę. Nie rzucajcie też klątwy na ducha waszego ojca. Bóg go osądził. On nie potrzebuje piorunów waszych przekleństw. Czcijcie ojca zawsze, nawet jeśli jest winny, nie dla niego samego, lecz dlatego, że reprezentuje na ziemi waszego Boga i jest panem waszego domu. On też dał wam życie, za zrządzeniem Bożym. Rodzice są zaraz po Bogu. Przypomnij sobie Dekalog i nie grzesz. Idź w pokoju.»

[por. Mt 21,23n; Mk 11,27n; Łk 20,1n]  Kapłani i uczeni w Piśmie podchodzą do Jezusa, aby zadać Mu pytanie:

«Słuchaliśmy Ciebie. Powiedziałeś coś słusznego. Mądrzejszej rady nie udzieliłby Salomon. Powiedz nam jednak – Ty, który dokonujesz nadzwyczajnych rzeczy i udzielasz nauk takich, jakie jedynie mądry król mógł dawać – jaką władzą to czynisz? Skąd przychodzi do Ciebie taka moc?»

Jezus patrzy na ich uważnie. Nie jest ani wzburzony, ani nie ma w Nim lekceważenia. Pełen majestatu mówi:

«Także Ja wam postawię pytanie. Jeśli Mi na nie odpowiecie, powiem wam, na mocy jakiej władzy Ja, człowiek bez autorytetu stanowiska i ubogi – bo to chcecie powiedzieć – czynię takie rzeczy. Powiedzcie: chrzest Jana skąd pochodzi? Z Nieba lub od człowieka, który go udzielał? Odpowiedzcie Mi. Na mocy jakiej władzy Jan dał go jako obrzęd oczyszczający, aby was przygotować na przyjście Mesjasza? Przecież Jan był jeszcze bardziej ubogi i mniej wykształcony ode Mnie. Nie sprawował też żadnego urzędu, żył bowiem na pustyni od dzieciństwa.»

Uczeni w Piśmie i kapłani naradzają się między sobą. Wokół nich tłoczą się ludzie. Patrząc szeroko otwartymi oczyma i pilnie słuchając – gotowi są pochwalić lub zaprotestować – czy uczeni w Piśmie obrażą Chrzciciela, czy znieważą Nauczyciela, czy uznają się za pokonanych Bożą mądrością [zawartą] w pytaniu Rabbiego z Nazaretu. Uderza całkowite milczenie tego tłumu, oczekującego na odpowiedź. Jest ono tak głębokie, że słychać oddechy i szepty kapłanów i uczonych w Piśmie. Porozumiewają się oni między sobą, niemal bez słów, obserwując równocześnie lud. Usiłują odgadnąć jego uczucia, gotowe wybuchnąć w każdej chwili. Wreszcie postanawiają odpowiedzieć. Zwracają się do Chrystusa, który wsparty o kolumnę, ze skrzyżowanymi ramionami, bacznie im się przygląda, nie spuszczając z nich ani na chwilę oczu. Mówią:

«Nauczycielu, nie wiemy, jaką władzą Jan to czynił ani skąd pochodzi jego chrzest. Nikt nie pomyślał, aby zapytać o to Jana, kiedy jeszcze żył, a on sam nigdy tego nie powiedział.»

«I Ja też wam nie powiem, jaką władzą czynię to wszystko.»

Odwraca się od nich i przyzywa dwunastu, po czym, przedzierając się przez wiwatujący Mu tłum, wychodzi ze Świątyni.

Kiedy są już na zewnątrz, poza sadzawką do obmywania zwierząt przeznaczonych na ofiary, Bartłomiej mówi do Jezusa:

«Bardzo ostrożni stali się Twoi przeciwnicy. Być może chcą się nawrócić do Pana, który Cię posłał, i uznać w Tobie Świętego Mesjasza.»

«To prawda. Nie roztrząsali ani Twego pytania, ani Twojej odpowiedzi...» – mówi Mateusz.

«Niech i tak będzie. To pięknie, że Jerozolima nawraca się do Pana, swego Boga...» – odzywa się jeszcze Bartłomiej.

«Nie miejcie złudzeń! Ta część Jerozolimy nigdy się nie nawróci. Nie dali innej odpowiedzi, gdyż boją się tłumu. Czytałem w ich myślach, choć nie słyszałem ich słów wypowiadanych po cichu» [– mówi Jezus.]

«A co mówili?» – dopytuje się Piotr.

«[Powiem wam], co mówili. Pragnę, abyście o tym wiedzieli, aby znać ich do głębi i abyście mogli dać tym, którzy przyjdą później, dokładny opis serc ludzi Mojego czasu. Jeśli Mi nie odpowiedzieli, to nie dlatego, że nawrócili się do Pana, lecz dlatego, że mówili pomiędzy sobą: “Jeśli powiemy: ‘Chrzest Jana pochodził z Nieba’, Rabbi odpowie: ‘Dlaczegóż więc nie uwierzyliście w to, co pochodziło z Nieba i pouczało, jak się przygotować na czas mesjański?’. Jeśli natomiast powiemy: ‘Od człowieka’, wówczas tłum stanie przeciw nam, mówiąc: ‘Dlaczegóż nie wierzycie w to, kim jest Jan, nasz prorok, który mówił o Jezusie z Nazaretu?’. Lepiej więc powiedzmy; ‘Nie wiemy’.” Oto co mówili... i to nie dlatego, że się nawrócili do Boga. [Odpowiedzieli tak] z powodu tchórzliwych obrachunków i w tym celu, aby nie wyznać swymi ustami, że Ja jestem Chrystusem i że czynię to wszystko, bo jestem Barankiem Bożym, o którym mówił Poprzednik. A i Ja nie chciałem odpowiedzieć, jaką władzą czynię wszystkie te rzeczy. Już wiele razy mówiłem to w tych murach i w całej Palestynie, a Moje cuda wypowiadają to jeszcze bardziej niż Moje słowa. Teraz nie powiem już o tym więcej Moimi słowami. Pozwolę mówić prorokom i Mojemu Ojcu, i znakom z Nieba. Nadeszła bowiem chwila, kiedy wszystkie te znaki zostaną dane: te, o których mówili Prorocy i które [zapowiedziane są] w symbolach naszej historii. I Ja o nich wam mówiłem. Czy pamiętacie ten dzień w Cedes, kiedy mówiłem wam o znaku Jonasza. To znak, na który czeka Gamaliel. Ty, Szczepanie, ty, Hermasie i ty, Barnabo, którzyście opuścili swych towarzyszy, aby pójść za Mną, z pewnością wiele razy słyszeliście rabbiego mówiącego o tym znaku. Wkrótce ten znak zostanie dany.»

Jezus oddala się, wchodząc pomiędzy drzewa oliwne góry. Za Nim idą Jego [apostołowie] i wielu uczniów (jest ich siedemdziesięciu dwóch). Są też inni, jak Józef Barnaba, który podąża za Panem, by jeszcze usłyszeć, jak przemawia.

Jezus mówi: «Tu umieścisz drugą część poniedziałku czyli Rozmowy z Moimi apostołami (wizja z 6 marca 1945).»


   

Przekład: "Vox Domini"