Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga VI - Męka Jezusa Chrystusa

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

4. «BYŁEM I JESTEM SYNEM BOGA, ALE BYŁEM TEŻ SYNEM CZŁOWIECZYM»

Napisane 15 lutego 1944. A, 1832-1848

Jezus mówi:

«W wieczór Czwartkowy oglądałaś cierpienia Mojego duchowego konania. Widziałaś, że twój Jezus pochylił się – jak śmiertelnie zraniony człowiek, który czuje, iż życie ucieka przez rany, przez rozerwane żyły; lub jak stworzenie przytłoczone ciężarem psychicznym przekraczającym jego siły. Widziałaś, jak stopniowo uraz ten wzrastał, dochodząc do szczytu wraz z upływem krwi spowodowanym brakiem równowagi krążeniowej wywołanym wysiłkiem pokonywania siebie i opierania się ciężarowi, który Mnie przygniatał.

Byłem i jestem Synem Boga Najwyższego. Ale byłem też Synem Człowieczym. Chcę, żeby te stronice oddały wyraźnie tę Moją podwójną Naturę, jednakowo pełną i doskonałą.

O Moim Bóstwie dały świadectwo Moje Słowa, zawierające akcenty, które tylko [słowo] samego Boga może posiadać. O Moim Człowieczeństwie [zaświadczyły] potrzeby, uczucia, cierpienia, które wam ukazuję. Doświadczyłem ich w Moim ciele prawdziwego Człowieka. Przedstawiam je wam jako wzór człowieczeństwa i pouczam waszego ducha Moją nauką prawdziwego Boga.

W ciągu wieków Moje najświętsze Bóstwo, jak i Moje najdoskonalsze Człowieczeństwo – pod ujemnym wpływem ‘waszego’ niedoskonałego człowieczeństwa – zostały pomniejszone, zniekształcone przy ich wyjaśnianiu. Uczyniliście nierzeczywistym Moje Człowieczeństwo, uczyniliście je nieludzkim, tak jak pomniejszyliście Moją Boską Postać, zaprzeczając Jej w tak wielu punktach, których nie chcieliście uznać lub których nie mogliście już pojąć umysłami, zepsutymi wskutek wad, ateizmu, humanizmu i racjonalizmu.

Przychodzę w tej tragicznej chwili, zwiastującej powszechne nieszczęścia. Przychodzę odnowić w waszym umyśle Moją podwójną postać: Boga i Człowieka. Chcę bowiem, byście ją poznali, jaką jest; byście ją rozpoznawali po tym, jak przysłoniliście ją w waszych umysłach tak wielką dozą obskurantyzmu; byście ją pokochali i powrócili do niej, i zostali przez nią zbawieni. Taka jest postać waszego Zbawcy, a kto ją pozna i pokocha – będzie zbawiony.

W tych dniach dałem ci poznać Moje cierpienia fizyczne. One udręczyły Moją ludzką naturę. Dałem ci poznać Moje cierpienia duchowe, złączone, splecione, zespolone z cierpieniami Mojej Matki. [Nie można ich było rozdzielić,] tak jak nie do rozplątania są liany lasów równikowych, których nie da się rozłączyć przez odcięcie tylko jednej: trzeba je przeciąć jednym uderzeniem siekiery, aby utorować sobie drogę, uśmiercając je wspólnie. [Z Naszymi cierpieniami było] tak, jak jest z żyłami w jednym ciele: nie można pozbawić krwi tylko jednej [z nich], bo jeden i ten sam płyn je wypełnia. Może jeszcze lepiej [da się przedstawić zespolenie Naszych cierpień]: nie można zapobiec śmierci dziecka, które się formuje w łonie matki, gdy matka umiera. Krew matki bowiem jest życiem, ciepłem, pożywieniem. Rytmem – zharmonizowanym z drgnieniami matczynego serca – dociera ona poprzez wewnętrzne błony do dziecka, które ma się urodzić, czyniąc z niego istotę żyjącą.

Ona, o! Ona, Moja czysta Matka, nosiła Mnie nie tylko przez dziewięć miesięcy – jak każda kobieta nosi owoc ludzki – lecz przez całe życie. Nasze serca były zjednoczone duchowymi włóknami i biły zawsze razem. Nie było przelanej matczynej łzy, która by nie zarysowała Mi serca swą solą. I nie było żadnej Mojej wewnętrznej skargi, która by nie rozbrzmiała w Niej, rozbudzając Jej boleść.

Sprawia wam ból widok matki jakiegoś dziecka skazanego na śmierć przez nieuleczalną chorobę, lub matki dziecka skazanego na śmierć przez surowość ludzkiej sprawiedliwości. Pomyślcie jednak o Mojej Matce, która od chwili, gdy Mnie poczęła, drżała na myśl, że będę Skazańcem. Myślcie o Matce, która przed pierwszym pocałunkiem, złożonym na delikatnym i różowym ciałku Nowonarodzonego, odczuwała przyszłe rany Swego Dziecięcia. [Miejcie przed oczyma] Matkę, która oddałaby dziesięć, sto, tysiąc razy Swe życie, żebym nie stał się dorosłym Mężczyzną i nie doszedł do chwili Ofiary. Ta Matka wiedziała, że musi pragnąć nadejścia tej strasznej godziny, by przyjąć wolę Pana, dla Jego chwały i dobra ludzkości. Nie, nie było dłuższego konania, zakończonego większą boleścią, niż agonia Mojej Matki.

I nie było też większego ani pełniejszego cierpienia niż Moje. Byłem Jedno z Ojcem. Ukochał Mnie od wieków miłością, jaką tylko Bóg potrafi kochać. Upodobał Mnie sobie i znalazł we Mnie Swą Boską radość. I Ja kochałem Go, jak tylko Bóg może kochać, i znalazłem w zjednoczeniu z Nim Moją Boską radość. Niewyrażalnych relacji, które wiążą odwiecznie Ojca z Synem, nie może wam wytłumaczyć nawet Moje Słowo. Chociaż ono jest doskonałe, to jednak wasza inteligencja taka nie jest i nie potraficie zrozumieć ani poznać, kim jest Bóg, dopóki nie będziecie z Nim w Niebie. Tymczasem [przed zbliżającą się męką] czułem, z godziny na godzinę, że wzrasta surowość Ojca wobec Mnie – jak woda, która piętrzy się i napiera na wydmę.

Na świadectwo dla nierozumnych ludzi – którzy nie chcieli pojąć, kim byłem – Ojciec podczas Mego publicznego życia trzy razy otworzył Niebo. Stało się to nad Jordanem, na Taborze i w Jerozolimie w przeddzień Mojej Męki. Ale uczynił to dla ludzi, nie dla ulżenia Mi, bo Ja byłem wtedy Wynagradzającym za grzechy.

Wielokrotnie, Mario, Bóg daje poznać ludziom jakiegoś Swego sługę, aby nimi wstrząsnąć i pociągnąć za jego pośrednictwem do Siebie. To jednak dokonuje się także przez cierpienie tego sługi. To on płaci naprawdę, jedząc gorzki chleb surowości Bożej, [za] umocnienie i zbawienie braci. Czyż nie tak? Ofiary wynagradzające znają surowość Boga. Potem przychodzi chwała, ale dopiero wtedy, gdy Sprawiedliwość jest złagodzona. Ze względu na Moją miłość On daje Swoim ofiarom pocałunki. Jestem Jezusem, jestem Zbawicielem, który cierpiał i wie z własnego doświadczenia, jaki ból sprawia surowe spojrzenie Boga i opuszczenie przez Niego. Dlatego też nie jestem nigdy surowy i nigdy nie porzucam. I Ja niszczę – ale w płomieniu miłości.

Im bardziej zbliżała się godzina zadośćuczynienia, tym mocniej czułem Moje oddalenie od Ojca. Coraz bardziej oddalone od Ojca Moje Człowieczeństwo czuło się coraz słabiej podtrzymywane Boskością Boga. I cierpiałem z tego powodu na wszelkie sposoby.

Oddalenie od Boga niesie ze sobą strach, niesie ze sobą przywiązanie do życia, niesie ze sobą osłabienie, zmęczenie, znużenie. Im jest głębsze, tym silniejsze są jego następstwa. Kiedy jest całkowite, prowadzi do rozpaczy. A im bardziej ktoś, na mocy Bożego dekretu, doświadcza tego oddalenia – nie zasłużywszy na to – tym bardziej z tego powodu cierpi, bo żywy duch odczuwa odłączenie od Boga, jak żywe ciało odczuwa odcięcie jakiejś części. Jest bolesnym osłupieniem, przytłaczającym, którego nie pojmie ten, kto go nie doświadczył. Ja go doświadczyłem. Wszystko musiałem poznać, aby móc z powodu wszystkiego wstawiać się przed Ojcem w waszej obronie. Także wasze smutki. O, doświadczyłem tego, co znaczy: “Jestem sam. Wszyscy mnie zdradzili, opuścili. Nawet Ojciec, nawet Bóg mi już nie pomaga”.

I dlatego właśnie czynię tajemnicze cuda łaski dla biednych serc, uciskanych przygnębieniem, i proszę Moich umiłowanych o wypicie Mojego kielicha tak gorzkiego doświadczenia, aby oni, ci, którzy toną w morzu rozpaczy, nie odrzucili krzyża, który ofiarowuję jako kotwicę zbawienia, lecz by się jej uchwycili, abym mógł ich doprowadzić do szczęśliwego brzegu, gdzie żyje tylko pokój.

W czwartkowy wieczór tylko Ja wiedziałem, jak potrzebowałem Ojca! Duchowo już konałem z powodu wysiłku, bo musiałem pokonać dwie formy największego bólu dla człowieka: pożegnanie z ukochaną Matką i bliskość niewiernego przyjaciela. Były to dwie rany, które paliły Mi serce. Jedna – swoimi łzami, druga – swoją nienawiścią. Byłem zmuszony łamać Mój chleb z Moim Kainem. Musiałem rozmawiać z nim jak z przyjacielem, aby go nie oskarżyć przed innymi, bo mogłem obawiać się ich gwałtowności, i aby przeszkodzić zbrodni, bezużytecznej zresztą, gdyż wszystko zostało już zapisane w wielkiej księdze życia: i Moja święta Śmierć, i samobójstwo Judasza. Nie były potrzebne inne zabójstwa, potępione przez Boga. Żadna inna krew, która nie byłaby Moją, nie miała być przelana i nie została przelana. Powróz zadusił to życie zamykając w nieczystym worze ciała zdrajcy jego nieczystą krew, sprzedaną szatanowi – tę krew, która nie miała się mieszać, spływając na ziemię, z najczystszą krwią Niewinnego.

Te dwie rany już by wystarczyły, by wywołać konanie Mojego Ja. Ale byłem Wynagradzającym, Ofiarą, Barankiem. Baranek, zanim zostanie ofiarowany, zna palące piętno żelaza, zna uderzenia, zna odarcie, zna sprzedanie rzeźnikowi. Dopiero na końcu poznaje chłód noża, który wnika mu w gardziel, wylewa krew i zabija. Najpierw musi wszystko pozostawić: pastwisko, gdzie wyrósł; matkę i pierś, która go karmiła, ogrzewała; towarzyszy, z którymi żył. Wszystko. Doznałem tego wszystkiego Ja, Baranek Boży.

Gdy Ojciec odchodził do Niebios, przyszedł szatan. Zbliżył się już na początku Mojej misji, aby spróbować Mnie od niej odciągnąć. Teraz powracał. To była jego godzina. Godzina szatańskiego sabatu. Tej nocy zebrały się na ziemi liczne zgraje demonów, aby doprowadzić do końca zwodzenie serc i uczynić je gotowymi, by jutro zażądały zabicia Chrystusa. Każdy członek Sanhedrynu posiadał swego [demona]. Swojego miał też Herod i swojego – Piłat. Swojego miał każdy poszczególny żyd, żeby domagał się na siebie Mojej Krwi. Także apostołowie mieli swych kusicieli u boku, którzy ich usypiali, podczas gdy Ja opadałem z sił. Oni ich przygotowywali do tchórzostwa.

Spójrz na potęgę czystości. Jan, czysty, jako pierwszy ze wszystkich wyzwolił się ze szponów diabelskich i zaraz powrócił do swego Jezusa. Zrozumiał Go w Jego nie wyrażonym pragnieniu i przyprowadził do Niego Maryję.

Judasz jednak miał [samego] Lucyfera i Ja miałem Lucyfera. On – w sercu, a Ja – u boku. Byliśmy dwoma głównymi postaciami tragedii, dlatego szatan osobiście zajął się nami. Doprowadziwszy najpierw Judasza do stanu, z którego nie potrafił się już wycofać, zwrócił się ku Mnie.

Ze swą doskonałą przebiegłością, z realizmem niezrównanym przedstawił Mi męczarnie cielesne. Także na pustyni zaczął od ciała. Zwyciężyłem go modlitwą. Duch przezwyciężył lęk ciała.

Wtedy przedstawił Mi nieużyteczność Mojej śmierci. Ukazał Mi korzyść z życia dla Siebie, bez zajmowania się niewdzięcznymi ludźmi: życia bogatego, szczęśliwego, otoczonego miłością. [Miałem] żyć dla Mojej Matki, aby nie zadawać Jej bólu. [Radził Mi] żyć, aby doprowadzić do Boga, poprzez długą działalność apostolską, bardzo wielu ludzi, którzy – jeśli teraz umrę – zaraz o Mnie zapomną; gdy zaś będę Nauczycielem nie przez trzy lata, lecz przez całe dziesięciolecia, doprowadzę do tego, że przeniknie ich Moja nauka. Jego aniołowie pomogą Mi zwodzić ludzi, bo przecież – czy tego nie dostrzegłem? – aniołowie Boży nie przyszli Mi na pomoc. Na końcu Bóg Mi wybaczy, widząc żniwo wierzących, których przyprowadzę do Niego. Również na pustyni [szatan] skłaniał Mnie do wystawiania Boga na próbę nieroztropnością. Pokonałem go modlitwą. Duch zapanował nad pokusą duchową.

[Potem Kusiciel] przedstawił Mi opuszczenie przez Boga: Ojciec już Mnie nie kocha. Byłem obarczony grzechami świata. Budziłem w Nim odrazę. Był nieobecny, pozostawił Mnie samego. Wystawił Mnie na pośmiewisko dzikiego tłumu i nie udzielił Mi nawet Swej Boskiej pociechy. Byłem sam, sam, sam! W owej chwili tylko szatan był przy Chrystusie. Bóg i ludzie byli nieobecni, bo nie kochali Mnie. Nienawidzili lub byli obojętni. Modliłem się, by Moją modlitwą zagłuszyć słowa szatana. Ale modlitwa Moja [jakby] nie wznosiła się już ku Bogu. Spadała na Mnie jak głazy kamienowania i przygniatała Mnie swoim ciężarem. Modlitwa, która dla Mnie była zawsze pieszczotą okazywaną Ojcu, głosem, który wstępował, któremu odpowiadała pieszczota i słowo ojcowskie, była teraz martwa, ciężka, wznoszona bezużytecznie w stronę zamkniętych Niebios.

Poczułem wtedy gorycz pozostałości kielicha. Smak rozpaczy. Tego pragnął szatan. Doprowadzić Mnie do rozpaczy, by uczynić ze Mnie swego niewolnika. Zwyciężyłem rozpacz i pokonałem ją Moimi siłami, bo chciałem ją pokonać. Samym wysiłkiem Człowieka, gdyż byłem wtedy [jakby] tylko człowiekiem – człowiekiem, któremu Bóg już nie pomaga.

Kiedy Bóg pomaga, łatwo jest unieść świat i trzymać go jak dziecięcą zabawkę. Ale gdy Bóg nie pomaga, nawet ciężar kwiatu wywołuje zmęczenie.

Zwyciężyłem rozpacz i jej sprawcę – szatana, by służyć Bogu i wam, by dać wam Życie. Ale zaznałem śmierci. Nie [tylko] śmierci fizycznej ukrzyżowanego – była ona mniej okrutna – ale Śmierci całkowitej i świadomej walczącego, który upada po odniesionym zwycięstwie, ze zranionym sercem, a krew tryska gwałtownie z nadludzkiego wysiłku. Wtedy wystąpił u Mnie krwawy pot. Pociłem się krwią, chcąc być wiernym woli Bożej.

Oto dlaczego anioł Mojej boleści ukazał Mi nadzieję wszystkich zbawionych dzięki Mojej ofierze – jako lekarstwo na Moje konanie. Wasze imiona! Każde stało się dla Mnie kroplą leku wprowadzonego do Moich żył, aby im przywrócić pulsowanie i działanie. Każde [imię] stało się dla Mnie życiem, które powraca, światłem, które powraca, siłą, która powraca. W tych nieludzkich torturach – by nie krzyczeć z boleści jako Człowiek, by nie stracić ufności w Bogu, nie mówić, że jest zbyt surowy i niesprawiedliwy dla Swej Ofiary – powtarzałem wasze imiona, widziałem was. Odtąd błogosławiłem was. Odtąd nosiłem was w Moim Sercu. A kiedy nadeszła godzina waszego przebywania na Ziemi, wychyliłem się z Niebios, aby towarzyszyć waszemu przyjściu. Radowała Mnie myśl, że nowy kwiat miłości narodził się na świecie i że będzie żył dla Mnie.

O, Moi błogosławieni! Pociecho umierającego Chrystusa! Moja Matka, Uczeń i pobożne niewiasty otaczały Mnie, gdy umierałem. Ale i wy tam byliście. Moje konające oczy widziały udręczone oblicze Mojej Matki i wasze miłujące twarze. I tak się zamknęły – szczęśliwe, że się zamknęły dla zbawienia was, którzy jesteście warci Ofiary Boga.»


   

Przekład: "Vox Domini"