Ewangelia według św. Mateusza |
Ewangelia według św. Marka |
Ewangelia według św. Łukasza |
Ewangelia według św. Jana |
Maria Valtorta |
Księga V - Przygotowanie do Męki |
– POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA – |
47. WIECZERZA W BETANII [por. J 12,2-8]
Napisane 28 marca 1947. A, 11151-11176
Wieczerzę przygotowano w tej całkiem białej sali, w której Jezus rozmawiał z uczennicami. Wszystko błyszczy bielą i srebrem, a odcienie mniej śnieżne i chłodne wprowadzają wiązki gałęzi jabłoni lub gruszy, lub innego owocowego drzewa. One też są jasne jak śnieg, lecz mają na sobie lekką barwę różu. Przypominają śnieg muskany pocałunkiem dalekiej jutrzenki. Ukazują się z wypukłych waz lub z delikatnych srebrnych amfor, są na stołach i na półkach, i na kredensach, stojących przy ścianach sali. Kwiaty wydzielają w sali charakterystyczną woń kwitnących drzew owocowych: świeży, gorzkawy, czysto wiosenny.
Łazarz wchodzi do sali u boku Jezusa. Z tyłu, po dwóch lub w grupach liczniejszych – apostołowie. Na końcu dwie siostry Łazarza z Maksyminem.
Nie widzę uczennic. Nie widzę nawet Maryi. Może wolały pozostać w domu Szymona z przygnębioną Matką.
Zapada zmrok. Lecz kilka pozostałych jeszcze promieni słońca, dotyka szumiących koron palm, rosnących w grupie w odległości kilku metrów od sali i wierzchołek gigantycznego wawrzynu, w którym kłócą się wróble, nim zasną. Poza palmami i wawrzynem, poza różanym żywopłotem, jaśminami, poza rabatami konwalii i innych kwiatów, pachnących roślinek – jest też jasna plama na zieleni: pierwsze liście na jabłoniach lub gruszach późno owocujących. Wygląda ona jak obłok uchwycony i zaplątany w gałęziach.
Jezus, przechodząc obok amfory pełnej gałęzi, zauważa:
«Mają już pierwsze małe owoce. Popatrz! Na wierzchołku kwiaty, niżej zaś kwiat już opadł i pęcznieje zalążnia.»
«Maria postanowiła je zerwać. Zaniosła bukiety nawet Twojej Matce. Myślę, że wstała o świcie, obawiając się, by jeszcze jeden dzień słoneczny nie zniszczył tych delikatnych koron. Dowiedziałem się przed chwilą o tym zniszczeniu, ale nie byłem nim zagniewany tak, jak służący na roli. Pomyślałem, że rzeczywiście było słuszne ofiarować Ci wszystko, co piękne w stworzeniu – Tobie, Królowi wszystkiego.»
Jezus siada na Swoim miejscu uśmiechając się i patrzy na Marię, która przygotowuje się z siostrą do usługiwania, jakby była służącą. Przynosi naczynia do oczyszczeń i ręczniki. Potem nalewa wina do kielichów i kładzie półmiski z daniami na stole, w miarę jak słudzy je przynoszą z kuchni, lub podaje je, po pokrojeniu ich na kredensie.
Oczywiście siostry usługują uprzejmie wszystkim biesiadnikom, jednak ich gorliwość kieruje się szczególnie ku dwóm, którzy są im najdrożsi: ku Jezusowi i Łazarzowi.
W pewnej chwili Piotr, który je z apetytem, zauważa:
«Spójrzcie! Teraz to zauważam. Wszystkie dania przyrządzone jak w Galilei. Wydaje mi się... ależ tak!... jakbym był na uczcie weselnej. Ale nie brakuje wina, jak zabrakło w Kanie.»
Maria uśmiecha się, napełniając jeszcze raz kielich apostoła jasnym bursztynowym winem, ale nic nie mówi.
Łazarz wyjaśnia:
«Istotnie, taki był zamiar moich sióstr, szczególnie Marii: przygotować taką wieczerzę, dzięki której Nauczyciel miałby wrażenie, że jest w Swej Galilei, lepszej, o wiele lepszej – choć i tak niedoskonałej – w porównaniu z tym, co dzieje tu [w Judei]...»
«Ale aby mógł o tym myśleć, trzeba by Maryi przy tym stole. Była w Kanie. To dzięki Niej dokonał się cud» – zauważa Jakub, syn Alfeusza.
«Wspaniałe musiało być to wino!»
«Wino jest symbolem radości i powinno być również symbolem płodności, bo to jest sok z płodnej winorośli. Ale nie wydaje mi się, żeby było bardzo płodne: Zuzanna nie ma dziecka» – mówi Iskariota.
«O, to było wino! Dzięki niemu nasz duch zaczął owocować...» – mówi Jan, rozmarzony, jak zwykle, kiedy rozważa w głębi serca cuda dokonane przez Boga. I kończy: – «Zostało uczynione dla Dziewicy... i wlało czystość w tego, kto go skosztował.»
«Wierzysz, że Zuzanna jest dziewicą?» – pyta Iskariota ze śmiechem.
«Nie powiedziałem tego. Dziewicą jest Matka Pana. Dziewictwo promieniuje ze wszystkiego, co Ona czyni. Nie przestaję myśleć o tym, jak jest nasycone dziewiczością wszystko, czego dokonuje Maryja...»
I na nowo śni, uśmiechając się do nie znanej mi wizji.
«Szczęśliwy chłopak! Sądzę, że teraz już nie pamięta o świecie. Spójrz na niego» – mówi Piotr pokazując Jana, który, leżąc na swoim łożu biesiadnym, przekłada, nie myśląc o tym, małe kawałki chleba, zapominając o jedzeniu.
Jezus również pochyla się nieco, aby spojrzeć na Jana, który jest w kącie, z boku stołu ułożonego w kształcie litery „U”. Jest więc trochę za plecami Pana, który jest pośrodku strony głównej, ze swoim kuzynem Jakubem po lewej i Łazarzem po prawej. Za Łazarzem jest Zelota i Maksymim. Za Jakubem zaś i za drugim Jakubem znajduje się Piotr. Jan natomiast jest między Andrzejem i Bartłomiejem. Potem – Tomasz, który ma przed sobą Judasza, Filipa i Mateusza. Tadeusz jest dokładnie na rogu, gdzie zaczyna się długi, centralny stół.
Maria, siostra Łazarza, wychodzi z sali, Marta tymczasem kładzie na stole półmiski napełnione kwiatami nowych fig, zielonymi łodyżkami kopru i łuskanymi migdałami, truskawki lub maliny, które się wydają jeszcze bardziej czerwone pośrodku bladego szmaragdu kopru i mlecznych kwiatów migdałowca, małych melonów lub innych owoców tego rodzaju... Wyglądają jak zielone melony z południa Włoch, są też złotawe pomarańcze.
«Już te owoce? Nigdzie nie widziałem dojrzałych» – mówi Piotr otwierając szeroko oczy, pokazując truskawki i melony.
«Niektóre przybyły z wybrzeża Gazy, gdzie mam ogród z tymi owocami, inne są z nasłonecznionych tarasów, jakie mam nad domem, szkółka roślin delikatniejszych, które trzeba chronić przed mrozem. Pewien rzymski przyjaciel nauczył mnie je uprawiać... To jedyna dobra rzecz, której mnie nauczył...»
Łazarz posępnieje, Marta wzdycha... Łazarz jednak zaraz staje się ponownie gospodarzem doskonałym, nie zasmucającym gości.
«Uprawianie tych smakołyków tą metodą, żeby je mieć wcześnie, jest częste w miastach Baja i w Syrakuzach, i wzdłuż zatoki Sybaris. Jedzcie: ostatnie owoce libijskich pomarańczy, pierwsze melony z Egiptu, które wyrosły w solariach i w tych łacińskich ogrodach owocowych, i białe migdały z naszej ojczyzny, młody bób, łodygi o smaku anyżu ułatwiające trawienie... Marto, czy pomyślałaś o dziecku?»
«Pomyślałam o wszystkim. Maryja była wzruszona, przypominając sobie Egipt...»
«Mieliśmy kilka roślin w naszym biednym ogrodzie. W wielkich upałach było świętem zanurzenie melonów w głębokiej i zimnej studni sąsiada i zjedzenie ich wieczorem.. Pamiętam to... I miałem łakomą kozę. Trzeba ją było pilnować, gdyż była łasa na młode rośliny i delikatne owoce...»
Jezus, który mówił z głową trochę pochyloną, unosi oblicze i patrzy na drzewa palmowe, które szumią na wietrze. Jest wieczór.
«Kiedy widzę te drzewa palmowe... Zawsze kiedy widzę palmy, widzę ponownie Egipt, jego ziemię żółtą i piaszczystą, którą wiatr poruszał tak łatwo, i w dali, drżące w rozrzedzonym powietrzu piramidy... i wysokie pnie palm... i dom, gdzie... ale to zbyteczne mówić o tym. Każdy czas ma własne troski... a z troskami – własną radość... Łazarzu, dałbyś Mi kilka tych owoców? Chciałbym je zanieść Marii i Maciejowi, nie sądzę, żeby Joanna je miała.»
«Nie ma ich. Mówiła wczoraj, że zamierza posadzić je w Beter, bo poleci zbudować solaria. Ale teraz Ci ich nie dam. Zebrałem wszystko, co miałem. Przez kilka dni będzie więc brakować dojrzałych owoców. Poślę Ci je lub raczej Ty poleć je stąd zabrać w czwartek. Przygotujemy piękny kosz dla tych dzieci, prawda, Marto?»
«Tak, mój bracie. I włożymy do niego małe konwalie, które tak bardzo podobają się Joannie.»
Wchodzi Maria Magdalena. Ma w rękach amforę o bardzo cienkiej szyjce, która kończy się pełnym wdzięku dziobem jak dziób ptaka. To cenny alabaster, koloru żółto-różowego, jak cera niektórych jasnowłosych osób. Apostołowie patrzą na nią, sądząc może, że przynosi jakiś rzadki przysmak. Ale Maria nie idzie do środka, do wnętrza podkowy stołu, gdzie się znajduje jej siostra. Przechodzi z tyłu łóż biesiadnych i zajmuje miejsce między Jezusem i Łazarzem, tam gdzie jest dwóch Jakubów.
Otwiera alabastrowe naczynie i przez dzióbek wylewa na dłoń kilka kropli. Zawartość sączy się powoli z otwartej amfory. Przenikliwy zapach tuberozy i innych olejków, zapach intensywny i bardzo przyjemny, rozchodzi się po sali. Ale Maria nie jest zadowolona z tej odrobiny. Pochyla się i odłamuje pewnym uderzeniem szyjkę amfory o narożnik biesiadnego łoża Jezusa. Delikatna szyjka upada na ziemię. Na marmur posadzki rozlewają się pachnące krople. Teraz amfora ma duży otwór i olejek płynie obficie gęstym strumieniem.
Maria zajmuje miejsce za Jezusem. Rozlewa gęsty olej na głowę swego Jezusa, pokrywa nim wszystkie pasma włosów, rozwija je i potem grzebieniem wyjętym ze swoich włosów czesze i układa włosy na adorowanej głowie. Jasno-ruda głowa Jezusa jaśnieje jak ciemne złoto i bardzo błyszczy po tym namaszczeniu. Światło świecznika, zapalonego przez sługę, odbija się od jasnej głowy Chrystusa, jak od najpiękniejszego hełmu z brązu powleczonego miedzią. Zapach jest upajający. Przenika nozdrza, uderza do głowy, drażni niemal jak tabaka, tak jest ostry, a ona rozlewa go bez umiaru.
Łazarz z przechyloną do tyłu głową uśmiecha się widząc, z jaką troską Maria namaszcza i czesze włosy Jezusa, aby Jego głowa wyglądała ładnie po tym wonnym nacieraniu. Ona zaś nie dba o to, że sploty jej włosów, teraz nie podtrzymywane już szerokim grzebieniem, który pomagał spinkom w ich zadaniu, opadają coraz bardziej na szyję i niemal całkowicie spadają na ramiona.
Marta także patrzy i uśmiecha się. Inni rozmawiają ze sobą po cichu z różnymi wyrazami twarzy.
Maria jednak się tym nie zadowala. Jest jeszcze wiele balsamu w rozbitym naczyniu, a włosy Jezusa, choć tak bujne, są nim już nasycone. Wtedy Maria powtarza gest miłości z odległego wieczoru. Klęka u stóp łoża biesiadnego, odwiązuje rzemienie sandałów Jezusa, zdejmuje je i zagłębiając w naczyniu długie palce swej przepięknej dłoni, wyciąga z niego balsam, ile tylko może. Naciera olejkiem bose stopy, palec po palcu, potem podeszwę i piętę, i wyżej, kostkę, którą odkrywa, odrzucając do tyłu lnianą szatę, i wreszcie grzbiet stopy. Zatrzymuje się dłużej na śródstopiach, które przebiją straszliwe gwoździe. Powtarza namaszczenie, aż nie znajduje już więcej balsamu w zagłębieniach naczynia. Wtedy rozbija je o ziemię i potem, mając wolne ręce, wyjmuje wielkie spinki, rozplątuje szybko swe ciężkie warkocze i przy pomocy tych pasm złocistych, żywych, miękkich, długich, usuwa nadmiar balsamu, który po namaszczeniu, spływa ze stóp Jezusa.
Judasz aż dotąd milczał, obserwując spojrzeniem nieczystym od pożądliwości i zazdrości, kobietę bardzo piękną i Nauczyciela, któremu ona namaszcza głowę i stopy. Podnosi głos. To jedyny głos otwartego wyrzutu. Inni, nie wszyscy, lecz niektórzy, trochę szemrali lub wyrażali spokojnymi gestami zaskoczenie i dezaprobatę. Judasz zaś, który nawet wstał, aby lepiej widzieć namaszczanie stóp Chrystusa, mówi arogancko:
«Co za bezużyteczne i pogańskie marnotrawstwo! Po co to robić? A potem chce się, żeby Przywódcy Sanhedrynu nie mówili o grzechu! To są czyny bezwstydnych kurtyzan i nie pasują do nowego życia, które prowadzisz, o kobieto. Zbytnio przypominają twoją przeszłość!»
Zniewaga jest tak wielka, że wszyscy są oszołomieni. Tak wielka, że następuje ogólne poruszenie: jedni siadają na swoich łożach, inni wstają. Wszyscy patrzą na Judasza, jakby nagle oszalał. Martę oblewa rumieniec. Łazarz zrywa się z miejsca, uderza pięścią w stół i mówi:
«W moim domu...» – ale następnie patrzy na Jezusa i powstrzymuje się od dokończenia zdania. [Judasz mówi dalej:]
«Tak. Patrzycie na mnie? Wszyscy szemraliście w waszych sercach. Ale teraz ja stałem się waszym echem i powiedziałem otwarcie to, o czym myśleliście, a wy już jesteście gotowi powiedzieć, że się mylę. Powtarzam to, co powiedziałem. Oczywiście nie chcę powiedzieć, że Maria jest kochanką Nauczyciela, ale mówię, że niektóre czyny nie są stosowne ani dla Niego, ani dla niej. To czyn nieroztropny. Także niesprawiedliwy. Tak. Po co to marnotrawstwo? Gdyby chciała zniszczyć wspomnienia swej przeszłości, mogłaby mi dać to naczynie i ten olejek. To był co najmniej funt czystego nardu! Miał wielką wartość. Sprzedałbym go przynajmniej za trzysta denarów, bo nard tej jakości osiąga taką cenę. I mogłem sprzedać naczynie, które było piękne i kosztowne. Dałbym ubogim, którzy nas oblegają, te pieniądze. Nigdy ich nie wystarcza. A jutro, w Jerozolimie, niezliczeni będą nas prosić o jałmużnę.»
«To prawda! – przytakują inni. – Mogłaś trochę go użyć dla Nauczyciela, a resztę...»
Maria z Magdali jest jakby głucha. Nadal wyciera stopy Chrystusa rozplecionymi włosami, które teraz, szczególnie u dołu, są ciężkie z powodu olejku i ciemniejsze, niż na czubku jej głowy. Stopy Jezusa mające barwę starej kości słoniowej są teraz gładkie i delikatne, jakby je okryła nowa skóra. Maria na nowo nakłada sandały Chrystusowi całuje każdą stopę przed i po nałożeniu sandałów, głucha na wszystko, co nie jest miłością do Jezusa.
On zaś broni Marii, kładąc dłoń na jej głowie, pochylonej w ostatnim pocałunku. Mówi:
«Zostawcie ją. Dlaczego zadajecie jej ból i dokuczacie? Nie wiecie, co uczyniła. Maria wypełniła wobec Mnie obowiązek i dokonała dobrego czynu. Biedni zawsze będą pośród was. Ja zaś właśnie mam odejść. Ich będziecie mieć zawsze, ale Mnie wkrótce nie będziecie już mieć. Biednym zawsze będziecie mogli dawać jałmużnę. Mnie, już w niedługim czasie, nie będzie możliwe okazywanie żadnego zaszczytu, jako Synowi Człowieczemu pośród ludzi, z powodu tego, że taka jest wola ludzi i ponieważ godzina nadeszła. Dla niej miłość jest światłem. Ona czuje, że wkrótce umrę, i chciała z wyprzedzeniem namaścić Moje ciało na pogrzeb. Zaprawdę, powiadam wam, że tam, gdzie będzie głoszona Dobra Nowina, będzie się wspominać jej czyn proroczej miłości. W całym świecie. Poprzez wszystkie wieki. Niechaj Bóg zechce uczynić ze wszystkich stworzeń inne Marie, które nie obliczają wartości, nie żywią przywiązania, nie zachowują w pamięci nawet najmniejszej [cząstki] przeszłości, lecz niszczą i depczą wszystko, co jest ciałem i światem, i rozbijają siebie i rozlewają na swego Pana i z miłości do Niego, jak ona uczyniła z nardem i alabastrem.
Nie płacz, Mario. Powtarzam ci w tej godzinie słowa, które powiedziałem faryzeuszowi Szymonowi i Marcie, twojej siostrze: „Wszystko zostało ci przebaczone, ponieważ potrafiłaś umiłować całkowicie”. [Por. Łk 7,47] Wybrałaś najlepszą część i ona nie zostanie ci odebrana. Idź w pokoju, Moja miła odnaleziona owieczko. Idź w pokoju. Pastwiska miłości będą twoim pokarmem w wieczności. Powstań. Ucałuj również Moje ręce, które cię rozgrzeszyły i pobłogosławiły... Iluż rozgrzeszyły, pobłogosławiły, uzdrowiły, napełniały dobrodziejstwami Moje ręce! A jednak powiadam wam, że lud, który wspomogłem, właśnie przygotowuje dla tych rąk udrękę...»
Posępna cisza ogarnia ciężkie powietrze nasycone przenikliwym zapachem. Maria z rozpuszczonymi włosami na ramionach, które są nimi okryte jak płaszczem, i na twarzy, którą zasłaniają jak welon, całuje prawą dłoń, którą Jezus jej podaje, i nie umie oderwać od niej warg...
Marta, wzruszona, podchodzi do niej. Zbiera jej włosy, zaplata, głaszcze ją. Po policzkach płyną łzy, które Marta usiłuje osuszyć...
Nikt nie ma już ochoty jeść... Zamyślają się po słowach Chrystusa. Pierwszy wstaje Juda, syn Alfeusza. Prosi, by pozwolono mu odejść. Jego brat Jakub naśladuje go, także Andrzej i Jan. Inni pozostają, ale już stoją, zajęci oczyszczaniem rąk w srebrnych misach, które słudzy im podają. Maria i Marta czynią to wobec Nauczyciela i Łazarza.
Wchodzi sługa i pochyla się, aby porozmawiać z Maksyminem.
«Nauczycielu – mówi Maksymin, wysłuchawszy go – jacyś ludzie chcieliby Cię widzieć. Mówią, że przychodzą z daleka. Co robić?»
Jezus woła Filipa, Jakuba, syna Zebedeusza, i Tomasza. Poleca im:
«Idźcie, ewangelizujcie, uzdrawiajcie, działajcie w Moje imię. Ogłaszajcie, że jutro przyjdę do Świątyni.»
«Czy dobrze będzie mówić o tym, Panie?» – pyta Szymon Zelota.
«Bezużyteczne jest milczenie, gdyż w Mieście Świętym rozpowiadają to już bardziej nieprzyjaciele niż przyjaciele. Idźcie!»
«Hmm! Że to wiedzą przyjaciele... to wiadomo. Oni jednak nie zdradzają. Nie wiem, skąd mogą o tym wiedzieć inni» [– zastanawia się Piotr.]
«Pośród licznych przyjaciół – mówi Judasz z Kariotu – jest zawsze jakiś nieprzyjaciel, Szymonie, synu Jony. Zbyt liczni są teraz... przyjaciele i ze zbytnią łatwością przyjmuje się ich jako takich. Kiedy pomyślę, ileż ja musiałem prosić i czekać!... Ale to było na początku i byliśmy ostrożni. Potem sukcesy nas zaślepiły i nie byliśmy już przezorni. I to było złem. Ale to zdarza się wszystkim zwycięzcom. Zwycięstwa przyćmiewają czystość spojrzenia i osłabiają ostrożność w działaniu. Mówię o nas uczniach, naturalnie, nie o Nauczycielu. On jest doskonały. Gdyby nas pozostało dwunastu, nie trzeba by drżeć ze strachu przed zdradami!»
Judasz z Kariotu kłamie bezczelnie. Nie sposób opisać spojrzenia, jakie Chrystus kieruje na apostoła-zdrajcę. Spojrzenie nieskończonej boleści i wezwania do powrotu. Judasz nie zwraca na to uwagi. Wychodzi przed stół i zamierza odejść...
Jezus śledzi go spojrzeniem, a kiedy widzi, że naprawdę wychodzi, pyta: «Dokąd idziesz?»
«Na zewnątrz...» – odpowiada wymijająco Judasz.
«Na zewnątrz tej izby czy na zewnątrz domu?»
«Na zewnątrz... Tak... aby trochę pochodzić.»
«Nie odchodź, Judaszu. Pozostań ze Mną, z nami...»
«Twoi bracia wyszli i tak samo Jan z Andrzejem. Dlaczego ja nie mogę wyjść?»
«Ty nie wychodzisz, aby wypocząć jak oni...»
Judasz nie odpowiada, ale wychodzi, uparty. W sali już nikt się nie odzywa. Spoglądają na siebie gospodarze i czterech apostołów, którzy pozostali: Piotr, Szymon, Mateusz i Bartłomiej.
Jezus patrzy na zewnątrz. Wstał, podszedł do okna i śledzi ruchy Judasza. Kiedy widzi, że – w płaszczu, który już narzucił na siebie – wychodzi z domu, kierując się w stronę bramy i że już go nie widać, woła głośno: «Judaszu! Poczekaj na Mnie. Muszę ci coś powiedzieć...»
Odsuwa łagodnie Łazarza, który odgadując cierpienie swego Nauczyciela, objął Go w pasie. Wychodzi z sali, aby dogonić Judasza, który nadal idzie, chociaż wolniej. Dogania go w jednej trzeciej odległości między domem a ogrodzeniem, blisko zagajnika z krzewów o gęstym listowiu. Te liście wydają się ciemnozieloną ceramiką, obsypaną pękami drobnych kwiatków. Każdy kwiat jest małym krzyżem z ciężkimi płatkami, jakby były zrobione z żółtawego wosku, o intensywnym zapachu. Nie znam ich nazwy.
Jezus wciąga Judasza za tę kępę i trzymając go za przedramię pyta go jeszcze raz:
«Dokąd idziesz, Judaszu? Proszę cię: zostań tu!»
«Dlaczego mnie pytasz o to, Ty, który wiesz wszystko? Czy Ty, który czytasz w sercach ludzkich, potrzebujesz pytać? Wiesz, że idę do moich przyjaciół. Ty mi nie pozwalasz tam iść. Oni mnie wzywają. Idę do nich.»
«Twoi przyjaciele! Twoja ruina – powinieneś powiedzieć! Ku niej idziesz. Idziesz do twoich prawdziwych zabójców. Nie odchodź, Judaszu! Nie idź! Idziesz popełnić zbrodnię... Ty...»
«A! Boisz się?! W końcu się boisz?! Wreszcie czujesz się człowiekiem! Jesteś człowiekiem! Nikim więcej jak tylko człowiekiem! Bo jedynie człowiek boi się śmierci. Bóg wie, że nie może umrzeć. Gdybyś się czuł Bogiem, wiedziałbyś, że nie możesz umrzeć i nie bałbyś się. Tak, Ty teraz, teraz, kiedy przeczuwasz bliską śmierć, odczuwasz ten strach wspólny wszystkim ludziom i usiłujesz na wszelkie sposoby oddalić ją, i widzisz wszędzie i we wszystkim niebezpieczeństwo. Gdzież są Twe przejawy pięknej odwagi? Gdzie są Twoje stanowcze oświadczenia, że jesteś zadowolony, że gorąco pragniesz dokonać Ofiary? Nie masz już nawet ich echa w sercu! Sądziłeś, że nigdy nie nadejdzie ta godzina i odgrywałeś dzielnego, hojnego, wypowiadałeś uroczyste zdania. Odejdź! Nie jesteś więcej wart niż ci, którym wyrzucasz, że są obłudnikami! Zwodziłeś nas i zdradziłeś nas. A my dla Ciebie porzuciliśmy wszystko! Znienawidzono nas z Twego powodu! Ty jesteś przyczyną naszej ruiny...»
«Wystarczy. Idź! Idź! Niewiele godzin minęło od chwili, w której Mi powiedziałeś: „Pomóż mi zostać. Broń mnie!” Zrobiłem to. Na co się to zdało? Powiedz Mi jeszcze jedno i zastanów się, zanim to powiesz. Czy to twoja własna wola? To, że idziesz do twoich przyjaciół i to, że ich wolisz bardziej niż Mnie?»
«Tak. Tak jest. Nie muszę się zastanawiać, bo od dawna tylko tego pragnę.»
«Zatem idź! Bóg nie gwałci woli człowieka.»
Jezus odwraca się od niego i powoli wraca w stronę domu. Kiedy jest blisko, unosi głowę, gdyż przyciąga Go spojrzenie, które Łazarz, ciągle stojący w tym samym miejscu, ma skoncentrowane na Nim. Jezus jest bardzo blady i usiłuje się uśmiechnąć do wiernego przyjaciela.
Wraca do sali, w której czterech apostołów rozmawia z Maksyminem. Marta i Maria kierują w tym czasie pracą sług, porządkując salę, zdejmując obrusy i serwetki używane w czasie posiłku.
Łazarz poszedł na próg i znowu objął Jezusa w pasie. Przechodząc przed jednym ze sług, mówi mu:
«Przynieś mi z pokoju, w którym pracuję, zwój leżący na stole.»
Prowadzi Jezusa do jednego z tych szerokich miejsc do siedzenia, które są pomiędzy wnękami okien, aby tam usiadł. Jezus jednak stoi nadal, usiłując uważnie słuchać tego, co mówi Łazarz... Ale Jego myśl jest wyraźnie gdzie indziej i ma serce bardzo przygnębione. Kiedy jednak spostrzega, że obserwują Go apostołowie, uśmiecha się, ażeby rozproszyć podejrzenie, istniejące zarówno w sercu tego, kto do Niego podszedł, obejmując Go, jak i tego, który rozmawia z sąsiadem i wskazuje oczyma Nauczyciela.
Sługa powraca ze zwojem. Piotr, widząc, że te pergaminy zawierają rzeczy bardziej wzniosłe niż to, co jego głowa może zrozumieć, wycofuje się, mówiąc:
«Ryby nie chwytają pewnych przynęt. Lepiej rozmawiać z Maksyminem o drzewach i uprawach.»
Marta nadal pracuje. Maria, milcząc cały czas, uczestniczy w rozmowie Łazarza, który wskazuje Nauczycielowi pewne fragmenty zapisane na pergaminie, mówiąc:
«Czyż nie ma niezwykłej przenikliwości ten poganin? Ma większą niż wielu z nas. Może... gdyby był tutaj w czasie, kiedy Ty jesteś naszym Nauczycielem, należałby do Twoich uczniów i to do najlepszych. I zrozumiałby Cię, jak wielu z nas nie potrafi. Jakiż poemat mógłby stworzyć jego geniusz z podziwu wobec Ciebie! Twoje słowa zebrane i zachowane przez umysł jasny, chociaż należący do poganina! Twoje życie opisane przez rozum otwarty i czysty! My już nie mamy pisarzy ani poetów. Urodziłeś się późno, kiedy egoizm i zepsucie społeczno-religijne zgasiły w nas poezję i geniusz. To, co – bez znajomości Ciebie – napisali o Tobie nasi mędrcy i prorocy, nie znalazło echa w żyjącym głosie żadnego z Twoich zwolenników. Twoi umiłowani, Twoi wierni są w większości ludźmi bez wykształcenia. A inni... Nie. Nie mamy już Koheletów, aby przekazywać ludziom, z pokolenia na pokolenie, Twe mądrości i Twoją postać. Nie mamy już ich, bo brakuje ducha i woli, bardziej niż zdolności uczynienia tego. Część – po ludzku – najbardziej wybrana z Izraela, jest głucha jak zepsuta trąba i nie umie już wyśpiewywać chwały ani cudów Bożych. Obawiam się, że wszystko się straci lub pogorszy, częściowo przez niezdolność, a częściowo z powodu złej woli...»
[Por. J 14,26] «To się nie stanie [– mówi Jezus]. Duch Pana, kiedy zamieszka we wnętrzu serc, powtórzy Moje słowa i wyjaśni ich znaczenie. To Duch Boży, ten, który mówi przez wargi Chrystusa. Potem... Potem będzie mówił bezpośrednio do duchów i przypomni Moje słowa.»
«Och, oby to nastąpiło szybko! Wkrótce, gdyż Twoje słowa są tak mało słuchane i jeszcze mniej rozumiane. Myślę, że odgłos Ducha Boga będzie gwałtowny jak ogień, który wybucha płomieniem, aby wyryć w umysłach z mocą to, czego nie chciały przyjąć, gdyż to było łagodne i spokojne. Myślę, iż ognisty Duch spali Swoimi płomieniami obojętne lub odrętwiałe sumienia, wypisując na nich Twoje słowa. Świat będzie musiał Cię pokochać. Najwyższy chce tego! Ale kiedy to będzie?»
«Kiedy zostanę wyniszczony w Ofierze miłości. Wtedy przyjdzie Miłość. Będzie jak piękny płomień, wznoszący się ze złożonej w ofierze Żertwy. I ten płomień nie zgaśnie, bo nie ustanie Ofiara. Raz ustanowiona, będzie trwać przez cały czas [istnienia] ziemi.»
«Ale w takim razie... Będziesz musiał zostać prawdziwie złożony w ofierze, aby to się stało?» [– dopytuje się Łazarz.]
«Tak.»
Jezus czyni zwykły gest przyjęcia Swojego losu. Rozkłada ręce i pochyla głowę. Potem ją podnosi, aby uśmiechnąć się do przygnębionego Łazarza i mówi:
«Jednak nieśmiertelny głos Ducha Miłości nie będzie mocny jak ryk, ale będzie słodki jak miłość, która jest łagodna jak powiew miesiąca Nisan, a jednak będzie mocny jak śmierć. Niewypowiedziane posłannictwo Miłości! Uzupełnienie, dopełnienie Mojej posługi. Doskonałość Mojej posługi Nauczyciela... Nie obawiam się, jak ty się boisz, że zagubi się cokolwiek z tego, co dałem. Przeciwnie, zaprawdę powiadam ci, że promienie światła zostaną rzucone na Moje słowa i że dostrzeżecie ich ducha. Odchodzę w pokoju, bo powierzam Moje nauczanie Duchowi Świętemu, a Mojego ducha – Mojemu Ojcu.»
Jezus pochyla głowę zamyślony, a potem kładzie zwój, który zapoczątkował tę rozmowę, na czymś w rodzaju wysokiego kredensu lub skrzyni z hebanu lub innego ciemnego drewna, całej ozdobionej żółtą kością słoniową. Czterej słudzy przynieśli ją z sąsiedniego pokoju i Marta układa w niej najcenniejsze obrusy. Potem Jezus mówi:
«Łazarzu, wyjdź na zewnątrz. Muszę z tobą porozmawiać!»
«Już, Panie.»
Łazarz wstaje z krzesła, na którym siedział, i idzie za Jezusem do ogrodu pogrążonego w mroku, bo ostatni blask dnia właśnie zamiera na niebie, a jeszcze słabe światło księżyca zaczyna się dopiero ujawniać.
«Tutaj – mówi Jezus – umieścisz wizję z 2 marca 1945: „Pożegnanie z Łazarzem”. Od punktu: „Jezus idzie kierując się poza ogród, do miejsca, w którym znajduje się grób. Był to grób Łazarza...”»