Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga V - Przygotowanie do Męki

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

24. FAŁSZYWI POSŁAŃCY W SYCHEM. ROZMOWA KLAUDII Z JEZUSEM W EFRAIM

Napisane 7 lutego 1947. A, 9936-9941

Główny plac w Sychem. Na nim brzmi wiosenną nutą listowie nowych drzew, które – w podwójnym szeregu wzdłuż kwadratu uformowanego przez mury domów – otaczają go, tworząc coś w rodzaju krużganku. Słońce bawi się delikatnymi liśćmi platanów, tworząc na ziemi hafty ze świateł i cieni. Zbiornik pośrodku placu jest jak srebrna płyta w słońcu.

Ludzie rozmawiają tu i tam w grupach i omawiają własne sprawy. Niektórzy – z wyglądu cudzoziemcy, bo wszyscy się pytają, kim są – wchodzą na plac, obserwują i podchodzą do pierwszej grupy, którą znajdują. Pozdrawiają i są pozdrawiani ze zdziwieniem.

«Jesteśmy uczniami Nauczyciela z Nazaretu» – mówią.

Nieufność znika. Ktoś idzie zawiadomić inne grupy, pozostali zaś mówią:

«Czy to On was posyła?»

«On. To misja bardzo poufna. Rabbi jest w wielkim niebezpieczeństwie. Nikt Go już nie kocha w Izraelu, a On, tak dobry, mówi, że przynajmniej wy powinniście Mu pozostać wierni.»

«Ale przecież to tego pragniemy! Co mamy czynić? Czego chce od nas?»

«Och! Chce tylko miłości, gdyż ufa, zbytnio, opiece Bożej. Ale wobec tego, co się o Nim mówi w Izraelu! Czy nie wiecie, że się Go oskarża o uleganie szatanowi i bunt. Wiecie, co to znaczy? Represje Rzymian wobec wszystkich. My, już tak nieszczęśliwi, będziemy jeszcze bardziej bici! I potępienie ze strony świętych z naszej Świątyni. Z pewnością Rzymianie... Nawet dla waszego dobra powinniście działać, przekonać Go, żeby się bronił. Macie bronić Go i sprawić, żeby było niemożliwe ujęcie Go i szkodzenie Mu w ten sposób, nawet niechcący. Przekonajcie Go, żeby się schronił w Garizim. Tam, gdzie jest, jest jeszcze zbyt narażony, i nie uspokaja gniewu Sanhedrynu ani podejrzeń Rzymian. Garizim to przecież miasto ucieczki! Zbędne mówić to Jemu. Gdybyśmy to my powiedzieli, zostalibyśmy wyklęci za doradzanie Mu tchórzostwa. Ale tak nie jest. To miłość. To ostrożność. Nie możemy Mu tego powiedzieć. Ale wy! On was kocha. On już wolał wasz region niż inne ziemie. Zorganizujcie się więc, aby Go przyjąć. Przynajmniej się dowiecie, czy was kocha, czy nie.

Jeśli odrzuci waszą pomoc, będzie to znakiem, że was nie kocha, i dlatego będzie dobrze, jeśli odejdzie gdzie indziej. Wierzcie nam, mówimy wam to z bólem, bo Go kochamy: Jego obecność jest niebezpieczna dla tego, kto Mu udziela gościny. Ale wy jesteście lepsi niż wszyscy i nie przejmujecie się niebezpieczeństwami. Jednak byłoby sprawiedliwie, skoro już narażacie się na prześladowania ze strony Rzymian, żebyście to czynili w zamian za Jego miłość. Radzimy wam to dla dobra wszystkich.»

«Dobrze mówicie. Zrobimy, jak radzicie. Pójdziemy do Niego...»

«O! Uważajcie! Żeby się nie domyślił, że my wam to podsunęliśmy!» [– proszą fałszywi uczniowie.]

«Nie obawiajcie się! Nie bójcie się! Poradzimy sobie. Oczywiście! Pokażemy, że Samarytanie, którymi się gardzi, są warci stu, tysiąca Judejczyków i Galilejczyków, aby obronić Chrystusa. Chodźcie. Wejdźcie do naszych domów, posłańcy Pana. To będzie tak, jakby On wszedł! Samaria już tak długo czeka, żeby ją kochali słudzy Boży!»

Oddalają się, otaczając niemal tryumfalnie tych ludzi, co do których nie sądzę, żebym się myliła nazywając ich posłańcami Sanhedrynu. Mówią:

«Widzimy, że On nas kocha, bo w ciągu kilku dni posyła nam drugą grupę uczniów. I dobrze zrobiliśmy traktując pierwszych z miłością. Dobrze, że okazaliśmy także dobroć wobec dzieci tej niewiasty, która umarła, a była stąd. On nas teraz zna...»

I oddalają się, szczęśliwi.

...Tymczasem w Efraim wszyscy mieszkańcy wylegli na ulice, chcąc zobaczyć niezwykłe wydarzenie przejazdu rzymskich wozów, które właśnie ich mijają. Jest wiele wozów i zakrytych lektyk. Towarzyszą im niewolnicy, przed którymi i za którymi podążają legioniści. Ludzie dają sobie zrozumiałe znaki i szepczą. Sznur wozów, po przybyciu do drogi, która rozwidla się do Betel i Rama, rozdziela się na dwie części. Pozostaje jeden wóz i jedna lektyka z eskortą żołnierzy, a reszta udaje się w dalszą drogę. Zasłona lektyki uchyla się na chwilę i ręka kobieca – biała i przyozdobiona klejnotami – daje przywódcy niewolników znak, żeby się zbliżył. Mężczyzna jest posłuszny bez słowa. Słucha. Potem podchodzi do grupy zaciekawionych niewiast i pyta:

«Gdzie jest Rabbi z Nazaretu?»

«W tym domu. Ale o tej godzinie zazwyczaj jest przy potoku. Jest mała wysepka tam, od strony wierzb, tam gdzie się znajduje topola. Pozostaje tam, modląc się całymi dniami.»

Mężczyzna powraca i przekazuje wiadomość. Niosący lektykę ponownie ruszają w drogę. Wóz pozostaje na miejscu. Żołnierze idą za lektyką do samego brzegu potoku. Zagradzają drogę. Lektyka oddala się wzdłuż prądu wody aż na wysokość małej wysepki, która o tej porze roku bardzo się zazieleniła. To nieprzenikniona gęstwina zieleni, a nad nią – pień i srebrzysta czupryna topoli. Jakieś polecenie i lektyka unosi się nad małą strugą wody, do której wchodzą tragarze w krótkich szatach. Klaudia Prokula wychodzi z niej wraz z wyzwoloną niewolnicą. Daje znak czarnoskóremu niewolnikowi, który towarzyszy lektyce, żeby szedł za nią. Inni powracają na brzeg.

Klaudia, a za nią dwoje towarzyszy, idzie w głąb małej wysepki, kierując się ku topoli, która rośnie pośrodku, górując nad wszystkim. Wysokie trawy tłumią hałas kroków. Dochodzi tam, gdzie znajduje się Jezus, zamyślony, siedzący u stóp drzewa. Woła Go. Idzie sama. Wyniosłym gestem przykuwa do miejsca dwie zaufane, towarzyszące jej osoby.

Jezus podnosi głowę i natychmiast wstaje, kiedy widzi niewiastę. Pozdrawia Ją, stojąc wyprostowany przy pniu topoli. Nie ujawnia ani zaskoczenia, ani niezadowolenia, ani zagniewania z powodu najścia.

Klaudia, po pozdrowieniu, przedstawia natychmiast problem:

«Nauczycielu, przyszli do mnie lub raczej do Poncjusza, jacyś ludzie... Nie robię długich przemówień. Ale ponieważ Cię podziwiam, mówię Ci, jak powiedziałabym Sokratesowi, gdyby dożył do naszych dni, lub jakiemuś innemu cnotliwemu człowiekowi, niesprawiedliwie prześladowanemu: „Nie mogę wiele, ale ile mogę, tyle czynię.” Na razie napiszę, gdzie mogę, abyś był pod opieką i... potężny. Jest na tronach lub na wysokich stanowiskach tylu ludzi, którzy na to nie zasługują...»

«Pani, nie prosiłem cię o zaszczyty ani o ochronę. Niech prawdziwy Bóg wynagrodzi ci za twoją troskę. Ale daj twoje zaszczyty i [okaż] twoją opiekę tym, którzy jej bardzo pragną. Ja do nich nie dążę.»

«O! Tak! Tego właśnie chciałam! Zatem jesteś naprawdę Sprawiedliwym, którego przeczuwałam. A inni to niegodni potwarcy! Przyszli do nas i...»

«Nie musisz o tym mówić, o, pani. Ja wiem» [– przerywa Jezus.]

«Wiesz także, co się mówi: że z powodu Twoich grzechów utraciłeś całą moc i że to dlatego żyjesz tu, odrzucony?»

«To również wiem. I wiem, że w to ostatnie uwierzyłaś łatwiej niż w pierwsze, gdyż twoja mentalność pogańska jest zdolna odróżnić ludzką potęgę od nikczemności jakiegoś człowieka, ale nie potrafisz jeszcze zrozumieć, czym jest potęga ducha. Jesteś... rozczarowana twoimi bogami, którzy w waszych religiach ukazują się, stale się kłócąc, a ich moc jest nietrwała, podatna na łatwe osłabienie z powodu niezgody między nimi. I uważasz, że tak samo jest nawet z Bogiem prawdziwym. Ale tak nie jest. Jaki byłem wtedy – gdy Mnie ujrzałaś po raz pierwszy, kiedy uzdrowiłem trędowatego – taki jestem i teraz. I taki będę, kiedy będę się wydawał całkowicie zniszczony. Ten mężczyzna to Twój niemy niewolnik, prawda?»

«Tak, Nauczycielu» [– mówi Klaudia.]

«Zawołaj go» [– poleca jej Jezus.]

Klaudia wydaje okrzyk i mężczyzna podchodzi, kłania się do ziemi, między Jezusem i swoją panią. Jego biedne serce dzikusa nie wie, kogo uczcić bardziej. Boi się, że zostanie ukarany, jeśli okaże Chrystusowi większą cześć niż swej pani, ale mimo to, rzucając najpierw błagalne spojrzenie w stronę Klaudii, powtarza gest, który wykonał w Cezarei: chwyta bosą stopę Jezusa w ogromne czarne dłonie i – padając twarzą do ziemi – kładzie sobie tę stopę na głowie.

«Domina, posłuchaj. Według ciebie łatwiej jest podbić samemu jakieś królestwo czy odrodzić część ciała, której już nie ma?»

«Królestwo, Nauczycielu. Los sprzyja śmiałym, ale nikt oprócz Ciebie nie potrafi odrodzić umarłego ani przywrócić oczu niewidomemu.»

«A dlaczego?» [– pyta dalej Jezus.]

«Ponieważ... Ponieważ Bóg potrafi zrobić wszystko.»

«Zatem dla ciebie jestem Bogiem?»

«Tak... lub, przynajmniej, Bóg jest z Tobą.»

«Czy Bóg może być z kimś, kto jest zły? Mówię o prawdziwym Bogu, a nie o waszych bożkach, które są majaczeniem kogoś, kto szuka tego, czego istnienie przeczuwa – nie wiedząc, co to jest – i tworzy sobie zjawy, aby zaspokoić swoją duszę.»

«Nie... powiedziałabym. Nie. Chyba nie. Nawet nasi kapłani tracą swą moc, kiedy wpadają w grzech.»

«Jaką moc?» [– pyta Jezus.]

«No.. zdolność czytania znaków na niebie i odpowiedzi we wnętrznościach ofiar lub zawartych w locie i śpiewie ptaków. Wiesz... Wróżby, przepowiednie...» [– wyjaśnia Klaudia.]

«Wiem. Wiem. A więc spójrz. A ty podnieś głowę i otwórz usta, o, człowieku, którego okrutna władza ludzka pozbawiła daru Bożego. Z woli Boga prawdziwego, jedynego, Stworzyciela ciał doskonałych, miej to, co człowiek ci odebrał.»

Jezus włożył biały palec do otwartych ust niemego. Zaciekawiona wyzwolona nie potrafi już pozostać na miejscu. Podchodzi do przodu, aby popatrzeć. Klaudia, cała pochylona, obserwuje.

Jezus wyjmuje palec, wołając:

«Mów i posługuj się częścią, która się narodziła na nowo, dla wychwalania Boga prawdziwego.»

I nagle, jak brzmienie trąby, narząd dotąd niemy, odpowiada okrzykiem gardłowym, ale czystym: «Jezus!»

I czarnoskóry pada na ziemię, płacząc z radości. I liże, naprawdę liże, bose stopy Jezusa, jak uczyniłby to wdzięczny pies.

«Utraciłem Moją moc, domina? Tym, którzy podsuwają takie myśli, daj tę odpowiedź. A ty wstań i bądź dobry, myśląc o tym, jak bardzo cię umiłowałem. Miałem cię w Moim sercu od dnia, [kiedy cię ujrzałem] w Cezarei. A z tobą wszystkich podobnych do ciebie, traktowanych jak towar, uważanych za niższych od zwierząt, gdy tymczasem jesteście ludźmi równymi Cezarowi, przez swe poczęcie, a może lepszymi dzięki woli waszego serca...

Możesz odejść, domina, nie ma nic więcej do powiedzenia.»

«Tak. Jest jeszcze coś. To, że wątpiłam... że z bólem prawie uwierzyłam w to, co mówiono o Tobie. I nie tylko ja. Przebacz nam wszystkim, najmniej Walerii, która zawsze trwała w swym przekonaniu i nawet się w nim umacniała coraz bardziej. I przyjmij mój podarunek: tego mężczyznę. Nie będzie mi mógł służyć teraz, kiedy umie mówić... a także moje pieniądze.»

«Nie. Ani jednego, ani drugiego.»

«Nie wybaczasz mi zatem!»

«Wybaczam nawet należącym do Mojego narodu, podwójnie winnym, którzy nie rozpoznali, kim jestem. A miałbym nie przebaczyć wam, pozbawionym pełnej wiedzy o Bogu?

Powiedziałem, że nie przyjmuję ani pieniędzy, ani mężczyzny, ale teraz biorę jedno i drugie. Przy pomocy jednego czynię wolnym drugiego. Zwracam ci twoje pieniądze, bo kupuję tego człowieka. A kupuję go, aby przywrócić mu wolność, żeby udał się do swego kraju. Będzie mówił, że jest na ziemi Ten, który kocha wszystkich ludzi, a kocha ich tym bardziej, im bardziej są nieszczęśliwi. Weź swoją sakiewkę» [– mówi Jezus.]

«Nie, Nauczycielu. Jest Twoja. Człowiek też jest wolny. Należy do mnie, dałam Ci go. Ty go czynisz wolnym. Pieniądze nie są potrzebne» [– stwierdza Klaudia.]

«A więc... Czy masz jakieś imię?» – pyta mężczyznę.

«Nazwaliśmy go żartem Kalikst. Ale kiedy został ujęty...»

«To bez znaczenia. Zachowaj to imię i uczyń je prawdziwym, stając się bardzo pięknym w twoim duchu. Idź! Bądź szczęśliwy, gdyż Bóg cię ocalił.»

Iść! Czarnoskóry nie przestaje Go całować i mówić:

«Jezus! Jezus!»

I kładzie sobie znowu stopę Jezusa na głowie, mówiąc:

«Ty – mój jedyny Pan.»

«Ja – twój prawdziwy Ojciec. Domina, zajmiesz się nim, aby powrócił do swego kraju. Posłuż się pieniędzmi w tym celu, a ich nadwyżka niech mu będzie dana. Żegnaj, pani, i nie przyjmuj nigdy więcej głosów ciemności. Bądź sprawiedliwa i umiej Mnie poznać. Żegnaj, Kalikście. Żegnaj, niewiasto.»

Jezus kończy rozmowę, przechodząc na przeciwległą stronę potoku, a nie na tę, gdzie się zatrzymała lektyka. Wchodzi między krzewy, wierzby i zarośla.

Klaudia wzywa tragarzy i zamyślona wchodzi do lektyki. Zachowuje milczenie. Za to wolna i uwolniony niewolnik mówią za dziesięciu. Nawet legioniści tracą swą zdyscyplinowaną postawę wobec cudu odrodzonego języka. Klaudia jest zbyt zamyślona, aby nakazać ciszę. Na wpół leżąc w lektyce, z łokciem opartym o poduszki, z głową wspartą na ręce, nie słyszy nic. Jest pochłonięta myślami. Nie spostrzega nawet, że wolna nie jest z nią, lecz bez przerwy rozmawia z tragarzami, a Kalikst – z legionistami. Ci zaś, choć idą nadal w szeregu, nie zachowują już milczenia. Przeżycie jest zbyt wielkie!

Idą tą samą drogą. Dochodzą do rozwidlenia do Betel i Rama. Lektyka opuszcza Efraim, aby się dołączyć do sznura wozów.


   

Przekład: "Vox Domini"